Czy europejska lewica i Zieloni powinni obalać „stary europejski porządek”, czy go reformować?
Cezary Michalski: We Włoszech powstała wielka koalicja centrolewicy, centroprawicy Berlusconiego i partii Montiego, choć jedni w kampanii wyborczej mobilizowali swoich wyborców przeciwko „strasznemu Berlusconiemu”, inni przeciwko „bezbożnej i radykalnej lewicy”, a prawie wszyscy przeciwko Montiemu – „narzuconemu przez dyktat Brukseli”. W dodatku nowy lewicowy premier wygłosił bardzo proeuropejskie exposé. Czy to jest koniec demokracji, czy tylko pragmatyczne przekroczenie rytualnego konfliktu napędzającego kampanię wyborczą?
Agnieszka Grzybek: To, że rząd koalicyjny utworzyły wspólnie koalicja centrolewicy i centroprawicy, pokazuje przede wszystkim, że siły starego porządku zwarły szyki w obronie przed nową siłą. Myślę tu o sukcesie Ruchu Pięciu Gwiazd. On bywa określany jako ruch populistyczny dlatego, że Beppe Grillo otwarcie głosił swój sprzeciw wobec establishmentu. Ale ten ruch zrodził się z odrzucenia panującej we włoskiej polityce korupcji i nieefektywności. Jest też reakcją na nieradzenie sobie przez tradycyjną włoską politykę ze skutkami kryzysu finansowego i gospodarczego.
Także jednak Berlusconi wszedł kiedyś do włoskiej polityki po latach rytualnego sporu chadeków z komunistami jako polityk antyestablishmentowy. A u nas np. Partia Przyjaciół Piwa – inicjatywa politycznie zupełnie bezwartościowa, o ile nie szkodliwa.
Partia Przyjaciół Piwa to pieśń przeszłości i owoc kształtującego się dopiero systemu demokratycznego. Ja jednak chciałam zwrócić uwagę na bardziej wartościowe elementy programu Ruchu Pięciu Gwiazd, bardzo silnie podkreślane przez nich w kampanii wyborczej. Prawo do wody jako zasobu publicznego, polityka transportowa, zrównoważony rozwój, powszechny dostęp do Internetu i działania proekologiczne. Ciekawe jest zresztą, że to, co połączyło wyborców Ruchu Pięciu Gwiazd, mimo zróżnicowania poglądów gospodarczych, to ekologia i liberalizm światopoglądowy. Okazuje się, że ten ruch wcale nie jest tak jałowo populistyczny. Natomiast koalicja rządowa, która się zawiązała w odpowiedzi, jest ewidentnym zwarciem szyku w obronie starego porządku i pewnego paradygmatu polityki neoliberalnej, niedopuszczającego do świadomości politycznych elit faktu, że polityka gospodarcza powinna być ściśle związana z polityką społeczną.
Nawet jeśli nowy centrolewicowy premier uznał zatrudnienie i wzrost gospodarczy za priorytety, a w Unii stanął wyraźnie po stronie zwolenników polityki wzrostu przeciwko zwolennikom polityki „zaciskania pasa”?
Ale jednocześnie, jeśli spojrzeć na politykę centrolewicowej Partii Demokratycznej przed wyborami, to oni bardzo zdecydowanie wspierali politykę oszczędnościową narzuconą Włochom i realizowaną przez gabinet Montiego. To każe ich obecne deklaracje traktować bardzo ostrożnie. Jak się wsłuchać w exposé Enrico Letty, można oczywiście usłyszeć, że polityka tego rządu będzie bardziej wyważona, żeby nie zahamować wzrostu i jednocześnie redukować zadłużenie. Ale nie słyszę w tym wyraźnego sprzeciwu i wypowiedzenia posłuszeństwa polityce zaciskania pasa, która dominuje w Europie.
Mnie jednak ciekawią te „pragmatyczne koalicje” pomiędzy lewicą i prawicą w Europie, szczególnie te rzadkie przypadki, gdy jednak w jakiejś części realizują postulaty bliskie lewicy, a także Zielonym. W Wiedniu koalicja konserwatystów i socjaldemokratów przeforsowała prawo ograniczające tajemnicę bankową, co „zdradą narodową” nazwali prawicowi populiści z Partii Wolności. Chadecy i socjaliści walczący ze sobą w wyborach europejskich później dzielą się stanowiskami w instytucjach europejskich i wspólnie kształtują politykę UE, która w konsekwencji zawiera też pewne elementy lewicowe. Europejscy Zieloni w tej grze też uczestniczą i czasami skutecznie udaje się im przeforsować postulaty ekologiczne czy równościowe. Zatem, czy „stary porządek” w Europie warto obalać, skoro wchłonął część lewicowych postulatów, i czy z każdym warto go obalać, skoro część ruchów populistycznych, nawet jeśli czasami użyją również postulatów partycypacyjnych czy ekologicznych, posługuje się jednocześnie hasłami rasistowskimi, suprematystycznymi, nacjonalistycznymi.
1 maja w wielu miastach w Polsce odbyły się manifestacje z okazji Święta Pracy. W Warszawie demonstrował także Ruch Narodowy, co ciekawe, mający na sztandarach hasła kwestionujące politykę neoliberalną. Nie wyobrażam sobie jednak, że w dążeniu do realizacji naszych postulatów mielibyśmy z nimi współpracować, ponieważ to, co proponują, opiera się na wykluczeniu innych i bardzo często przemocy wobec nich, żeby tylko przypomnieć ostatnie pomysły nacjonalistycznych ugrupowań, które szykowały się do ataku na obozowisko Romów we Wrocławiu. Wracając zaś do „starego porządku” w Europie, mam wrażenie, że częściowa akceptacja postulatów lewicowej krytyki bierze się głównie ze strachu i budowania okopów przeciwko narastającemu społecznemu buntowi. Obrońcy „starego porządku” oddają pewien przyczółek, żeby nie stracić wszystkiego. Odmieniamy tutaj przez wszystkie przypadki słowo „populizm”, ono często jest słowem-wytrychem służącym do etykietowania przeciwników, lecz mówiąc o „zwieraniu szyków”, mam na myśli lęk „starego porządku” przed wszystkim, co się w Europie dzieje. Czyli przed różnego rodzaju ruchami społecznymi, które się pojawiają. I nie mam tu na myśli nasilających się ruchów nacjonalistycznych…
To też są ruchy społeczne. Używające czasem elementów prawdziwej diagnozy, artykułujące realne roszczenia.
Owszem, ale ja mam na myśli raczej lewicowe ruchy społeczne, ruch „oburzonych”, rozmaite ruchy miejskie, które w Europie powstają i domagają się prawa do wspólnej przestrzeni i dóbr wspólnych. W zachowaniu dzisiejszych europejskich elit centroprawicowych i centrolewicowych dostrzegam przede wszystkim próbę obrony starego porządku, wyznaczenia granic, żeby element „niepewności”, element nieprzewidywalności, którego w ruchach społecznych można się dopatrzeć, a który jest elementem niepewności wyłącznie dla elit, w zbyt poważny sposób nie naruszył fundamentów tego porządku. Faktem jest jednak, że kryzys finansowy i gospodarczy toczący Europę od kilku lat wymusił nawet na piewcach neoliberalizmu pewien rewizjonizm. Ale tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie wcześniejsze „roszczenia” Zielonych czy lewicy. Wystarczy sięgnąć do jednego z pierwszych dokumentów Europejskiej Partii Zielonych (EPZ), w którym zajęto się kryzysem. Nosił on tytuł Weźmy kapitalizm na zieloną smycz. Wskazywaliśmy tam, że głównym źródłem kryzysu jest deregulacja systemu finansowego i związany z tym wzrost poziomu zadłużenia. EPZ zaproponowała rozwiązania takie jak likwidacja rajów podatkowych, opodatkowanie transakcji finansowych, sprawdzanie wiarygodności instrumentów finansowych poprzez stworzenie Europejskiej Fundacji Testowania Usług Finansowych, wprowadzenie zakazu „krótkiej sprzedaży” papierów wartościowych. Później pojawił się postulat audytu i renegocjacji zadłużenia, które ma katastrofalne skutki dla gospodarek Południa. To były wówczas postulaty antysystemowe, wydawały się radykalne, natomiast dziś są dyskutowane przez instytucje europejskie.
Niektóre z nich są nie tylko dyskutowane, ale wprowadzane.
Co wynika z faktu, że „dawny porządek” ma poczucie dojścia do ściany. To zresztą dotyczy także ekologicznych aspektów dzisiejszej polityki gospodarczej w Europie. Z jednej strony gospodarka europejska wciąż opiera się głównie na nieodnawialnych zasobach energetycznych, na nadmiernej, nieracjonalnej eksploatacji zasobów naturalnych, z drugiej – u europejskich decydentów pojawia się świadomość konieczności zmiany tego paradygmatu, bo zasoby pewnego dnia się wyczerpią. Duża w tym zasługa Zielonych, którzy konsekwentnie od lat głoszą potrzebę, a teraz już konieczność „zielonej transformacji gospodarki”. I te pomysły zaczęły przenikać do różnych instytucji. Możemy się, oczywiście, zastanawiać, na ile był to wynik gier politycznych, dogadywania się ze sobą rozmaitych grup, a na ile zwycięstwo zielonej krytyki społecznej. Podobnie jest zresztą z postulatami emancypacyjnymi, równościowymi – kiedyś głoszone przez ruchy feministyczne, dziś stały się mainstreamem. I nawet były już minister Gowin musiał w końcu zaakceptować to, że rząd podpisał konwencję Rady Europy w sprawie zwalczania i zapobiegania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej.
To jest oczywiście gra o nierozstrzyganym wyniku i ryzyku. Z jednej strony „stary porządek”, którego częścią jest jednak także socjaldemokracja i którego elementem było państwo socjalne. A z drugiej strony siły antysystemowe, które zgłaszają roszczenia, tyle że czasami postępowe, emancypacyjne, równościowe, a czasami ewidentnie reakcyjne, rasistowskie, odwołujące się do egoizmu jednostek czy grup etnicznych. Czy zatem bronić „starego porządku”, czy go obalać? Nie wiem, czy z taką zaciekłością broniłbym rządzącej Grecją koalicji konserwatywno-socjalistycznej przed Syrizą, ale przed faszystowską Złotą Jutrzenką broniłbym na pewno. Tak samo jak Hollande’a, Merkel, Lettę, nawet Camerona broniłbym przed Farage’em czy Frontem Narodowym.
Cieszę się, że masz taki stosunek do Syrizy. Mają bardzo dobry program gospodarczy i pomysły na wyciągnięcie Grecji z kryzysu, a jednocześnie elity władzy zrobiły wszystko, aby Syrizę i jej przywódcę, Aleksisa Tsiprasa, przedstawić w czarnym świetle, jako największych destruktorów, którzy dążą do wyprowadzenia Grecji ze strefy euro. Nic bardziej błędnego, wcale tego nie postulują, ale zwracają uwagę na konieczność powiązania polityki gospodarczej z polityką społeczną, przywrócenia „gospodarki realnej”, odebrania władzy oligarchii i finansjerze. Także odrzucenia podziału Europy na Południe i Północ, podziału opartego na dyktacie Północy.
Gdyby w Niemczech zwyciężyła koalicja czerwono-zielona, okazałoby się, że można te postulaty wnieść do samego serca „starego systemu”, a nawet przełamać podział Północ-Południe, gdyż Niemcy stałyby się lokomotywą polityki prorozwojowej w Europie.
Już była taka próba, kiedy Zieloni współrządzili z SPD w latach 1998–2005. Dowodem na to jest choćby polityka energetyczna Niemiec. Decyzja, którą Angela Merkel podjęła przed dwoma laty, po katastrofie w Fukushimie, że Niemcy zamkną wszystkie elektrownie atomowe, de facto została przygotowana za czasów rządów koalicji czerwono-zielonej, ponieważ to Zieloni przekonali swoich koalicjantów do zawarcia paktu społecznego na rzecz polityki energetycznej opartej na odnawialnych źródłach energii i do wycofania się z energetyki jądrowej. Taką rolę Zieloni odgrywają na całym kontynencie, próbując przekonać do swoich postulatów centrolewicę i centroprawicę. Mają zresztą mocne argumenty, ponieważ zielona transformacja gospodarki przynosi także wiele tysięcy nowych miejsc pracy w różnych sektorach. Przekonują także do postulatów ekonomicznych czy finansowych. Postulat opodatkowania transakcji finansowych znajduje się dzisiaj „w samym sercu” instytucji europejskich, jest traktowany poważnie, a nawet realizowany. Szkoda, że nie zgodził się go poprzeć polski premier, podobnie jak szkoda, że wykazuje duży opór wobec proekologicznych rozwiązań. A przecież dzięki temu można by zapewnić trwały rozwój, bez ciągłych kryzysów.
Marek Migalski z pewną zazdrością opowiadał w wywiadzie dla Dziennika Opinii, że Zieloni skutecznie uczestniczą w politycznych grach w europarlamencie i instytucjach europejskich z socjalistami i chadekami, dzięki czemu potrafią przeprowadzać rozmaite własne priorytety, podczas gdy Konserwatyści i Reformatorzy, frakcja do której on sam należy, częściej zadowalają się zgłaszaniem radykalnych roszczeń pod adresem „establishmentu”. M.in. dlatego mamy dziś w Europie Pakiet Klimatyczny czy podatek od transakcji finansowych. Cohn-Bendit zaproponował jeszcze bardziej radykalne odrzucenie „tradycyjnej polityczności” na rzecz pragmatycznego wpływania na rzeczywistość. Chodzi mi o jego plan stworzenia wspólnej europejskiej reprezentacji Zielonych i Liberałów, która z racji swojej wielkości mogłaby grać z chadekami i socjalistami z silniejszej pozycji. Jak ty to oceniasz i jak oceniają to polscy Zieloni?
Połączenie grup Zielonych i Liberałów w europarlamencie to było marzenie Verhofstadta, o którym zaczął opowiadać na prawo i lewo, a za nim w Polsce Palikot. To, że Cohn-Bendit napisał wspólnie z Verhofstadtem książkę-manifest „Powstań, Europo!”, nie oznacza, że po następnych wyborach europejskich powstanie wspólna grupa, a wcześniej będzie wspólna kampania. Przy okazji polecam świetny esej Adama Ostolskiego z naszej książki Gra o Europę, recenzujący manifest Cohn-Bendita i Verhostadta. Z kim nie rozmawiam z zielonych polityczek i polityków w Parlamencie Europejskim, każdy się zdecydowanie dystansuje od tego pomysłu. Są zbyt duże różnice między Zielonymi i liberałami, przede wszystkim, jeśli chodzi o podejście do usług publicznych, do dóbr publicznych, żeby można było mówić o wspólnym ugrupowaniu. Oczywiście, są obszary, w których Zieloni i liberałowie głosowali podobnie w Parlamencie Europejskim, ale to przede wszystkim wyraz skuteczności pragmatycznej polityki Zielonych, którzy zawsze szukają sojuszników gotowych poprzeć ich postulaty.
A jeśli pominąć ten najbardziej ambitny projekt przekroczenia „polityczności” w imię pragmatyzmu, to jak oceniasz skuteczność Zielonych w europejskich grach z socjalistami i chadekami?
Zieloni w Europie przeszli bardzo długą drogę i z pewnością dojrzeli do pragmatyzmu. A wychodzili przecież od pozycji totalnie antysystemowych. Przypomnę tylko, że niemieckim Zielonym całe dziesięć lat zajęło zastanawianie się, czy w ogóle chcą walczyć o władzę i uczestniczyć w wyborach. Spór toczyli tzw. fundis z realos. Ostatecznie, zwyciężyli realos i dziś Zieloni są poważną partią polityczną.
To znaczy, że chcą uczestniczyć w tradycyjnym europejskim systemie politycznym.
