Idea integracji europejskiej jest dziś poza zasięgiem polskiej polityki.
Cezary Michalski: Polscy politycy i dziennikarze wydają się wystarczająco kompetentni, by badać kilometrówki posłów jeżdżących do instytucji europejskich. Ale czy są kompetentni lub w ogóle zainteresowani tym, żeby badać, jaką politykę europejską prowadzą ci ludzie jeżdżący do Brukseli, Strasburga i na spotkania Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy? Czy my jeszcze w ogóle mamy politykę europejską, czy polska klasa polityczna potrafi jeszcze jakkolwiek komunikować się w tym obszarze z polską opinią publiczną?
Barbara Labuda: Rzeczywiście, widzimy dzisiaj wyraźne zachwianie proporcji w naszej krajowej dyskusji na temat Europy, Unii Europejskiej, polskiej polityki europejskiej. Oczywiście łatwiej jest przyszpilać polityków w sprawach kilometrówek, niż prowadzić spór o kształt polityki europejskiej czy Unii. Mam nadzieję, że większość spośród naszych polityków to są jednak uczciwi ludzie, a naciągaczy należy wyeliminować, przepisy doprecyzować. To jest jednak obszar naprawdę merytorycznie poboczny wobec tego, do czego takie instytucje jak Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy czy Unia Europejska służą – i Polsce, i całej Europie. Jak te instytucje powinny wyglądać i jak ma wyglądać polska obecność w tej Europie i oddziaływanie na jej kształt, po co my tam jeździmy, jaką politykę uprawiać? Jak zatem słyszę Jarosława Gowina chwalącego się, że on jako minister sprawiedliwości nie jeździł, był tam może raz czy dwa, bo uważa to za stratę pieniędzy podatników…
W kraju, którego 75 procent ładu prawnego to w większej lub mniejszej części implementacja prawa unijnego, które się wykuwa zarówno w instytucjach UE, jak też w kontaktach z innymi politykami europejskimi.
Mało tego, my często implementujemy to prawo unijne czy te konwencje Rady Europy z opóźnieniem i źle. Jesteśmy w ogonie państw wprowadzających regulacje unijne, a co do konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet, którą żeśmy przygotowywali wspólnie z innymi krajami, także na forum Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, to przecież widzimy, co się w polskim parlamencie z tą konwencją dzieje.
Nic się nie dzieje. I to „nic” ma istotne polityczne znaczenie.
Przez to wszystko polskie państwo przegrywa sprawy z własnymi obywatelami, którzy składają skargi do europejskich trybunałów.
Tak więc były minister sprawiedliwości chwalący się tym, że on się ani z UE, ani ze swoimi europejskimi odpowiednikami ministerialnymi nie kontaktował, bo uważa to za „tracenie pieniędzy podatników”, pokazuje tę zmianę atmosfery, prowincjonalizację, izolowanie od Europy nie tylko polskiej klasy politycznej, ale też polskiej opinii publicznej.
Na tym tle ilość energii i uwagi poświęcana kilometrówkom jest po prostu infantylna. Nie przez sam fakt dyscyplinowania wydatków polityków, co robić należy, ale poprzez proporcje „zainteresowania” tą kwestią mediów i polityków, którzy łatwiej potrafią wprowadzić w partyjny magiel kilometrówki niż pomysły na Unię czy pomysły na polską politykę europejską. A przecież to są sprawy dzisiaj dla Polski kluczowe. Konieczne jest wypracowanie strategii polskiego udziału w trzech kluczowych sprawach dziejących się na naszych oczach w Europie i w Unii, bo od nich sytuacja Polski też przecież zależy. To jest sprawa wspólnej europejskiej polityki wobec Rosji, to jest kwestia utrzymania Wielkiej Brytanii w Unii, a wreszcie sprawa może najważniejsza dla samego przetrwania Unii i strefy euro – czyli wzrost gospodarczy w Europie. Tu mamy przecież Junckera z jego pomysłami. Akceptowanymi przez jednych, krytykowanymi przez innych, ale przecież Polska musi brać udział w tej debacie, musi w niej brać udział polska opinia publiczna. Donald Tusk tego za nas nie zrobi. On już nie jest kluczowym elementem polityki polskiej, stał się jedną z ważnych postaci polityki unijnej. Nasze stanowisko w tych kwestiach musi być wypracowywane w Polsce, przez główne nurty polskiej polityki, przez nowych liderów tych nurtów, musi być konsultowane z polską opinią publiczną.
Donald Tusk jako szef Rady Europejskiej rzeczywiście stał się trochę alibi dla obozu rządzącego. Jego obecność w Brukseli ma ukrywać brak wizji, brak osób, brak języka komunikowania się w tej sprawie z własnym elektoratem. To chyba nie jest najzdrowsze dla formacji będącej jednak formacją LIBERALNO-konserwatywną i proeuropejską, jeśli postacią najgłośniej i najwyraziściej wypowiadającą się w obronie i w imieniu tej formacji staje się Roman Giertych, którego „doktryna europejska” polega na wzięciu przez Polskę unijnych pieniędzy i zabraniu się z Unii. Towarzyszy temu odejście Sikorskiego z MSZ i w ogóle z obszaru polskiej polityki zagranicznej, do której miał kompetencje. Zastąpienie go Schetyną w konsekwencji jakichś wewnątrzpartyjnych układanek.
Schetyna miałby kompetencje do kierowania praktycznie każdym z resortów wewnętrznych, ale rzeczywiście w MSZ on wypada blado. A wracając do podstawowego tematu naszej rozmowy, Francuzi takie rzeczy jak nasza wojna o kilometrówki nazywają „nie-wydarzeniami”. W Polsce cała polityka i całe otoczenie, także medialne, polityki zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej zaczyna się składać z takich „nie-wydarzeń”.
Jednak u nas te „nie-wydarzenia” stają się wydarzeniami centralnymi, skoro mogą wyeliminować całą elitę polityczną największej partii opozycyjnej albo pozwalają uderzyć w Sikorskiego, ważną postać partii rządzącej. Kilometrówki osiągają w Polsce poziom „afery Profumo” czy skandalu z obdarowywaniem Giscarda d’Estaing diamentami przez cesarza Bokassę.
W rzeczywistości kilometrówki to jest rzecz pięciorzędna, która naprawdę ma charakter proceduralny. Oczywiście źle świadczy o posłach, którzy naciągają. Ale widzę to wałkowanie w kółko, podczas gdy wszystkie merytoryczne kwestie polityczne, od gospodarki, poprzez politykę wewnętrzną, aż po politykę europejską, przestają się liczyć dla polityków i mediów. Kilometrówki są łatwiejsze do wałkowania, łatwiejsze do zrozumienia dla ludzi, tak się przynajmniej uważa.
Ja jednak ciągle przypominam sobie polityków, którzy podejmowali merytoryczne tematy związane z polityką europejską, a nawet starali się rozmawiać o tym z dziennikarzami i opinią publiczną. Geremek, Cimoszewicz, Hübner, Saryusz Wolski, w okresie wprowadzania Polski do Unii Leszek Miller. Pamiętam też prowadzoną w Polsce dyskusję o traktacie nicejskim, która wyłoniła obóz „Nicea albo śmierć” i obóz przeciwny, uważający, że dla naszego kraju ważniejsze jest wzmacnianie instytucji i mechanizmów wspólnotowych. Ta debata była prowadzona także środkami populistycznymi, z użyciem uproszczeń, ale to jednak była dyskusja na temat modelu Unii, na temat polskiej polityki i polskich priorytetów w Unii. Ja bym kilometrówek Geremkowi, Saryuszowi-Wolskiemu czy Hübner nie liczył, bo wiedziałem, po co oni do tej Brukseli czy Strasburga jeżdżą. Ostatnim tego typu politykiem był Radosław Sikorski. Można się z nim było zgadzać albo nie zgadzać, ale każda złotówka wydana na niego przez polskie państwo zwróciła się w postaci Partnerstwa Wschodniego, przemówienia berlińskiego czy udziału w wynegocjowaniu porozumienia kijowskiego. Kiedy widzę i słucham Hofmana oraz jego następców w PiS, wiem, że oni do tych instytucji europejskich jeździli po nic. To dotyczy nie tylko PiS-u. Pierwsze expose Schetyny jako szefa MSZ przedstawiało Unię wyłącznie jako skarbonkę dla Polski, a jak w tej skarbonce skończą się pieniądze, wraz z końcem obecnej perspektywy budżetowej, to powinniśmy współpracować z Erdoganem albo wyruszyć na podbój świata jak imperium brytyjskie. Idea integracji europejskiej w ogóle jest dziś poza zasięgiem polskiej polityki. Jak się zdrapie politurę wojny o kilometrówki, pod nią nie ma nic.
Oczywiście nie jest tak, że polityka europejska na poziomie merytorycznym przestała istnieć, nawet w Polsce rozpalonej wojną o kilometrówki. Ale ona pozostaje wyłącznie tematem dla ekspertów. Tymi kwestiami zajmuje się garstka fachowców i ekspertów, ja przypuszczam, że oni to robią dobrze. Ta garstka ekspertów przygotowuje merytoryczne projekty pod decyzje garstki polityków, a opinia publiczna i szersza klasa polityczna zajęta jest kilometrówkami i kolejnymi tego typu widowiskami. Polityka europejska, podejmowanie kluczowych decyzji przez instytucje unijne, to wszystko nie jest nic tajnego. Szerokiej debaty na ten temat się nie prowadzi, bo ona jest zbyt skomplikowana, zbyt słabo mobilizuje elektoraty partyjne, czytelników, widzów. Tak przynajmniej się uważa z racji pewnej gnuśności myślenia, ale też z racji źle pojętej ekonomii.
Lepiej wydatkować energię na wzajemne obrażanie się w Sejmie czy zaglądanie sobie do kieszeni w poszukiwaniu drobnych przekrętów. Emocje od razu rosną, dziennikarze się tłoczą na korytarzach sejmowych, słupki poparcia albo nieufności skaczą.
Ale to ma swoje konsekwencje.
