60 proc. czeskiego społeczeństwa popiera małżeństwa jednopłciowe. Ale konserwatywna prawica ma większość w parlamencie i większość w opozycji, więc wyszło jak zwykle: równość okazała się złem, z którym trzeba walczyć na każdym froncie.
Głosowanie Izby Poselskiej czeskiego parlamentu nad ustawą o małżeństwach jednopłciowych skończyło się rozczarowaniem. Trudno mówić o zaskoczeniu, skoro obecna koalicja rządząca od dawna stara się przemienić kraj będący niegdyś przedmurzem liberalizmu w piekielną czeluść konserwatyzmu.
Porażki można się było spodziewać choćby dlatego, że posłowie i posłanki starali się nawzajem prześcignąć w kolejnych propozycjach „kompromisu” – opartego najwyraźniej na jednogłośnej opinii, że kompromisem między równością a nierównością jest nierówność. Utrwalenie podziału na małżeństwa i związki partnerskie było więc z góry zagwarantowane.
Pisano, że dla gejów nie ma ratunku, że wszyscy umrzemy na AIDS [rozmowa]
czytaj także
Nasi reprezentanci stale przypominają nam, że istnieje tylko jeden tryb instytucjonalizacji związków (żadnych namiastek!). A jeśli ktoś nie postarał się urodzić takim, jak trzeba, należy go ukarać ograniczeniem praw. W ten sposób plaga różnorodności zostanie opanowana, nie skazi naszego pięknego, heteronormatywnego społeczeństwa, a przede wszystkim nie naruszy naszych pieczołowicie pielęgnowanych przywilejów, którymi absolutnie nie wolno się dzielić z osobnikami gorszego pokroju.
Pomyślcie o dzieciach
Pomijając idiotyczną ideologię, główny przedmiot sporu stanowili dyżurni zakładnicy każdej liczącej się politycznej sprzeczki: dzieci. Zdawałoby się, że pośród niezrozumiałych okrzyków na temat erozji „tradycyjnych wartości” (ta erozja postępuje stanowczo zbyt powoli!), ktoś przynajmniej mógłby napomknąć o wieloletnich badaniach naukowych, z których wiemy, że orientacja seksualna rodziców nie wpływa na jakość wychowania dzieci. Gdzie tam – nasi przedstawiciele założyli, że tylko pary hetero potrafią prawidłowo kochać swoje potomstwo.
Tak zwane kompromisowe opcje różniły się od siebie głównie tym, ile swobody wspaniałomyślnie przyznawały się mniejszości, jeśli chodzi o adopcję. Efekty ponownie zawiodły oczekiwania. W jednopłciowym związku będzie można jedynie adoptować… własne biologiczne dzieci. To jest jednak nowość – a czy zaliczy się do zwycięstw, to będzie zależało od umiejętności żeglugi po zdradliwych wodach surogacji. Łatwo zgadnąć, że zjawisko to prawo czeskie na razie zupełnie ignoruje.
Udało się też osiągnąć niewielki postęp w kwestii dziedziczenia, renty wdowiej i tak dalej – spraw, które w małżeństwie uważa się za oczywistość. To drobnostka, okruch rzucony ludziom, których niższość rządzący potwierdzili. Trudno ich za to całować po jednej ręce, gdy drugą wymierzają policzek.
Lobbyści atakują
Poszukując przyczyny fiaska, człowiek trafia na tych samych podejrzanych co zawsze: ideologię i politykierstwo. Tropem ideologicznym podążyć łatwo, bo w obecnej koalicji aż roi się od konserwatywnych lobbystów najgorszego sortu.
Już w styczniu czeski Senat odmówił ratyfikacji konwencji stambulskiej, europejskiego traktatu o zwalczaniu przemocy wobec kobiet. Najwyraźniej Czesi tak bardzo kochają bicie i gwałcenie kobiet, że nie chcą z niego rezygnować. Wyroki za przemoc seksualną pozostaną więc niedorzecznie niskie, a ofiary nie będą otrzymywać wsparcia. Przy okazji konserwatyści spektakularnie popisali się niewiedzą na temat nawet najbardziej podstawowych pojęć. Ta sama ignorancja, a często nawet te same tak zwane „argumenty”, wypływały w dyskusjach o tym, czy ci okropni „nieheteroseksualiści” powinni mieć prawo wychowywać dzieci dla swoich „niecnych celów”.
czytaj także
W debatę zamieszane są przeróżne grupy interesów. Przede wszystkim starzy znajomi, tacy jak sojusz Aliance pro rodinu (jeden z jego liderów asystuje – niespodzianka – posłowi partii rządzącej) i organizacja Tradiční rodina (masowy producent ulotek ze zdjęciami uśmiechniętych dzieci i groźbami, że legalizacja małżeństw jednopłciowych doprowadzi do zagłady społeczeństwa). Nie zabrakło i świeżej krwi – na przykład inicjatywy List 77., prowadzonej przez „zwykłego stolarza ze wsi”, który nawet nie stara się udawać, że nie jest pachołkiem Aliance pro rodinu i ma podejrzanie łatwy dostęp do wysoko postawionych polityków. Chodziło oczywiście o to, by stworzyć wrażenie oddolnej nienawiści do mniejszości.
Tymczasem ona wcale oddolna nie jest. Sondaże pokazują, że około 60 proc. czeskiego społeczeństwa popiera małżeństwa jednopłciowe. A jednak z jakiejś przyczyny ciągle wybieramy ten sam skład konserwatywnych, dyskryminujących, cierpiących na wzdęcia dinozaurów. To prowadzi nas do politycznej strony problemu.
Nieświęte przymierze
Skład obecnej koalicji bardzo się różni od tego, który pierwotnie wprowadził sprawę małżeństw jednopłciowych do parlamentu. Partie rządzące tworzą bezkształtną grudę pod nazwą SPOLU („RAZEM”). Zgadzają się na politykę gospodarczą (dwa główne punkty programu to: „robić dobrze bogatym” oraz „jebać biednych”), ale są rozproszone i niekonsekwentne (nawet w ramach tej samej partii) w sprawach tak trywialnych jak wartości społeczne, prawa człowieka czy – broń Boże! – etyka.
Oznacza to, że choć kilkoro posłów i posłanek z partii takich jak Piraci, TOP09 czy STAN mogłoby spróbować uprawiać politykę, jeśli nie postępową, to przynajmniej liberalną, przeważa nad nimi liczebnie zacofana frakcja najpotężniejszego koalicjanta ODS (Obywatelska Partia Demokratyczna), prawie cała Chrześcijańska Partia Demokratyczna (to oczywiste, choć wciąż rozczarowuje, bo istnieją niewielkie inicjatywy chrześcijańskie popierające małżeństwa jednopłciowe) oraz oportuniści, których nic nie obchodzi.
czytaj także
Upośledzona w kwestii równości część ODS i chadecy rozegrali sprawę sprytnie. Poddali pod głosowanie cały repertuar kompromisów (tj. różnych stopni dyskryminacji), rzucając tym samym koalicji gładką kość niezgody i licząc na rozproszenie głosów na opcje bardziej liberalne. Ale i to nie zadziałałoby bez współudziału opozycji.
Problem z wynikami ostatnich wyborów polega na tym, że kiedy opadł kurz, zobaczyliśmy parlament nieposiadający ani jednej cechy, która ratowałaby jego honor. Koalicję stworzyła konserwatywna prawica, a opozycję… cóż, również konserwatywna prawica. W dwóch smakach: faszystowskiej, rasistowskiej bandy SPD (Wolność i Demokracja Bezpośrednia, notabene zarządzana jako autokracja totalna przez nienawidzącego imigrantów imigranta) oraz poprzedniej partii rządzącej, ANO. Dzięki tej drugiej zadomowiło się w Czechach zjawisko populizmu, rozumiane jako akceptacja każdej idei, o ile (a) nie kłóci się ona z planem lidera, miliardera Andreja Babiša, by zamienić aparat państwowy w filię jego firmy, oraz (b) ma poparcie w sondażach.
Fikołki populistów
Pod przewodnictwem ANO wprowadzono do parlamentu pierwszy projekt ustawy o małżeństwach jednopłciowych – dlatego dotarł do obecnego etapu w procesie legislacyjnym. Nie jest to aż tak zaskakujące, zważywszy, że czeskiej opinii publicznej równość małżeńska nie przeszkadza nawet w połowie tak bardzo, jak chciałyby wyjce skrzeczące o „ideologii gender”.
Jednak ANO w przygotowaniu do wyborów, które ostatecznie i tak przegrała, przeszła strategiczną zmianę. Po całkowitej klęsce w zarządzaniu państwem w okresie pandemii partia musiała przerzucić się z wyobrażonych sukcesów na wojnę kulturową, by spróbować odebrać głosy partiom antyestablishmentowym. W tym celu zmałpowała strategię i retorykę innego popularnego środkowoeuropejskiego przywódcy: Viktora Orbána. Zatrzymajmy się na chwilę, niech to dotrze.
I oczywiście konserwatywnym reprezentantom koalicji udało się zrobić tak, żeby głosy ANO rozstrzygnęły o losie małżeństw jednopłciowych. Wszyscy zagłosowali za najbardziej restrykcyjną opcją. Bieżącym kampanijnym celem ANO jest dać się poznać jako partia najbardziej antypostępowa (antyzachodnia, anty-UE, antyinternacjonalistyczna, anty-zepsucie moralne – pojęć używa się wymiennie), a jednocześnie nie robić nic, co zaszkodziłoby pozycji Czech w UE (Babiš zajmuje się bowiem również maksymalizacją zysków z subsydiowanego przez Unię rolnictwa). Mówiąc krótko, byliśmy świadkami, jak opozycja działa pospołu z najmniej pożądanymi elementami koalicji. A jeśli aktualne sondaże mówią coś o przyszłości czeskiego Parlamentu, nie stało się to ostatni raz.
Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym fakcie: czy uznamy smutny los ustawy o małżeństwach jednopłciowych za zwycięstwo, czy za klęskę, historia się na tym nie kończy. Propozycja w swoim obecnym kształcie musi jeszcze przejść przez Senat – ten sam Senat, który zadecydował, że przemoc wobec kobiet zupełnie Czechom nie przeszkadza, i podjął decyzję na podstawie własnej niewiedzy oraz fałszywych informacji. Istnieje więc niezerowa szansa, że nawet niewielkie ustępstwo na rzecz osób nieheteroseksualnych zostanie odrzucone jako przejaw rozbuchanego liberalizmu. Bo równość to najwyraźniej zło, z którym trzeba walczyć na każdym froncie.
**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.