Czeskie księgarnie są otwarte, ale nie wolno przeglądać asortymentu. Szkoły są zamknięte, ale nikt nie odwołał egzaminów. A tymczasem rosyjski agent zamierzał otruć burmistrza Pragi. Podobno!
W połowie kwietnia czeski rząd poluzował nieco regulacje wprowadzone wcześniej w ramach walki z pandemią – z którą, rzecz jasna, znakomicie sobie radzimy. Dając przykład reszcie świata (premier Babiš tak powiedział, więc to musi być prawda), podjęliśmy kroki racjonalne, adekwatne i w pełni logiczne.
Wyczuwając najpilniejsze potrzeby, pierwszego dnia pierwszej fazy rozmrażania gospodarki rząd zezwolił na otwarcie psich salonów piękności. Fryzjerzy dla ludzi nie tylko musieli poczekać dłużej, ale jeśli chodzi o opcję świadczenia usług w domu klienta, to znaleźli się w sytuacji kota Schrödingera: zezwala na to Ministerstwo Przemysłu i Handlu, a Ministerstwo Zdrowia stanowczo zakazuje. W rezultacie Republika Czeska to pierwsze państwo, które oficjalnie zafundowało części swoich obywateli stan kwantowej superpozycji.
czytaj także
Obwieszczenia władz zaczynają coraz bardziej przypominać efekt działań niewidomego, który miota rzutkami w przypadkową zbieraninę notatek. Zawodowi sportowcy mają prawo do treningu, ale dostęp do siłowni pozostaje ograniczony. Księgarnie są otwarte, ale nie wolno przeglądać asortymentu. W uroczystościach religijnych może uczestniczyć maksymalnie piętnaście osób, ale w galeriach sztuki i muzeach można się tłoczyć bez ograniczeń (nie, żeby Czesi mieli zwyczaj tłumnie odwiedzać galerie i muzea). Szkoły są zamknięte od kwietnia, ale panuje chaos w kwestii egzaminów. Czechy wysupłały nędzne parę groszy na europejskie badania nad szczepionką, ale jednocześnie zapowiedziały własny projekt badawczy w tym zakresie pod kierownictwem kardiologa (???), który jest również certyfikowanym homeopatą (?!) i, oczywiście przypadkiem, należy do partii ANO (no jasne), pomimo stanowczych protestów ze strony prawdziwych naukowców.
I tak dalej. Na pocieszenie dodajmy, że udało nam się wkurzyć Rosjan. Znowu.
Kto chce zabić burmistrzów?
Stosunki czesko-rosyjskie były napięte, jeszcze zanim Praga usunęła pewien kontrowersyjny pomnik, ale od tamtej pory sytuacja gwałtownie się pogorszyła. Moskwie nie wystarczyło oskarżenie władz Pragi o łamanie rosyjskiego prawa na czeskiej ziemi. Wkrótce Rosjanie ogłosili, jaką planują zemstę: zagrozili mianowicie, że przemianują stację moskiewskiego metra znaną dziś jako Prażskaja i nazwą ją na cześć kogoś bez żadnego związku z arogancką stolicą Czech – a mianowicie imieniem marszałka Koniewa, tego od znikniętego pomnika. Kiedy stało się jasne, że to nie wystarczy, bo nikogo to nie obeszło, Rosjanie najwyraźniej uznali, że czas wynająć płatnego zabójcę.
czytaj także
W wersji rozpowszechnianej przez większość czołowych czeskich (i zagranicznych) mediów historia przedstawia się następująco: na początku kwietnia rosyjski dyplomata przybył na praskie lotnisko, skąd odebrał go kierowca i zawiózł do ambasady rosyjskiej. Według nieujawnionych do tej pory źródeł dyplomata miał przy sobie teczkę, w której znajdowała się śmiertelna trucizna – rycyna. W odpowiedzi czeska służba bezpieczeństwa wytypowała dwa potencjalne cele zamachu – burmistrza dzielnicy Praga 6 (gdzie znajdował się pomnik) Ondřeja Kolářa oraz burmistrza Pragi Zdeněka Hřiba (który przyczynił się do zmiany nazwy lokalizacji ambasady rosyjskiej na plac Borysa Niemcowa; ambasada postanowiła wtedy przenieść swoją siedzibę w inne miejsce).
Obu burmistrzów otoczono stałą ochroną, a niebawem dołączył do nich burmistrz kolejnej dzielnicy, Pavel Novotný, który nie dość, że miał czelność wznieść kolejny pomnik upamiętniający wojnę, to jeszcze wygłupiał się przy tej okazji w rosyjskiej telewizji odziany w mundur wojskowy i dzierżąc szczotkę do toalet (tak, są zdjęcia). Wszyscy trzej przebywają obecnie pod policyjną ochroną w tajnej lokalizacji, podczas gdy zarówno zdecydowanie prorosyjskie, jak i antyrosyjskie grupy wpływów i media – a jednych i drugich mamy w kraju pod dostatkiem – zrobiły z tego pole politycznej bitwy.
Czechy zagroziły Moskwie poważnymi konsekwencjami, gdyby choć włos spadł z głowy któremuś z tej trójki, Rosja wszystkiemu zaprzeczyła, a czeski Senat to oprotestował – bo kto, do cholery, wierzy Rosji – po czym próbował nakłonić do protestu premiera, co się jednak nie udało. Tymczasem ambasada rosyjska oskarżyła czeskie media o to, że prowadzą oszczerczą kampanię, i zażądała dowodów. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie dało się sprowokować i odpowiedziało wysoce dyplomatyczną notą, w której zasugerowało Rosji, by zajęła się swoimi sprawami.
Wówczas na scenę wkroczył nasz ukochany prezydent (jakim cudem, u diabła, on jeszcze żyje) i wziął Rosjan w obronę, twierdząc, że rycyna to tylko środek przeczyszczający – najwyraźniej pomyliła mu się z olejem rycynowym, który, co trzeba przyznać, wytwarza się w tym samym miejscu, a zatem owo skojarzenie nie było aż tak idiotyczne jak zwykle. Stwierdził też, że w całym tym zamieszaniu chodzi wyłącznie o trzech pomniejszych polityków, którzy usiłują zwrócić na siebie uwagę. Tu akurat kompletnie się pomylił, ponieważ nie minęło wiele czasu, a nie tylko ukrywający się burmistrzowie, ale każda partia i polityk w kraju po prostu musieli zająć stanowisko w tej sprawie, Rosja zaś po raz kolejny oskarżyła Czechy o wspieranie nazizmu (jak to się działo za każdym razem, gdy pomnik zostawał zbezczeszczony albo usunięty). Wszystko w przededniu rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie i tradycyjnie towarzyszących jej atrakcji, jak przejazd rosyjskich motocyklistów, którzy tym razem nie mogli przybyć ze względu na zamknięte granice. Biedne Czechy musiały się zatem zadowolić domorosłymi przychlastami, którzy zatknęli radzieckie flagi na amerykańskich motocyklach w dość frapującym pokazie multikulti.
Czy ktoś chce zabić burmistrzów?
Rozpowszechniana wersja wydarzeń to historia o złych Rosjanach, niepokornych Czechach i wykorzystujących sytuację politykach, ale jeśli przyjrzymy się faktom, może się okazać, że prawda jest znacznie mniej ekscytująca i dotyczy kwestii związanych raczej z mediami niż z życiem i śmiercią, a to z kilku powodów:
Biedne Czechy musiały się zadowolić domorosłymi przychlastami, którzy zatknęli radzieckie flagi na amerykańskich motocyklach.
1. Zaczęło się właściwie od jednego artykułu opartego na anonimowych źródłach. O ile to całkowicie zrozumiałe, zważywszy temat, a „Respekt” to poważne medium, acz o liberalno-prawicowych odchyleniach ideologicznych, pewne aspekty budzą wątpliwości. Tekst został wyraźnie napisany jako opinia, a w wersji papierowej upchnięto go głęboko na dziesiątej stronie. Biorąc pod uwagę, jak potencjalnie zapalne może się okazać twierdzenie, jakoby Rosja zamierzała zamordować czeskich polityków, można by oczekiwać, że artykuł trafi na pierwszą stronę. Fakt, że tak się nie stało, a redakcja postanowiła dodatkowo go ukryć pod etykietką opinii, sugerowałby, że powątpiewano w wiarygodność źródeł albo że dochodzenie w tej sprawie nie przyniosło żadnych rezultatów, które pozwoliłyby zweryfikować informacje.