Warto się zainteresować, ile ustaw z tego powodu stoi w Sejmie, ile rzeczy merytorycznych zostało odłożonych. Ratyfikacja konwencji antyprzemocowej…
Ona została upchnięta za kotarę kilometrówek zupełnie celowo.
To widowisko absorbuje uwagę i czas kosztem przygotowania wielu ważnych ustaw. Wciąż np. nie ma bardzo ważnej ustawy dotyczącej polityki energetycznej, ona leży w Sejmie, nieprzedyskutowana, nieprzemyślana. Dotyczy m.in. energii odnawialnej w Polsce, co jest ważne dla naszego kraju i dla Unii, której jesteśmy bardzo ważną cząstką.
Natura nie znosi próżni, gdzie nie ma sporu merytorycznego, wchodzą lęki i mity. Polscy politycy, nawet ci proeuropejscy, nie pracują nad polityką klimatyczną, nie komunikują się w tej sprawie z opinią publiczną, więc wygrywa promowane przez PiS przekonanie, że cała ta unijna polityka klimatyczna to celowe zarzynanie przez Niemcy suwerennej polskiej gospodarki suwerennie opartej na rosyjskim gazie i rosyjskim węglu.
Tylko że w ramach tego „zarzynania” dostaniemy w najbliższych latach kolejne dziesiątki miliardów na obniżenie emisji CO2 i unowocześnienie w ten sposób polskiej energetyki, także tej opartej na węglu.
PiS po raz kolejny składa w Sejmie i promuje u o. Rydzyka ustawę, która ma zablokować rozwój farm wiatrowych w Polsce.
Także na te inwestycje Polska otrzymuje ogromne środki i ma do dyspozycji najnowocześniejsze technologie. Ale powtarzam, w każdym z tych obszarów – polityki klimatycznej, planu inwestycyjnego Junckera itp. – jest garstka ekspertów, która przygotowuje decyzje dla garstki polityków. Polacy mają dobrych ekspertów z pogranicza polityki i mają też polityków o eksperckim dorobku. Do takich ludzi należy Piotr Serafin, ty sam wspominałeś już o Danucie Hübner. A do listy polityków takich jak Geremek, Mazowiecki, Cimoszewicz, Miller… muszę dołączyć Aleksandra Kwaśniewskiego, który jako prezydent RP był realnie kompetentny i zaangażowany w tworzenie i osłanianie polskiej polityki europejskiej. Także w prezentowanie jej opinii publicznej.
Dziś jednak rzeczywiście obserwujemy zawężenie europejskich kompetencji polskiej klasy politycznej. I ten proces rzeczywiście ma swoje bardzo negatywne konsekwencje.
Powiedziałeś o lękach, które wchodzą w miejsce diagnozy, uzasadnionych różnic opinii, sporów merytorycznych. Te lęki nie mają dzisiaj przeciwwagi. A Unia Europejska to nie jest jakiś twór autorytarny, gdzie eksperci wystarczą, jeśli tylko mają dostęp do ucha tyrana czy wodza. Unia Europejska to jest zgromadzenia państw demokratycznych. Demokratycznych, a więc takich, gdzie edukowanie obywateli i wciąganie ich w proces podejmowania najważniejszych decyzji jest konieczne, bo jak oni wypadną z tego procesu, jak się poczują od tego procesu odepchnięci, wyalienowani, to ten sam mechanizm demokratyczny sprawi, że oni mogą się przeciwko Unii Europejskiej obrócić, stać się jej efektywnymi przeciwnikami.
Jeśli zatem siły proeuropejskie w Polsce też skupią się na wojnie o kilometrówki, uważając, że Unię będzie bezpiecznie budować garstka ekspertów i garstka polityków, to oddadzą przestrzeń demokratycznej rozmowy i demokratycznych decyzji antyeuropejskim populistom. My konsekwencje tego błędu widzimy dzisiaj we Francji i w Wielkiej Brytanii. W Polsce też one będą, a właściwie już są. Komunikacja pomiędzy UE, pomiędzy Europą, a polską opinią publiczną musi być przywrócona, musi być odbudowana. Ona istniała kiedy „wchodziliśmy do Unii”. Ale błędne jest przekonanie, że jak raz do tej Unii weszliśmy, to w zasadzie proces polityczny wokół polityki europejskiej w Polsce się skończył. On się dopiero zaczął. I w tak kluczowym momencie – kiedy decyduje się polityka UE wobec Rosji, polityka klimatyczna UE, unijna polityka inwestycyjna, od której zależy przecież rynek pracy w Unii i unijna polityka społeczna – przerwanie komunikacji pomiędzy Europą i Polską, przerwanie jej na poziomie politycznych debat, na poziomie utraty zainteresowania przez media, będzie miało takie konsekwencje, że o Unii Europejskiej będą w Polsce mówić tylko antyeuropejscy populiści. A oni będą o niej mówić tylko jedno, że Unia jest dla Polski zła.
Barbara Labuda, ur. 1946, działaczka KOR i NSZZ „Solidarność”, więziona w stanie wojennym, po roku 1989 posłanka Unii Demokratycznej, minister w Kancelarii Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, ambasador RP w Luksemburgu, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet.