Świat

Rokicka: Pocałunki zmienią Indie?

Indyjscy demonstranci wiedzą, że z przemocą wobec kobiet nie można walczyć pełnymi hipokryzji hasłami o ochronie ich dobrego imienia.

Przez ostatnie 2 lata leitmotivem w polskich mediach stały się informacje o kolejnych przypadkach gwałtów w Indiach. Dlaczego zatem ani słowa nie słyszy się o trwających w tym kraju protestach pocałunkowych? To forma walki o wolność, o kraj, w którym o seksualności można rozmawiać otwarcie, a ze swych praw korzystać bez groźby przemocy. Całujący się publicznie młodzi ludzie atakowani są jednak przez policję i prawicowe bojówki. Dlaczego nas to nie interesuje?

Czytanie czołowych indyjskich portali informacyjnych i tygodników to dla mnie codzienność. Informacji o przemocy wobec kobiet jest tam dużo. Dwa lata temu temat ten na stałe wszedł do medialnych przekazów, co nie znaczy, że wcześniej nie istniał. Przemoc wobec kobiet nie rodzi się i nie wybucha z dnia na dzień. Inaczej jest ze sprzeciwem i złością, które rodzą się nagle. Tak właśnie stało się po zbiorowym gwałcie w Delhi 16 grudnia 2012 roku. Zaatakowana dziewczyna zmarła. Ludzie wyszli na ulice. Media nagle zauważyły coś, co przecież było indyjską codziennością od lat. I dobrze – w 2013 roku liczba zgłaszanych przestępstw zgwałcenia wzrosła o 26%. Dziś kobiety boją się nieco mniej. I nie chodzi o strach przed przemocą, ale strach przed czymś, co jest dla nich gorsze – przed wstydem, milczeniem, stygmatyzacją ze strony otoczenia.

Siła mediów jest wielka, ale nie zawsze ta sama informacja służy podobnemu celowi.

Kiedy kolejny raz widzę w polskich mediach artykuł o gwałcie zbiorowym w jakiejś indyjskiej wiosce, nie rozumiem już, dlaczego jestem o tym informowana.

Artykuły te zwykle ograniczają się do opisywania szczegółów brutalności, które są tak straszne, że w głowie się czytelnikowi lub czytelniczce nie mieści. Pozostawiani są oni z wrażaniem oburzenia, przerażania, częstym przeświadczeniem, że Indie to kraj „ludzi dzikich”. W zupełności nam obcych, a nawet, z pewnej perspektywy, nam wrogich.

Z artykułów tych nie dowiemy się też nigdy, co się zmienia na lepsze. Nie dowiemy się o ogromie pracy wykonywanej przez społeczeństwo obywatelskie, by pomagać kobietom, by zmieniać społeczne postrzeganie przemocy seksualnej i jej ofiar, by wreszcie doprowadzić do zmian prawnych lepiej chroniących przed przemocą (bo wprowadzenie kary śmierci za gwałt to populizm, a nie projekt zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet).

Z polskich mediów nie dowiemy się jednak przede wszystkim tego, że w międzyczasie w Indiach zrodził się ruch ludzi, którzy nie tylko wyśmiewają rozpowszechnione wśród indyjskich policjantów i polityków przekonanie, że kobiety są gwałcone, bo noszą jeansy, ale chcą też zmiany o wiele głębszej. Najbardziej spektakularnym działaniem tego ruchu jest fala protestów nazywanych „Kiss of Love”, która rozpoczęła się na uniwersytecie w Kerali. Jest to region w południowych Indiach słynący z najwyższego odsetka skolaryzacji, największego odsetka osób kończących studia wyższe, z największego poziomu bezpieczeństwa i zakazu używania torebek plastikowych. Daleko stąd do znanego przeciętnemu Europejczykowi obrazu Indii. Jednak było i jest coś, co również tutaj się nie zmieniło – osoby, które łamią społeczne reguły „przyzwoitości”, „moralności” i „skromności”, wciąż skazane są często na dyskryminację w szkole, na uczelni czy w pracy. Czasem także na przemoc ze strony prawicowych bojówek. Keralscy studenci i studentki powiedzieli „nie” i urządzili demonstrację „Kiss of Love”. Całować się w miejscu publicznym, na kampusie, to „szczyt nieprzyzwoitości”, ale prawo jest po ich stronie. Sąd Najwyższy już wcześniej był wzywany do orzekania, czy całowanie w miejscu publicznym jest naruszeniem przepisów prawa o porządku publicznym. Z całą powagą orzekł, że nie jest.

Akcja „Kiss of Love” objęła od początku listopada dziesiątki miast. Całowano się i przytulano w Kalkucie i Bombaju, w Madrasie i Delhi. Całowano się na uniwersytetach, na ulicach i przed siedzibami ugrupowań konserwatywnych. Praktycznie zawsze protesty spotykały się z atakami ze strony tych ugrupowań lub – co gorsza – samej policji. W Bangalorze demonstracji zakazano. Ludzie się jednak nie boją. Masowe pokojowe protesty to indyjska specjalności. Skoro dwa lata temu na ulice wyszły protestujące przeciwko przemocy wobec kobiet miliony ludzi, to może przyszedł już czas na kolejną rewolucję w świadomości społecznej. Wtedy walczono o prawo do życia wolnego od przemocy. Teraz młodzi ludzie z dużych miast chcą nie tylko wolności od, ale prawa do – do wyboru partnera czy partnerki, do podejmowania nieskrępowanych decyzji dotyczących życia seksualnego. Pozbawianie ich tego prawa to dla nich akt przemocy.

„Kiss of Love” łatwo jest banalizować jako kolorowy, lecz niewiele znaczący fenomen. Ruch ten ma miejsce w miastach i zmiana, o której mówią protestujący, nie obejmie całego kraju – tych małych wiosek, gdzie również dochodzi do gwałtów i gdzie kobiety są później wyszydzane lub wyrzucane z domu. Jest to jednak być może początek rewolucji.

Ci młodzi ludzie na pewno o wiele mocniej i głębiej niż rządzący rozumieją, że prawa seksualne to prawa człowieka.

I że jeśli społeczeństwo nie uzna wolności wyboru i prawa do decyzji jako praw przynależnych każdemu i zawsze, nie zaakceptuje też nigdy, że „nie” oznacza „nie”, że gwałt jest zawsze zły i to, jak ubrana była ofiara i czy znała sprawcę, nie ma żadnego znaczenia. Indyjscy demonstranci i demonstrantki dobrze wiedzą, że z przemocą wobec kobiet nie można walczyć pełnymi hipokryzji hasłami o ochronie dobrego imienia kobiet i obronie moralności. Pewnie w niejednym „cywilizowanym” kraju są ludzie, którzy mogliby się od nich wiele nauczyć.

Dr Weronika Rokicka jest koordynatorką kampanii Amnesty International, odpowiada m.in. za kwestie związku praw człowieka z ubóstwem, przeciwdziałania dyskryminacji oraz poszanowania praw seksualnych i reprodukcyjnych. Politolożka, orientalistka, naukowo interesuje się skrajnie lewicowymi ruchami w Azji Południowej. Obecnie przebywa w Indiach. 

***

Tekst powstał w ramach współpracy Amnesty International z Dziennikiem Opinii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij