„Turcja chce etnicznego przemeblowania regionu, a NATO patrzy na to z założonymi rękami”, mówi rzecznik kurdyjskich jednostek obrony YPG Nouri Mahmoud.
YPG, czyli Powszechne Jednostki Obrony, to zbrojne ramię Partii Unii Demokratycznej (PYD), największego ugrupowania na terenach kontrolowanych przez siły kurdyjskie w północnej Syrii. Oddziały te nie są uznawane za ugrupowanie terrorystyczne przez NATO, USA i Unię Europejską, chociaż Turcja oskarża je o związki z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) – lewicową partią i ruchem separatystycznym Kurdów tureckich. YPG oficjalnie odcina się od powiązań z PKK. PYD zaś nie wzięło udziału w syryjskiej rewolucji przeciwko władzy Baszara el-Asada.
O kurdyjskich żołnierzach z Syrii świat po raz pierwszy usłyszał w 2014 roku, kiedy oddziały tak zwanego państwa islamskiego (ISIS, Daesz) otoczyły kurdyjskie miasto Kobani. Mimo że był to okres największych sukcesów i wzrostu siły militarnej islamistów, miejscowi stawili zacięty opór i skutecznie odparli pierwsze ataki. Skłoniło to Amerykanów do zawarcia z nimi strategicznego „partnerstwa” (do dziś Kurdowie i Waszyngton nie zawarli formalnego sojuszu) i z pomocą lotnictwa USA oblężenie Kobani zostało przerwane. Jednostki kurdyjskie dostały broń, szkolenie, wsparcie lotnicze i wraz z innymi grupami tworzącymi tak zwane Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) ruszyły do kontrofensywy, w ramach której zajęły tereny kontrolowane wcześniej przez islamistów, między innymi miasto Manbij. Na przełomie 2016 i 2017 roku zapuściły się daleko na południe i zajęły stolicę tak zwanego państwa islamskiego, czyli ar-Rakkę.
Przyszłość administracji kurdyjskiej na północnym krańcu Syrii (Demokratyczna Federacja Północnej Syrii) stoi jednak pod znakiem zapytania. W zeszłym miesiącu armia turecka wraz z oddziałami syryjskich rebeliantów deklarujących przynależność do Free Syrian Army (FSA) zajęła Afrin – najbardziej wysuniętą na zachód enklawę syryjskich Kurdów. 30 marca prezydent USA Donald Trump nakazał Departamentowi Stanu wstrzymanie wypłaty 200 mln dolarów przeznaczonych „na odbudowę” dla kurdyjskiej administracji. Po wybuchu podłożonej najprawdopodobniej przez islamistów miny-pułapki pod Manbij, w wyniku którego zginęli amerykańscy i brytyjscy żołnierze, Biały Dom chce „rozważyć na nowo rolę Ameryki w tym konflikcie”. Trump stwierdził też, że zacznie wycofywać wojska z Syrii „bardzo, bardzo szybko. Niech inni się Syrią przejmują”.
Pres. Trump: "We'll be coming out of Syria very soon. Let the other people take care of it now…We're going to have 100% of the caliphate, as they call it —sometimes referred to as land. We're taking it all back." pic.twitter.com/x8Q4wZCuxv
— ABC News (@ABC) March 29, 2018
Wywiad z rzecznikiem YPG Nourim Mahmoudem został przeprowadzony drogą elektroniczną dzięki uprzejmości niemieckiej organizacji kurdyjskiej Kevok Foundation, która zapewniła nam kontakt z rzecznikiem YPG, pośrednictwo oraz anglojęzyczne tłumaczenie.
**
Maciej Domagała: Reprezentuje pan kurdyjskie siły samoobrony w Syrii YPG. Co to za organizacja i o co walczycie?
Nouri Mahmoud: YPG, czyli Powszechne Jednostki Obrony zaczęły działać w 2012 roku w celu obrony przed terrorystami. Obecnie naszym nadrzędnym celem jest pokój i demokracja w Syrii – całej Syrii, a nie tylko na jej północnym skraju, czyli na terenach Demokratycznego Systemu Federalnego Północnej Syrii. Chcielibyśmy, żeby Syria zachowała jedność, a wszyscy – bez względu na przekonania polityczne, wyznanie, pochodzenie etniczne – mogli wspólnie działać dla pokoju i przeciwko terrorystom.
20 stycznia do Afrin, jednej z enklaw bronionych przez YPG, wkroczyły wojska tureckie i syryjscy rebelianci z Free Syrian Army (FSA). Po dwóch miesiącach walk wycofaliście się z tego terenu. Co oznacza zwycięstwo sił Erdogana?
Afrin to niewielka i mało ważna dla Turcji enklawa. Jednak system polityczny, który tu wprowadziliśmy, mógł być przykładem dla innych regionów Syrii, także na południu. Nasz model demokracji to szansa na pokój dla całego kraju, bo daje alternatywę do rządów opartych na dominacji jednej opcji.
czytaj także
To znaczy? Co na czym ma polegać jednocząca siła tego modelu?
Proponujemy maksymalną autonomię lokalnych wspólnot, co miałoby stanowić wyjście z okopów religijno-etnicznych, a w konsekwencji umożliwić pokój w Syrii.
Ale takiej stabilizacji w Syrii nie chce Turcja. To przeszkodziłoby w realizacji planu Erdogana, który nie ukrywa, że chce odbudować imperium osmańskie, które w momencie największej ekspansji terytorialnej obejmowało obszar o powierzchni prawie dwóch milionów kilometrów kwadratowych. Turecki prezydent potwierdził w niedzielę, że turecka armia wejdzie do regionu Sindżar w Iraku, którego bronili tamtejsi Kurdowie, niezwiązani z YPG. Pokazuje w ten sposób, że krok po kroku chce odtworzyć imperium.
Wróćmy do Afrin. Jakie znaczenie ma ten region dla was? Kurdowie stanowili 90 proc. miejscowej ludności, prawda?
Historycznie to rzeczywiście kurdyjskie terytorium, ale stanowi część Syrii. Przed wojną mieszkało tu od 200 do 300 tysięcy ludzi i przytłaczająca większość z nich była Kurdami. Ale po 2011 roku do Afrin z innych, ogarniętych wojną terenów Syrii przybyło wielu uchodźców, bo znaleźli tu pokój i bezpieczeństwo. Pod opieką PYD (Partia Unii Demokratycznej, której zbrojnym skrzydłem jest YPG) i innych ugrupowań znalazło się tu około miliona osób.
Co się teraz stało z mieszkańcami Afrin?
Wielu trafiło do regionu Szahbah, gdzie YPG buduje obóz dla uchodźców.
czytaj także
Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka alarmowało, że z Afrin uciekło ok. 200 tys. ludzi, ale to byłby jeden z największych obozów dla uchodźców na świecie.
To tylko szacunki, ludzie przychodzą i odchodzą. A przed atakiem tureckim przez Afrin przewinęło się milion osób.
Turcy mówią, że ofensywa na Afrin – operacja „Gałązka oliwna” – to operacja antyterrorystyczna. Twierdzą, że YPG przeprowadziło 700 ataków z Afrin na terytorium Turcji. Ile było takich ataków?
To jedno wielkie kłamstwo. Coś takiego nigdy nie miało miejsca. Zapraszamy dowolnych obserwatorów międzynarodowych, przywódców wszystkich państw świata, żeby przyjechali do Afrin i przekonali się na własne oczy. Turcy zbudowali wzdłuż granicy czterometrowy mur, który ich skutecznie chroni. Gdybyśmy chcieli atakować, to przygotowalibyśmy się do tego inaczej.
czytaj także
Pojawiły się doniesienia, że u boku oddziałów tureckich w Afrin walczyli dżihadyści. Czy macie jakieś dowody na to, że Turcy skorzystali z pomocy ISIS?
Oczywiście, są zdjęcia i filmy wideo, na których śpiewają dżihadystyczne pieśni. W ogóle się już nie kryją, bo Erdogan uważa swoje siły za armię islamską. Tureccy żołnierze niczym się nie różnią od bojowników ISIS. Ci sami ludzie, którzy atakowali Afrin, walczyli wcześniej np. w Afganistanie.
Porozmawiajmy o waszych przyjaciołach.
Jakich przyjaciołach?
Rosja i Stany Zjednoczone. Wydawało się przed inwazją Erdogana, że macie ich wsparcie.
Główną odpowiedzialność za Afrin ponosi Rosja. Dzięki temu, że udostępnili swoją przestrzeń powietrzną, tureckie samoloty mogły swobodnie bombardować dowolne cele. Rosja najwyraźniej zawarła jakiś układ z Turcją.
Po co?
Korzystając z sytuacji, Turcy zaczęli sprowadzać do Afrin przesiedleńców i uchodźców z innych regionów ogarniętych wojną, np. z Ghuty pod Damaszkiem, którzy uciekają przed bombardowaniami sił rządowych Asada. Akcję przesiedleń kontroluje rząd syryjski i Rosjanie, a więc Turcy musieli zawrzeć jakąś umowę z Asadem.
Pańskim zdaniem wojna w Syrii weszła zatem w nową fazę – etnicznego „meblowania” kraju. Z Ghuty nie można tak po prostu wyjechać, bo jest oblężona. Trzeba o wyznaczonej godzinie stawić się w wyznaczonym miejscu, przejść kontrolę i wsiąść do podstawionych tam autobusów. Tym wszystkim zajmują się żołnierze Asada i Rosjanie. To oni muszą te autobusy zorganizować, przez cały kraj przewieźć i odstawić na tereny kontrolowane przez Turków w Afrin. A więc jakiś deal między nimi musi być.
Najwyraźniej właśnie po to, by przesiedlić do Afrin ludność z Ghuty i „rozrzedzić” tym kurdyjskie regiony. A Amerykanie mówili nam, że nie mogą interweniować, bo będą mieli kłopoty z Rosjanami.
Wróćmy na chwilę do tego, co pan powiedział o imperialistycznej strategii Erdogana. Jak to miałoby wyglądać? Imperium Osmańskie było ogromne – czy Erdogan chciałby kontrolować cały region? Bezpośrednio? Pośrednio? Tworzyć strefy wpływów/strefy buforowe?
Strategia opiera się na wykorzystaniu islamistów – ISIS i Al-Kaidy – w Turcji, Libii, Jemenie, Iraku. Nie chodzi tu bowiem o stworzenie „wielkiej Turcji”, ale właśnie o imperium. W tym celu trzeba zapanować nad różnymi grupami etnicznymi, a tu najbardziej przydają się takie grupy jak Al-Kaida i jej islamistyczna ideologia. Celem jest cały Bliski Wschód, a nawet Europa.
To brzmi groźnie, ale odłóżmy na razie na bok spekulacje. Powiedział pan wcześniej, że Erdogan zaatakował Afrin, żeby zniszczyć tamtejszą demokrację, która mogła być inspirująca dla wszystkich Syryjczyków. Na czym polega wyjątkowość systemu wprowadzonego w Północnej Syrii?
To tak zwany demokratyczny federalizm. Po tym, jak odparliśmy początkowy atak islamistów, pod naszą ochroną znalazły się bardzo różne cywilne społeczności. Wszystkie zaczęły się organizować i budować instytucje. Teraz mamy system demokracji oddolnej, w którym różne małe wspólnoty za pomocą głosowania same podejmują decyzje na temat spraw, które ich dotyczą. Wszyscy mają nadzieję na pokój.
Ale jak taka „bezpaństwowa demokracja” wygląda w praktyce? Zbieracie podatki? Jeśli trzeba stworzyć jakiś duży projekt – powiedzmy drogę lub szkołę – to jak przebiega proces decyzyjny?
Oczywiście pewne rzeczy muszą być, na przykład opłaty za wodę. Podatki też są, tak samo jak u was, na Zachodzie. Mamy trzy kantony: Afrin, Kobane i Jazira. W każdym są oddzielne rządowe ośrodki, ale prawa i zasady zależą od decyzji różnych lokalnych rad i komitetów.
Jedną z naczelnych zasad jest u was równość płci. Dlaczego uważacie, że to takie ważne?
Zawsze, w całej historii Kurdów kobieta była najważniejsza. Wzorem dla nas są nasze matki, bo one są zawsze na pierwszej linii frontu, nie tylko na wojnie, ale jako obrończynie życia. Rodzą dzieci, potrafią walczyć, robią wszystko, żeby zapewnić dzieciom dobre życie. Wszystkie matki na całym świecie są takie, ale dla nas Kurdów ma to szczególne znaczenie. Nie dziwi nas na przykład, że Kobiece Jednostki Obrony (YPJ) są takie odważne w walce. Świat to dopiero zaczyna dostrzegać, ale dla nas to nic nowego.
Dla islamistów to pewnie nowość.
Islamiści – radykalni islamiści, a nie normalni muzułmanie – gnębią i prześladują kobiety. Robili to już wcześniej, ale jeszcze nigdy kobiety nie były ciemiężone tak jak teraz. My chcemy dawać przykład światu.
Światu, czyli też nam – w Europie?
Nigdy w Europie nie byłem, nie wiem, jak funkcjonuje wasz system. Ale wierzę, że system demokratycznego konfederalizmu jest najlepszy dla obywateli. Nie dzieli, tylko łączy ludzi. I wszystko zależy od ich woli. Gdyby ludzie chcieli wprowadzić nasz model demokracji także w Europie, myślę że wszyscy by na tym skorzystali. Na pewno może on sprawdzić się wszędzie na Bliskim Wschodzie. Choć akurat rządom zachodnich mocarstw taki pomysł mógłby się nie spodobać, to wasi obywatele mogliby być zainteresowani.
Czy niepodległość Kurdystanu doprowadzi do kolejnej wojny na Bliskim Wschodzie?
czytaj także
No tak, tylko jeśli nikt wam nie pomoże, to cały eksperyment może się wkrótce zakończyć. Skoro Erdogan przekroczył Rubikon, to nie wiadomo, gdzie się zatrzyma.
Oni nie mogą zniszczyć tego systemu, bo on nie potrzebuje państwa, żeby działać. Cywile, którzy uciekli z Afrin, już zakładają swoje komitety w obozie dla uchodźców.
YPG walczyło długo z ISIS. Zajęliście stolicę tak zwanego państwa islamskiego, dzięki czemu Europa jest teraz bezpieczniejsza, bo terroryści stracili bazę operacji. I jakoś nieszczególnie się to dla was skończyło. Turcja – jeden z członków NATO – wytoczyła przeciwko wam czołgi.
Doprecyzowując, w Rakce stworzyliśmy teraz nowe siły zbrojne złożone z Kurdów, Arabów i innych grup ludności, które zastąpiły YPG. I nie poszliśmy do walki na prośbę NATO, tylko po to, by bronić się przed terrorystami. Ale jesteśmy rozczarowani, że państwa NATO patrzyły z założonymi rękami na zbrodnie wojenne w Afrin.
Turkom zależy na tym, żeby zmienić demografię tego regionu – dlatego sprowadzają uchodźców z Turcji i Ghouty. Mimo to wszyscy milczeli i nadal milczą. To, co robi Erdogan, jest ogromnym zagrożeniem dla świata zachodniego, bo przyniesie nową falę islamskiego ekstremizmu. Tylko jeszcze nikt u was tego nie zauważa.
**
W 2015 roku Amnesty International opublikowała raport, w którym oskarżyła YPG, że po przejęciu terenów kontrolowanych wcześniej przez ISIS dokonywała przymusowych przesiedleń oraz wyburzeń budynków w wioskach oskarżonych o wspieranie dżihadystów. Autorzy raportu na podstawie wizyty w 14 wioskach, rozmowach ze świadkami i analizie zdjęć satelitarnych stwierdzili, że YPG prowadziła działania „nieuzasadnione celami wojskowymi” i chociaż nie przelała krwi cywilów, to jej akcje, zdaniem Amnesty, nosiły znamiona „zbrodni wojennych”.
W 2017 roku sprawą zajęła się Rada Praw Człowieka ONZ. Eksperci genewskiej organizacji orzekli, że YPG nie jest winna zbrodni wojennych. Rada stwierdziła, że YPG mogło lepiej zatroszczyć się o osoby, które straciły dach nad głową i oskarżyła organizację o przymusowe wcielanie ludzi do wojska. Przymusowe przesiedlenia i wyburzanie części domów podejrzewanych o związki z ISIS mieszkańców zostały jednak uznane za trudne do uniknięcia skutki konfliktu zbrojnego. Wycofujący się dżihadyści założyli pułapki z materiałami wybuchowymi, które miały spowolnić natarcie YPG. Obecność ukrytych ładunków dodatkowo „uzasadniała działania YPG” – uznali autorzy raportu. Wskazali przy tym, że władze kurdyjskie nie próbowały zmienić struktury religijno-etnicznej na tych obszarach, a ich działania nie dotykały w sposób nieproporcjonalny społeczności arabskich.
Rzecznik YPG proszony o odniesienie się do oskarżeń Amnesty International nie udzielił dalszych komentarzy.
Rozmawiał Maciej Domagała, dziennikarz i tłumacz Krytykapolityczna.pl, redaktor działu anglojezycznego w dwutygodniku Forum, tłumacz książki „Strongman: Putin u szczytu władzy”.