Wkurzyli was politycy, którzy na szczyt klimatyczny w Glasgow przylecieli prywatnymi odrzutowcami, emitując tony gazów cieplarnianych? To patrzcie na Egipt. Organizatorzy tegorocznej konferencji w Szarm el-Szejk wzięli na sponsora jednego z największych producentów plastiku, a za PR zapłacili firmie, która specjalizuje się w greenwashingu. Ale to i tak nie największe zgrzyty, jakie wywołuje to wydarzenie.
Im dalej w katastrofę, tym więcej ściemy – tak można by podsumować międzynarodowe starania na rzecz ochrony planety i odesłania paliw kopalnych do lamusa. O tym, że wydobycie i spalanie tych ostatnich ma kolosalny wpływ na zmianę klimatu, wiadomo od siódmej dekady ubiegłego wieku, a od połowy lat 90. państwa członkowskie Organizacji Narodów Zjednoczonych co roku debatują nad koniecznością redukcji gazów cieplarnianych.
Wciąż jednak nie ma globalnego porozumienia w sprawie kształtu zielonej transformacji i tego, kto ma za nią zapłacić oraz przewodniczyć w wysiłku na rzecz osiągnięcia klimatycznej stabilizacji. Trudno oczekiwać, by rozpoczynający się 6 listopada zjazd decydentów w Szarm el-Szejk przyniósł jakiś przełom. Nie jestem szczególną fanką biblijnych opowieści, ale gdybym miała do czegoś porównać to, co dzieje się wokół tegorocznego COP27, wskazałabym na egipskie plagi.
Krew niewinnych przelewana jest kosztem zysku pustoszącej zasoby planety naftowej szarańczy. Wszystkiemu przyglądają się polityczni krwiopijcy z okrutnym reżimem Abd el-Fataha as-Sisiego na czele, a społeczeństwo gotuje się w kotle kryzysu niczym żaby, które widzą przed sobą jedynie ciemność, a nie nadzieję.
Miejsce klimatu w geopolitycznej układance
Powodów takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Bogate kraje Północy nie poczuwają się do odpowiedzialności za sytuację globalnego Południa czy krajów wyspiarskich, których gospodarki nie miały wpływu zmiany klimatu, a mimo to boleśnie odczuwają jej skutki, doświadczając kataklizmów i tracąc jakiekolwiek warunki do życia.
Sytuacja w Pakistanie, gdzie rekordowe powodzie odebrały 33 milionom mieszkańców domy, źródło utrzymania, zdrowie i życie, to tylko jedna z wielu tragedii. Z kolei takie kraje jak Chiny czy Indie, które energetykę opierają głównie na węglu, nie widzą szans na osiągnięcie neutralności klimatycznej zgodnie z celami zapisanymi w porozumieniu paryskim i postulowanymi przez świat nauki.
Powodzie w Pakistanie: 23 miliony dzieci nie pójdzie do szkoły
czytaj także
Najwięksi truciciele, jak Stany Zjednoczone, nie są zainteresowani sprawiedliwością i solidarnością klimatyczną. Administracja Joe Bidena woli inwestować w zmiany i inwestycje u siebie, ignorując konieczność dołożenia się do ratowania życia tam, gdzie globalne ocieplenie masowo uśmierca ludzi.
Nie jest to szczególnie zaskakujące, bo zapał do udzielania finansowego wsparcia krajom rozwijającym się, którym zamożne państwa miały wypłacać 100 mld rocznie na działania proklimatyczne (ale się z tego nie wywiązały), byłby dla prezydenta USA politycznym strzałem w stopę.
„W nacjonalistycznych amerykańskich mediach spadłyby na niego gromy, gdyby zaproponował, by USA zaoferowały większą pomoc krajom globalnego Południa – zresztą nie ugrałby też niczego w Kongresie. Wraz z malejącymi wpływami Stanów Zjednoczonych amerykańscy nacjonaliści coraz agresywniej podchodzą do reszty świata. Wyznawcy hasła »Najpierw Ameryka« w Kongresie zablokowaliby przyznanie wszelkich nowych środków” – pisał przy okazji omawiania zeszłorocznego szczytu klimatycznego Jeffrey D. Sachs, wskazując, że finansowanie skutków trwającego kryzysu to międzynarodowa kość niezgody, która pozwala utrzymywać business as usual i uprzywilejowanie skoncentrowanej na nacjonalistycznej polityce Północy. Tymczasem Południe domaga się nie tylko wsparcia w ewentualnej transformacji, ale także rekompensaty za już poniesione straty.
czytaj także
Oliwy do tego politycznego ognia dolewa Rosja, prowadząca haniebną wojnę w Ukrainie i strasząca atakiem nuklearnym, w efekcie czego – jak pisze Slavoj Žižek na łamach Krytyki Politycznej – „mówimy o groźbie zagłady atomowej, a jednocześnie wszyscy popełniamy zbiorowe samobójstwo, ignorując zmiany klimatu, jak gdyby samozagłada, w stronę której już powoli zmierzamy, stawała się mniej straszna w obliczu potencjalnej wojny atomowej”.
czytaj także
Niektórzy progności wskazują jednak, że putinowska agresja u naszego wschodniego sąsiada może mieć efekt pozytywny dla zmian systemowych. Prof. dra hab. Ewa Bińczyk proponuje na przykład, by w żadnym wypadku nie ignorować obrzydliwości i tragicznych skutków działań Putina, ale jednocześnie „interpretować je jako kompromitację systemu opartego na paliwach kopalnych oraz nierównościach”.
Może się więc wydawać, że wobec obnażonych przez wojnę kryzysów oraz konieczności wycofania się z dalszej współpracy z rosyjskim reżimem realizacja opartego przede wszystkim na inwestycjach w odnawialne źródła energii Zielonego Ładu może znacznie przyspieszyć. Ale czy zmiany wykroczą poza Stary Kontynent? I – przede wszystkim – pomimo trudności w dopasowaniu się do geopolitycznej układanki – czy będą sprawiedliwe, kompleksowe i jakkolwiek skuteczne?
Usłyszeć głos mniej zamożnych
To główne pytania nasuwające się przed startem tegorocznego szczytu klimatycznego, którego gospodarzem jest Afryka, a dokładniej Egipt. Do Szarm el-Szejk przyjedzie (a najpewniej – przyleci) ponad 200 przedstawicieli państw z całego świata. Nie ma wśród nich Putina, choć są przedstawiciele jego rządu. Obecności – jak na razie – nie potwierdziły też władze Chin, które zobowiązały się w Glasgow do podjęcia działań na rzecz dekarbonizacji, ale wciąż używają węgla tak, jakby katastrofy miało nie być.
Mimo to szef biura ds. zmian klimatu w tamtejszym Ministerstwie Ekologii i Środowiska, Li Gao, zarzucił krajom zamożnego Zachodu bezczynność w kwestii odejścia od węgla i fakt, że powtarzają one „puste slogany” o wysokich ambicjach klimatycznych, choć nie podejmują żadnych kroków, by urzeczywistnić swoje deklaracje. „Wzywamy kraje rozwinięte do jak najszybszego wypełnienia swoich rocznych zobowiązań finansowych w wysokości 100 miliardów dolarów zamiast składania raportu na COP27, usprawiedliwiającego to opóźnienie” – stwierdził.
Przewiduje się, że na 27. posiedzeniu stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych o Zmianie Klimatu, zwanym w skrócie COP-em, głównym tematem stanie się właśnie sytuacja finansowa najmniej zamożnych regionów, a przynajmniej taką nadzieję mają ich reprezentanci.
Afryka to bowiem – jak wskazuje w swoich raportach Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu – najbardziej wrażliwy na konsekwencje globalnego ocieplenia kontynent na świecie. Obecnie w samej tylko wschodniej jej części aż 17 mln ludzi z powodu suszy wywołanej wzrostem globalnej temperatury mierzy się z brakiem bezpieczeństwa żywnościowego. Niestety – tak jak w poprzednich latach – reparacje klimatyczne pozostają gorącym kartoflem.
Co nowego w katastrofie? Klimatolodzy zapowiadają postwzrost
czytaj także
Stany Zjednoczone i Unia Europejska odrzuciły przecież w Glasgow apele o utworzenie instrumentu finansowania strat i szkód, czyli funduszu wspieranego przez największych emitentów i mającego pomóc regionom dotkniętym klęskami żywiołowymi wywołanymi przez klimat. Nie trzeba być jasnowidzem, by wiedzieć, że nie zmieniły w tej kwestii zdania.
Pewne jest natomiast, że zwiększenie klimatycznych ambicji idzie bardzo opornie. Część krajów w ogóle nie przedstawiła swoich planów redukcji emisji, wiele nie wywiązało się z obietnic złożonych rok temu. Dla wielu osób COP jako narzędzie Organizacji Narodów Zjednoczonych może więc wydać się kolejną międzynarodową wydmuszką o zerowej skuteczności.
Przyznają to także działający pod auspicjami ONZ naukowcy, którzy wskazują, że przy obecnych zobowiązaniach klimatycznych światowe emisje nie tylko nie zostaną obcięte, ale wzrosną o 10,6 proc. do 2030 roku w porównaniu z poziomami z 2010 roku. Tymczasem raport IPCC mówi jasno, że do końca bieżącej dekady powinniśmy zredukować ilość gazów cieplarnianych wpuszczanych do atmosfery o 43 proc. Tylko w ten sposób unikniemy ocieplenia w skali globalnej o relatywnie bezpieczne 1,5 st. C. względem epoki przedprzemysłowej.
„Na konferencji klimatycznej ONZ w Glasgow w zeszłym roku wszystkie kraje zgodziły się na rewizję i wzmocnienie swoich planów klimatycznych” – powiedział cytowany przez Reutersa Simon Stiell, sekretarz wykonawczy ONZ ds. zmian klimatycznych. „Fakt, że od COP26 zgłoszono tylko 24 nowe lub zaktualizowane plany klimatyczne, jest rozczarowujący” – dodał.
Egipt nie chce aktywistek
Być może trudno wymagać od ponad 200 politycznych aktorów biorących udział w COP-ie wypracowania jednomyślności, i to zaledwie w dwa tygodnie. Ale skoro tak, to może czas zmienić formułę?
W pewnym sensie to nastąpi – ale w stosunku do będących zawsze bardzo ważnymi uczestnikami tego wydarzenia aktywistów i działaczy organizacji proklimatycznych, środowiskowych i związanych z obroną praw człowieka. Choć często traktowano ich jak intruzów, to właśnie oni patrzą na ręce rządom, próbują wpływać na ich decyzje, a także zwracają uwagę opinii publicznej na istotę kryzysu, w którym jako ludzkość coraz głębiej grzęźniemy.
W tym roku aktywiści mają po raz pierwszy zostać dopuszczeni oficjalnie do głosu w czasie szczytu i prostestować przeciwko finansowaniu inwestycji w paliwa kopalne w krajach rozwijających się. Na zorganizowanej w październiku br. konferencji przed COP27 w Katowicach jedna z polskich aktywistek klimatycznych i inicjatorek projektu Wschód, Wiktoria Jędroszkowiak, wskazała, że często takie przedsięwzięcia przedstawia się jako zielone, choć wcale takie nie są.
Mowa m.in. o sponsorowanej przez francuski koncern energetyczny Total budowie rurociągu EACOP w Tanzanii i Ugandzie czy wydobywaniu pseudoekologicznego wodoru. „Mamy całą listę podobnych projektów, które zamierzamy poddać debacie na COP27” – zapowiedziała Jędroszkowiak. W obliczu wojny w Ukrainie to szczególnie ważne dla takich państw jak Niemcy, którzy bratają się z egipskim dyktatorem zapewne po to, by po rezygnacji z energetyczno-handlowej współpracy z Putinem zapewnić sobie dostawy zastępczego węgla i wodoru właśnie z Egiptu.
Jednocześnie w Szarm el-Szejk organizatorzy szczytu blokują udział strony społecznej w wydarzeniu. Aż jedna piąta tych osób nie przeszła pomyślnie rejestracji na COP27. Wiele organizacji aktywistycznych wskazuje na niechęć władz Egiptu do goszczenia u siebie kogokolwiek, kto mógłby skrytykować praktyki panujące w tym państwie. Chodzi przede wszystkim o antyhumanitarne i antyobywatelskie prawo zabraniające publicznych demonstracji. Ale nie tylko.
Problemem jest także miejsce odbywania się szczytu. Szarm el-Szejk to miasto, w którym z uwagi na powtarzające się prześladowania nie działa obecnie żadna pozarządowa organizacja i do którego można się dostać wyłącznie samolotem lub drogami ściśle kontrolowanymi przez egipskie służby bezpieczeństwa. Przeszkodą okazuje się ponadto zaporowa cena noclegu na miejscu. Wielu aktywistów nie może sobie zatem pozwolić na przyjazd i czuć się tam bezpiecznie, a tym samym wygłosić swoich postulatów. Większość, która tam dotrze, to podstawione przez władze Egiptu marionetki.
ONZ-owskie Biuro Wysokiego Komisarza ds. Praw Człowieka na początku października opublikowało raport, w którym wskazuje jasno, że „aresztowania i zatrzymania, zamrażanie aktywów organizacji pozarządowych oraz ograniczenia w podróżowaniu wobec obrońców praw człowieka stworzyły atmosferę strachu dla egipskich organizacji społeczeństwa obywatelskiego przed widocznym zaangażowaniem się w COP27”.
Debata o przyszłości w kraju prześladowań
Nie możemy zapominać o najważniejszym fakcie – Egipt to kraj represji, antydemokratyczny reżim, w którym więzi i torturuje się nawet 60 tys. opozycjonistów, naukowców, osoby działające na rzecz praw człowieka i zmian systemowych, a także klimatu. Zakazuje się tam mówienia prawdy, organizacji protestów, blokuje się strony w internecie i knebluje usta mediom i naukowcom, każąc każdorazowo konsultować publikowane przez siebie treści o charakterze „politycznym” z rządem. Przykłady drakońskich przepisów i praktyk można mnożyć, a prezydenta Sisiego trudno nazwać inaczej niż despotą, dobijającym jakiekolwiek zalążki rewolucji i polityczno-humanitarnego progresu.
Symbolem tego, co władza robi ze społeczeństwem, jest postać więzionego od lat i prowadzącego strajk głodowy od miesięcy intelektualisty i aktywisty politycznego, Alaa Abd El-Fattaha. W przejmującym artykule na łamach „Guardiana” pisze o nim Naomi Klein. Na czas tego wydarzenia wszyscy jednak zamykamy oczy, tak jakby prezydent Sisi był partnerem do negocjacji, a nie człowiekiem, który ma krew na rękach.
Między innymi o tym próbował od lat mówić Abd El-Fattah, który w swojej ciemnej celi wciąż przejmuje się losem planety, swojego kraju i ludzkości. W listach, które wysyła rodzinie, więzień reżimu Sisiego przypomina o tym, że katastrofa klimatyczna nie polega wyłącznie na progresie technologicznym, ale przede wszystkim – moralnym i chroniącym prawa człowieka.
„Jest coś nieznośnie poruszającego w myśli Abd El-Fattaha – pomimo dekady upokorzeń, które on i jego rodzina wycierpieli – siedzącego w swojej celi i myślącego o naszym ocieplającym się świecie. Głoduje, ale wciąż martwi się powodziami w Pakistanie, ekstremizmem w Indiach, załamaniem się waluty w Wielkiej Brytanii i kandydaturą Luli na prezydenta w Brazylii, o czym wspomina w ostatnich listach, którymi podzieliła się ze mną jego rodzina” – wyznaje Klein.
Nic zatem dziwnego, że autorka nazywa COP27 polityczną maskaradą i przekonuje, że „egipskich organizacji i społeczności najbardziej dotkniętych zanieczyszczeniem środowiska, rosnącymi temperaturami i mrocznymi stronami turystyki nie będzie nigdzie w Sharm el-Szejk”, bo za mówienie, jak jest naprawdę, trafiliby do więzień. Rząd stawia raczej na eksponowanie wygodnych rozwiązań proekologicznych i klimatycznych, jak montaż paneli fotowoltaicznych, segregacja śmieci i rezygnacja z plastikowych słomek.
„Ale jeśli chcesz porozmawiać o wpływie na zdrowie i klimat egipskich cementowni zasilanych węglem lub o brukowaniu niektórych z ostatnich terenów zielonych w Kairze, bardziej prawdopodobne jest, że odwiedzi cię tajna policja. […] A jeśli jako Egipcjanin kwestionujesz wiarygodność Sisiego w przemawianiu w imieniu biednych i wrażliwych na klimat ludności Afryki, biorąc pod uwagę pogłębiający się głód i desperację jego własnego narodu, lepiej zrób to spoza kraju” – pisze Klein.
Greenwashingowy słoń w oenzetowskim pokoju
We wrześniu tego roku pojechałam do Berlina na szkolenie dla dziennikarzy odnośnie do realizacji tzw. celów zrównoważonego rozwoju. W skrócie: chodzi o działania wytyczone przez ONZ, które mają zapewnić stabilną przyszłość ludziom i planecie. Mimo nawarstwiających się globalnych kryzysów całe pięć dni spędziłam na słuchaniu o tym, jak ważne jest bycie zero waste; o przechodzeniu na minimalizm, spalaniu drzew jako zielonym źródle energii, używaniu wielorazowych kubków i budowy nowoczesnych, ale przyjaznych środowisku miast – oczywiście przez ekodeweloperów. Na pytania i kontrargumenty nie było miejsca, bo – wiecie – organizatorzy musieli „wyrobić się z programem”.
czytaj także
Czułam wielką frustrację, patrząc na to, że większość współuczestników tych warsztatów kiwa głowami z aprobatą, nie widząc wielkiego systemowego słonia greenwashingu na środku pokoju. Naprawdę trzeba było wydać mnóstwo pieniędzy na przyjazd grona ludzi z różnych stron świata tylko po to, żeby stwierdzić, że używanie papierowych słomek jest eko? Cóż, szczyt klimatyczny w Sharm el-Szejk wydaje mi się tym samym, ale spotęgowanym tysiąckrotnie, biorąc pod uwagę koszty podróży, noclegów i innych potrzeb decydentów jadących do Egiptu tylko po to, by wziąć udział w PR-owym cyrku.
„Choć niechętnie rezygnują z tego procesu, najpoważniejsi działacze na rzecz klimatu ochoczo przyznają, że te szczyty nie przynoszą zbyt wiele w postaci działań na rzecz klimatu opartych na nauce. Z roku na rok, od początku, emisje rosną. Jaki zatem jest pożytek ze wspierania tegorocznego szczytu, kiedy jedyną rzeczą, której osiągnięcie jest absolutnie niezbędne, jest dalsze umocnienie i wzbogacenie reżimu, który według wszelkich standardów etycznych zasługuje na status pariasa?” – pyta Naomi Klein.
Greta Thunberg mówi zaś jasno, że bojkotuje szczyt w Egipcie. „Szczyty klimatyczne COP są wykorzystywanie głównie jako okazja dla przywódców i ludzi u władzy do zwrócenia na siebie uwagi za pomocą wielu różnych rodzajów greenwashingu. Tak naprawdę nie mają na celu zmiany całego systemu. Zachęcają jedynie do stopniowego postępu. Tak więc tak naprawdę nie działają, chyba że wykorzystamy je jako okazję do mobilizacji” – stwierdziła 19-letnia aktywistka.
Pijarowcy od brudnej roboty
Open Democracy donosi z kolei, że do promocji wydarzenia gospodarze szczytu wynajęli firmę, którą wielokrotnie oskarżono o greenwashing i pracę dla koncernów naftowych. Mowa o amerykańskiej Hill+Knowlton Strategies, która na liście swoich klientów ma takie korporacje jak ExxonMobil, Shell, Chevron i Saudi Aramco, a wcześniej także największych producentów tytoniu. Zarówno w przypadku promocji papierosów, jak i paliw kopalnych, agencja stawiała przede wszystkim na szerzenie dezinformacji.
Hill+Knowlton Strategies komunikacyjnie wspiera także Oil and Gas Climate Initiative (OGCI), czyli międzynarodową organizację łączącą największych graczy w branży naftowej i gazowej i rzekomo działającą na rzecz redukcji emisji. Jak czytamy na Open Democracy, ta inicjatywa pozwoliła firmie zdobyć na początku 2022 roku satyryczną nagrodę za „wpływ na środowisko”.
Laury mające demaskować „zieloną falę” ściemy w kampaniach prowadzonych na rzecz paliw kopalnych przyznaje organizacja Clean Creatives, walcząca o bojkotowanie nafciarzy przez agencje reklamowe i PR-owe, spośród których wiele wciąż podejmuje się zazieleniania wizerunku trucicielskich korporacji.
„Każde oświadczenie lub kampania sugerujące, że [koncerny paliwowe] popierają utrzymanie ocieplenia poniżej 1,5 stopnia Celsjusza, jest słusznie klasyfikowane jako kłamstwo” – wskazuje Duncan Meisel, szef Clean Creatives.
„Są chyba jednak jakieś granice kłamania opinii publicznej w żywe oczy” – pomyślicie. Otóż nie w Egipcie, który jako gospodarz COP27 postanowił uczynić swoim sponsorem największego producenta plastiku i cukru w płynie. The Coca-Cola Company co roku wypuszcza 120 mld plastikowych butelek i odpowiada za 2,9 mln ton śmieci, które trafiają do środowiska. To dane z opublikowanego w 2020 roku przez Fundację Changing Markets raportu Talking Trash: The Corporate Playbook of False Solutions. Od organizatorów i dyrektora korporacji usłyszycie jednak, że obecność Coca-Coli na szczycie ma głęboki sens.
Firma chce być pionierką w redukcji plastiku i zmniejszaniu śladu węglowego, inwestując w zrównoważony rozwój biznesu. Problem w tym, że rozwój marki bazującej na konsumpcji nie ma w sobie nic ekologicznego ani proklimatycznego. Wielkie koncerny zaś słyną z tego, że lubią się posługiwać podobnymi hasłami, by wyglądać na zatroskanych losem planety. W praktyce jednak liczą zyski, ignorując koszty środowiskowe i humanitarne. Jedyny język, jaki rozumieją, to ten finansowy. Nie sponsoring szczytu klimatycznego, lecz kary i regulacje są narzędziami, które mogą ograniczyć ich szkodliwą działalność.
czytaj także
„99 proc. tworzyw sztucznych jest wytwarzanych z paliw kopalnych, co pogarsza zarówno kryzys plastikowy, jak i klimatyczny. Powinni przynajmniej przyznać, że jest to problem, lub wyjaśnić, w jaki sposób chcą osiągnąć swoje cele klimatyczne bez zakończenia uzależnienia od plastiku. Partnerstwo to podważa sam cel wydarzenia, które chce sponsorować” – czytam w komunikacie Greenpeace.
W obliczu tych doniesień jedyną słuszną strategią wydaje się bojkot wydarzenia, ale Naomi Klein wskazuje, że wciąż mamy wiele narzędzi skutecznego oporu w walce z hipokryzją decydentów, w tym jedno najważniejsze: obnażanie jej na wszelkie sposoby – od demonstracji po monitoring i śledztwa wymierzone w zbrodniarzy klimatycznych aż po zawstydzanie i konfrontację z architektami katastrofy i jej biernymi pomocnikami.
„Przesłanie, które aktywiści powinni wnieść na szczyt klimatyczny, niezależnie od tego, czy podróżują do Egiptu, czy angażują się z daleka, jest proste: bez obrony wolności politycznych nie będzie znaczących działań na rzecz klimatu. Ani w Egipcie, ani nigdzie indziej. Te kwestie są ze sobą powiązane, podobnie jak nasze losy” – słusznie konstatuje Klein.