Świat

Popęda: USA, Irak, próżnia

Obama jest wściekły, wściekli są republikanie, wygrać coś dla siebie w sprawie Iraku mogą już chyba tylko Syria, Rosja i... Rand Paul. 

Jedna trzecia Iraku znajduje się poza kontrolą Bagdadu, a rząd Malikiego pokazuje czym jest naprawdę – Frankensteinem na glinianych nogach, jeszcze jednym poronionym płodem amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. „Wycofaliśmy się za wcześnie” – twierdzą neokoni. „Za wcześnie? Nas nigdy nie powinno tam być” – odpowiedzą inni.

Opublikowane w środę, 26 czerwca, najnowsze badania centrum PEW pokazują, jak Amerykanie widzą politykę zagraniczną i rolę swojego kraju na arenie międzynarodowej. 10 tysięcy zebranych odpowiedzi pokazuje jak niefunkcjonalna politycznie i moralnie osłabiająca jest zabawa w czarne i białe – w republikanów i demokratów. PEW wyróżnia następujące typy: 

  1. liberałowie z krwi i kości – baza partii demokratycznej, blisko administracji Obamy, charakteryzuje ich wiara w aktywny rząd (generalnie przewaga dyplomacji nad militaryzmem, ale w razie czego zawsze można wysłać drony).
  2. religijni demokraci – biedni, zorientowani na rodzinę, często pierwsze pokolenie imigrantów lub reprezentanci mniejszości etnicznych; wierzą w aktywny rząd, ale są zachowawczy, jeśli chodzi o kwestie społeczne.
  3. nowe pokolenie z przechyłem na lewo –  wykształceni, dobrze sytuowani, liberalni w kwestiach społecznych, wierzą w umiarkowanie aktywny rząd.
  4. trudni sceptycy – skłaniają się ku demokratom, ale głównie dlatego, że nie mają innego wyjścia, cechuje ich niewiara zarówno w rząd, jak i w wielki biznes.
  5. młodzi outsiderzy – wybuchowa mieszanka konserwatyzmu i liberalizmu, politykę traktują instrumentalnie, przeciw świadczeniom społecznym (biedni mają za dobrze), za legalizacją marihuany.
  6. konserwatywni biznesmeni – typowe zaplecze republikanów, mały rząd i tak dalej.
  7. uparci konserwatyści – na prawo pod każdym względem, ale sceptyczni wobec wielkiego biznesu.

Z tego wszystkiego 60% badanych uważa, że Ameryka powinna skoncentrować się na polityce wewnętrznej, 62% przekłada rozwiązania dyplomatyczne nad militarne, a 40% w ogóle uważa, że polityka zagraniczna USA tylko pogarsza sytuację na świecie. Nikt nie chce wracać do Iraku. No, może John McCain. I Dick Cheney.

Obama jest niezadowolony. Widmo nowego konfliktu psuje mu antywojenny image. Czy iracki rząd naprawdę nie może się ogarnąć? Czy Maliki nie może zaprosić do współpracy sunnitów i Kurdów; czy nie mogą po prostu usiąść i się dogadać? Nie mogą.

A fakt, że samo powstanie Iraku (93 lata temu) jest wynikiem imperialnej polityki wtrącania się w nie swoje sprawy, którą USA uparcie kontynuuje, biorąc za wzór stary europejski kolonializm w wielkim stylu, wcale im w tym nie pomaga. Ambasada USA w Bagdadzie to największa ambasada świata. Ambasada – symbol. Wybudowano ją w miejscu, gdzie stał pałac Saddama. Podobno widać ją gołym okiem z kosmosu. Jest większa niż Watykan – 22 budynki, tysiące pracowników, jedzenie importowane z Kuwejtu, własna produkcja prądu. Sam trawnik przed ambasadą kosztował kilka milionów dolarów – nic nie chce rosnąć na tej pustyni, ale trawnik musi być. Wielka inwestycja. Prestiż.

Kwestia Iraku ma ogromne znaczenie dla polityki wewnętrznej USA. Chodzi oczywiście o wybory 2016. O to, kto ponosi winę za porażkę, jaką jest Irak. Bush, który podpisał umowę o wycofaniu, zanim odszedł czy Obama który to wycofanie przeprowadził? Republikanie wywlekają na światło dzienne wszystkie idiotyczne wypowiedzi na ten temat – Hillary miota się w zeznaniach, Joe Biden myli się na wszystkich frontach (przeciw wojnie w Zatoce, za inwazją z 2003, za rządem Malikiego). Na tym wszystkim mogą wygrać tylko tacy ludzie, jak Rand Paul. Jeszcze niedawno powszechnie uważano go za wariata, dziś przebąkuje się o nim jako o potencjalnym kandydacie GOP w 2016. Jego atutem jest także to, że przeciągnie ze sobą bazę młodych outsiderów, głosujących za jego ojcem, Ronem Paulem, w 2012. Mówi dokładnie to, co Ameryka chce usłyszeć – tamta wojna była błędem, kolejna wojna będzie błędem. Gdyby rząd Obamy nie wspierał ISIS w Syrii przeciw reżimowi Asada, nie przyjechaliby – w wielkich amerykańskich samochodach, uzbrojeni w amerykańską broń – do Iraku.

No dobrze, kombinują „eksperci”, w takim razie podzielić (opcja długo forsowana przez Bidena). Jedno państwo dla szyitów, jedno dla sunnitów i osobne dla Kurdów. Ale autonomia Kurdów jest nie w smak Ameryce, bo potencjalnie psuje jej stosunki z Turcją. O ropie nie wspominając – nie wiadomo jak ją rozparcelować między dwa nowe państwa. Obama jest wściekły na Malikiego. Syria, Iran i Rosja podchodzą coraz bliżej, węsząc co by tu ugrać dla siebie. Maliki trzyma się władzy kurczowo, choć nawet jego ludzie uważają, że powinien odejść. Obama wysłał mu 300 „doradców wojskowych” – połowa z nich gada z irackim rządem, połowa już zdążyła stworzyć operacyjne centrum dowodzenia gdzieś na terenie Bagdadu. A nad Irakiem latają drony.

„Wojna domowa w Iraku jest bezpośrednim wynikiem przestępstwa, jakiego dopuściła się administracja Busha w 2003 roku, łamiąc międzynarodowe prawo i atakując kraj, który nie był odpowiedzialny za 11 września, nie miał broni masowego rażenia i nie stanowił bezpośredniego zagrożenia dla USA” – pisze redakcja „The Nation”.

Wyobraź sobie pączek. A teraz wyobraź sobie paluch, który wjeżdża w pączek. Po wycofaniu się palca z pączka zostaje co?. Wielka dziura. I marmolada na rękach. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij