Tylko dwie ze stu największych spółek notowanych na londyńskiej giełdzie deklarują brak jakichkolwiek powiązań z rajami podatkowymi.
Przez ostatnie tygodnie w Wielkiej Brytanii narastał konflikt między establishmentem politycznym a biznesowym. Przywódcy trzech największych partii: David Cameron, Ed Miliband i Nick Clegg znaleźli się po jednej stronie barykady, po drugiej stanął prezes Google, Inc., Eric Shmidt.
Kwestią sporną są pieniądze, a awantura zaczęła się, gdy prasa ujawniła, że od 2006 roku Google odprowadził do brytyjskiego fiskusa tylko niewiele ponad 10 milionów funtów podatku dochodowego, wykazując w tym samym czasie przychód w wysokości 12 miliardów funtów. Odprowadzenie tak niskiego podatku było możliwe dzięki praktyce eksportowania zysków z kraju. Co roku brytyjski oddział firmy płacił oddziałowi irlandzkiemu opłaty licencyjne w wysokości równej lub zbliżonej do wypracowanych zysków, dzięki czemu zyski te spadały do zera. W ślad za malejącym zyskiem spadała, rzecz jasna, wysokość podatku. Mimo niskiego, bo wynoszącego 12,5 %, irlandzkiego podatku dochodowego, Google wyprowadzał swoje zyski dalej, przez Holandię, na Bermudy, gdzie podatku dochodowego po prostu nie ma. Przez lata wszystko to odbywało się wprawdzie zgodnie z literą prawa, ale w ostatnich tygodniach brytyjscy politycy uznali, że już nie z jego duchem.
Google to kolejna firma, która unikanie opodatkowania przypłaciła w ostatnich miesiącach złą prasą. Wcześniej dostało się Amazonowi, który w zeszłym roku przy przychodach wynoszących 3,35 miliarda funtów zapłacił jedynie 1,8 miliona funtów podatku. Starbucks znalazł się w tarapatach, gdy wyszło na jaw, że przez kilkanaście lat podatku nie płacił w ogóle. Krytyce poddano także bank Goldman Sachs, sieć telefoniczną Vodafone czy Bootsa – sieć aptek i sklepów farmaceutycznych. Tylko dwie ze stu największych spółek notowanych na londyńskiej giełdzie deklarują brak jakichkolwiek powiązań z rajami podatkowymi. Zjawisko eksportu zysków stało się tak powszechne, że wzrostowi rentowności brytyjskich przedsiębiorstw od 1999 roku o 58% towarzyszył zaledwie pięcioprocentowy wzrost wpływów podatkowych. Tymczasem kapitał odprowadzony do rajów podatkowych szacowany jest już na 18 do 21 bilionów funtów.
Toczący się na łamach prasy spór ujawnił dużą arogancję przedstawicieli internetowego biznesu, którzy raz za razem powtarzają, że tradycyjne reguły gry nie powinny ich krępować, prawodawstwo sprzed lat nie przystaje do dzisiejszych modeli biznesowych, a gospodarka oparta na innowacji wymaga specjalnego traktowania sektora 2.0.
Łatwo można zgodzić się, że nowe technologie wymagają nowej legislacji a globalna gospodarka wymaga ponadnarodowych rozwiązań. Jednak nie ma powodu, by fiskus innym okiem spoglądał na Amazon niż na tradycyjne księgarnie czy sklepy. Postęp naukowo-techniczny jest częścią gospodarczego krajobrazu od zarania rewolucji przemysłowej i jakkolwiek innowacje mogą zmieniać życie codzienne, nie zmienia się jednak fakt, że są one produktem biznesu, który część zysku powinien oddawać społeczeństwu, na łonie którego się bogaci. Jak zresztą celnie zauważył członek partii konserwatywnej i były kanclerz skarbu Nigel Lawson, problem nie dotyczy tylko nowych technologii, bo „o ile mu wiadomo, kawa ze Starbucksa cyfrowa nie jest”.
Nie bardzo wiadomo jak reagować, gdy Roger Carr, prezydent Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu, ostrzega Camerona przed moralizatorskim podejściem do spraw opodatkowania. Choć na systemową krytykę liberalnej demokracji czy globalnego kapitalizmu w mainstreamie miejsca dziś nie ma, to wydawałoby się, że ucieczka przed opodatkowaniem i korzystanie z oaz podatkowych są oczywistymi i usankcjonowanymi źródłami słusznego gniewu. Biliony ukryte w rajach podatkowych stanowią mniej więcej dziesięciokrotność wszystkich światowych deficytów budżetowych. Pieniądze wyprowadzane z krajów rozwijających się trzykrotnie przewyższają całą pomoc międzynarodową przez te kraje otrzymywaną. Według wyliczeń Oxfamu nawet skromne opodatkowanie tych pieniędzy wystarczyłoby, żeby wyeliminować na świecie biedę. Przeciwnicy regulacji powtarzają frazes o skapywaniu bogactwa, ale dane te unaoczniają, że dziś bogactwo nie skapuje od bogatych do biednych, a jedynie wsiąka w karaibskie plaże.
David Cameron obiecuje, że w trakcie najbliższego szczytu G8 skupi się na wypracowaniu międzynarodowej strategii radzenia sobie z rajami podatkowymi.
Do deklaracji tych podchodzić należy niestety z umiarkowanym optymizmem. Nie Cameron pierwszy bowiem takie deklaracje składał. Walkę z rajami podatkowymi określali już jako swój priorytet Gordon Brown, Nicolas Sarkozy czy John Kennedy, tymczasem znaczenie oaz podatkowych w gospodarce światowej wciąż rośnie. Władze Unii Europejskiej nie mają problemu z wdrażaniem sadystycznego programu ekonomicznego w Grecji, ale nie są w stanie wywrzeć odpowiedniej presji na Liechtenstein, Luxemburg czy Monaco. Jedna trzecia ukrywanych przed urzędami podatkowymi pieniędzy trafia do brytyjskich terytoriów zamorskich, takich jak Bermudy czy Kajmany. Choć nie stanowią one integralnej części Zjednoczonego Królestwa, wciąż pozostają od niego zależne i rząd Camerona mógłby wywrzeć na nie odpowiednią presję nawet bez porozumienia z innymi członkami grupy G8. Od lat jednak nic takiego się nie dzieje.
Mimo to, można mieć nadzieję, że kryzys ekonomiczny sprzyjać będzie ostrzejszemu kursowi w międzynarodowej polityce fiskalnej. Desperackie próby zmniejszania deficytów są przyczyną szkodliwych cięć budżetowych, ale mogą być też impulsem do bardziej energicznego ścigania tych, którzy uchylają się od płacenia podatków.
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.