Beate Zschäpe, członkini niemieckiej skrajnie prawicowej organizacji NSU, została w lipcu skazana na dożywocie w jednym z najdłuższych i najdroższych procesów, jakie odbyły się w powojennych Niemczech. Kim jest Zschäpe? I co tam u niemieckiej skrajnej prawicy?
„Jestem współczującym człowiekiem, więc widzę i czuję żal, rozpacz i gniew bliskich ofiar” – powiedziała Beate Zschäpe, kiedy monachijski sąd po raz ostatni udzielił jej głosu. Wcześniej skorzystała z tego tylko raz, we wrześniu 2016, kiedy przyznała: „Prawicowość nie ma już dla mnie żadnego znaczenia”. Poza tym przez pięć lat – a tyle trwał proces – nie odezwała się ani słowem. Z kamienną twarzą ignorowała pytania sędziów i patrzyła w ekran swojego komputera.
Beate Zschäpe została skazana na dożywocie za współudział w morderstwie dziesięciu ludzi, członkostwo w grupie terrorystycznej oraz rozboje dokonane wraz z NSU (Nationalsozialistischer Untergrund, Podziemie Narodowosocjalistyczne) w latach 2000–2007. Dziewięć ofiar miało cudzoziemskie pochodzenie (ośmiu – tureckie, jeden – greckie), dziesiątą była policjantka.
Prokuratura nie znalazła dowodów na to, że Zschäpe była obecna na miejscach zbrodni. Z pewnością jednak „była ich świadoma, pomagała w nich, a nawet je koordynowała”. Oskarżona przyznała się tylko do podpalenia domu, który dzieliła z innymi sprawcami. O dokonywanych przez nich morderstwach, jak twierdzi, nie wiedziała. Zgłosiła się na policję, gdy popełnili samobójstwo, przyłapani po napadzie na bank.
W czasie procesu, który kosztował 150 tysięcy euro za dzień, przesłuchano sześciuset świadków, ale ustalono niewiele. Wcześniej przez niemal dekadę policja była przekonana, że morderstwa to efekt porachunków tureckiej mafii. Kiedy się okazało, że odpowiada za nie trzyosobowa komórka neonazistów, wybuchł skandal, a media zaczęły pytać, czy nie pomagał im przypadkiem ktoś z kontrwywiadu. Prawdę zna tylko Zschäpe.
Punkówa
Beate urodziła się w 1975 roku w Jenie (wtedy NRD). Wychowywała ją babcia. Jej matka, studentka stomatologii, była w Rumunii na stypendium, ale kiedy z niego wróciła, problemy z alkoholem nie pozwoliły jej przejąć opieki nad dzieckiem. Dziewczynka nie poznała ojca – to Rumun, kolega matki ze studiów; będzie się go później wypierać. Na razie kończy zawodówkę, jest pionierką, potem idzie na kurs ogrodniczy. Trafia w środowisko punkowe, bije się z neonazistami, kradnie. Przez kuzyna poznaje swoich wrogów i przechodzi na drugą stronę.
W prawicowych kręgach spotyka Uwe Mundlosa, zostają parą. Razem trafiają do Winzerklub, młodzieżowej świetlicy na jednym z jeneńskich blokowisk. W 1991 roku było to ognisko skrajnej prawicy. Tam Zschäpe i Mundlos poznają Uwe Böhnhardta, radykalnego nastolatka wyrzuconego ze szkoły za kradzież komputerów. Kiedy Mundlos rzuci Beate – podobno dlatego, że była do niego zbyt przywiązana – ta zwiąże się właśnie z Böhnhardtem. Przez kolejne dwie dekady będą w trójkę nierozłączni. Przed sądem Beate powie, że oprócz swojej babci kochała tylko ich.
Oficjalna radość ze zjednoczenia Niemiec miała swoją drugą stronę: rozkwit nastrojów neonazistowskich wśród wschodnioniemieckiej młodzieży. Upadek muru odsłonił różnice ekonomiczne, których nie udało się zatrzeć do dziś. W telewizji Wessis („zachodniacy”) mówili o szansach, które czekają zacofanych Ossis („wschodniaków), a Ossis w obliczu upadającego przemysłu szansę widzieli tylko w emigracji na Zachód. Do tego doszły różnice kulturowe: w NRD nie było 1968 roku, kiedy zachodnioniemieccy studenci brutalnie sprzeciwili się zamiataniu historii pod dywan, nie było też społeczeństwa wielokulturowego czy prymatu praw człowieka. Żyli tam za to byli członkowie NSDAP, którzy kontynuowali swoje kariery w polityce, a w ramach komunistycznej ideologii promowano „dumę z ludu niemieckiego”.
