W Czechach pozostają otwarte sklepy spożywcze i odzieżowe, apteki i… kwiaciarnie. To, że największa sieć kwiaciarni w kraju należy do premiera, to rzecz jasna czysty przypadek.
Kiedy to piszę – 22 marca – w wyniku pandemii COVID-19 właśnie zmarła pierwsza osoba w Czechach. Stan wyjątkowy ogłoszono w ubiegłym tygodniu, wraz z zakazem wychodzenia z domu bez maseczki ochronnej bądź innego sposobu zakrycia twarzy. Wyjścia mają być ograniczone do przemieszczania się między miejscem pracy a domem oraz rzadkimi wypadami do tych nielicznych sklepów, które pozostają otwarte: spożywcze, apteki, sklepy odzieżowe i (o dziwo) kwiaciarnie. Cisza zalega pozbawione życia, puste ulice. Panuje atmosfera strachu i niepewności.
Za to wszystko możemy podziękować rządowi.
Farsa w maseczkach
Myśl o tym, że koronawirus dotrze do Republiki Czeskiej i trzeba się na to przygotować, pojawiła się na arenie politycznej już w styczniu, kiedy opozycja parlamentarna skierowała do Ministra Zdrowia Adama Vojtěcha zapytanie o stan krajowych zapasów oraz liczbę dostępnych łóżek szpitalnych i personelu medycznego. Proponowana debata parlamentarna na ten temat nigdy nie doszła do skutku, a to dlatego, że większość koalicyjnych posłanek i posłów wstrzymała się od głosowania w tej sprawie. Vojtěch opublikował wtedy uspokajające oświadczenie, w którym stwierdził, że w kraju jest mnóstwo maseczek ochronnych. To okazało się wierutnym kłamstwem, zwłaszcza kiedy ludzie (przerażeni – jak można się było spodziewać – tym co zobaczyli w mediach) zaczęli masowo wykupywać maski, środki dezynfekujące i rękawice ochronne, w ciągu dwóch tygodni opróżniając większość krajowych aptek z zapasów tych artykułów.
Koronawirus pogłębił narodowe uprzedzenia. Również wobec Europy Wschodniej, w tym Polski
czytaj także
Już pod koniec lutego pracownicy służby zdrowia zaczęli sygnalizować niepokój związany z nadchodzącą pandemią i całkowitym brakiem sprzętu i odzieży ochronnej. Ministerstwo Zdrowia wyraziło nieprzesadne zaniepokojenie, twierdząc zarazem, że niedostatki zostaną uzupełnione w przeciągu kilku tygodni. Zauważone braki nie przeszkodziły mu jednak wysłać kilku ton materiałów medycznych w ramach pomocy humanitarnej do Chin.
Kiedy na początku marca wykryto pierwsze przypadki zakażeń, Vojtěch ostrożnie przyznał, że sytuacja może nie być tak prosta, jak początkowo myślał. Dopiero wtedy – ponad dwa miesiące po tym jak wirus zaczął się rozprzestrzeniać, i ponad miesiąc po nieudanej próbie omówienia tego tematu w parlamencie – do czeskiego rządu w końcu dotarło, że powinien zająć się sprawdzeniem państwowych rezerw i ustaleniem czy Czechy mają wystarczające zdolności produkcyjne, aby zapewnić odzież ochronną dla swoich obywateli. Dla nikogo już wtedy nie było szokiem, że ich nie mają, podjęto zatem decyzję o imporcie środków ochrony. Problem polega jednak na tym, że na ten sam pomysł wpadli wszyscy w Europie.
Pierwsze dwa transporty respiratorów i maseczek ochronnych dla personelu medycznego pracującego w szpitalach nigdy się nie ziściły. 14 marca nawet Vojtěch przyznał, że w całym kraju brakuje setek respiratorów. Wyznanie to okazało się zbyt szczere – zaledwie dwie godziny wcześniej, w innej audycji premier Andrej Babiš zapewniał wszak cały kraj, że sprzętu medycznego wystarczy dla wszystkich.
Popkiewicz: Pandemia – katastrofa zdrowotna, społeczna i gospodarcza z apokalipsą zombie w tle
czytaj także
Taki ciąg wydarzeń można zrekonstruować jedynie z perspektywy czasu, a to dlatego, że rząd całkowicie zaniedbuje przekazywanie opinii publicznej ważnych informacji. Przez ostatnie dwa tygodnie przez media przewijały się trzy gadające głowy usiłujące przekazać jakiś komunikat – byli to premier, minister zdrowia oraz szef jednostki zarządzania kryzysowego (kolejny poplecznik Babiša) Roman Prymula. Niestety, ich przemowy były w najlepszym razie niespójne, a w najgorszym wręcz sprzeczne. W połączeniu z faktem, że wszyscy trzej znani są z nieoczekiwanych zwrotów opinii i działań zmieniających się z godziny na godzinę, ich wypowiedzi okazały się wartkim potokiem niesprawdzalnych informacji. Do tego trzeba dorzucić dość niefortunny zwyczaj ogłaszania zmian stanu wyjątkowego w późnych godzinach wieczornych, a przepis na skołowane państwo mamy gotowy.
Skorzystać na epidemii
Komunikacyjne wpadki można wyjaśnić prostym faktem – tym, że PR-owa machina Babiša nie śpi i nawet kiedy kraj jest w trybie kryzysowym, nie może sobie darować okazji do reklamy. Weźmy, na przykład samolot, który ostatnio przywiózł z Chin respiratory: kilka takich lotów dotarło do różnych państw w Europie, ale tylko ten jeden, który wylądował w Pradze, został powitany przez delegację składającą się z premiera, ministra zdrowia i ministra finansów. Dobrej okazji do zrobienia sobie zdjęcia nie można przecież przepuść, chociaż pozostawia to nieodparte wrażenie, że obecnym priorytetem rządu nie jest skupienie się na kryzysie, lecz zaprezentowanie premiera jako mądrego, zdecydowanego męża stanu – i to pomimo słownej biegunki, która mu się ulewa, gdy tylko ktoś mu podstawi mikrofon.
PR-owa machina Babiša nie śpi i nawet kiedy kraj jest w trybie kryzysowym, nie może sobie darować okazji do reklamy.
Nabijanie punktów politycznych na pandemii to jedno, ale co ze zwykłym, chamskim ciągnięciem zysków? Wymieniona wyżej lista sklepów, które mogą prowadzić działalność podczas stanu wyjątkowego, zawiera pewną nieoczekiwaną kategorię – z jakiegoś powodu Czechom nadal pozwala się kupować kwiaty, a kwiaciarnie figurują we wszystkich oficjalnych dokumentach. To oczywiście zupełnie przypadkowy zbieg okoliczności, że największa sieć kwiaciarni w kraju od niedawna należy do biznesowego imperium Babiša. Według oficjalnych wyjaśnień kwiaty są nieodłącznym elementem pogrzebów, a domy pogrzebowe są nadal czynne. Niech każdy już sobie resztę dopowie.
Kwiaty w czasach zarazy mogą być śmieszne, ale i tak nie dorównują temu, co starała się wykręcić inna część Babišowego imperium. Jeśli umknęło Wam to w dotychczasowej lekturze niniejszego tekstu, to warto zauważyć raz jeszcze, że w kraju na masową skalę brakuje ochronnych masek na twarz, a skoro nie mają ich pracownicy służby zdrowia, nie ma mowy, żeby mieli je zwykli obywatele. W tej sytuacji spora część Czech spędza stan wyjątkowy na robótkach ręcznych, szyjąc domowej roboty maseczki przy użyciu igły, nici, skrawków materiałów i gumek od majtek. Obserwowanie, jak ludzie organizują się w mediach społecznościowych, jak szyją i dostarczają te niezbędne środki ochrony najbardziej potrzebującym, podnosi na duchu.
Teorie spiskowe, dezinformacja i ksenofobia: skrajna prawica wobec koronawirusa
czytaj także
Wyobraźcie sobie zatem reakcję ludzi, kiedy okazało się, że Astratex, sklep internetowy sprzedający bieliznę, którego właścicielem jest Babiš, zaczął sprzedawać „zestawy do wykonania masek ochronnych“, składające się z jednego (1) skrawka materiału oraz dwóch (2) kawałków gumki, za cenę około dziesięciokrotnie wyższą od tej, jaką zapłacilibyśmy za nie w zwykłej pasmanterii. Dodatkowo, jeśli wpiszemy kod promocyjny UDANAMSIE, dostaniemy 15% zniżki. Dział tuszowania PR-owych wpadek musiał pewnie wyrabiać nadgodziny, żeby poradzić sobie z falą oburzenia. Astratex ostatecznie ogłosił, że pieniądze zarobione w tak obrzydliwy sposób przekaże szpitalom. Mimo wszystko, zawsze miło zobaczyć jak pasożytujące na polityce przedsiębiorstwa nie cofają się już naprawdę przed niczym.
Międzynarodowy wstyd
Nie bylibyśmy Czechami, gdybyśmy nie znaleźli sposobu na to, jak zaprezentować naszą niekompetencję poza granicami naszego kraju. Wstyd przyniosły nam szczególnie dwa wydarzenia, chociaż każde z nich objawiło się w całkiem odmiennym kontekście.
Pierwszym było długo i z nieodmiennym przerażeniem oczekiwane wystąpienie telewizyjne naszego ukochanego Prezydenta, oby było ono jego ostatnim. Wyobraźmy sobie idealne wystąpienie męża stanu zwracającego się do narodu: uspokajające, nawołujące do współpracy i jedności w czasach kryzysu. A teraz wyobraźmy sobie jego dokładne przeciwieństwo – i wyjdzie przemówienie Zemana. Większość orędzia zajęło… no nie da się tego ładniej ująć – wylewanie pomyj. Czesi nie powinni zwracać uwagi na ujadanie i skowyt politycznych komentatorów (oj, nie powinien tego mówić), ludzie robiący w kulturze, obecnie bezrobotni, powinni zabawiać pensjonariuszy domów starców (ale przecież zamknięte), a Chinom należą się pochwały i podziękowania za to, że łaskawie zgodziły się, żebyśmy kupili od nich sprzęt medyczny (to nic, że w lutym wysłaliśmy im pomoc humanitarną za darmo).
Ta ostatnia część przemówienia uchyla rąbka tajemnicy: orędzie czeskiego prezydenta wcale nie było skierowane do Czechów. Zadziwiająco szybko natomiast dotarło do Chin, gdzie zostało wyemitowane przez kilka stacji, w tym CGTN. Podsumowując, za otrzymany sprzęt (przy czym także nie obyło się bez problemów, bo np. nie dostarczono najbardziej potrzebnych maseczek z filtrem typu FFP3) zapłaciliśmy nie tylko pieniędzmi, ale także propagandą, a biorąc pod uwagę, jaką tajemnicą okryte były negocjacje – być może również dalszym zwiększeniem wpływów Chin na nasze państwo już po zakończeniu kryzysu.
Brakowało jeszcze międzynarodowej wpadki ze skonfiskowanym towarem. Jeden z najbardziej nagłośnionych przez rząd tematów w ciągu ostatniego tygodnia dotyczył odkrycia i zajęcia magazynu pełnego masek i respiratorów. Nie jest jasne, jak sprzęt medyczny znalazł się w tym magazynie, ale Ministerstwo Spraw Wewnętrznych podjęło natychmiastowe działania: ogłosiło, że towar należał do spekulanta, skonfiskowało cały sprzęt i zaczęło go rozdzielać. Dopiero po fakcie ktoś pofatygował się, żeby zerknąć na pudła i sprawdzić naklejone na nie etykiety (proszę zwrócić uwagę na stos pudeł po lewej), pokazujące wyraźnie, że część towaru stanowiła pomoc humanitarna wysłana przez Chiny do Włoch za pośrednictwem Czerwonego Krzyża.
czytaj także
W jaki sposób te pudła znalazły się w magazynie w jakiejś zapadłej dziurze, nie wiadomo, ale przynajmniej niektóre włoskie media jasno wskazują, że wina leży po stronie Czech. Obiecano, że do Włoch zostanie wysłany zastępczy transport sprzętu medycznego, ale cały przebieg wydarzeń pokazuje nie tylko nasz brak współpracy i solidarności (ze smutkiem należy stwierdzić, że to może iść w parze z udziałem w Grupie Wyszehradzkiej), ale także naszą całkowitą, zupełną niekompetencję.
No tak, to cali my.
**
Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.