Tak, ale chcą go radykalnie zmienić. Dopiero po dziesięciu latach od momentu swojego powstania zdecydowali się na udział w wyborach. Natomiast kiedy już zdecydowali się na uczestnictwo w tej grze, to uczestniczą w niej po to, żeby zrealizować swoje postulaty. Dla mnie cała odpowiedź na pytanie, które wciąż zadajesz, sprowadza się do dylematu, czy lepiej jest wspierać rewolucję, siedząc w piwnicy i czekając, aż ona nadejdzie, pilnując swojej czystości ideowej, programowej i organizacyjnej, inwestując w elementy tożsamościowe, czy też mając świadomość, że ten system tak szybko nie upadnie, a chcemy już tu i teraz ulżyć doli przynajmniej części osób poszkodowanych, więc decydujemy się na udział w grze politycznej. Zieloni w tej grze potrafią uczestniczyć, czego najlepszym przykładem są realne zmiany w Europie w zakresie polityki klimatyczno-energetycznej i reagowania na kryzys finansowy – ustanowienie systemu nadzoru bankowego, opodatkowanie transakcji finansowych.
Jeśli grupa Zielonych w europarlamencie, będąca o wiele mniejszą od chadeków i socjalistów, potrafi włączyć tak ważne elementy w politykę europejską, jest to sukces w ramach tej gry. Ale chciałem cię jeszcze zapytać o stanowisko Zielonych odnośnie negocjacji UE–USA mających doprowadzić do powstania „atlantyckiej” strefy wolnego handlu. Twardsza europejska lewica, także Syriza, całkiem to odrzuca, a Zieloni warunkowo akceptują, przeforsowując jednak wskazówki negocjacyjne nakładające takie ograniczenia, żeby to nie zniszczyło Europy, nie oznaczało jej „deregulacji”, bo to słowo ostatnio oznacza niestety głównie socjalne zdziczenie. Zatem stawiacie raczej na próbę politycznego zapanowania nad globalizacją, niż na jej powstrzymywanie czy odwrócenie się od niej plecami.
Od globalizacji nie sposób odwrócić się plecami. Poza tym takie stanowisko wynika także z realnej oceny własnej politycznej wagi. Zieloni nie mają w Parlamencie Europejskim większości, nawet razem z radykalną lewicą. Gdyby zajęli takie stanowisko jak ona, nie zmieniłoby to nic, więc próbują wpychać nogę między drzwi, dawać wskazówki negocjacyjne, narzucać pewne ograniczenia, wskazywać na zagrożenia pewnych rozwiązań. Zachowują przy tym daleko posuniętą ostrożność. Jeśli warunkiem umowy o Wolnym Handlu z USA byłaby likwidacja dumpingu socjalnego na skalę „atlantycką”, ustanowienie uniwersalnych kryteriów obywatelstwa socjalnego, wprowadzenie analogicznych standardów ustawodawstwa socjalnego, oczywiście nie poprzez równanie w dół, ale poprzez negocjowanie i równanie w górę, jeśli chodzi o prawa pracownicze, warunki pracy, politykę społeczną, kwestię zabezpieczeń emerytalnych, ubezpieczeń społecznych – to tak, umowa o wspólnym handlu, czy też taka „globalizacja” jest do rozważenia.
O to samo lewica i Zieloni walczą dziś na obszarze Unii Europejskiej, czasami odnosząc sukcesy, a czasami nie.
Tak, ale ostrożność jest zrozumiała, bo to są jednak negocjacje dotyczące utworzenia strefy wolnego handlu, a nie obszaru wspólnego ładu społecznego. Dlatego Zieloni walczą o to, żeby wprowadzić do negocjacji społeczną agendę. I myślę, że podobnie jak w kwestiach klimatycznych czy antykryzysowych ta walka może się zakończyć jakimś sukcesem.
Agnieszka Grzybek, polonistka, feministka, tłumaczka, współprzewodnicząca partii Zielonych. W latach 2002–2005 kierowała Ośrodkiem Informacji Środowisk Kobiecych OŚKA. Współzałożycielka Porozumienia 8 Marca, organizującego m.in. coroczne Manify. Jest członkinią zespołu KP oraz rady programowej Kongresu Kobiet.
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.