Choć neonazizm był i jest problemem dotyczącym również zachodnich landów, cieszącą się „końcem historii” opinią publiczną w tamtych latach wstrząsały doniesienia właśnie ze wschodu. Ekstremiści co chwilę napadali na mieszkania, w których mieszkali „obcy” (nowi imigranci lub pracownicy kontraktowi przybyli jeszcze za NRD). Do najbardziej znanych incydentów należy ten w Hoyerswerdzie, kiedy rozwścieczeni mieszkańcy przez kilka dni rzucali w imigrancki hotel robotniczy kamieniami i koktajlami Mołotowa (wrzesień 1991). Podobna sytuacja miała miejsce w Rostocku (sierpień 1992) – to stąd pochodzi słynne zdjęcie mężczyzny wykonującego salut rzymski w koszulce niemieckiej drużyny piłkarskiej i obsikanych spodniach.
Konserwatywny rząd Helmuta Kohla był w szoku. Niechęć do cudzoziemców wzrastała, a do Niemiec docierały masowe fale migracyjne z całego bloku wschodniego (w tym Polski), Turcji (Kurdowie) oraz z pogrążających się w wojnie Bałkanów. W Niemczech rejestrowano niemal 70% wniosków o azyl w Europie. Gorąco dyskutowano, czy – i jak – ograniczyć te tendencje. Sytuacja była niemal identyczna jak po 2015 roku.
„Kebabowe morderstwa”
W tym samym czasie Zschäpe, Mundlos i Böhnhardt zakładają Kameradschaft (Bractwo) Jena, zapraszają do niego swoich przyjaciół i kontaktują się z międzynarodową neonazistowską siecią Blood and Honour. Wysyłają atrapy listów-pułapek, gromadzą materiały wybuchowe, które przechowują w garażu wynajmowanym przez Beate. Przeszukuje go policja, a stamtąd trafia do mieszkań całej trójki, gdzie oprócz broni znajdzie Pogromly, własnoręcznie wykonaną grę podobną do Monopoly. Stawką w niej jest wysłanie do obozów jak największej liczby Żydów.
czytaj także
Ale „Terrortrio”, jak nazwą ich wiele lat później niemieckie media, udaje się zbiec. Policja wystawia za nimi nakaz aresztowania. Bez skutku. Trio schodzi do podziemia; wyposażone w fałszywe dokumenty, wprowadza się do domu w nieodległym Zwickau. Zschäpe, Mundlos i Böhnhardt zaprzyjaźniają się z sąsiadami, pomagają im przy kotach; czasem zapraszają do siebie znajomych. Przez kolejną dekadę utrzymują z rozbojów, dorywczych prac i sprzedaży nazistowskich gadżetów, wciąż współpracując z kamaradami z Bractwa Jena. Podkładają bomby – a to na cmentarzu żydowskim, a to w sklepie, a to na ulicy (nikt nie zginął, ale kilkadziesiąt osób zostało rannych) – i mordują.
Dziewięć ofiar NSU nie łączyło wiele poza migracyjnym tłem. Może tylko to, że prowadzili drobne biznesy: kebaby, zakłady krawieckie czy sklepiki. Pierwszy w 2000 roku zginął Enver Şimşek, 38-letni kwiaciarz tureckiego pochodzenia. Dziesiąta ofiara – 22-letnia Michèle Kiesewetter – zginęła w 2007 roku, jako reprezentantka znienawidzonego systemu. Większość strzałów oddano z pistoletu CZ 83, z bliskiej odległości, między oczy.
Przez niemal wszystkie lata, kiedy „Terrortrio” dokonywało morderstw, policja podążała za hipotezą porachunków tureckiej mafii (ofiary w momencie śmierci patrzyły zabójcy w oczy, co świadczyć miało o ich bliskich relacjach). Żonę pierwszej ofiary okłamywano, że mąż miał romans, by w akcie zemsty ujawniła swoją wiedzę na temat jego mafijnych powiązań. Dopiero w 2006 roku młody policjant biorący udział w śledztwie postawił hipotezę, że mogą być to zbrodnie na tle nienawiści rasowej. Rozszerzono śledztwo o ten wątek, ale głównie zajmowano się hipotezą „kebabowych morderstw”, jak nazywała je prasa.
W listopadzie 2011 roku, ponad dziesięć lat po zabójstwie Şimşeka, członkowie NSU rozesłali do redakcji kilku niemieckich gazet DVD z przerobionym odcinkiem animacji Różowa pantera.
Pantera idzie przez miasto i ogląda plakaty nawołujące „Popieraj swój kraj”, „Popieraj swoich ludzi”. W finale podkłada bombę pod sklep spożywczy, a obraz przechodzi w telewizyjną relację z dokonanego przez NSU zamachu bombowego. Pantera ogląda ją, leżąc na kanapie i przewraca oczami, kiedy na ekranie pojawia się podpis „kebabowe morderstwa”. W animacji pierwszy raz pada nazwa komórki terrorystycznej: Podziemie Narodowosocjalistyczne.
W tym samym miesiącu w turyńskim Eisenach policja wpada na trop samochodu, którym uciekli sprawcy napadu na bank. Kiedy go znajdują, dwóch siedzących w środku mężczyzn popełnia samobójstwo i podpala samochód. Oprócz ciał, które zidentyfikowane zostaną później jako Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt, w samochodzie znaleziony zostaje pistolet zamordowanej kilka lat wcześniej policjantki.
Kiedy Beate Zschäpe dowiaduje się o śmierci towarzyszy, podpala dom, w którym wspólnie mieszkali.
Cztery dni później dzwoni na jeneński posterunek policji, przedstawia się i zapewnia, że jest osobą, której zapewne poszukują. Policjant nie kojarzy, o co chodzi, odkłada słuchawkę. Dopiero gdy Zschäpe zjawia się na posterunku z prawnikiem, policjanci znajdują akta sprzed dwudziestu lat dotyczące drobnych przestępstw całej trójki i materiałów wybuchowych składowanych w garażu Beate. Z kolei policja w Zwickau wezwana na zgliszcza domu znajduje kopie DVD z przeróbką Różowej pantery, pistolet, którym dokonywano zabójstw, oraz wycinki z artykułów prasowych o „kebabowych morderstwach”.
Urodzeni mordercy
„Nazistowska narzeczona” – nazywają Zschäpe niemieckie media. Rozmawiają z sąsiadami, członkami rodziny, starają się dowiedzieć o niej jak najwięcej, bo ta nie chce powiedzieć nic oprócz tego, że wiedziała tylko o rozbojach, ale nie mówiła, bo Uwe Mundlos i Uwe Böhnhardt byli jej jedyną rodziną. Sąsiedzi opowiadają, że nazywali Beate „myszką”: opiekowała się ich dziećmi, pomagała ubogim. Media mitologizują całą trójkę, jakby byli to negatywni bohaterowie jakiegoś filmu akcji, uosobienia czystego zła. Spekulują, dlaczego Beate zgłosiła się na policję i jak kształtowały się relacje między całą trójką.
A jest o czym opowiadać: na jaw wychodzą kolejne fakty składające się na historię NSU. Trudno uwierzyć, że całą intrygę udało się ciągnąć zaledwie trzem osobom (z kilkoma pomocnikami). W dodatku w toku śledztwa okazuje się, że podczas jednego z morderstw na miejscu zbrodni obecny był neonazista opłacany przez niemiecki kontrwywiad (Federalny Urząd Ochrony Konstytucji), który po akcji nie złożył raportu. Oraz że akta siedmiu innych informatorów zostały spalone w siedzibie kontrwywiadu tuż po tym, kiedy media opublikowały przeróbkę Różowej pantery.
Media zarzucają kontrwywiadowi działanie na szkodę śledztwa, te bardziej lewicowe nazywają to nawet współdziałaniem. Federalny Urząd Ochrony Konstytucji broni się, że bez ochrony współpracowników w środowiskach neonazistowskich nie miałby do nich dostępu. Opinia publiczna jednak grzmi: od czasów RAF (Frakcji Czerwonej Armii) kontrwywiad za bardzo się skupiał na lewicowych radykałach, a z prawicowymi zawalił sprawę.
W trakcie procesu Zschäpe nie odpowiada na pytania sądu, wzrusza ramionami, obserwuje z ławy oskarżonych rodziny ofiar. Rozmawia tylko ze swoimi adwokatami. Początkowo wybiera ich sobie po nazwiskach: reprezentują ją panowie Sturm („burza”), Stahl („stal”) i Heer („armia”). Nie dochodzi z nimi porozumienia, sprawę przejmuje Mathias Grasel. Kiedy Beate dostanie wyrok (praktycznie bez możliwości warunkowego zwolnienia), Grasel powie, że gdy brak jednoznacznych dowodów, konstytucyjnej demokracji nie przystoi skazywanie Zschäpe na dożywocie w „zastępstwie” jej przyjaciół.
Kontrowersje wzbudzają też niskie wyroki dla czterech współpracowników NSU, którzy pomagali terrorystom żyć w ukryciu i dostarczali im broń – najwyższy to 10 lat dla Ralfa Wohlebena za pomoc w morderstwach. Reszta dostała po kilka lat za wspieranie organizacji terrorystycznej (jeden z nich przyszedł na rozprawę w koszulce neonazistowskiego zespołu). Lewicowa prasa wytyka sądowi, że w przypadku pomocy islamskim terrorystom kary z pewnością nie byłyby tak łagodne.
Od obywateli Rzeszy do nipsterów
Historia NSU wstrząsnęła niemiecką opinią publiczną: media od 2011 roku pilnie śledziły rozwój wydarzeń, a działania kontrwywiadu bada specjalna komisja parlamentarna. Sprawa przycichła nieco na przełomie 2015 i 2016 roku, kiedy uwaga wszystkich przeniosła się na terroryzm islamistyczny, przyćmiewając lęki przed tym rodzimym, prawicowym.
czytaj także
Chaos towarzyszący tzw. kryzysowi migracyjnemu oraz (nie tylko niemiecki) kryzys wiary w liberalną demokrację poskutkowały – szczególnie w landach wschodnich – szybką karierą prawicowo-populistycznej partii Alternative für Deutschland, która w wyborach parlamentarnych w 2017 roku zdobyła 12,6% głosów, stając się największym ugrupowaniem opozycyjnym w obecnym Bundestagu. AfD jest partią antyeuropejską, ksenofobiczną i rewizjonistyczną – jeden z jej liderów, Alexander Gauland, zasłynął przed wakacjami twierdzeniem, że dwunastoletni okres narodowego socjalizmu to zaledwie „ptasia kupa we wspaniałej, tysiącletniej historii Niemiec”. Jak na standardy niemieckiej debaty publicznej, przyzwyczajonej raczej do posypywania głowy popiołem, była to wypowiedź szokująca. Mimo to nie można powiedzieć, że AfD jest partią neonazistowską czy gloryfikującą nazizm. To „miękka” skrajna prawica, która podważa powojenny liberalny konsensus, na którym zbudowana została Unia Europejska, postmodernistyczna hybryda. AfD podebrała głosy nie tylko neonazistowskiej NPD (Narodowodemokratycznej Partii Niemiec), ale i chadecji (CDU/CSU) oraz postkomunistycznej lewicy (die Linke), a przede wszystkim zaktywizowała biernych wyborców.
Po sukcesie AfD jeszcze bardziej potrzebujemy ponadnarodowej strategii walki z radykalną prawicą
czytaj także
– Zanim powstało AfD, NPD próbowało tej samej strategii: udawać partię, która nie jest otwarcie neonazistowska – mówi Simone Rafael z Amadeu Antonio Stiftung, znanego watchdoga obserwującego niemiecką skrajną prawicę. – Ale dla większości społeczeństwa nie byli wiarygodni, bo w swoich szeregach trzymali neonazistów. Kiedy AfD wprowadziła do polityki nowych ludzi, podebrała NPD wszystkich wyborców, którzy wierzą, że mogą wpłynąć na świat w sposób demokratyczny. Obecnie NPD jest martwe – zostali tam sami otwarci antysemici i neonaziści, którzy nie mają żadnych szans, by trafić do politycznego mainstreamu.
Wraz ze spadkiem liczby przybywających do Niemiec migrantów zamilkła też PEGIDA – popularny dwa, trzy lata temu (znowu: głównie we wschodnich landach) ruch obywatelski przeciw migracji.
czytaj także
Beate Zschäpe i NSU byli w pewnym sensie dziećmi swoich czasów – neonazistowskiego wzmożenia, które Niemcy przeżyły po zjednoczeniu, niebezpiecznych subkultur, jak skinheadzi czy środowisko prawicowego rocka (Rechtsrock). Podobnie militarystyczne kręgi „obywateli Rzeszy” (Reichsbürger), choć w ostatnich latach zwiększają liczebność, cieszą się popularnością głównie wśród neonazistów średniego i starszego pokolenia. Dziś w siłę rośnie skrajna prawica w białych rękawiczkach – czyli AfD. Wśród części młodych popularność zdobywa z kolei zjawisko nipsterstwa – nazistowskiego hipsterstwa. Symbole i język, które do tej pory kojarzyły się raczej z kiełbasą z grilla i piwem niż farmami zdrowej żywności, są „odzyskiwane” przez świetnie ogarnięte w social mediach i pijarze ruchy, takie jak identytaryści. Rokrocznie rośnie liczba osób określanych w raporcie kontrwywiadu mianem prawicowych ekstremistów: w 2017 szacowano ją na 24 tys. Jednocześnie w porównaniu z 2016 o 35% spadła liczba ekstremistycznych aktów przemocy.
– Dla Niemców zachwyt dla Trzeciej Rzeszy, jej liderów czy Holokaustu jest czymś nieakceptowalnym – wyjaśnia Simone Rafael. – Tak samo jak wzywanie do przemocy wobec innych ludzi. Wciąż nie wypada też wypowiadać się otwarcie rasistowsko, chyba że zawoalujesz takie poglądy w jakiejś pseudonaukowej argumentacji. Z pewnością jednak można powiedzieć, że AfD osiągnęła jedno – przesunęła ogólny dyskurs na prawo.