Spór o Planned Parenthood, której klinika w Colorado Springs stała się właśnie celem zamachowca, toczy się od lat.
W piątek po Święcie Dziękczynienia Amerykanie zwykle wybierają się na wielkie rodzinne zakupy. 57-letni Robert Lewis Dear miał inne plany. Tuż przed południem zaatakował klinikę Planned Parenthood w Colorado Springs, gdzie zabił trzy osoby i ranił kolejnych dziewięć.
Mimo że oficjalnie motywy sprawcy nie są znane, trudno uwierzyć, żeby cel był przypadkowy. Planned Parenthood (ośrodek planowania rodziny) ze swoimi 700 klinikami na terenie kraju daje kobietom dostęp do antykoncepcji, testów na raka i choroby przenoszone drogą płciową. W połowie z tych ośrodków dokonuje się również aborcji, która jest legalna od 1973 roku, lecz pozostaje jedną z najbardziej drażliwych kwestii w coraz bardziej polaryzującej się politycznie Ameryce. Organizacja korzysta z dotacji rządowych, choć tylko 3% otrzymywanych pieniędzy jest wykorzystywane na aborcje, które Planned Parenthood (PP) współfinansuje tylko w nielicznych przypadkach.
Kliniki są pod ostrzałem religijnej prawicy od lat. W lipcu tego roku w sieci pojawiła się seria krótkich filmów-wywiadów z pracownikami PP, które wywołały kolejne fale protestów ruchu pro-life. Podając się za naukowców założonej specjalnie na tej cel fikcyjnej firmy Biomax Procurement Services, antyaborcyjni działacze za pomocą ukrytej kamery nagrali rozmowy z przedstawicielami i pracownicy PP. Na nagraniach dyskutuje się możliwość i reguły przekazywania tkanek płodowych na badania medyczne (np. ospa wietrzna, różyczka, paraliż dziecięcy, choroba Alzheimera). Stojący na czele inicjatywy 26-letni David Daleiden oskarżył PP, że czerpie zysk z handlu płodami, a czasem nawet modyfikuje zabiegi tak, żeby określone organy płodu pozostały nieuszkodzone.
Planned Parenthood zaprzeczyła oskarżeniom, twierdząc, że materiały wideo zostały propagandowo zmontowane, a sumy, o których mówią pracownicy PP (od $25 do $100), pokrywają zaledwie koszty przechowywania i transportu tkanek. Żeby uniknąć dalszych kontrowersji, od października bieżącego roku organizacja zaniechała nawet tych praktyk.
Spór o dotowanie Planned Parenthood od dawna toczy się w Kongresie.
Od czasu publikacji nagrań powołano pięć komisji dochodzeniowych, których zadaniem jest sprawdzenie działalności organizacji. W międzyczasie PP odnotowała cztery próby podpalenia swoich klinik. Jednocześnie opozycja wobec PP stanowi symbol najbardziej konserwatywnej części Kongresu, która reprezentuje swoich coraz bardziej radykalizujących się wyborców – w Waszyngtonie mówi się, że w ostatnich czasach o umiarkowanego republikanina trudniej niż o jednorożca. Jeśli dotacje nie zostaną zatrzymane, ultrakonserwatywne środowisko zamierza „zamknąć” rząd jak w 2013 roku. Podobno poprzedni przewodniczący Izby Reprezentantów, John Boehner, zrezygnował właśnie z powodu nacisku tej grupy.
Dyskusja nad aborcją wraca również do Sądu Najwyższego, który nieco ponad tydzień temu zgodził się rozpatrzeć pozew, jaki Planned Parenthood wniosła przeciwko stanowi Teksas. Stan planuje zamknąć 10 z 41 funkcjonujących tam klinik pod pozorem, że nie spełniają nowych, ostrzejszych regulacji (które wymagają na przykład, żeby klinika była wyposażona jak oddział chirurgiczny). Zdaniem PP są to regulacje kosztowne i zbędne, w dodatku łamią prawo federalne z 1992 roku, według którego stany nie mają prawa utrudniać kobietom dostępu do aborcji. Kliniki, które będą w stanie sprostać nowym wymaganiom, są w miastach, co pozostawia całe połacie ogromnego stanu Teksas bez dostępu do tego świadczenia. Jak zauważa Emily Bazelon z „The New York Times Magazine”, dotknie to przede wszystkim najbiedniejsze kobiety, bo te zamożne i z klasy średniej stać na to, żeby szukać pomocy poza Teksasem.
Zdaniem komentatorów w amerykańskiej dyskusji na temat aborcji nastąpiło pewne przesunięcie. Ponieważ nie da się wyeliminować jej zupełnie, działacze ruchu pro-life koncentrują się na prawnym lub fizycznym ograniczaniu dostępności zabiegu.
Poszczególne stany wprowadzają dodatkowe reguły, które teoretycznie mają „pomóc” kobietom w podjęciu właściwej decyzji lub upewnić się, że ich zdrowie nie jest w niebezpieczeństwie. Niewątpliwie dla religijnej prawicy PP stała się w ostatnich czasach symbolem zła. Pozostaje też ważnym elementem republikańskiej kampanii prawyborczej.
Kandydat na prezydenta 2016, Ted Cruz, nazywa Planned Parenthood zbrodniczym przedsięwzięciem, Donald Trump mówi o częściach płodów sprzedawanych jak części samochodowe, a ich koleżanka Carly Fiorina odwołuje się do jeszcze bardziej sugestywnych (i nieprawdziwych) obrazów.
Kiedy po pięciu godzinach wysiłków policji Robert Lewis Dear został w końcu aresztowany, miał podobno powiedzieć: „No more baby parts”. Już teraz wiemy, że był wojującym chrześcijaninem, ale na szczegóły śledztwa będziemy musieli jeszcze poczekać.
Oczywiście demokraci próbują w całej tej sytuacji ugrać coś dla siebie. Obama, Bernie i Hillary jak jeden mąż potępili kolejny akt przemocy z bronią w ręku i wyrazili swoje poparcie dla Planned Parenthood. Niewątpliwie partia będzie próbowała przedstawić republikanów w niekorzystnym świetle – po stronie terrorysty, który ku uciesze liberałów i na szczęście dla syryjskich uchodźców, jest typowym białym redneckiem z przyczepy kempingowej.
**Dziennik Opinii nr 336/2015 (1120)