Unia Europejska

Warufakis: Gdyby Anglicy mieli euro, nie byłoby Brexitu

brexit

Ktoś musiałby pierwszy pęknąć. Albo brytyjski rząd z dnia na dzień ogłosiłby wyjście ze strefy euro – bez referendum albo nawet głosowania w parlamencie – albo Niemcy i Francja zgodziłyby się wykreślić zakaz finansowania długu ze środków banku centralnego forsowany przez EBC. W obu przypadkach Unia zmieniłaby się nie do poznania – pisze Janis Warufakis.

You can check out any time you like, but you can never leave – możesz się wymeldować kiedy chcesz, ale nie wyjedziesz nigdy. Ten fragment hitu grupy The Eagles, Hotel California z 1976 roku wykorzystałem kiedyś jako argument przeciwko wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Objechałem całe Wyspy tłumacząc wszystkim, którzy chcieli mnie słuchać, że jeśli zagłosują za opuszczeniem UE, to jeszcze głębiej wpadną w sieci Komisji Europejskiej.

Jak przekonuje się właśnie brytyjska premier Theresa May, wyplątanie państwa członkowskiego z UE to skomplikowane i mozolne przedsięwzięcie. Ale o ile trudniejszy byłby brexit, gdyby w 2000 roku Wielka Brytania przyjęła euro?

Zacznijmy od tego, że mieszkańcy w ogóle nie zostaliby zapytani o zdanie, czy chcą się z UE wypisać. Gdyby Wielka Brytania należała do eurostrefy, samo ogłoszenie referendum o członkostwie wywołałoby panikę bankową. Biorąc pod uwagę chroniczny deficyt handlowy Londynu oraz deficyt na rachunku obrotów bieżących, wyjście z unii walutowej musiałoby obniżyćmierzoną w obcych walutach wartość depozytów w brytyjskich bankach.

Wiedząc co się święci, w reakcji na ogłoszenie referendum, deponenci czym prędzej wyciągnęliby swoje euro w gotówce, albo przetransferowali je do Frankfurtu, Paryża, Nowego Jorku, czy dokądkolwiek indziej. A przewidując taką reakcję żaden brytyjski premier, nawet David Cameron, nie odważyłby się zapowiedzieć rozpisanie referendum na temat brexitu.

Jeśli cofniemy się jeszcze trochę w analizie tego hipotetycznego scenariusza, możemy postawić szereg pytań. Jak 16 lat obecności w strefie euro wypłynęłoby na stosunek sił frakcji zwolenników pozostania w UE do zwolenników wyjścia? Jak wyglądałaby sytuacja gospodarcza Wielkiej Brytanii w 2016 roku, czyli przed referendum, gdyby posiadała euro? Czy presja polityczna na rozpisanie referendum byłaby mniejsza, gdyby wyspiarze posługiwali się tą samą walutą co Niemcy, Francja i Grecja?

Jak w przypadku każdej alternatywnej historii, stąpamy tu po cienkim lodzie. Niemniej, dla hipotetycznego scenariusza, w którym w 2000 roku Wielka Brytania weszłaby do strefy euro, nie jest trudno naszkicować prawdopodobną historię gospodarczą.

W październiku 1990 roku Zjednoczone Królestwo przyjęło system będący prekursorem euro, czyli mechanizm kursów walutowych ERM. Sprawił on, że główne europejskie kursy walutowe zaczęły oscylować w dość wąskim przedziale, który coraz bardziej zacieśniano, aż w końcu poszczególne waluty połączono w jedną. Chcąc utrzymać funta blisko marki niemieckiej Bank Anglii uznał za konieczne, by nie obniżać stóp procentowych, co doprowadziło w 1991 roku do recesji.

By nie wypaść z ERM różne europejskie państwa, takie jak np. Wielka Brytania i Włochy, poddały swoich mieszkańców skutkom równie głębokich recesji, jak ta w Grecji po 2010 roku. We wrześniu 1992 roku przyszła tzw. Czarna Środa, kiedy funt szterling i włoski lir i tak wypadły z ERM. Rynki finansowe postawiły bowiem pieniądze na klęskę tego, co konserwatywny członek izby Lordów, Norman Tebbit nazwał sarkastycznie „mechanizmem wiecznej recesji”.

We Włoszech klasa panująca była zdeterminowana, by wymienić lira na euro bez względu na straty i dlatego od razu wróciła do nowej, zdeprawowanej wersji ERM. Rząd brytyjski postanowił jednak sprawę porzucić. Psychologiczny i polityczny koszt upokorzenia okazał się nawet ważniejszy niż finansowe straty Banku Anglii.

