Dzisiejsze Węgry krok po kroku wycofują się z demokracji, a ze społeczeństwem skutecznie komunikuje się tylko Fidesz.
Agata Diduszko-Zyglewska: Jesteś nauczycielką, poetką i założycielką prodemokratycznego ruchu węgierskich Nieproszonych. Zanim opowiesz mi o waszych działaniach, chciałabym zapytać, co się dzieje teraz na Węgrzech, co robi rządzący Fidesz i co uważasz na najbardziej niebezpieczne?
Júlia Lázár: Jednym z najbardziej bolesnych zjawisk jest ograniczenie praw Trybunału Konstytucyjnego, który wcześniej był jedyną instytucją kontrolującą proces stanowienia prawa. Teraz Fidesz i Chrześcijańscy Demokraci, razem dysponujący dwoma trzecimi głosów w Parlamencie, mogą realizować dowolne plany. Jeśli jutro stwierdzą, że wszyscy obywatele z długimi nosami mają zostać uwięzieni, parlament zaakceptuje tę propozycję. Wcześniej Trybunał Konstytucyjny miał możliwość powstrzymania pewnych zmian dotyczących tak ustaw szczegółowych, jak i konstytucji – kryminalizacja bezdomności czy likwidacji autonomii uniwersytetów. Teraz Trybunałowi odebrano te narzędzia. Obecne umowy ze studentami łamią prawa Unii Europejskiej, ale parlament przepycha wiele innych poprawek, ponownie przyjmując ustawy wcześniej odrzucone przez Trybunał. To najważniejszy modus operandi władz: usuwanie lub wytrącanie broni z ręki instytucjom, które w normalnej sytuacji kontrolowałyby procesy demokratyczne. A społeczeństwo milczy.
Dlaczego więc Węgierki i Węgrzy popierają te antydemokratyczne tendencje?
61% obywateli wzięło udział w wyborach. To, że rządząca koalicja zdobyła dwie trzecie miejsc w Parlamencie wynika między innymi z faktu, że przed wyborami Orban zdołał zmienić ordynację wyborczą i granice okręgów. Skoro Budapeszt postrzegano jako miasto „niebezpieczne” – gniazdo opozycji – koalicja zaczęła rozglądać się za wyborcami mieszkającymi poza granicami kraju. Zachęcano do aktywności Węgrów mieszkających zagranicą i ułatwiono proces aplikacji o węgierski paszport jako drugie obywatelstwo. Teraz, jeśli mieszkasz w rumuńskiej Transylwanii i pewnego dnia poczujesz się Węgrem, możesz od ręki wnieść o obywatelstwo – otrzymujesz je natychmiast i możesz głosować. Tymczasem „zwykli” obywatele węgierscy pracujący zagranicą musieli stać w kolejkach do ambasad. Takie właśnie sprytne posunięcia wzmocniły większościową przewagę koalicji rządzącej.
Wspominałaś też, że kolejną strategią Fideszu jest pisanie historii na nowo…
W chwilach kryzysu, kiedy około 40% Węgrów żyje w ubóstwie, a niezadowolenie z gospodarki rośnie, populistyczne slogany przywołujące heroiczną przeszłość pomagają nie myśleć o teraźniejszości.
„Jesteśmy Węgrami, wielkim narodem, porozmawiajmy o naszych historycznych granicach”. Oczywiście ten stosunek do historii wymaga oczyszczenia jej z nieco mniej bohaterskich czynów. Dobrym przykładem tej strategii jest pomnik okupacji niemieckiej wybudowany niedawno na Placu Wolności w Budapeszcie. Węgry przedstawiono jako Archanioła Gabriela atakowanego przez niemieckiego orła. Wizerunek biednych, niewinnych Węgier ma oczywiście za zadanie wybielić rolę, jaką sami Węgrzy odegrali w Holokauście. Nagle okazuje się, że Węgry cierpiały pod okupacją, a źli Niemcy samodzielnie wywieźli Żydów do Auschwitz. Niestety to nieprawda, bo przecież strzałokrzyżowcy i policja aktywnie przyczynili się do śmierci 600 tysięcy ludzi. Nawet Eichmann był zaskoczony ich skwapliwością i sprawnością.
Czy budowa tego pomnika sprowokowała społeczność Budapesztu do jakiejś reakcji?
Przez ponad 80 dni odbywały się codzienne demonstracje. Niewielu demonstantów, może sto osób, uparcie wracało każdego dnia i tworzyło żywy łańcuch. Czasem też tam przychodziłam. Śpiewano wokół pomnika, każdego dnia występowali mówcy, ale najbardziej wzruszył mnie tzw. żywy pomnik, który składa się z przedmiotów przyniesionych przez demonstrantów: listów, świec, książek. Przedmioty te umieszczono przed powstającym pomnikiem Archanioła. Pozwolenie na demonstrację było ważne do 16 czerwca, ale wciąż je przedłużano.
Ten pomnik nie tylko wybiela naszą historię, ale według ekspertów ma niewielką wartość artystyczną. Węgierska Akademia Nauk zorganizowała nawet konferencję, podczas której znaczna liczba historyków przekonywała, że historii nie powinno się traktować w ten sposób. Tyle że państwo ufundowało nowy instytut historyczny, o nazwie Veritas. Jego dyrektora nominuje premier, a sam instytut otwarcie obiera za swój cel kształtowanie historii według życzeń partii rządzącej. Rozpoczął działalność w 70. rocznicę Holokaustu na Węgrzech, stwierdzeniem, że akcje policji w 1941 były regularną działalnością przeciw obcokrajowcom.
W Polsce w ciągu ostatnich lat, dzięki kilku publikacjom, rozpoczęła się ogólnonarodowa dyskusja o relacjach polsko-żydowskich podczas Holokaustu. Czy podobny proces miał kiedykolwiek miejsce na Węgrzech? Jak media zareagowały na kontrowersyjny pomnik
Nowe prawo o mediach ogranicza możliwą reakcję. Według tej ustawy, to partia rządząca nadzoruje publiczne media krajowe, łącznie z mediami społecznościowymi. Dlatego tak trudno dotrzeć do społeczeństwa. Główne media stały się ustami partii rządzącej.
Po drugiej wojnie światowej i w okresie socjalizmu milczano o Holokauście. Niektórzy wrócili, a niektórzy nie; rana była bardzo świeża, ale wiedziano o tym, co się zdarzyło. Powoli wszystko przykryto milczeniem – jakby milczenie było w dobrym tonie. Nie mówiono o tym, nie wydawano książek, nie był to temat do otwartych dyskusji. Dziś obserwujemy niebezpieczne skutki takiej polityki. Po 1989 zmienił się system, a wolność słowa stała się priorytetem nowej partii liberalnej, która sprzeciwiała się wprowadzeniu jakichkolwiek sankcji za mowę nienawiści. Byli wystarczająco silni, żeby zablokować próby ustanowienia takich praw przez inne partie. Dlatego za mowę nienawiści w ogóle na Węgrzech nie karano. Wkrótce potem, już w 1992 roku, pierwsze swastyki pojawiły się w przestrzeni publicznej, a jedna z partii [MIÉP] haniebnie podjęła w Parlamencie tak zwaną „kwestię żydowską”. Antysemityzm powrócił w wielu środowiskach, na przykład w dawnym Stowarzyszeniu Pisarzy. Dlatego trzeba było stworzyć nowe.
Żydzi, którzy przetrwali Holokaust, zasymilowali się i stali się niewidzialni, ale przecież wciąż tu mieszkali. Starsi ludzie znów zaczęli bać się wychodzenia z domu czy oglądania wiadomości, w których członkowie ultraprawicowych partii, w czarnych ubraniach i czarnych buciorach, krzyczeli: „chcemy porządku!”. Problem w tym, że antysemickie postawy ultraprawicowców nie niepokoiły obywateli, ponieważ przykrywano je inną działalnością. Udawali, że są odpowiedzialnymi obywatelami, chcącymi zaprowadzić prawo i porządek w swoim państwie – byli w tym całkowicie zgodni z partią rządzącą. Pół roku temu ultraprawicowy poseł zaproponował parlamentowi stworzenie listy posłów żydowskiego pochodzenia.
Jak zareagowało na to społeczeństwo?
Inteligencja próbowała doprowadzić do jakiejś publicznej dyskusji, ale według statystyk na Węgrzech żyje w tej chwili około 4 milionów ubogich, którzy są bardzo podatni na opinie ekstremistyczne. Desperacko potrzebują winnego pogłębiającej się biedy. A partia rządząca cieszy się z każdego kozła ofiarnego. Dlatego teraz mamy około 700 tysięcy prawicowców.
Co bezpośrednio sprawiło, że postanowiłaś zacząć działać i organizować sprzeciw społeczny wobec zmian na Węgrzech?
