Trzy lata temu boliwijscy niepełnosprawni przez ponad miesiąc jechali na wózkach przez Andy do stolicy, by zażądać od prezydenta Evo Moralesa 500 boliviano renty. W La Paz naprzeciwko nich stanęły oddziały specjalne policji wyposażone w armatki wodne i gaz pieprzowy.
Jechali i maszerowali przez jałowe, górzyste pustkowia Andów. Nocowali w namiotach. Pokonali 380 kilometrów. 25 kwietnia 2016 roku ponad stuosobowa grupa niepełnosprawnych na wózkach inwalidzkich i o kulach wraz z opiekunami dotarła do stolicy Boliwii La Paz. Ich wędrówka z 600-tysięcznej Cochabamby trwała 35 dni. Na przedmieściach dołączyli do nich przedstawiciele organizacji niepełnosprawnych i członkowie rodzin z całego kraju oraz wolontariusze i miejscowi. Pracownicy służby zdrowia i strażacy. Studenci z miejscowych uczelni przyjechali pomóc prowadzić wózki po stromych wzgórzach. Narodowa Karawana – jak sami ją nazwali niepełnosprawni – zamieniła się w tysięczny marsz.
**
Zobacz film dokumentalny Walka (Fight) autorstwa Violety Ayali i Dana Fallshawa:
**
– Chcemy godnie żyć! – skandowali pod czerwono-żółto-zielonymi boliwijskimi flagami.
Miguel Mamani jechał na wózku. Stracił władzę w nogach po złamaniu kręgosłupa. Rosemary Guarita przestała chodzić w wyniku gruźliczego zapalenia opon mózgowych. Obok jechał inny lider protestu, Marcelo Vásquez. Leon Galindo Stenutz, ojciec dziewczynki z rozszczepem kręgosłupa, szedł o własnych siłach. Wózek z Carlosem Santiago bez obu nóg i z niedowładem ręki prowadził jego brat. Catherin Vargas wiozła sześcioletnią córkę z orzeczoną 83-procentową niepełnosprawnością. Mieszkańcy La Paz witali ich oklaskami, ciepłą odzieżą, napojami i słodyczami. Dziennikarze lasem wyciągniętych rąk z mikrofonami i kamerami. Boliwijski rząd oddziałami specjalnymi policji.
– Przyszliśmy po 500 boliviano (72 dolarów) miesięcznej renty dla osób z niepełnosprawnościami – mówił dziennikarzom Marcelo Vásquez.
Inni tłumaczyli: osoby z poważną niepełnosprawnością mogą się ubiegać o 1000 boliviano (144 dolary) zapomogi wypłacanej raz w roku. Prawo do złożenia wniosku mają tylko ci, którzy stanęli przed komisją i dostali kartę identyfikacyjną wskazującą, że mają co najmniej 50-procentową niepełnosprawność. Na komisji trzeba jednak przedstawić wyniki badań neurologicznych, które kosztują 500 boliviano. Wielu na to nie stać, inni boją się, że nawet jeśli wyłożą pieniądze, komisja nie uzna im niepełnosprawności uprawniającej do pomocy państwa. W efekcie 1000 bolivano dostają nieliczni. A płaca minimalna wynosi 1656 boliviano miesięcznie.
Pierwszy marsz niepełnosprawnych na La Paz odbył się w 2012 roku. Demonstranci domagający się od rządu zasiłku w wysokości co najmniej 3 tys. boliviano rocznie wyruszyli ze stolicy departamentu Beni i po stu dniach weszli do stolicy. Policja interweniowała pod gmachem parlamentu. Pod naciskiem demonstrantów i opinii publicznej prezydent przyznał jednak świadczenie najciężej niepełnosprawnym w wysokości tysiąca boliviano.
– Nie mamy pieniędzy na jedzenie, leczenie, rehabilitację i pieluchomajtki – skarżyli się reporterom. I dodawali: – Renta o muerte! („Renta albo śmierć!”).
Gdy pochód wózkowiczów zbliżał się do centrum stolicy, minister gospodarki Luis Arce zwołał konferencję prasową, na której wykluczył możliwość podwyższenia zasiłku dla niepełnosprawnych. Tłumaczył, że miałoby to fatalny wpływ na finanse państwa. – Będziemy się nadal troszczyć o gospodarkę narodową, ponieważ musimy dbać o 10 milionów Boliwijczyków – oznajmił.
Publiczna telewizja i media sprzyjające władzy od kilku dni nadawały rządowe ogłoszenia o państwowym wsparciu dla niepełnosprawnych i materiały mające skompromitować przywódców protestu.
Uczestnicy karawany rozbili miasteczko namiotowe na placu św. Franciszka w sercu La Paz. Wreszcie mogli odpocząć po wyczerpującej podróży.
– Szwagierka ma znajomego lekarza. Zapytał ją kiedyś: czemu nie podacie mu zastrzyku? Nie ukrócicie jego cierpień? Naprawdę, słyszałem, jak o tym rozmawiali. Moja siostra poprosiła męża, żeby znalazł kogoś, kto zrobi zastrzyk, bo jej brat cierpi. Dowiedzieli się, jak to zrobić, i przekonali moją mamę. Mając to w głowie, przyszedłem tu gotowy umrzeć – opowiadał ekipie dokumentalistów Mamani.
27 kwietnia niepełnosprawni ruszyli na Plaza Murillo, pod Pałac Prezydencki i siedzibę rządu. Chcieli rozmawiać z kreującym się na obrońcę ubogich lewicowym prezydentem Evo Moralesem i jego rządem. – Czego chcemy?! Miesięcznej renty! Kiedy jej chcemy?! Teraz! – skandowali.
Drogę na plac zagrodziły im dwumetrowe stalowe barierki, strzeżone przez oddziały policji uzbrojone w kamizelki kuloodporne, hełmy i długie pałki. Napis na tarczach: UTOP, oznaczał, że to owiane złą sławą jednostki specjalne do tłumienia zamieszek.
– Rząd mówi ludziom, że osoby niepełnosprawne to przestępcy. Dlatego musieli odgrodzić plac Murillo – mówił dziennikarzom wzburzony Vásquez.
Protestujący zawiesili na zaporach transparenty. – Chcemy odpowiedzi na nasze żądania! – krzyczeli.
Kiedy próbowali sforsować bariery, doszło do zamieszek. Policjanci użyli gazu łzawiącego. Kilkoro niepełnosprawnych zemdlało. Wielu wymagało pomocy medycznej. Mundurowi zatrzymali dziennikarza, który nagrywał brutalną interwencję na telefon komórkowy. Reporter odmówił skasowania materiału.
Rząd wydał komunikat, że policjanci nie użyli gazu pieprzowego przeciwko niepełnosprawnym, tylko zostali zaatakowani przez zakapturzonych prowokatorów ukrywających się wśród protestujących. Ci nie odstąpili od zapór. Część z nich spędziła noc na materacach rozłożonych na ulicy, inni spali na wózkach opatuleni kocami pod barierami.
– Skąd potrzeba dostania się na plac Murillo u osób z niepełnosprawnościami? – pytał przed kamerami wiceminister do spraw współpracy z organizacjami społecznymi Alfredo Rada. I sam sobie odpowiadał: – To strategia polityczna mająca na celu destabilizację rządu. Co chcą zrobić? Zająć plac? Zająć pałac rządowy? Co się za tym kryje?
Za demonstrantami wstawili się boliwijscy biskupi. Rzecznik Praw Obywatelskich grzmiał, że akty przemocy pod placem Murillo to efekt uporu i braku wrażliwości prezydenckiego ministra Juana Ramóna Quintany, który zgodził się zasiąść do rozmów z protestującymi pod warunkiem, że wycofają się z żądań finansowych. – Nie rozmawiajmy o 500 boliviano, tylko o kompleksowym rozwiązaniu problemów niepełnosprawnych – powtarzali przedstawiciele rządu.
Protestujący byli zdesperowani. Zanim ruszyli do stolicy, przez 58 dni koczowali i demonstrowali w Cochabambie. Organizowali uliczne marsze i zbierali podpisy poparcia pod postulatem zwiększenia świadczeń. Kilkoro z nich zawisło na wózkach uwiązanych na linach pod estakadą i budynkiem rządowym w centrum miasta.
Niepełnosprawni nie grają w „wielkiej, biało-czerwonej drużynie”
czytaj także
Gubernator departamentu zignorował postulaty, twierdząc, że ich adresatem jest rząd. Rząd wykluczył podniesienie świadczeń. Protestujący zaopatrzyli się w żywność, wodę, kapelusze chroniące przed słońcem, apteczki oraz narzędzia i części zamienne do wózków. Ogłosili, że rozpoczynają marsz na stolicę, by spotkać się z prezydentem.
Gdy byli w drodze, 8 kwietnia 2016 r. ministrowie podpisali 42-punktowe porozumienie z nieuczestniczącymi w proteście organizacjami. Dokument przewidywał stworzenie miejsc pracy w administracji publicznej dla osób z niepełnosprawnością oraz stypendia, mieszkania, wsparcie w rehabilitacji i program zdrowotny. Liderzy karawany uznali ustalenia za niewystarczające. Wskazywali, że to, co zawarto w porozumieniu, od dawna jest zapisane w ustawach, które nie są realizowane przez władze.
Renta albo śmierć
W stolicy z dnia na dzień rosło napięcie. Obie strony pozostały nieugięte. Niepełnosprawni skarżyli się, że w nocy wokół ich namiotów krążą policjanci na motocyklach. Hałas, który nie dawał im spać, miał być elementem psychicznej presji. Piątego dnia demonstracji kilkoro koczujących na ulicy niepełnosprawnych pobrało sobie strzykawkami krew i na oczach dziennikarzy napisało nią hasła na transparentach. – Będziemy tu do końca, chcemy żyć godnie – mówił Diego Cayo, jeden z protestujących.
Niespodziewanie od grupy demonstrantów odłączyło się kilkanaście osób. Okazało się, że pracownicy jednej z firm przewozowych zaoferowali im, że za darmo odwiozą ich autobusem do Cochabamby. Mamani wietrzył w tym podstęp rządu chcącego podzielić i osłabić protestujących.
500+ dla niepełnosprawnych – wątpliwości na chwilę przed protestem
czytaj także
Dziesiątego dnia protestu niepełnosprawni zablokowali jedną z ruchliwych arterii miasta, kładąc się na drodze i zastawiając ją wózkami. Policja nie zdążyła powstrzymać grupki, która stanęła na kładce dla pieszych nad trasą i uniosła w powietrze zawieszony na linie wózek z Rosemary Guaritą.
– Naraża pani swoje życie – perswadowali dziennikarze.
– Jestem na to gotowa. Najważniejsze jest 500 boliviano dla osób z niepełnosprawnościami. Chcemy godnie żyć – odpowiedziała.
Negocjacje między ministrami a organizacjami niepełnosprawnych skończyły się awanturą. Tuż po ich rozpoczęciu minister pracy zapowiedział, że rząd nie będzie rozpatrywał pojedynczych postulatów, tylko chce się zająć całościowymi rozwiązaniami. Na sali obrad zostali tylko przedstawiciele organizacji lojalnych wobec rządu. Protestujący wyszli załamani i wściekli. Mamani płakał.
Policjanci wciąż pilnowali Plaza Murillo, a demonstranci nie dawali odetchnąć władzom. Przyczepili do swoich ubrań strzępy szmat, zmiętych gazet i zużytych plastikowych opakowań. Jeden z nich wszedł do kontenera na odpady z napisem: „Jestem śmieciem. Tak umrę”. – Tak traktuje nas rząd. Jak śmieci, jakbyśmy byli niepotrzebni – tłumaczył Vasquez. – Prezydent Evo ma nas za śmieci.
Innego dnia stanęli na głównej ulicy La Paz w samej bieliźnie i pieluchomajtkach. Postulaty wypisali czarnymi markerami na gołych ciałach. Jeden z protestujących z niedowładem nóg zwlókł się z wózka i pełzał na czworaka przed ścianą z policyjnych tarcz.
Kiedy niepełnosprawni kolejny raz próbowali sforsować stalowe bariery, by dostać się do siedziby władz, policja użyła armatek z lodowatą wodą i gazu. Sześciu demonstrantów zostało aresztowanych. – Jak wypadniemy z naszych wózków inwalidzkich, nie możemy się cofnąć. Ale wciąż strzelali do nas wodą – opowiadała Guarita.
Władze próbowały pokazać, jak wiele robią dla środowiska protestujących. 17 maja prezydent Morales uroczyście zainaugurował projekt półrocznych staży dla niepełnosprawnych w instytucjach i spółkach państwowych. Był to jeden z elementów porozumienia z 8 kwietnia. Morales wskazał, że każdego roku rząd przeznacza 80 mln boliviano na edukację i 280 mln na infrastrukturę dla niepełnosprawnych.
– Najważniejsze są inwestycje, aby gospodarka nadal rosła, a zyski były dystrybuowane w całym kraju – oznajmił. Zapowiedział też, że rząd podejmie starania w celu zapewnienia mieszkań dla niepełnosprawnych.
Jednocześnie rządzący próbowali skompromitować liderów protestu. 25 maja wiceminister Rada zwołał konferencję prasową, na której zarzucił im, że wykorzystują garstkę niepełnosprawnych demonstrantów do żądania dodatkowych świadczeń, chociaż sami otrzymują pieniądze od państwa. Wyliczał kwoty, jakie w latach 2013—2015 zarobił Marcelo Vásquez jako doradca prawny z powołanego przez władze Krajowego Funduszu Solidarności i Równości (FNSE). Podał numer dowodu tożsamości Miguela Mamani i oświadczył, że od roku prowadzi on kiosk przyznany przez FNSE w mieście Potosí. Wymienił dane innej protestującej, której władze przyznały stoisko w mieście Sucre. Wskazał, że kolejny demonstrujący jako nauczyciel i opiekun osoby z niepełnosprawnością dostaje 4 tys. boliviano miesięcznie stypendium. Wszystko poparte było slajdami pokazującymi stosowne dokumenty. – Opowiadają, że nie mają żadnego źródła dochodów, a celowo ukrywają, że korzystają z państwowych stypendiów i dostali stoiska. Początkowo demonstracje w La Paz zyskały poparcie części ludności, ale metody ich liderów szybko zostały odrzucone przez obywateli – triumfował Rada.
czytaj także
Koronnym argumentem na cynizm przywódców protestu miało być zademonstrowane przez urzędnika nagranie i zdjęcia dwóch przywódców demonstrantów pijących alkohol w jednym z barów w centrum stolicy.
Ducha protestujących złamały wiadomości, które dotarły do nich z Cochabamby. Solidaryzując się z karawaną, niepełnosprawni zorganizowali tam całodobowe czuwanie na wiadukcie w centrum miasta. 9 czerwca o godzinie 1.30 nad ranem w namioty pikietujących wpadło rozpędzone auto prowadzone przez pijaną 21-latkę. Trzydziestoośmioletni Joaquín Quiroz i 50-letnia Ángelica Peñaloza zginęli na miejscu. Pięć osób zostało rannych, w tym dziesięcioletnia córka Peñalozy. Demonstrujący w stolicy urządzili im symboliczny pogrzeb z trumnami nakrytymi boliwijskimi flagami. Obie strony konfliktu zaczęły obwiniać się za tragedię.
Miliard ludzi z kapitałem większym niż biliard dolarów – bez usług finansowych
czytaj także
Niepełnosprawni nie wywalczyli podwyżki świadczeń. 11 lipca prezydent Morales podjął decyzję o odblokowaniu placu Murillo, by uczcić zbliżającą się 207. rocznicę rewolucji przeciwko hiszpańskim kolonizatorom. Wejścia na plac nadal strzegli jednak policjanci. Dzień później lider Federacji Osób Niepełnosprawnych w La Paz Jorge Flores, który odciął się od przywódców protestu i oskarżył Vásqueza o zdradę, podpisał porozumienie z ministrem pracy. W dokumencie liczącym 42 punkty – tym samym, który rząd uzgodnił z częścią środowiska 8 kwietnia – nie ma ani słowa o 500 boliviano renty. Z obawy o swoje życie Vásquez opuścił protest. Mamani trafił do szpitala z niewydolnością nerek. Prezydent Morales komentował, że próby wtargnięcia protestujących na plac Murillo były „jak zamach stanu”.
Przywódcy protestu uznali, że nie był on bezsensowny. Dzięki niemu o problemach niepełnosprawnych zrobiło się głośno w całej Boliwii. – Udało nam się obudzić społeczeństwo i wywołać dyskusję. Słyszysz, jak ludzie rozmawiają o tym w autobusie. To wielkie osiągnięcie – mówił jeden z uczestników marszu.
W lutym 2017 r. prezydent Morales ogłosił wprowadzenie 250 boliviano comiesięcznej zapomogi, wypłacanej niepełnosprawnym przez samorządy.
Według danych Biura Rzecznika Praw Obywatelskich w Boliwii jest około 388 tys. osób z niepełnosprawnością. Oficjalnie zarejestrowanych jest 50 tys. ONZ szacuje, że ponad 80 proc. z nich żyje w warunkach ubóstwa lub skrajnego ubóstwa.
**
Jacek Hołub – były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, współpracownik magazynu „Integracja” i portalu Niepełnosprawni.pl. Jego książka Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci znalazła się w finale Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej oraz zdobyła nominację do Kryształowej Karty Polskiego Reportażu. Współautor książki Ojciec Tadeusz Rydzyk. Imperator, reporterskiej biografii dyrektora Radia Maryja.
Pisząc artykuł, korzystałem m.in. z filmu dokumentalnego „Walka” („Fight”) autorstwa Violety Ayali i Dana Fallshawa. Reportaż prezentowany był podczas zeszłorocznego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego WATCH DOCS. Prawa Człowieka w Filmie. Można go zobaczyć na YouTube.