„Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” był jednym z oscarowych faworytów w tym roku. Z siedmiu nominacji ostatecznie zdobył tylko dwie statuetki, ale twórcom udało się coś ważniejszego – film zaczął inspirować ludzi do walki o sprawiedliwość.
8 marca ulicami Prisztiny, stolicy Kosowa, podobnie jak ulicami wielu innych miast na świecie przeszła manifestacja kobiet i mężczyzn domagających się równouprawnienia. Odbywała się pod hasłem „Marsz, nie celebracja”, co dobitnie pokazuje, w jakim stanie są tu prawa kobiet. Jednak choć przeciwnicy istnienia Kosowa lubią podkreślać, że to kraj muzułmański, tutejsze kobiety są gotowe do walki. Zresztą to nie islam jest dla nich największą przeszkodą, a patriarchalna mentalność typowa dla całego regionu bałkańskiego. Na szczęście w Kosowie działa coraz więcej organizacji i stowarzyszeń, które walczą o europejskie standardy – nie tylko o prawa kobiet, ale o prawa człowieka w ogóle.
Brak równości ekonomicznej to tylko jeden z problemów tego najmłodszego europejskiego państwa. W mętliku codziennych awantur o charakterze etnicznym i politycznym pojawia się jeszcze jeden ważny wątek: prawo do życia. Prawo do życia dla kobiet, dla osób nieheteronormatywnych, prawo do życia dla wszystkich tych, którzy nie zawsze są w zgodzie z „tradycyjnym porządkiem”. Bite przez mężów żony nie są ofiarami przemocy z powodu swojego pochodzenia. Są ofiarami, bo są kobietami.
Na trasie przemarszu, dokładnie naprzeciwko komendy prisztińskiej policji, pojawiły się trzy czerwone billboardy z czarnymi napisami. Na dwóch z nich widniały imiona i nazwiska kobiet: Diana Kastrati i Zejnepe Bytyqi. Na trzecim zaś pojawiło się tajemnicze pytanie: „Edhe sa thirrje te humbura?”. I nie była to wcale scenografia do kosowskiej podróbki hitu zza oceanu.
Dwie martwe kobiety
Prisztina, 18 maja 2011 roku. Mija ponad miesiąc od objęcia urzędu prezydenta Kosowa przez pierwszą kobietę w historii: Atifete Jahjage, która da się później poznać jako obrończyni praw kobiet, zwłaszcza tych zgwałconych w trakcie ostatniej wojny w Kosowie. Tego samego dnia Diana Kastrati zostaje zastrzelona przez byłego męża Adnana Jashariego w drodze na zajęcia na uniwersytecie.
Okazuje się, że przemoc wobec kobiet to nie tylko domena zaścianka. Jest też w stolicy, a w krańcowych przypadkach wychodzi z domowego zacisza i zbiera swoje żniwo na oczach nas wszystkich. Ręka gniewnego małżonka nie zna religii, narodu, statusu społecznego; zna tylko chore poczucie sprawiedliwości urażonego ego. Adnan Jashari poczuł się tak dotknięty odejściem żony, że postanowił wymazać ją nie tylko z pamięci, ale ze świata żywych.
czytaj także
Trzy tygodnie przed śmiercią Diana Kastrati złożyła do sądu wniosek o zakaz zbliżania się dla byłego męża. Czuła się zagrożona, Jashari już nieraz odgrażał się, że ją zabije. Sędzia rozpatrujący sprawę uznał, że obawy Kastari są nieuzasadnione. Po jej zabójstwie został zawieszony, ale zaledwie na trzy lata. Również policja ignorowała zgłoszenia Kastrati, że boi się męża. Może gdyby policjanci zawczasu zebrali materiał dowodowy przeciwko Jashariemu, to decyzja sędziego byłaby inna. Może gdyby zrobiono cokolwiek, Diana by żyła.
Małżeństwo Kastrati i Jashariego trwało dziesięć lat. Jej ojciec jeszcze w kilka dni po śmierci twierdził, że w ich związku nic aż tak złego się nie działo – ot, problemy jak w każdej rodzinie. Jeżeli ktoś ponosi winę za śmierć Diany, to tylko Adnan i jego rodzice, którzy go źle wychowali. Dlatego para nie wyprawiła wesela – ten fakt zdawał się bardziej zaprzątać ojcu głowę niż to, że jego córka przez dziesięć lat żyła w piekle, w którym wychowywała też swoją córkę.
Adnan Jashari pozostaje poza zasięgiem kosowskiego wymiaru sprawiedliwości. Wydano za nim list gończy, ale mężczyzna od kilku lat ukrywa się w Hiszpanii, a ta nie uznaje niepodległości Kosowa. Ekstradycja jest niemożliwa.
W chwili śmierci Diana Kastrati miała 27 lat.
***
Suhareka, 15 października 2015 roku. Zejnepe Bytyqi zostaje zamordowana przez „męża” na oczach czwórki dzieci. Jej zakrwawione ciało znajduje mieszkająca obok siostra. Przybiega, słysząc krzyki – nie jest to nic nowego w tym domu. Widzi martwą siostrę, ranną w rękę siostrzenicę i szwagra z nożem.
Inaczej więc niż w filmowym pierwowzorze okoliczności śmierci kobiety i tożsamość sprawcy są znane. Wszystko wiadomo aż nazbyt dobrze. Począwszy od przyczyny (mąż alkoholik), po szczegóły morderstwa (Bytyqi zadano 24 rany nożem). Raport sądowy skrupulatnie wylicza, które z nich były lekkie, które poważne, a które bezpośrednio przyczyniły się do śmierci.
„Mąż”, Nebi Berisha, został skazany na 12 lat więzienia. Dokładnie po pół roku za każdy zadany cios. To zbulwersowało rodzinę i mieszkańców miejscowości, w której żyła Zejnepe. Wszyscy, którzy kiedyś mogli jej pomóc i zareagować na przemoc, a zamiast tego odwracali głowy, teraz dali teraz upust swojej bezradności, oburzając się na łagodny wyrok. Jednak to nie niski wymiar kary jest w tej sprawie najbardziej oburzający.
Zejnepe Bytyqi była ofiarą nie tylko swojego „męża”, ale też państwa, które nie było w stanie jej obronić. Od 2005 roku aż 16 razy zgłaszała policji, że jest maltretowana przez partnera. Jej sprawa została jednak całkowicie zignorowana. W Trzech billboardach... widzieliśmy, jak w głównej bohaterce narasta desperacja, gdy widzi bierność policji. W filmie matka walczyła o sprawiedliwość dla martwej córki; Zejnepe Bytyqi walczyła o siebie. 2 stycznia 2012 roku próbowała sama się uwolnić z rodzinnego piekła. Chciała popełnić samobójstwo, ale nawet ten desperacki czyn nikogo nie zainteresował. Jedynie w aktach sprawy znajduje się formularz w formacie A-4 z opisem tego zdarzenia.
czytaj także
Oczywiście po śmierci Zejnepe cała okolica twierdziła, że jest w szoku – jak zwykle w takich przypadkach nikt nic nie wiedział, a rodzina była „normalna”. Jest to oczywiste kłamstwo, zwłaszcza że świadkami przemocy wobec Zejnepe były jej matka i siostra, które doskonale zdawały sobie sprawę, co dzieje się u niej w domu. W kilku relacjach medialnych po zabójstwie pojawiła się informacja, że Zejnepe nie miała ojca ani brata – a więc nikogo, kto mógłby wymierzyć sprawiedliwości tam, gdzie państwo nie miało odwagi ingerować.
Reakcje pojawiły się zbyt późno: głupkowate tłumaczenia policyjnych oficjeli, przedstawicieli samorządu i zapowiedzi, że teraz przemoc wobec kobiet będzie traktowana priorytetowo. Dzień po zabójstwie Bytyqi w Kosowie odbyło się kilka marszy solidarności. Jeden z nich nawet w rodzinnej gminie ofiary, gdzie kobiety zjednoczyły się pod hasłem „Przemoc jest rzeczywistością. Zgłoś się teraz, jutro będzie za późno”.
Zejnepe Bytyqi miała 40 lat.
Kto gra Mildred Hayes?
O sprawiedliwość dla zamordowanych kobiet upomniały się członkinie kolektywu Haveit. Grupę tworzą cztery kobiety: siostry Hana i Vesa Qena oraz Lola i Alketa Sylaj.
Działania Haveit opierają się na happeningach. W 2015 roku protestowały przeciwko obchodom Międzynarodowego Dnia Kobiet. Ich zdaniem zamiast wręczać tego dnia kwiatki, należy walczyć z Kanunem – prawem obyczajowym obowiązującym Albańczyków. W ramach protestu wysypały na egzemplarz Kanunu mąkę, zalały ją wodą i przy pomocy wałka do ciasta rozgniotły opresyjny dla nich zbiór zasad. W 2013 roku w fontannie głównego placu Prisztiny zrobiły pranie, protestując w ten sposób przeciwko problemom z dostępem do wody w różnych dzielnicach miasta. Głośno było o nich również w 2016, kiedy kobiety całowały się ze sobą na głównym kosowskim deptaku. Akcja ta przyniosła ponad setkę gróźb śmierci, które otrzymały na swoje skrzynki mailowe.
Tysiące kobiet i żadnego mężczyzny. Dzień Kobiet u zapatystek
czytaj także
Ich najnowsza akcja, nawiązująca do oscarowego filmu, znowu zagwarantowała im rozgłos i przyciągnęła zainteresowanie zachodnich mediów. Zresztą nie tylko grupa Haveit postanowiła wykorzystać patent filmowej Mildred Hayes na sprawiedliwość. Podobne akcje odbyły się w kilku miastach Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii. Charakterystyczne trzy billboardy stały się nowym głosem w walce o prawa kobiet, ograniczenie dostępu do broni czy obrony wolności słowa.
Edhe sa thirrje te humbura?
Zejnepe i Diana trafiły na mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet. Obojętny policjant z małej miejscowości, zblazowany sędzia, ojciec bardziej troszczący się o to, co ludzie powiedzą – i agresywni mężowie, dla których kobieta jest jedynie dekoracją, dowodem ich męskości; własnością, którą można gwałcić, a w końcu zabić.
68% kobiet w Kosowie deklaruje, że doświadczyło przemocy domowej. Właściwie należałoby napisać: 68% kobiet w Kosowie ma odwagę przyznać, że doświadczyło przemocy domowej. 73% kobiet zgadza się z twierdzeniem, że w Kosowie istnieje przyzwolenie na przemoc domową (tego samego zdania jest 78% mężczyzn). W 2015 roku ukazał się 130-stronicowy raport Kosovo Women’s Network pod znamiennym tytułem No More Excuses. Wyłania się z niego ponury obraz rodzinnej codzienności oraz bierności instytucji, które na przemoc powinny reagować. Wymówki są zawsze takie same, w każdym języku: ona zdradzała, źle prowadziła dom, wydawała za dużo pieniędzy. Ona była kobietą, a on był mężczyzną, który musiał przywołać ją do porządku. Nie są to tylko wymówki sprawców, ale też świadków i osób, do których ofiary zgłaszały się z błaganiem o pomoc.
czytaj także
Dlatego tak ważne wydaje się pytanie z ostatniego billboardu: „Edhe sa thirrje te humbura?”. Ile jeszcze przegapionych zgłoszeń?
To też pytanie do nas. Bo mordowanie kobiet to nie jest przypadłość typowa dla wschodnich społeczeństw. Przemoc wobec kobiet nie jest specjalnością ortodoksyjnych muzułmanów oblewających żony kwasem czy ubogich mieszkańców podupadłych państw. Nie jest tak, że zło jest gdzie indziej. Według oficjalnych statystyk w 2016 roku w Polsce ofiarą przemocy domowej padło prawie 67 tysięcy kobiet. Oznacza to, że 67 tysięcy miało odwagę pójść na policję oraz że 67 tysięcy trafiło na funkcjonariusza, który nie znalazł wymówki dla sprawcy. Wystarczy w wyszukiwarkę Google’a wpisać frazę „zabójstwo żony”, żeby zobaczyć, jak blisko nas i jak często zdarzają się tego typu historie; jak wielu jest mężów, policjantów, ojców i sędziów podobnych do tych, których spotkały Diana Kastrati i Zejnepe Bytyqi. Wreszcie – aby dostrzec, ilu jest nas, biernych świadków, w kółko powtarzających zdanie: „To była normalna rodzina”.