Jeśli ktokolwiek miał wrażenie, że pandemia Covid-19 zjednoczy Czechów, że opinia publiczna i politycy staną ramię w ramię, by walczyć ze wspólnym wrogiem, to prawdopodobnie nie był wtedy trzeźwy.
Rzeczywiście, uformowały się pewne niespodziewane sojusze. Jak powiedzmy ten zawiązany między społecznością wietnamską, która uszyła 13 tysięcy maseczek ochronnych, a (chronicznie niewydajną) czeską pocztą w celu dostarczenia do szpitali ochronnych maseczek, których to rząd wciąż nie był w stanie zapewnić (zapewniał jedynie, że to zrobi).
Realnie zaś sytuacja wywołana Covid-19 stworzyła pole do popisu przy uprawianiu starej, dobrej polityki w Republice Czeskiej. Czyli podwójnych gier, wbijania sobie noża w plecy i żenujących wtop na międzynarodowej arenie. Spójrzmy razem na kilka najświeższych przykładów.
Chaos antykryzysowy
W marcu, po pierwszej fali paniki i zamieszania w kwestii kto za co będzie odpowiedzialny, czeska władza ustaliła wreszcie w miarę ostateczną hierarchię ważności na odcinku podejmowania działań kryzysowych.
Komitet kryzysowy działać miał pod przewodnictwem epidemiologa Romana Prymuli (teoretycznie bezstronnego, praktycznie zaś z ramienia rządzącej partii pod nazwą Akcja Niezadowolonych Obywateli, ANO). Ten miał podejmować decyzje i rekomendować je ministrowi zdrowia, czyli kiepsko wytresowanej papudze Adamowi Vojtěchowi z partii ANO. Ten z kolei miał je analizować i komunikować opinii publicznej. Sam premier Andrej Babiš (też ANO, oczywiście) usiłował pozostać w centrum uwagi mediów, trzymając się jednocześnie jak najdalej od niepopularnych decyzji, a także – co już zupełnie nie wypaliło – wyglądać wspierająco, zdecydowanie i godnie.
Owa kryzysowa cud-ekipa partii rządzącej szybko zaczęła się ścierać, nie mogąc zgodzić się ze sobą nawet przed kamerami podczas transmitowanych na żywo konferencji prasowych.
Sztab kryzysowy na chybcika uchwala więc przepisy bezpieczeństwa tylko po to, żeby niemal natychmiast je zmieniać. Przykład: ktoś wpadł na pomysł, aby wprowadzić godziny na zakupy tylko dla osób starszych. Żeby nikt inny nie miał prawa pojawić się w tym czasie w sklepie, a ludzie starsi, najbardziej zagrożeni epidemią, mogli w miarę bezpiecznie zaopatrzyć się potrzebne produkty. Jasne? Z tym że wdrożenie tej zasady okazało się tak kulawe, że wyznaczone seniorom godziny zmieniły się trzykrotnie w ciągu pięciu dni, co wywołało totalny chaos. A dalsze uszczegółowienia zalecenia – np. że przepis ten stosuje się wyłącznie do osób powyżej 65 roku życia i sklepów o określonej powierzchni metrów kwadratowych, niebędących wszakże aptekami – a także fakt, że zmiany te wprowadzano o północy, niespecjalnie pomogły.
Ostateczne przepisy te przypominają raczej wymagające ćwiczenia umysłowe w profilaktyce choroby Alzheimera, a nie jasne i zrozumiałe wytyczne w sprawie ograniczania epidemii.
Deux ex Hamáček, czyli wejście czerwonego swetra
Na szczęście pojawił się znienacka bohater – przynajmniej zdaniem niektórych – który zmienia czeski chaos w porządek. Albo przynajmniej skutecznie udaje, że zmienia.
Do tej pory największym politycznym dokonaniem ministra spraw wewnętrznych Jana Hamáčka (partia ČSSD – socjaldemokraci) było sprowadzenie popularności swojej partii na sondażowego parteru, co być może spowodowane było odegraniem przez niego w sposób koncertowy roli najbardziej pozbawionego kręgosłupa polityka w popularnej farsie zwanej rekonstrukcją czeskiego rządu. Pisałem o tym tutaj:
czytaj także
Niewielu spodziewało się po Hamáčku, że to właśnie on politycznie wykorzysta koronakryzys, ściągnie na siebie uwagę mediów i w świetle jupiterów przemieni się ze skamlącego beniaminka u boku Babiša w brawurowego pogromcę pandemicznych problemów.
Większość komentatorów zdaje się składać to na karby swetra, który Hamáček zaczął nosić na posiedzenia zespołu kryzysowego, co przydało mu wyglądu nie-polityka i sprawiło, że wydał się nagle godny zaufania.
Zauważmy w tym miejscu, że pozowanie na kogoś godnego zaufania, roztropnego czy wręcz kompetentnego w porównaniu z liderem partii ANO i premierem Czech nie powinno nikomu nastręczać wielkich trudności.
Niemniej jednak za sprawą swetra i odnowionego imidżu Hamáček awansował na stanowisko szefa zespołu kryzysowego. Epidemiolog Prymula został zepchnięty do roli osoby odpowiedzialnej za „inteligentną kwarantannę“ – tak inteligentną, że nikt tak naprawdę nie wie, na czym ma ona polegać. Oczywiście poza śledzeniem telefonów komórkowych zwykłych ludzi.
Sam Prymula chyba z żalu postanowił zająć się udzielaniem wywiadów i wypuszczaniem w eter rasistowskich i eugenicznych bzdetów o tym, jakoby Czesi byli odporniejsi na wirusa dzięki swoim germańskim genom. Hamáčkowi zaś udało się wykorzystać nowo uzyskaną pozycję do tego, by brak koordynacji i przepychanki między koalicyjnymi partiami ANO i ČSSD zamienić w prawdziwe zawody w sikaniu na odległość pomiędzy Ministerstwem Spraw Wewnętrznych i Ministerstwem Zdrowia. Zainaugurowano je, kiedy MSW przejęło większość zadań związanych z krajową dystrybucją materiałów medycznych, dość obcesowo uzasadniając to tym, że Ministerstwo Zdrowia okazało się (w oczywisty sposób) niekompetentne. Naturalnie nie powstrzymało to MZ od dalszych starań w tym kierunku, co doprowadziło do ogólnego bałaganu, przy czym oba ministerstwa ochoczo zwalały na siebie nawzajem wszelkie wpadki. Ten podwójny system dystrybucji działa do dziś, a kontrowersje wokół niego jedynie narastają, zarówno w kwestii szemranych umów na zakup towarów w Chinach, odrzucania ofert maseczek ochronnych wyrabianych przez czeskie przedsiębiorstwa, rzekomo z racji tego, że ich liczba byłaby zbyt mała, aby umożliwić efektywną dystrybucję w porównaniu z maskami pochodzącymi z Chin, bądź ciągłego braku odczynników chemicznych koniecznych do wykonywania testów na obecność wirusa.
W każdym razie to nieoczekiwane wywindowanie Hamáčka do świecznika państwowej władzy, choć godne uwagi, może mu jeszcze przysporzyć kłopotów. Po tym, jak wszystko już zostanie powiedziane i zrobione, a kurz pandemii opadnie, media będą miały wreszcie czas, żeby dogłębniej zająć się tym, co poszło nie tak, a partnerzy koalicyjni z ANO przypomną sobie, czyim to kosztem Hamáček obrósł w pióra.
Czechy, Rosja, Zimbabwe
Aż tu nagle! Stan wyjątkowy i kryzys Covid-19 dość skutecznie odwróciły uwagę mediów i przykryły inne, od dawna odkładane wydarzenie: otóż pewien pomnik, który miał nieszczęście jak magnez przyciągać latające wiadra farby, został w końcu usunięty z przestrzeni publicznej w Pradze. Dla przypomnienia:
czytaj także
Pamiętając ubiegłoroczny bałagan dyplomatyczny wywołany decyzją o pozbyciu się notorycznie bezczeszczonego pomnika „krwawego marszałka” Koniewa, jakiś lotny umysł z rady praskiej szóstej dzielnicy zdecydował, że skorzysta z zakazu wychodzenia ludzi z domów i usunie wreszcie statuę, co pozwoli uniknąć powtórki ubiegłorocznych protestów zwyczajowych prorosyjskich grup nacisku, czyli Towarzystwa Czesko-Rosyjskiego, Czeskiej Suwerenności (wyczuwalna nuta ironii), Bojówek Narodowych, Sojuszu Sił Narodowych, Czeskiej Partii Komunistycznej i Kancelarii Prezydenta Republiki Czeskiej.
Cała operacja przebiegła gładko, ale na skutki niedługo trzeba było czekać. Rosja ogłosiła, że będzie skarżyć radę praskiej dzielnicy zgodnie ze świeżo przyjętą rosyjską ustawą, nie biorąc wszakże pod uwagę tego drobnego faktu, że rosyjskie prawo nie obowiązuje w Republice Czeskiej. Jeszcze.
Nasze ministerstwo spraw zagranicznych miało zatem co robić – musiało wystosować sprzeciw wobec rosyjskiej próby wpływania na politykę wewnętrzną Czech. Warto odnotować w tym miejscu niezgodę na to i usiłowania czeskiej partii komunistycznej, która zasugerowała, że czerwone maski ochronne noszone przez niektórych ludzi są symbolem ich niezgody na usunięcie pomnika (tak, najważniejszą i symboliczną cechą maski ochronnej jest oczywiście jej kolor). Komuniści twierdzili też, że udało im się pozyskać dla sprawy międzynarodowe poparcie – uwaga, uwaga – od Komunistycznej Partii Zimbabwe. Ta wystosowała zaś pismo zdecydowanie potępiające decyzję o usunięciu pomnika, jednocześnie wzmiankując, że „pamięta podział Czechosłowacji w 1939 roku i zdradę pewnych czeskich polityków”, a także że znów dostrzega „nasilenie faszyzmu w Europie”, jako dowód sięgając po… „powstanie ukraińskich nazistów w 2014 r.”.
Nie jestem specjalistą od problematyki czesko-zimbabweańskich stosunków dyplomatycznych, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że list ów wykuwał się w istocie w nieco bliższym niż Harare biurze politycznym.
Tak czy inaczej pojawia się pytanie, dlaczego podczas światowego kryzysu, kiedy codziennie w całej Europie umierają tysiące ludzi, my poświęcamy swój czas, pieniądze i wysiłek polityczny na ponowne odgrywanie kulturowego teatrzyku sprzed półrocza? Znów najlepszą odpowiedzią w tym przypadku jest wzruszenie ramion, wymamrotanie czegoś w stylu „ech, Czechy” i smętne odejście w swoją stronę, z poczuciem głębokiego wstydu.
Zupełnie przypadkowo ta sama reakcja pasuje do wielkanocnego orędzia naszego premiera, którego celem było przypomnienie światu, że mimo problemów z koronawirusem nadal jesteśmy superpotęgą w branży porno.
**
Przełożyła Katarzyna Byłów.