Świat

Reagonomika kontratakuje? [Wybory w USA]

You can't always get what you want… Ale dlaczego Amerykanie znowu muszą dostać Reagana?

Gratuluję pani Clinton twardej kampanii. Podziękujmy jej za służbę naszemu krajowi. Będę prezydentem wszystkich Amerykanów. Odbudujemy cetra naszych miast, będziemy budować drogi, mosty, szkoły, szpitale; zatrudnimy ludzi przy ich budowie. Zajmiemy się naszymi weteranami. Odnowimy amerykański sen, mamy wielki plan gospodarczy, podwoimy gospodarczy wzrost, żadne marzenie nie jest zbyt wielkie… Partnerstwo zamiast konfliktu… Dziękuję mamie i tacie, którzy patrzą na mnie, stamtąd, z góry…

Kocham ten kraj, dziękuję, dziękuję!

W tle leci You can’t always get what you want (to akurat szydera z Demokratów, ale i z autorów – Stonesom do Trumpa daleko).

Wzruszeni, prawda? Donald Trump przemówił jak jakiś Roosevelt. A mógł zabić. Tzn. zapowiedzieć ustawy norymberskie dla Meksykanów i topienie muzułmanów w Atlantyku. Za chwilę siądziemy do pisania sążnistych analiz – kto nam ten pasztet sprawił, szowinistyczny white thrash z prowincji, absencja Afroamerykanów, drewniana kandydatka Demokratów, hackerzy Putina, FBI czy ogólny wkurw na neoliberalizm. Ale o tym potem. O tym, co to znaczy dla Polski, było wczoraj. Teraz refleksja, na szybko, o gospodarce.

Mowę Trumpa po ogłoszeniu wyniku wyborów zdominowała narracja wspólnotowo-socjalna. Tyle że zapowiedzi „odzyskania Ameryki” dla zwykłego człowieka – w tym programu inwestycji publicznych – trudno potraktować poważnie.

Nawet nie dlatego, że „zwykły człowiek” Trumpa nie może mieć czarnej skóry ani mówić z hiszpańskim akcentem, a do tego lepiej, żeby nie był kobietą. Po prostu gospodarka to raczej domena Kongresu, wbrew temu, o czym zawsze próbują przekonać kolejni kandydaci w kolejnych kampaniach. Wszelkie plany wielkich wydatków na infrastrukturę – zwłaszcza po latach bojów o dopuszczalny próg długu publicznego – miałyby małe szanse na realizację nawet przy prezydencie naprawdę zdeterminowanym, by rdzewiejącą amerykańską prowincję odrestaurować. Protekcjonistyczne akcenty z kampanii Trumpa nie znajdują poparcia większości republikańskich kongresmenów. Wreszcie, nowy prezydent będzie musiał udobruchać jakoś szerokie warstwy przestraszonego establishmentu. Jeśli te wszystkie czynniki zestawić z kampanijną agendą gospodarczą zwycięzcy, to jakby nie patrzeć wychodzi nam… Ronald Reagan.

Tak właśnie. Hektary stron internetowych zapisano analizami o odwrocie Trumpa od reaganowskiego schematu: wolny rynek plus konserwatywne wartości. I faktycznie, akcenty w kampanii rozłożono inaczej – a w polityce zagranicznej na jawnej kontrze do jastrzębiej narracji antyrosyjskiej (kiedyś antysowieckiej).

Gdy jednak przyjdzie do głosowania kolejnych projektów ustaw w Kongresie, to z różnych szumnych zapowiedzi przez sito głosowań przejdzie zapewne reforma podatków. A co ona oznacza?

Tygodnik „The Economist”, który naprawdę trudno posądzić o równościową obsesję, zarzuca planom obniżenia podatków przez Trumpa zbytni przechył… na korzyść ekonomicznych elit: „plan jest ostro regresywny. Dochody najuboższych urosną od 1 do 8 procent (w zależności od efektów wzrostu i opodatkowania małych przedsiębiorstw). Dzięki potężnemu cięciu najwyższej stawki podatku, z 39,6 procent na 33 procent, dochody górnego 1 procenta zarabiających podskoczą od 10 do 20 procent”.

Obniżanie podatków najbogatszym (co jakoś umknęło ponad połowie z owych 99 procent, która zagłosowała na Trumpa) nie sprzyja wzrostowi, co przyznaje już nawet magazyn „Forbes”. Od dawna wiadomo, że redystrybucja „w górę” przepycha strumień pieniędzy z konsumpcji bieżącej i inwestycji w produkcję na inwestycje w rynek finansowy; związanej z tym utraty wewnętrznego popytu raczej nie zrównoważą bombastyczne wydatki zbrojeniowe (dodatkowe 450 miliardów dolarów w ciągu najbliższej dekady). Obiecane w kampanii podwojenie wzrostu to bajka, zwłaszcza w epoce wielkich wstrząsów globalnych i spodziewanego obrzydzenia życia milionom pracujących w USA imigrantów.

Jesteśmy w domu. Republikanie w kampanii mogli sarkać na nieodpowiedzialnego populistę, ale taką reformę podatków z najmilszą chęcią mu podżyrują. W połączeniu z finansowaną długiem rozbudową potencjału zbrojeniowego (bynajmniej nie na użytek baz NATO w Europie) oznacza ona powrót do lat 80. Plan jest prosty: zmniejszyć podatki (zwłaszcza bogatym), zwiększyć wydatki (na zbrojenia, bo na te mosty i drogi już pewnie nie starczy), a fiskalny burdel posprząta potem jakiś liberał.

Wybory-USA-ksiazki

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij