Republika Federalna Niemiec to kraj składający się z szesnastu krajów związkowych. Wbrew oczekiwaniom rządzący Chrześcijańscy Demokraci (CDU) kanclerki Angeli Merkel osiągnęli słabe wyniki w dwóch kluczowych głosowaniach regionalnych, uznawanych za ważny test przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi. Merkel ma ustąpić ze stanowiska we wrześniu tego roku, po 16 latach urzędowania. Choć jej partia wciąż jest faworytem do zwycięstwa, to nie jest już teflonowa. Komentarz Adama Traczyka.
Sprawa miała być prosta. Angela Merkel po 16 latach na stanowisku kanclerza odchodzi na zasłużoną emeryturę. Jej miejsce zajmuje inny polityk CDU, a zamiast wysłużonych socjaldemokratów u boku chadeków pojawiają się w koalicji Zieloni.
Wyniki niedzielnych wyborów regionalnych w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie pokazują jednak, że może zbyt wcześnie dzielono skórę na niedźwiedziu.
Sekretarz generalny CDU Paul Ziemiak: „To nie był dla CDU udany wieczór wyborczy”
Pierwsze pandemiczne miesiące roku uprawdopodabniały jednak scenariusz korzystny dla CDU. W niespokojnych czasach Niemcy skryli się w troskliwych ramionach swojej Mutti, a CDU umocniła się na czele sondaży. Gdy na horyzoncie pojawiła się szczepionka, wydawało się, że sprawę kanclerstwa rozstrzygną między sobą lider CDU Armin Laschet i siostrzanej, bawarskiej CSU Markus Söder. Jeden z nich miał utrzymać przewagę do mety, czyli wrześniowych wyborów do Bundestagu. Jednak coś się zaczęło psuć.
czytaj także
Czy to zmęczenie zarazą i irytacja z powodu powolnej akcji szczepień? Po części tak, choć Niemcy – poza radykalną, ale niewielką grupą teoretyków spiskowych – dzielnie znoszą pandemię i przedłużający się lockdown. Chadeków nawiedziła jednak też inna plaga. I to taka, która w epoce Merkel wydawała się odległym wspomnieniem. Korupcja.
CDU i CSU przez dekady były nią trapione. Afera Flicka, afera Amigo, przekupywanie posłów przez Stasi, co w 1972 roku pozbawiło ówczesnego szefa CDU Rainera Barzla kanclerstwa… Lista jest długa.
To także korupcja utorowała Angeli Merkel drogę na szczyty władzy. Gdy pod koniec lat 90. wyszła na jaw sprawa partyjnych „czarnych kont”, którymi zarządzał Helmut Kohl, przyszła kanclerz jako pierwsza w partii potępiła swojego dawnego patrona. Gdy ówczesny szef CDU Wolfgang Schäuble okazał się umoczony w nielegalne finansowanie partii, Merkel została niekwestionowaną przywódczynią chadeków.
Teraz demony przeszłości ożyły w najgorszym dla centroprawicy momencie – tuż przed wyborami regionalnymi w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie. Wpierw opinia publiczna dowiedziała się, że dwóch posłów chadecji, pośrednicząc w handlu maseczkami, wzbogaciła się o sześciocyfrowe sumy. Chwilę potem lista podejrzanych wydłużyła się o kolejne nazwiska – polityków przyjmujących pieniądze od azerbejdżańskiego reżimu.
Wyborcy wystawili za to CDU pierwszy rachunek. W wyborach do parlamentów dwóch landów w południowo-zachodnich Niemczech chadecy zanotowali swoje najgorsze wyniki w historii. W Badenii-Wirtembergii, landzie o gospodarce tylko nieznacznie mniejszej od Polski, także Zieloni uzyskali rekordowy wynik. Rekordowo dobry. Premier Winfried Kretschmann powtórzył wyborczy sukces sprzed pięciu lat, uzyskując dla Zielonych ponad 32 proc. głosów.
Także w Nadrenii-Palatynacie wyraźne zwycięstwo odniosła aktualna premierka. Socjaldemokratka Malu Dreyer zdobyła 36 proc. głosów.
Czy lewica może przejąć władzę w Niemczech?
Mimo tych wpadek chadecy ciągle są faworytami wrześniowych wyborów. Nie są jednak już teflonowi. Dlatego scenariusz, w którym do urzędu kanclerskiego przy Willy-Brandt-Straße 1 wprowadzi się przedstawiciel centrolewicy, nie jest już dziełem z gatunku political fiction. Do jego realizacji prowadzą trzy ścieżki.
Pierwsza z nich to wygranie wyborów przez jedną z centrolewicowych partii. Z dzisiejszej perspektywy to oczywiście mrzonka. W najnowszym sondażu na poziomie federalnym CDU/CSU ma 31 proc. poparcia, Zieloni 19 proc., a SPD 16 proc.
Druga wiedzie przez utworzenie czerwono-czerwono-zielonej koalicji zwanej R2G. Na poziomie landowym socjaldemokraci z SPD, Zieloni i Die Linke rządzą wspólnie w Turyngii, Berlinie i Bremie. I choć zainteresowani nie wykluczają porozumienia również na poziomie federalnym, to przymiarki do utworzenia wspólnego rządu od lat stoją w martwym punkcie. Niedawny wybór nowych władz Die Linke, utrzymujący status quo między partyjnymi radykałami a pragmatykami, z pewnością nie przyniósł w tej sprawie przełomu.
Trzecia opcja to czerwono-żółto-zielona koalicja „sygnalizacji świetlnej”, zwana po niemiecku „Ampel”. W tej konfiguracji do dwóch centrolewicowych partii dołączyłaby jeszcze liberalna FDP. Oczywiście, niemieccy liberałowie niewiele mają dziś wspólnego z partią, która wraz z SPD Willy’ego Brandta i Helmuta Schmidta tworzyła od 1969 do 1982 roku socjalliberalny rząd. Stworzenie z nią wspólnego gabinetu byłoby więc dla lewicy niezwykle trudne, choć nie niemożliwe. Prototyp takiej koalicji rządzi przecież już w Nadrenii-Palatynacie i właśnie uzyskał reelekcję.
Nie jest także wykluczone, że i w Badenii-Wirtembergii powstanie „Ampel”. Kretschmann co prawda preferuje kontynuację koalicji Zielonych z chadekami, ale centrala może naciskać na zmianę koalicjantów, aby podkreślić ambicje do rzucenia wyzwania chadekom w wyborach do Bundestagu.
Patrząc na aktualne sondaże, do spełnienia się dwóch ostatnich wariantów brakuje kilku punktów procentowych. Jeśli jednak chadecy nie złapią drugiego oddechu, może się okazać, że nawet gdyby uzyskali najwyższy wynik ze wszystkich partii, to nie będą niezbędni do utworzenia nowego rządu. A wówczas nowym kanclerzem wcale nie musi zostać chadek, tylko ktoś z zielonego duetu Annalena Baerbock i Robert Habeck albo socjaldemokrata Olaf Scholz.