Co więcej, autorzy bardzo niejasno podchodzą do kwestii źródeł: przybycie człowieka z Rosji zostało przedstawione jako fakt, ale jeśli chodzi o truciznę, „źródła” twierdzą, że „ma ją mieć”. Czeskie służby bezpieczeństwa wiedziały o nim i „zaklasyfikowały go jako zagrożenie”, ale „według naszych źródeł” ów człowiek „jest przedstawicielem tajnych służb”, a „jego współpracownicy wyjechali ponoć do różnych miast Europy półtora miesiąca temu”, znów według tego samego źródła.
Co bystrzejsi czytelnicy mogli zauważyć: w tekście nie ma ani słowa o tym, że ów środek miał posłużyć do otrucia burmistrzów. Jednakże wyraźnie się to sugeruje, tym bardziej że artykuł kończy wzmianka o rosyjskich agentach zabitych już wcześniej w Europie.
czytaj także
2. Nikt nic nie robi. Agent przybył na początku kwietnia, a politycy znaleźli się pod ochroną mniej więcej w tym samym czasie. Zanim tekst ukazał się na łamach „Respekt”, minęły co najmniej dwa tygodnie, ambasada rosyjska i rząd czeski zdążyły już zacząć swoje przepychanki, a media i portale społecznościowe szykowały się na kolejną burzę, ale w zasadzie nic się nie stało. Do dziś nie wiemy, kim jest rzekomy rosyjski agent, burmistrzowie wciąż pozostają pod ochroną (choć kilkakrotnie pokazali się publicznie), a rząd nie podjął żadnych kroków w odwecie. Nie wydalił nawet żadnych dyplomatów. Tajne służby nie zrobiły zupełnie nic, nie licząc wszczęcia śledztwa w sprawie tego, kto ujawnił tajne informacje mediom.
3. W innym periodyku pojawił się drugi artykuł, tym razem powołujący się na źródła w czeskim wywiadzie. Potwierdziły one przybycie podejrzanego Rosjanina oraz ocenę, że stanowi on zagrożenie dla Ondřeja Kolářa (tego od znikniętego pomnika), podczas gdy dwu pozostałych objęto ochroną na wszelki wypadek. Co ważniejsze, źródło to oznajmiło, że „teczka z rycyną” to nic więcej jak tylko bezpodstawne spekulacje i gdyby istniał powód, by podejrzewać, że ktoś przemyca truciznę, na lotnisku interweniowałaby policja. Być może najciekawszą informacją z artykułu było jednak to, że tajne służby sporządziły sprawozdanie z całej tej sprawy i wysłały je do premiera, ministra spraw zagranicznych i ministra spraw wewnętrznych. Ci mieli dość czasu, by na nie odpowiedzieć, gdyby uznali to za stosowne. Jasne, trzeba się liczyć z tym, że premierowi brakuje umiejętności językowych niezbędnych do przeczytania dokumentu napisanego w języku czeskim, ale przecież chociaż jeden z pozostałej dwójki nie jest kompletnym analfabetą?
czytaj także
Wysnucie jakichkolwiek wniosków w tej sprawie utrudniają głosy osób stuprocentowo przeświadczonych, że mają do czynienia ze spiskiem zamachowców albo kampanią oszczerstw. Niezależnie od tego, co tak naprawdę zaszło, udało się co najwyżej ponownie rozpętać wojnę kulturalną między frakcją prorosyjską i antyrosyjską w chwili, gdy właśnie zaczynało przygasać oburzenie związane z tym cholernym pomnikiem. Być może od samego początku o to chodziło – o zbicie politycznego kapitału; wszak rosyjska sieć Sputnik przeprowadziła wywiad z pewnym skruszonym politykiem opozycji, który udawał burmistrza dzielnicy Praga 11. W końcu układa się to wszystko w historię o dumnych Rosjanach, zdradzieckich Czechach i wszechobecnej propagandzie. Jedna rzecz powinna się tam szczególnie dobrze sprzedać: na postumencie pomnika, z którego usunięto marszałka Koniewa, stanęła godnie go zastępująca muszla klozetowa (usunięta niestety jeszcze tego samego dnia).
Jednak wielbiciele teorii spiskowych o zamachowcach nie muszą się jeszcze poddawać: taksówka, która wiozła czeskiego ministra spraw zagranicznych, uczestniczyła w wypadku drogowym. Kierowca zginął. Słyszycie, jak kiełkują plotki?
**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Gucio.