Świat

Pocztówki z Iranu (2): Ryby w sieci

Dusimy się. Więdniemy. Szamoczemy. Robimy jakieś absurdalne wysiłki, by wydostać się z tego kraju.

Rezłanszahr, 7 sierpnia/15 mordad

Nazywam się Karim. Mam… powiedzmy od 20 do 30 lat. Nie każ mi mówić, gdzie i jak się poznaliśmy, to nieważne. Ściślej rzecz biorąc, to nie może być ważne.

Dziwisz się, dlaczego gnieździmy się w sześcioro w tym maciupkim mieszkanku – ja, rodzice, dziadkowie i wujek? Moi rodzice mieli kiedyś dom, ale sprzedali go i przeprowadziliśmy się tutaj. A bo widzisz, luksusów mi się zachciało – studiów na austriackim uniwersytecie w Innsbrucku. Nie, to nie studia tyle kosztują, lecz wydostanie się stąd.

Opowiadałeś mi o czasach komunizmu w Polsce i wydawałoby się, że znasz ten problem z własnego kraju, ale jest jednak duża różnica. W Polsce to rząd ograniczał możliwości wyjazdu, podczas gdy kraje Zachodu witały was z otwartymi ramionami, często wręcz fundowały stypendia. U nas jest odwrotnie – reżim może nie zachęca do wyjazdów, lecz w zasadzie jest mu to obojętne, o ile odbyło się już służbę wojskową. To Zachód z całych sił broni się przed nami. Z jednej strony masakruje irański reżim w mediach, z drugiej – zabrania nam zapoznać się z dobrodziejstwami działającej demokracji. Śmieszne, prawda?

Żeby dostać wizę do strefy Schengen, muszę udokumentować posiadanie jakiejś kosmicznej kwoty w euro na koncie – to dlatego moi rodzice musieli sprzedać dom. A to tylko warunek wstępny. Potem następują podania, odwołania, odwołania od odwołań… Z Rasztu, gdzie mieszkam, do Teheranu jest jakie pięć godzin jazdy autobusem w jedną stronę. Nie pamiętam, ile razy dobijałem się do drzwi austriackiej ambasady. Chyba sześć? Oni nigdy nie informują o terminie rozpatrzenia podania, nawet telefonicznie, o wszystko trzeba dowiadywać się osobiście. Nie pamiętam, ile razy mijało mnie auto ambasadora, czarna limuzyna wjeżdżająca przez bramę w murze przypominającym staroperskie zamczysko. Co on tam w ogóle robi cały ten czas? Chyba tylko bez przerwy odrzuca podania!

I tak mam szczęście, że jestem sam. Znajomy studiuje w wiedeńskim konserwatorium. Wiesz, konserwatorium w Wiedniu, elita elity muzycznego świata. Ma żonę tu, w Iranie. I co z tego –  ambasada odmówiła jej wizy, bo formalnie konserwatorium to nie uniwersytet! Kłócą się coraz częściej. Chyba się rozwiodą.

Dusimy się. Więdniemy. Szamoczemy jak ryby w sieci. Robimy jakieś absurdalne wysiłki, by wydostać się z tego kraju. Znajoma ma 32 lata, stabilną pracę, ale chce wszystko rzucić i za wszelką cenę wyjechać stąd, żeby zacząć od podstaw licencjat gdzieś na Zachodzie. Czemu? Może właśnie dlatego, że to takie trudne? Ale jednak olbrzymia większość rezygnuje – po pierwszej odmowie wizy, drugiej, trzeciej.

Sam nie wiem, dlaczego tak się o to staram. Znam perfekcyjnie, lepiej niż ty, angielski, dobrze też niemiecki (również lepiej niż ty). Czy studiowanie przeze mnie angloamerykanistyki w Innsbrucku to takie przestępstwo?

Dziś odebrałem telefon z ambasady. Może tym razem się uda.

*Imię oraz niektóre szczegóły zostały zmienione

 

Czytaj także:

Pocztówki z Iranu (1): Rower, pociąg, samolot, rower


 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Larczyński
Tomasz Larczyński
autor książki „Pocztówki z Iranu”
Doktor nauk historycznych oraz analityk rynku kolejowego. Autor książki „Pocztówki z Iranu”. Publikuję m.in. w „Kurierze Kolejowym” i „Transporcie Publicznym”. Pracownik PAN Biblioteki Gdańskiej. Tworzy zespół Krytyki Politycznej w Trójmieście. Członek partii Razem.
Zamknij