Węgry, podobnie jak Polska, coraz bardziej oddalają się od Unii i jej zasadniczych wartości demokratycznych. Widać też, że rząd węgierski, tak jak i polski, nie poniósł żadnych konsekwencji z powodu naruszania zasady praworządności. Nasuwa się pytanie, czy przy braku zapewnienia jednolitych gwarancji poszanowania praw wszystkich obywateli i obywatelek Unii możemy nazywać się prawdziwą Wspólnotą?
W ciągu ostatnich miesięcy rząd Viktora Orbána podejmował coraz dalej idące wysiłki zmierzające do ograniczenia praw społeczności LGBTI oraz wykluczenia ich z przestrzeni publicznej. Cytując szefa węgierskiego oddziału Amnesty International: Węgry cofnęły się w tej kwestii do mrocznych czasów średniowiecza. Trudno jednak uznać obecną sytuację za zaskakującą – symptomy złej zmiany i plany eliminacji osób nieheteronormatywnych z życia publicznego pojawiały się już od kilku lat.
Rząd Viktora Orbána już w 2011 roku przystąpił do reform, kierując się wartościami, które w założeniu miały być tradycyjnymi podwalinami zrewidowanej węgierskiej demokracji. W nowym modelu społecznym fundament miała stanowić rodzina, a jej podstawę – małżeństwo rozumiane jako związek mężczyzny i kobiety oraz „relacje rodziców z dziećmi”. Oczywistym stało się więc, że w powyższym ujęciu nie było miejsca dla rodzin homoseksualnych, o których premier rok później powiedział: „nie zezwalamy im [parom homoseksualnym] na takie prawa jak rodzinom”.
Wstrząsający i ważny film, który pokazuje, jak Polska lokalna „walczy z demonem zboczenia”
czytaj także
Także władze lokalne zaczęły samodzielnie podejmować inicjatywy, które przez opinię publiczną zostały uznane za dyskryminujące ze względu na orientację seksualną. Najbardziej jaskrawym przykładem były działania władz miasteczka Ásotthalom, które w 2017 roku przyjęły akt prawa miejscowego, zgodnie z którym wszelka aktywność „propagandowa”, przedstawiająca małżeństwo nie jako związek kobiety i mężczyzny, miała być zakazana. Węgierski Trybunał Konstytucyjny dopiero po pół roku obowiązywania tego prawa stwierdził jego sprzeczność z ustawą zasadniczą, wskazując, że władze samorządowe nie mogą wprowadzać przepisów ingerujących bezpośrednio w konstytucję, zgodnie z którą przepisy związane z podstawowymi prawami i obowiązkami można określać tylko drogą ustawy.
Walka z „ideologią gender”
Nie ostudziło to zapału rządzących. W 2018 roku rząd Orbána przyjął dekret, którym usunął studia gender z listy studiów magisterskich, posiadających oficjalną akredytację i uprawnionych do uzyskiwania wsparcia finansowego ze strony państwa. Decyzję tę premier wyjaśnił „brakiem zapotrzebowania” na absolwentów i absolwentki tego kierunku na rynku pracy. Przewodniczący rządu nie widział również potrzeby prowadzenia badań w tym zakresie, mimo że studia gender znajdowały się w ofercie m.in. Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego przez blisko 20 lat.
czytaj także
Argument szkodliwości „ideologii gender” od dłuższego czasu funkcjonował zresztą w percepcji rządu węgierskiego jako uniwersalne wyjaśnienie decyzji wynikających z konserwatywnego światopoglądu Orbána. W uchwalonej w maju tego roku Deklaracji politycznej o ochronie dzieci i kobiet rząd − wyrażając sprzeciw wobec ratyfikacji Konwencji (tzw. stambulskiej) o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, argumentował swoje stanowisko potrzebą obrony tradycyjnych wartości narodowych przed „ideologią gender”, którą propagować miała konwencja poprzez operowanie definicją płci społecznej.
W 2019 roku rząd Orbána zadecydował o wycofaniu Węgier z udziału w Eurowizji, która według stanowiska władz stała się „zbyt homoseksualna”, a zdaniem Andrása Bencsika (wydawcy prorządowego magazynu i komentatora węgierskiej telewizji publicznej) rezygnacja z udziału w konkursie miała sprzyjać „psychicznemu zdrowiu całego państwa”.
W 2019 roku wycofano też reklamę Coca-Coli, w której udział wzięły pary jednopłciowe i którą sygnowano hasłem #LoveIsLove. Koncern ukarany został przez urząd komitatu peszteńskiego, czyli urzędu wojewódzkiego, grzywną w wysokości 500 tys. forintów oraz zobowiązany, by nie zamieszczać więcej reklam „mogących zaszkodzić fizycznemu, duchowemu, emocjonalnemu lub moralnemu rozwojowi dzieci i młodzieży”.
Ostatnim i najbardziej brutalnym posunięciem rządu węgierskiego było przyjęcie w maju tego roku ustawy dotyczącej niektórych przepisów administracyjnych, w której zawarto regulacje zmieniające prawa aktów stanu cywilnego, de facto uniemożliwiające prawne uzgodnienie płci. Uchwalona ustawa oraz intencja, z jaką ją napisano i zaprezentowano (uwaga!) w Międzynarodowym Dniu Widoczności Osób Transpłciowych w marcu, po raz kolejny wymownie potwierdziła postawę rządu węgierskiego wobec społeczności LGBTI. Akt ten nie tylko jest całkowicie sprzeczny z europejskimi wartościami i standardami, ale godzi także w podstawowe prawa człowieka – w tym godność i równość obywateli i obywatelek.
Zgodnie z brzmieniem nowej ustawy definicja płci jest równoznaczna z płcią biologiczną, co oznacza, że w aktach stanu cywilnego i dokumentach określających tożsamość rejestrowana może być wyłącznie płeć dziecka określona w momencie narodzin, bez możliwości ubiegania się o późniejszą zmianę wpisu w aktach. Budzi to poważne zastrzeżenia z punktu widzenia pewności prawa, w tym sytuacji osób, które już przeszły prawną tranzycję płci lub złożyły wniosek o uzgodnienie. Rodzi to pytanie, czy te osoby będą teraz zmuszone do faktycznej rezygnacji z przyznanych im praw?
Krytyka, zarówno ze strony środowiska akademickiego, jak i wielu organizacji walczących o prawa człowieka, jak się wydaje, nie robi na rządzie węgierskim większego wrażenia.
Czy istnieje jeszcze Wspólnota?
Zgodnie z corocznym raportem organizacji ILGA Węgry w ciągu minionego roku straciły aż 8 punktów procentowych w rankingu równouprawnienia osób LGBTI w Europie, co wskazuje na gwałtowność tego pogorszenia oraz skalę zjawiska. „Tak, jesteśmy homofobami” – przyznaje z dumą bliski obozowi władzy publicysta Zsolt Bayer.
Należy pamiętać, że dyskurs i działania partii rządzącej Węgier stanowią nie tylko kolejny krok wstecz, jeśli chodzi o demokrację w kraju, ale przede wszystkim niebezpieczny precedens w kontekście przyszłości całej Unii Europejskiej. Odmawianie ludziom prawa do równego traktowania, do poszanowania życia prywatnego czy do wolności od dyskryminacji to nic innego jak odmawianie im podstawowych praw człowieka, na których opiera się Wspólnota.
czytaj także
Węgry, podobnie jak Polska, coraz bardziej oddalają się od Unii i jej zasadniczych wartości demokratycznych. Widać też, że rząd węgierski, tak jak i polski, nie poniósł żadnych konsekwencji z powodu naruszania zasady praworządności. Wiele dotychczasowych działań Komisji Europejskiej okazało się nieskutecznych, nawet postępowania z art. 7 TUE nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Prace nad horyzontalną dyrektywą równościową, której celem było ujednolicenie przepisów antydyskryminacyjnych i ostateczne doprowadzenie do wyrównania poziomu ochrony dla osób wykluczanych ze względu na orientację seksualną, stanęły w miejscu i od 2008 roku tkwią w tzw. unijnej zamrażarce.
Podobnie ma się sprawa z mechanizmem łączącym praworządność z funduszami unijnymi – propozycja wprowadzenia pojawiła się już w 2018 roku – ale od tamtego czasu ze strony Komisji nie został przedstawiony żaden kompleksowy harmonogram działań podejmowanych w celu jego rzeczywistego wdrożenia, i to pomimo wielokrotnych deklaracji. Nie zmienił tego również lipcowy szczyt w Brukseli, zasady wiązania środków z funduszu z praworządnością będą dopiero ustalane.
Nadszedł czas na bardziej stanowcze, a przede wszystkim spójne działania Komisji Europejskiej. Gdy przyglądamy się sytuacji Węgier, nasuwa się pytanie, czy przy braku zapewnienia jednolitych gwarancji poszanowania praw wszystkich obywateli i obywatelek Unii możemy nazywać się prawdziwą Wspólnotą?
**
Sylwia Spurek – doktora, radczyni prawna, legislatorka, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, weganka i feministka, obecnie posłanka do Parlamentu Europejskiego.