Ale dla wielu to nowy Obama w spódnicy.
Elizabeth Warren NIE startuje w wyborach prezydenckich 2016. Powtarza się: Elizabeth Warren NIE startuje w wyborach 2016! Elizabeth Warren ma nadzieję, że Hillary Rodham Clinton zdecyduje się na start i życzy jej wszystkiego najlepszego. Ale dla wielu demokratów ta pierwsza kobieta-senator ze stanu Massachusetts to nowy Obama w spódnicy. Cud pierwszej kadencji. Wojowniczka o sprawę klasy średniej. Właśnie ukazała się jej nowa książka – A Fighting Chance (Szansa, żeby walczyć). Wbrew intencjom samej autorki dla wielu Amerykanów jest ona zapowiedzią nowej walki o sprawiedliwość społeczną i nowej kampanii prezydenckiej.
Thomas Piketty nie odkrył Ameryki. Elizabeth Warren mówi o nierówności społecznej i zanikającej klasie średniej od 25 lat. W odróżnieniu od francuskiego ekonomisty Warren nie brzmi jak intelektualistka. Reprezentuje tzw. true blue progresywizm, napędzany historią trudnego dzieciństwa w klasie robotniczej w Oklahomie, dziećmi, rozwodem, latami pracy uwieńczonymi profesurą w Yale i ciastem brzoskwiniowym. Amerykański sen – co do tego zgadzają się i krytycy, i zwolennicy, ale Warren wykorzystuje historię swojego życia do tego, żeby pokazać, jak Ameryka sprzeniewierzyła się swoim ideałom, dokonując deregulacji w systemie bankowym i zdradzając klasę średnią, zbudowaną na dekadach trzymania Wall Street na łańcuchu.
Populizm w najlepszym tego słowa znaczeniu, połączony z radykalizmem Occupy Wall Street – czy nie okaże się najlepszą receptą na to, żeby obudzić amerykańską lewicę?
Przekuć krytykę późnego kapitalizmu w wersję dla ubogich? A może nawet odzyskać dla lewicy białych mężczyzn klasy pracującej, którzy wciąż nie umieją poprawnie zidentyfikować swojego wroga? Wszystko jest możliwe. W 2012, gdy Warren zdobywała Massachusetts, stanowi strażacy stanęli za nią murem.
Elizabeth Warren wygląda – jak słusznie zauważył jeden z reporterów – jak przewodnicząca na zebraniu rodziców i nauczycieli. Jej gesty są żywe, jej maniera prosta i życzliwa. Nic z hipsterstwa Billa de Blasio. Elizabeth Warren nie zgłasza pretensji do tego, żeby być cool. Gdyby wyłączyć głos, można by pomyśleć, że omawia problem nieregularnego spożywania drugich śniadań przez pierwszoklasistów. Ale wystarczy włączyć fonię i republikanom, a nawet obecnej administracji, włosy stają na głowie. Rozszerzyć system ubezpieczeń społecznych. Podwyższyć płacę minimalną. Cięcia budżetu wojskowego. Rozluźnić związki Waszyngtonu z finansjerą. Ruszyć w pościg za wilkami z Wall Street. Opodatkować bogatych. Nikt nie zarobił swoich pieniędzy sam, nie korzystając z państwowej infrastruktury, środków i edukacji. Oddawanie części zarobionej fortuny jako element zdrowej umowy społecznej. Kształcenie dzieci, ulgi dla studentów. Zdaniem Warren nic z tego nie stanowi prośby o zapomogę. To po prostu domaganie się szansy, żeby walczyć.
Do połowy lat 90. Warren głosowała na republikanów. Wierzyła w konserwatywne podejście do ekonomii. Była świadkiem rozregulowania systemu bankowego za przyzwoleniem administracji Clintona. Spędziła lata, analizując, co tak naprawdę stoi za bankructwami rodzin w Ameryce. W 2004, razem ze swoją córką, napisała książkę The Two Income Trap: Why Middle Class Parents Are Going Broke, w której pokazuje jak dwie pensje, karty kredytowe i rynek nieruchomości w USA stopniowo wykańczają klasę średnią. Do Waszyngtonu trafiła przez pracę w komisji, monitorującej działalność wielkich banków – to tam ma źródło jej krytyka Wall Street. W 2008, poproszona przez Obamę, zajęła się budową Biura Obrony Finansowej Konsumenta (CFPB), instytucji zwracającej pieniądze ludziom oszukanym przez banki. W 2012 wystartowała w wyborach do Senatu. Zebrała rekordową sumę 42 milionów dolarów, co przyniosło jej w Waszyngtonie sławę „maszyny do zbierania pieniędzy”, mimo że – jak twierdzi – dotychczas jej doświadczenie w tej mierze sprowadzało się do sprzedawania ciasteczek za harcerskich czasów jej córki. Co więcej, pieniądze te pochodzą z małych, indywidualnych datków, co pokazuje jak autentyczna jest więź Warren z jej wyborcami.
Fenomen Warren nie mógł umknąć uwadze Waszyngtonu. Dla coraz większej liczby osób staje się jasne, że niewyartykułowane rozczarowanie lewicy Obamą ma swoje konsekwencje. Pieniądze są świetnym tego przykładem. Przyparci do muru ludzie oczywiście zagłosuje na Hillary, ale znowu – tak jak w 2012 – na zasadzie mniejszego zła. A im więcej zaangażowanych – moralnie i finansowo – jednostek, tym więcej zaangażowanych korporacji. Hillary, ze swoimi powiązaniami z Wall Martem, to demokratyczne centrum, do tego stopnia, że znam wiele kobiet-republikanek, które bez wahania oddadzą na nią głos. „The Daily Kos” spekuluje nawet, że jeśli dojdzie do starcia Clinton vs. – dajmy na to – Jeb Bush, demokraci mogą przegrać. Ze względu na zbyt małą polaryzację polityczną kandydatów.
Elizabeth Warren postrzega siebie jako kogoś spoza Waszyngtonu. Czy można być w Waszyngtonie i jednocześnie poza nim to oczywiście pytanie stulecia. Wygodną dla siebie odpowiedź próbował znaleźć już niejeden, na czele z konserwatystami, którzy nie wierzą w rząd, ale biorą pieniądze za funkcję, którą w nim pełnią (łącznie z państwowym ubezpieczeniem zdrowotnym). Warren nie ukrywa, że uważa, że administracja Obamy jest zbyt blisko wielkiego biznesu. Z drugiej strony, jej krytyka wobec Hillary, wyraźna w 2004, wyparowała w powietrze, pewnie w imię wspólnego interesu.
Lecz niech miarą dobrych intencji Warren będzie fatalna recenzja w „The National Review”, które oskarża ją o wiktymizację narodu, i niezwykle zjadliwa w „The Wall Street Journal”, pióra specjalistki od gnębienia Warren, Mary Kissel. Tymczasem „The Harvard Political Review” chwali Warren za nazywanie rzeczy po imieniu jaśniej niż ktokolwiek inny, a „The New Yorker” porównuje jej książkę z rewolucyjnym zbiorem esejów Louisa Brandeisa. The Other’s People Money and How the Bankers Use It ukazało się w 1914 i do teraz pozostaje biblią pragnących regulować bankowość. Jedyna różnica polega na tym, że u Brandeisa nie przeczytamy, że był „matką i żoną”, że ojciec stracił pracę, a matka poszła pracować do Sears’s. Nie wspominając już o cieście brzoskwiniowym. To ukłon elitarnego „The New Yorkera” w stronę populizmu (?) / naiwności (?) / autentyczności (?) Warren, która – nie zapominajmy NIE startuje w 2016. Z drugiej strony, czy wszystko można przewidzieć? Jak pisze Warren: „Nigdy nie spodziewałam się, że będę ubiegać się o jakikolwiek urząd. Ale z drugie strony nie spodziewałam się w życiu wielu rzeczy”.
Elizabeth Warren, A Fighting Chance, Metropolitan Books 2014.