Warufakis po wyborach w Włoszech: Zapomnijcie o Grillo. Idziemy do wyborów z międzynarodowymi listami

Po zwycięstwie wyborczym laburzystów w 1997 roku premier Tony Blair bardzo się jednak palił do wprowadzenia euro. Powstrzymał go tylko kanclerz skarbu Gordon Brown, który najpierw grał na zwłokę, a w końcu wprost odmówił wyrzeczenia się funta. Mówiąc krótko, Wielka Brytania była bardzo bliska wejścia do unii walutowej.

Gdyby faktycznie to nastąpiło, skutki dla brytyjskiej gospodarki przez prawie dziesięć lat byłyby minimalne, w przeciwieństwie do realnych efektów krótkotrwałego członkostwa w mechanizmie ERM w latach 1990-92. Stałoby się tak, bo w połowie lat 90. w tym samym czasie, wszędzie – od Wall Street, przez londyńskie City po Frankfurt i Paryż – szalała już finansjalizacja, czyli proces polegający na wzroście znaczenia instytucji i rynków finansowych.

Pomijając krótką przerwę po krachu bańki internetowej w 2001 roku, Wielka Brytania i kontynentalna Europa przeżywała wzrost na sterydach w postaci masy rozmaitych papierowych aktywów emitowanych banki, które funkcjonowały jako quasi-waluta. W okresie tego gwałtownego ożywienia, kiedy nawet Grecja rosła w tempie 5 proc. rocznie, Wielka Brytania radziłaby sobie mniej więcej tak samo, gdyby posługiwała się euro, jak i funtem. Dopiero w latach kryzysu finansowego 2007-08 bańka prysła, a drakońskie ograniczenia strefy euro zaczęłyby się mścić.

Ponieważ Bank Anglii mógł swobodnie tworzyć tyle pieniędzy, ile uznał za stosowne – by utrzymać na powierzchni londyńskie City, wesprzeć politykę nacjonalizacji banków oraz stabilizacji monetarnej prowadzoną przez rząd – Wielka Brytania wyszła z kryzysu po jedynym roku recesji (2008-09), ze stratą 5,15 proc. dochodu krajowego. Gdyby w okresie 2008-12 Londyn był w garści Europejskiego Banku Centralnego i jego polityki, to biorąc pod uwagę ogromne deficyty handlowe i budżetowe oraz gigantyczne pakiety ratunkowe dla City, Wielka Brytania musiałaby sama dostać pakiet ratunkowy, przy którym grecki, irlandzki, portugalski i hiszpański bailout to byłoby małe piwo. Gdyby Unia zastosowała w stosunku do Anglików to samo podejście, co zawsze, niezbędne zaciskanie pasa byłoby tak straszliwe, a pożyczki bailoutowe tak duże, że nikt by tego politycznie nie zaakceptował. I to po obu stronach kanału La Manche.

Ktoś musiałby pierwszy pęknąć. Albo brytyjski rząd z dnia na dzień ogłosiłby wyjście ze strefy euro – bez referendum albo nawet głosowania w parlamencie – albo Niemcy i Francja zgodziłyby się wykreślić zakaz finansowania długu ze środków banku centralnego forsowany przez EBC.

W obu przypadkach Unia zmieniłaby się nie do poznania. Brexit spowodowałby efekt domina, w krótkim czasie ze strefy euro wycofałyby się Niemcy, a Unia się załamała – albo też z dnia na dzień stała się unią fiskalną, co z kolei prowadziłoby do zupełnie innej dynamiki politycznej niż ta, której doświadczamy od 2008 roku.

Warufakis: Alternatywny pieniądz, który zbawi Europę

Tak więc, gdyby Wielka Brytania weszła do strefy euro, dwie rzeczy są pewne: nie byłoby referendum w sprawie jej członkostwa w UE, a Grecja nie byłaby pierwszym klockiem domina, którego upadek pociągnął za sobą inne. Rodzi cię ciekawe pytanie: co sądziliby dzisiejsi zwolennicy brexitu, gdyby Niemcy i Francja skreśliły obecne zasady i wprowadziły prawdziwą unię fiskalną?

Można tylko spekulować, ale jedno jest jasne – w latach 2008-16 nie doszłoby do fali migracji obywateli Unii, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii zająć miejsca pracy utrzymywane dzięki polityce kreacji pieniądza przez Bank Anglii, podczas gdy ECB prokurował na kontynencie załamanie gospodarcze.

Gdyby w 2008 roku powstała prawdziwa unia fiskalna, to wobec braku wewnętrznej unijnej imigracji zwolennicy brexitu w 2016 roku straciliby potężne atuty, elektryzujące dużą część opinii publicznej. Wyjście z Unii byłby wówczas równie absurdalne, co pomysł, by Kalifornia miała się dziś oderwać od USA.

**
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

Europa udaje, że ta zbrodnia nie jest jej winą

czytaj także

Europa udaje, że ta zbrodnia nie jest jej winą

George Tyrikos-Ergas, , Zdjęcia: Luigi Avantaggiato

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij