Ekspresowa wizyta premier May w najbardziej dekadenckim mieście Europy miała rzekomo posłużyć przedstawieniu jej wizji „wspólnej przyszłości” z Europą, a zwłaszcza przełamać Brexitowy impas.
Theresa May, przemawiająca brexitowo w miniony piątek we Florencji, przypominała nieco nastolatkę wciskającą nauczycielce kit w sprawie nieodrobionej pracy domowej. A ponieważ brytyjska premier milczała od nieudanych przyśpieszonych wyborów wiosną 2017 roku, jej florenckie przemówienie, tzw. „ważną interwencję” w sprawie Brexitu, reklamowano jako długo oczekiwany powrót w światło reflektorów.
Jak było? May wierciła się na scenie przez pół godziny z monstrualnym łańcuchem zawieszonym na szyi, odnosząc się raz po raz do własnego przemówienia sprzed 9 miesięcy, by następnie uniknąć dociekliwych pytań dziennikarzy i uciec prosto na lotnisko.
Ekspresowa wizyta premier miała rzekomo posłużyć przedstawieniu jej wizji „wspólnej przyszłości” z Europą, a zwłaszcza przełamać Brexitowy impas. Faktycznie, May ustąpiła nieco pola w kwestii „okresu przejściowego”, podczas którego UK będzie w pewnym stopniu przestrzegać prawa unijnego. Spekulowała, że okres ten „może” potrwać co najmniej dwa lata. Ten obwarowany zastrzeżeniami podpunkt był chyba najbardziej konkretną deklaracją piątkowego popołudnia.
Tymczasem w sprawach gospodarczych premier weszła w tryb „Maybota”. W ciągu dwóch minut zrekonstruowała dylemat modelu przyszłych relacji Wielkiej Brytanii z Unią: czy ma on mieć charakter członkostwa w unijnej strefie wolnego handlu, czy raczej w CETA. Potem May przekonywała, że szuka kreatywnego przełomu. Cokolwiek by to znaczyło.
Dużo ważniejszym uchybieniem było to, że kolejny raz udało się May nie powiedzieć niczego znaczącego na temat praw obywatelskich, swobody przemieszczania się czy zapalnej kwestii opłaty za wyjście z UE. Wszystkie te sprawy znajdują się wysoko na liście Komisji Europejskiej jako priorytety i warunki wstępne niezbędne do kontynuowania negocjacji.
Nawet ledwie trzydziestoosobowa publiczność May, z której większość i tak sprowadzono z Londynu, przeziewała całe przemówienie. Ostatnia, zredagowana przecież wersja przemowy naprawdę zawierała zdanie „przyszłość Wielkiej Brytanii jest… świetlana”. Nie dziwne, że z europejskiej dwudziestki siódemki nie zjawił się nikt.
czytaj także
May zdawała się zdezorientowana co do stopnia bliskości pobrexitowej Wielkiej Brytanii z Europą, UE, Włochami czy – w kontraście do tego, co miała rzekomo reprezentować wizyta – nawet z Florencją.
W jednej chwili mówiła: „UK nigdy nie czuło się w UE jak w domu z powodów historycznych i geograficznych”, żeby zaraz potem zmiękczyć to stwierdzenie frazesem o współpracy „ramię w ramię”. Nawet wyjąwszy fakt, że May wyjechała z Florencji nie uścisnąwszy dłoni Dariowi Nardelli, burmistrzowi Florencji, jej wypowiedź przepełniały sprzeczności, a czasem wręcz ocierała się ona o zniewagę.
Ale May nie jest Jeremym Corbynem i nie musi udawać, że stara się o powszechny konsensus. Zamiast tego karmi się wszechobecnością obaw i dostarcza iluzji stabilności, chociaż mój kraj schodzi w międzyczasie do dantejskich piekieł.
Włosi, jak poprawnie rozpoznała May, mają lepsze rzeczy do roboty niż martwienie się przyszłością Wielkiej Brytanii. Podobnie jak większość Europejczyków, postrzegają oni Brexit jako „rozpraszanie uwagi” od krajowych problemów. Dlatego też nieliczne protesty towarzyszące występowi Theresy May zostały zorganizowane niemal wyłącznie przez „ekspatów”, czy brytyjskich (proeuropejskich) migrantów ekonomicznych, w dużej mierze ponadpięćdziesięcioletnich. Były więc one takie, jak oni: niepozorne i uprzejme, choć nie zabrakło niezłych kostiumów i stosownych do okazji uszczypliwych transparentów.
Zemsta frajerów, czyli Kaczyński, May i sojusz nikomu niepotrzebny
czytaj także
Organizował je przede wszystkim Roger Casale, były parlamentarzysta z ramienia Partii Pracy, który stracił mandat w 2005 roku, a obecnie prowadzi grupę obywatelską o nazwie Nowi Europejczycy. Przedstawił sprawę żarliwie: „jeśli po Brexicie nie zostaną zagwarantowane prawa obywatelskie, to rodziny będą rozdzielane, osoby starsze, chore, niepełnosprawne oraz ich opiekunowie zostaną pozbawieni odpowiedniej ochrony. Brak ochrony równa się pogwałceniu podstawowych praw człowieka, takich jak prawo do życia w rodzinie, bezpieczeństwa i sprawiedliwego traktowania”.
Na protestach poznałem też kobietę o imieniu Doris, która opowiedziała mi o swoich obawach na temat emerytury. Wielu innych protestujących martwi się o finansowanie opieki zdrowotnej. Wszystkie te argumenty są zasadne, ale powolny marsz za transparentem „oddajcie nam nasze życie” sprawił wrażenie zarówno melodramatyczne, jak i nieco zaściankowe, zestawiony z ciężarem innych problemów związanych z Brexitem.
czytaj także
Wcześniej tego lata, Teresa May przyjechała do Włoch na wakacje i trafiła na pierwsze strony gazet za rzekome pijackie śpiewy „Boże, chroń naszą miłościwą królową” w barze hotelowym. Pomimo całej tabloidowo-berluscońskiej wulgarności tej anegdoty, tamta Theresa zdała mi się uczciwsza niż ta we Florencji; staromodna Brytyjka na zagranicznych wakacjach, w skarpetach do sandałów, z obniżonym poczuciem własnej wartości, ale przez to nieco zbyt śmiała i głośna w sprawach imperialnej narodowości, zwłaszcza po szklaneczce ginu czy dwóch.
Dla kogo więc May zrobiła ten show we Florencji, jeśli już wiemy, że ani dla eurokratów, ani dla Włochów? Może dla publiczności brytyjskiej? Jeśli tak, to wybór Florencji tym bardziej zadziwia: wizyta w najbardziej stereotypowo dekadenckim ze wszystkich regionów Europy nie mogła zostać dobrze przyjęta w ojczyźnie, gdzie większość Brytyjczyków czuje się odcięta od świata z powodu kursu funta storpedowanego Brexitem.
czytaj także
Piątkowe przemówienie May nie było niczym innym niż dobrze wyćwiczonym powtarzaniem do znudzenia dźwiękonaśladowczych kołysanek: „stabilność, bezpieczeństwo, dobrobyt”, „sprawnie, rozsądnie”, „chronić naszych obywateli, promować nasze wartości”, „gładko i spokojnie”. Pod tym bombardowaniem politycznymi dżinglami, w tym politycznym show Florencja (co często jej się zdarza) została sprowadzona do poziomu filmowej scenografii. Jej sztuka stała się „innowacją”, jej historia miała wartość tylko ze względu na sporadyczny handel z Europą Północną. Green-screen wystarczyłby May aż nadto.
Brexit z tak słabym rządem? Tych trzech błędów Theresa May nie może już popełnić
czytaj także
**
Tekst ukazał się na stronie PoliticalCritique.org. Skróty od redakcji. Tłumaczyła Aleksandra Paszkowska.