Powodem była ustawa dotycząca edukacji, uchwalona w 2011 roku. Była tak odrażająca, że nie mogłam zdecydować się na uczestnictwo w procesie jej wdrażania, i przestałam być nauczycielką. Według ustawy, policjanci zastąpili w szkołach psychologów, a inna ustawa wprowadzała rozprawy sądowe dla dzieci od 12. roku życia. Zrezygnowałam z nauczania, ale zaczęłam brać udział w demonstracjach. Po moim pierwszym przemówieniu, podchodzili do mnie inni nauczyciele, którzy płakali i dzielili się ze mną poczuciem osamotnienia. Chciałam coś z tym zrobić. Chciałam przynajmniej sprawdzić, ilu z 160 tysięcy węgierskich nauczycieli podobnie odnosi się do tego, co dzieje się z edukacją. Chciałam się zorientować, na ilu ludziach możemy polegać, więc założyłam grupę na Facebooku, do której dołączyli nie tylko nauczyciele, ale też aktorzy, intelektualiści i inni obywatele, którzy potrzebowali informacji, kontaktu i możliwości przeciwdziałania milczeniu i niewiedzy. W ciągu dwóch tygodni ta zamknięta grupa miała 5 tysięcy członków.
Czy grupa dalej jest tajna? Możemy o niej pisać?
Od tamtej pory zrobiliśmy już wiele rzeczy, a Nieproszeni zamienili się w sieć. Mamy stronę internetową, otwartą stronę na Facebooku, i podzieliliśmy się na grupy pracujące nad różnymi kwestiami. Publikujemy i demonstrujemy. Ale musze przyznać, że obecnie członkowie grupy są bardzo przytłoczeni wynikami kwietniowych wyborów. Myślimy o tym, jak połączyć siły z innymi grupami obywatelskimi.
Jesteśmy częścią Human Platform – obywatelskiej platformy łączącej różne grupy, która otrzymała pieniądze na działanie z Funduszu Norweskiego. Niestety, niedługo po wyborach, Fundusz został zaatakowany przez rząd. To oburzające także z tego powodu, że 90% środków z tego funduszu dystrybuuje właśnie sam rząd. Organizacje pozarządowe otrzymały tylko 10%, zresztą w sposób całkowicie przejrzysty. Ale na Węgrzech NGOsy są niemile widziane – państwo oskarża je o postawy lewicowe, co w wielu wypadkach nie jest prawdą. Opcje polityczne są wyważone, i zależą od głównych zainteresowań organizacji.
Jakie są przyszłe plany Nieproszonych? Jakie są wasze główne problemy? Jak może wam pomóc wspólnota międzynarodowa?
Jednym z problemów, z którymi się borykamy, jest po prostu strach – różne drobne czynniki składają się na przerażającą rzeczywistość.
Inny problem to efektywna komunikacja. Trudno protestować, jeśli nie ma się za sobą żadnych struktur ani mediów. Oczywiście, możemy używać mediów społecznościowych, a opozycja ma kilka gazet, jeden kanał telewizyjny, jedno radio, ale te przekaźniki mogą dotrzeć maksymalnie do tego samego pół miliona ludzi. A co z resztą? Niektórzy wyjeżdżają, inni są bardzo ubodzy, i nie interesują się polityką, prawdą o Holokauście i podobnymi tematami. Chcą ciepłego posiłku i drewna na opał. Nie mają narzędzi do zrozumienia, co się dzieje – są łatwym celem rządowej propagandy. Musimy dotrzeć do tych ludzi i pomóc im zrozumieć sytuację.
Janos Kornai, profesor z Central European University, podczas swojej niedawnej przemowy na konferencji zatytułowanej „Zagrożenie”, opisał obecną sytuację na Węgrzech jako niebezpieczną zmianę demokracji w autokrację, zachodzącą w czasie zaledwie kilku lat. Nawiązując do aneksji Krymu, podkreślił kruchość europejskiej demokracji. Kornai ostrzega, że tworzy się nowa oś, tak jak przed drugą wojną światową. Jako międzynarodowa wspólnota demokratyczna, musimy się zjednoczyć i sprzeciwić temu procesowi – zanim będzie za późno.
Júlia Lázár – poetka, tłumaczka m.in Sylvii Plath, Susan Sontag i Toni Morrison na język węgierski, współprzewodnicząca organizacji tłumaczy Hungarian Translators House i organizatorka ruchu Nieproszonych.
Czytaj także:
Paweł Zalewski: Węgry to tylko jedna z odsłon kryzysu UE, rozmowa Cezarego Michalskiego
Jan Werner Mueller: Węgierska lekcja dla Europy, rozmowa Michała Sutowskiego
Gáspár Miklós Tamás: Węgierska prawica nienawidzi 1989 roku, rozmowa Michała Sutowskiego
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych