Czechy być może przyjmą pięćdziesiąt syryjskich sierot. Zresztą to i tak wszystko jedno, bo żadne sieroty nie istnieją. Taką przynajmniej nadzieję żywi czeski premier.
Nastroje antyimigracyjne w Czechach awansowały z obszaru kultywowanego przez szarlatanów, aspirujących nazistów i populistów do świata prawdziwej polityki, kiedy pewnego dnia premier Andrej Babiš obudził się i ze zdumieniem stwierdził, że popularność jego partii spadła o kilka procent. Tę przykrą sytuację udało mu się z łatwością zażegnać: wystarczyło popełnić gafę międzynarodowych rozmiarów, np. mówiąc Włochom, że nie wpuści do Czech ani jednego imigranta (bo, sami popatrzcie, co też ci imigranci porobili z waszym krajem). W ciągu ostatnich kilku tygodni jego stanowczość w tym temacie została poddana próbie ognia, kiedy to znalazł się pod ostrzałem mediów w związku z propozycją przyjęcia pięćdziesięciu sierot z Syrii, w której to kwestii zmieniał swoją nieugiętą pozycję jakieś – bagatela – pięć-sześć razy na tydzień.
Jest to historia, nad którą warto się pochylić, ponieważ tak się składa, że stanowi doskonały przykład na to, jak czescy demokratycznie wybrani przedstawiciele władzy radzą sobie z problemami i krytyką. Były kłamstwa, spuszczanie z tonu, zasłony dymne, kolejne kłamstwa, ataki, poruta w skali międzynarodowej, manewry i wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje w celu uniknięcia konsekwencji międzynarodowej poruty, jeszcze więcej kłamstw, wreszcie – happy end, który chyba jednak nigdy nie nastąpił. Tymczasem sam problem nie został w żaden sposób i w żadnym stopniu rozwiązany. Nihil novi.
Przypadek stetryczałego kameleona
Czesi po raz pierwszy usłyszeli o przybyciu jakichś sierot w lipcu, kiedy europarlamentarzystka Kateřina Šojdrová wystąpiła z inicjatywą udzielenia azylu dzieciom osieroconym w wyniku syryjskiej wojny. Posunięcie to miało być próbą ratowania naszej dość nadszarpniętej w Unii Europejskiej reputacji, które jednak z tajemniczych przyczyn nie spotkało się ze zrozumieniem w kraju. Nawet lider jej partii początkowo nie chciał opowiedzieć się „za, a nawet przeciw”. Trzeba go jednak zrozumieć, w końcu trudno oczekiwać od chrześcijańskich demokratów, że będą miłowali bliźniego swego albo, nie daj Bóg, pomagali ubogim. Tak więc całą sprawę zbyto chłodnym stwierdzeniem, że i tak nic z tego nie będzie.
czytaj także
Tyle, że stało się inaczej. Po włoskich popisach czeskiego premiera i ubiegłotygodniowym głosowaniu w sprawie nałożenia sankcji na Węgry, zaczęło być jasne, że Unia Europejska gwałtownie traci cierpliwość do krajów z Grupy Wyszehradzkiej, które zmieniają się w urocze dyktaturki, bez żadnego poczucia wspólnoty spraw i problemów. Francja odgraża się zatrzaśnięciem drzwi w Schengen i zakręceniem kurka z funduszami unijnymi dla krajów, które nie będą pomagać w rozwiązywaniu problemu imigracji. Co prawda słowa Macrona były skierowane do Węgier, jednak nie trudno wyobrazić sobie, że następne w kolejności będą pozostałe kraje z V4, chyba że nastąpią jakieś drastyczne, najlepiej krwawe zmiany w ich polityce zagranicznej.
I to tu jest pogrzebany metaforyczny pies: tych pięćdziesiąt sierot mogłoby nam przyjść z odsieczą. Czechom udawało się dotąd nie trafiać pod unijną lupę dzięki Babišowi, który niczym kameleon kolory, zmieniał śpiewkę w zależności od tego, czy występował przed krajową, czy zagraniczną publicznością. Wygląda jednak na to, że kameleon nam tetryczeje i nie potrafi już zmieniać skóry tak często, jak dawniej. A czasem, jak temu było we Włoszech, przez maskę kameleona zaczyna przezierać jego prawdziwe oblicze. Obserwatorom z zewnątrz mogłoby się wydawać, że to dla niego doskonała okazja, by przekuć słowa w czyny i pokazać, że jest oddany wspólnej europejskiej sprawie. Jednak problem polega na tym, że na domowym podwórku właśnie obwieścił zero tolerancji dla migrantów. I co z tym fantem zrobić?
Winton się przewraca
Pierwszym oczywistym krokiem było zdyskredytowanie całej inicjatywy. Media Babiša zgodnym chórem zaczęły grzmieć: te sieroty to nie dzieci! Przecież mogą mieć nawet po 17 lat! Muzułmanie! Zindoktrynowani! To terroryści co przewożą bomby w pieluchach! A tak na zupełnym marginesie, ręka w górę, kto słyszał o tym, że syn Šojdrovej maczał palce w różnych podejrzanych interesach finansowych?
czytaj także
Pomijając stosunkowo niepokojące implikacje takich stwierdzeń, a mianowicie że ludzkie życie traci z wiekiem na wartości (coś, co udające naszego obecnego prezydenta arcydzieło nekromancji stosowanej powinno wbić sobie w końcu do głowy, bez względu na to, w której kanopskiej urnie została złożona), tę pierwszą linię ataku udało się w miarę łatwo odeprzeć, ponieważ sami mielibyśmy zadecydować o tym, które sieroty przyjmiemy. Nikt nie mówił o konkretnej grupie dzieci. To jednak nie powstrzymało kolejnych partii przed dołączeniem do korowodu. Ksenofobiczna SPD nazwała inicjatywę „pseudohumanistycznym wyciem neomarksistów” (biorąc pod uwagę zdolności retoryczne przeciętnego członka SPD należy przypuszczać, że w procesie twórczym prowadzącym do ukucia tego określenia nie obyło się bez intensywnych konsultacji ze słownikiem), a partia Czeska Suwerenność (bez obaw, też w życiu o nich nie słyszałem) otwarcie oskarżyła sieroty o aktywny udział w walkach po stronie ISIS – cóż za przenikliwość spojrzenia, skoro nadal nie wiadomo, o jakie konkretnie dzieci chodzi!
Krok 2: odwracanie uwagi z pomocą starego dobrego whataboutismu („a u Was Murzynów biją”). A co z naszymi sierotkami? ‒ huczy Babiš z udawanym współczuciem. Co z sierotami z Ukrainy? Co nas, k…ochani, obchodzą jacyś Syryjczycy i ich azyle? Odpowiedź jest jeszcze prostsza, ale wydaje się, że czeska opinia publiczna nie słyszała dotąd o błędzie fałszywej dychotomii, dlatego przez pewien czas argument trafiał na podatny grunt i wystarczająco zmącił wodę tuż przed skierowaniem sprawy na forum parlamentarne. I oto nawet te najczystsze okazy prawicowych cnót humanistycznych, które zaciekle niczym medialne lwy orędowały na rzecz pomocy dzieciom… kiedy przyszło co do czego, głównie wstrzymały się od głosu. Czeski Parlament przytłaczającą większością opowiedział się przeciwko solidarności i człowieczeństwu. Nicholas Winton przewraca się w grobie.
Spotkanie Schroedingera
Ale wtedy UE zagłosowała w sprawie Węgier i Babiš po raz kolejny musiał odwołać się do swojej natury kameleona, starając się za wszelką cenę nie wzbudzać na zewnątrz żadnych skojarzeń między swoją osobą i Orbánem, a w kraju mieszając europarlamentarzystów, którzy zagłosowali przeciwko Węgrom, z błotem. Po czym niemal natychmiast odwrócił się na pięcie zmieniając front i ogłosił, że ma zamiar spotkać się z Šojdrovą i porozmawiać z nią na temat tych całych sierot.
Mikroklimat dla rozwoju królików, plagiatorów, jednowładców i mroków średniowiecza
czytaj także
Cóż to musiało być za spotkanie, skoro najwyraźniej miało dwa rozbieżne rezultaty jednocześnie! Odbyły się dwie konferencje prasowe. Šojdrová poinformowała, że Czechy są gotowe przyjąć sieroty, jeżeli będą mogły same je wybrać – cokolwiek to oznacza – i że powierzono jej zadanie wyszukania dzieci, którym zostanie zaproponowany azyl. Ale kiedy tylko cała w podskokach opuściła scenę, pojawił się Babiš, który ze stoickim spokojem ogłosił, że nie ustąpił pola w temacie sierot ani na piędź. Przyznał, że dał Šojdrovej kontakty do obozów dla uchodźców w Grecji, jednak stanowczo zaprzeczył rzekomym obietnicom jakiejkolwiek współpracy ze strony rządu w tym zakresie, dorzucając jeszcze na koniec, że przecież tak naprawdę to tam żadnych sierot nie ma, bo, raczą państwo zauważyć, w tamtych krajach każdy ma mnóstwo krewnych, którzy mogą się tymi dziećmi, prawda, zająć.
Prezydent mojego kraju spalił wielkie czerwone gacie [ZOBACZ MEMY]
czytaj także
Pojawia się zatem pytanie, co dalej, do diaska! Można mieć nadzieję, że Šojdrová nie podda się i sporządzi listę dzieci, które mogą zostać przyjęte przez Czechy. Zadanie wydaje się raczej trywialne, biorąc pod uwagę liczbę i stan obozów dla uchodźców. Z drugiej strony, należy się spodziewać, że rząd zrobi wszystko co w jego biurokratycznej mocy, by sabotować jej wysiłki. Zresztą jak sugerują jego perory o rodzinach, o dzieciach bez rodziców, które są za stare (powraca temat dewaluacji życia z wiekiem!), Babiš będzie zwierać szyki i zrobi generalnie wszystko po to, by nie zrobić tego, co słuszne. Z jednej prostej przyczyny: okazuje się, że w Czechach solidaryzowanie się z sierotami wojennymi to polityczne samobójstwo.