Po informacji o tragicznej śmierci najbogatszego Czecha, skaczącego z helikoptera na nartach w górach Alaski, prawie wszystkie media wypuściły pochwalne elegie, prawdopodobnie z przekonania, że bogactwo jest cnotą. Zanim jednak beatyfikujemy tego drania, warto przypomnieć sobie o kilku rzeczach. Korespondencja Michala Chmeli.
Słowacja: rządowe domino dymisji i rosyjska szczepionka bez badań
Słowacka scena polityczna zatrzęsła się w posadach, kiedy w rezultacie trzydziestodniowego kryzysu koalicji kolejni ministrowie oddawali teki, aż wreszcie dymisję na ręce prezydenta złożył sam premier kraju.
Poparcie dla Igora Matoviča sięgnęło dna. Rozwiało się wspomnienie po przyjemnych 25 proc. głosów w zeszłorocznych wyborach. Od tamtego czasu jego popularność stale spada. Gdyby wybory odbyły się dziś, tylko 10 proc. słowackich wyborców oddałoby na niego głos.
czytaj także
Partia Matoviča, OĽaNO (Zwyczajni Ludzie i Niezależne Osobistości), wygrała ostatnie wybory retoryką ogólnikowo antykorupcyjną, promując uproszczoną narrację Dobra (czyli „nas”) przeciwko Złu (poprzedniemu rządowi, zgniłemu do cna, precz z nimi). Trzeba przyznać, że wybrani nawet nie porzucili swojej misji przeciwko korupcji. Kadencji obecnego rządu towarzyszyła bezprecedensowa seria zatrzymań wysoko postawionych podejrzanych, głównie powiązanych z poprzednią partią rządzącą, czyli SMER-SD.
Może to by wystarczyło, gdyby nie pandemia. Katastrofa na taką skalę, do której dochodzi właśnie podczas zmiany rządu, przyniosłaby spustoszenie, nawet gdyby u steru kraju stał kompetentny polityk. Tyle że preferowana przez Matoviča taktyka wykrzykiwania losowych oskarżeń pod niedokładnym adresem okazała się boleśnie nieadekwatna w obliczu prawdziwego kryzysu. Ale po kolei.
Kroplą, która przelała czarę w słowackiej koalicji, było przedziwne posunięcie Matoviča. Zorganizował on bowiem niemal na własną rękę dostawę dwóch milionów nieprzebadanych szczepionek Sputnik V z Rosji. Zrobił to w zamian za… Cóż, nikt tak naprawdę nie wie, za co.
Matovič oczekiwał być może, że zostanie to uznane za śmiałą, nietuzinkową strategię i zwrot w dotychczas nieudolnej walce Unii Europejskiej z pandemią. Ale tak naprawdę decyzja ta przypieczętowała jego reputację jako człowieka kompletnie nieprzewidywalnego. U Matoviča jako członka opozycji był to atut, ale w sytuacji, kiedy stał się premierem rozliczanym ze swoich decyzji, jego temperament okazał się wadą.
Nie chcąc już dłużej biernie słuchać siewcy chaosu, czterech ministrów z partii koalicyjnych odeszło z gabinetu i wezwało samego Matoviča, by podał się do dymisji. Premier się zgodził, ale postawił warunki, wśród których znalazło się żądanie kolejnych dymisji w rządzie. Tekę złożył m.in. ultrakonserwatywny minister pracy Milan Krajniak, mimo że nikt go o to nie prosił. Cóż, miły gest.
Wobec wiszącego w powietrzu całkowitego rozwiązania koalicji rządzącej Matovič zgodził się ustąpić ze stanowiska – ale nie wyjść z rządu. Został nowym ministrem finansów. A premierem kto? Matovič wymienił się tekami z poprzednim ministrem finansów Eduardem Hegerem. Nowy premier do pewnego stopnia pozostaje enigmą: brakuje mu charyzmy i efekciarstwa Matoviča; raczej wymyka się uwadze mediów. Z drugiej strony, również w przeciwieństwie do Matoviča, zdaje się szanowany w innych partiach koalicyjnych.
Ale powody do podejrzliwości wobec Hegera daje już choćby jego przynależność do chrześcijańskiego skrzydła OĽaNO. Rząd Matoviča i tak popychał kraj w mocno konserwatywnym kierunku, wielokrotnie próbując skomplikować prawo aborcyjne i ograniczać swobody obywatelskie tak zwanymi tradycyjnymi wartościami rodzinnymi. Heger na stanowisku premiera prawdopodobnie utrzyma tę tendencję.
Kolejny znak zapytania stoi przy charakterze jego relacji z Matovičem. Choć ten ostatni nie jest już premierem, wciąż pozostaje szefem partii, co prawdopodobnie daje mu możliwość nacisku na Hegera. Zobaczymy, czy i w jakim stopniu Heger okaże się tylko marionetką Matoviča – i czy dojdzie do jakichkolwiek rzeczywistych zmian w polityce obecnego rządu.
Podmianka premiera raczej nie podniesie dołującego poparcia dla słowackiej koalicji. Niewykluczone, że gdyby nie trwał lockdown, ludzie byliby znów na ulicach, protestując i żądając nowych wyborów.
Czechy: ostatni skok oligarchy
Prawie trzy tygodnie temu, 27 marca na Alasce rozbił się wyczarterowany helikopter z sześcioma narciarzami na pokładzie. Zmarło pięciu z nich, w tym najbogatszy Czech Petr Kellner.
Ofiary oddawały się ryzykownej zabawie dla najbogatszych klientów. Heliskiing to ekstremalna dyscyplina napędzana pieniędzmi i adrenaliną, która daje okazję do zjeżdżania na nartach poza wyznaczonymi trasami, wprost z dziewiczych, niedostępnych w inny sposób miejsc, dokąd chętnych wynosi helikopter.
Po informacji o katastrofie i śmierci Kellnera prawie wszystkie media wypuściły automatycznie pochwalne elegie, prawdopodobnie z przekonania, że bogactwo jest cnotą. Zanim jednak beatyfikujemy tego drania, warto przypomnieć sobie o kilku rzeczach.
Kellner zawsze był szarą eminencją czeskiego społeczeństwa. Serce jego imperium finansowego, PPF Group, mieści się w Holandii (tyle było z argumentu „promowania Czech”), a jego portfel obejmuje firmy rozsiane po całym świecie. W Czechach jest w zasadzie niemożliwe, by się z nim nie zetknąć: palce maczał w telekomunikacji, bankowości, pożyczkach, zarządzaniu autostradami, ubezpieczeniach, a nawet mediach. W zeszłym roku kupił największą komercyjną stację telewizyjną Czech.
To, jak zbudował imperium, owiewają tajemnice i podejrzenia. Pewne jest to, że dobrze wykorzystał swoje kontakty w polityce podczas dzikiej prywatyzacji w latach 90. Najbardziej niesławną z jego firm pozostaje chwilówkowa firma Home Credit.
czytaj także
Home Credit jest powszechnie uważany za doskonały przykład drapieżnego modelu biznesowego, opartego na żerowaniu na ludziach w kryzysie. Jego modus operandi – szybkie pożyczki bez zadawania pytań, udzielane ludziom niezdolnym do zaciągnięcia kredytu w banku – budzi podejrzenia w każdym poza najbardziej zdesperowanymi, tymi, których najmniej stać na spłatę kredytu z absurdalnym oprocentowaniem, obłożonego surowymi karami za spóźnione raty.
Interesy firmy były nierozerwalnie związane z oddziaływaniem Kellnera na politykę Czech. Gdy miliarder rozszerzał działalność na Rosję i Chiny (gdzie okrzyknięto go „królem lichwiarzy”), zaczął też naciskać na poprawę reputacji tych krajów w Republice Czeskiej: czy to poprzez finansowanie antyeuropejskiego, konserwatywnie prawicowego think tanku, czy pomaganie naszemu ukochanemu prezydentowi Zemanowi (niech zapadnie wreszcie w wieczną hibernację) odbywać szemrane podróże dyplomatyczne do Chin.
Na liście płac miał przynajmniej dwóch prezydentów i nikt tak naprawdę nie wie, kogo jeszcze. Jego firmy są wszechobecne, kontakt z nimi nie do uniknięcia – a całe to imperium zbudował na ubogich Czechach w rozpaczliwej sytuacji życiowej.
Za tych, którzy odeszli
Wiele z tego, co wydarzyło się ostatnio na Słowacji czy u was w Polsce, przypomina też ogólną sytuację w Czechach. I nad Wełtawą było rozluźnianie pandemicznych obostrzeń z populistycznych powodów, było wzbranianie się przed zamykaniem różnych branż, była godzina policyjna przy jednoczesnym pozwoleniu na organizację wesel i narodowe testowanie, które kosztowało miliony, a przyniosło wyniki wątpliwe. Oczywiście nie zawiedli wpływowi politycy, sami rażąco i bezkarnie lekceważący restrykcje, które nałożyli na całe społeczeństwo. Za to wyleciał z pracy niedawno minister zdrowia Roman Prymula.
Rządząca dziś krajem mniejszościowa koalicja partii ANO premiera Andreja Babiša oraz socjaldemokratów pęka od wewnątrz, a niezgodę pomiędzy różnymi ideowo partiami jeszcze zaostrzają odmienne pomysły na zarządzanie pandemią i (oczywiście) ciągłe próby premiera, by za każdy błąd obwinić swoich koalicjantów. Na razie ze wspierania Babiša wycofali się komuniści, nieformalnie współpracujący z rządem od trzech lat. Babiš utracił w ten sposób większość w parlamencie.
Ale zakończmy lżejszym akcentem, żeby sobie przypomnieć, że Czesi wciąż potrafią zdobyć się na gesty głębokie i poruszające.
Grupie aktywistów w Pradze udało się stworzyć happening, wzruszający i w zaskakująco dobrym smaku. Na bruku Rynku Starego Miasta nasprejowali 25 tysięcy krzyży, z których każdy symbolizował jedną z ofiar pandemii w Czechach: znaków pamięci o zmarłych i jednocześnie potępienia śmiertelnej ceny niekompetencji rządu.
Krzyże dla ofiar koronawirusa na Rynku Starego Miasta w Pradze.
Fot. Petr Zewlakk Vrabec via Alarm.cz
W kolejnych dniach plac zaczęli odwiedzać ludzie. Spontanicznie dopisywali do krzyży imiona straconych bliskich i kładli przy nich kwiaty i znicze. Ta kolejna, głęboko osobista warstwa instalacji zamieniła plac w miejsce zadumy.
Myśleliście, że będzie happy end? Nie, bo potem oczywiście przyszli katolicy, zakryli krzyże czerwonym dywanem i odprawili mszę antyaborcyjną.
**
Przełożyła Aleksandra Paszkowska.