Ale tylko jeśli lewica potraktuje ten temat poważnie.
Większość lewej strony sceny politycznej, zarówno w Europie, Ameryce Północnej, jak i w krajach globalnego Południa, nie kwestionuje konsensusu w kwestii zmian klimatu. Nauka mówi nam, że szybkim krokiem zbliżamy się do klimatycznej katastrofy, która za życia kilku pokoleń pogrzebie świat, jakim go dziś znamy. Mało kto na lewicy traktuje jednak te prognozy z całą ich złowieszczą powagą. Zawsze znajdą się pilniejsze kryzysy do rozwiązania. No i jest jeszcze wiara w postęp. Przecież ludzka wynalazczość nie z takimi problemami już sobie radziła. „Przekonywałam samą siebie, że nauka jest zbyt skomplikowana, no i przecież ekolodzy już się tym zajmują”, opisuje swoje dawne podejście do zmian klimatu Naomi Klein, autorka książki This Changes Everything: Capitalism vs. the Climate.
Od wydanego w 2000 roku No Logo, Klein stała się jedną z najbardziej wpływowych postaci ruchu alterglobalistycznego oraz radykalnej lewicy. Jest również praktyczką. Pracując nad najnowszą książką, spędziła pięć lat w ruchu na rzecz sprawiedliwości klimatycznej, była m.in. członkinią rady nadzorczej amerykańskiej organizacji 350.org. To doświadczenie daje jej książce dodatkową strategiczna głębię. Diagnoza sytuacji uzupełniona jest przemyślanym i często przećwiczonym w praktyce planem działania. Ale dlaczego Klein zajęła się właśnie klimatem?
Słuchając wolnorynkowych radykałów
Paradoksalnie wskazówki, że temat ten ma rewolucyjny potencjał, dostarczyła jej amerykańska neoliberalna prawica. To ona bardzo wcześnie dostrzegła, co oznacza wzięcie zmian klimatu na poważnie, i wytoczyła przeciwko ruchowi klimatycznemu najcięższe działa. Do wybranych think-tanków i naukowców popłynęły miliony dolarów. Z pożądanym efektem: dd 2007 do 2011 roku odsetek mieszkańców USA, którzy twierdzą, że dalsze spalanie paliw kopalnych zmieni klimat, spadł z 71 do 44.
Obawy wolnorynkowców nie są wyssane z palca. Konieczne w krajach najbogatszych ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 8–10% w skali roku to nie przelewki. Tego nie da się zrobić delikatnie.
Koncerny, których wartość rynkowa zależy od wyceny zasobów węgla, ropy i gazu, dobrowolnie nie zrezygnują z ich wydobycia. Potrzebna jest silna interwencja państwa. Ponadto, przekonuje Klein, potraktowanie poważnie zmian klimatu oznacza też konieczność redystrybucji, szczególnie na poziomie globalnym. Klimatu nie ochronimy bez wysiłku krajów globalnego Południa, a te dobrze wiedzą, że to państwa bogate winne są większej części efektu cieplarnianego. Bo to one od końca XVIII wieku spalały paliwa kopalne, a dziś masowo konsumują produkty wytworzone w Chinach. Dlatego kraje globalnego Południa nie zaakceptują takiego podziału obciążeń w walce o ochronę klimatu, który nie będzie uwzględniał transferu zasobów i technologii na ich korzyść.
Dla wszystkich zwolenników szkoły chicagowskiej, którzy powtarzają, że im mniej państwa i podatków, tym lepiej dla nas, brzmi to jak koniec świata. I tak to zresztą traktują. Szef amerykańskiego Heartland Institute, czołowej organizacji sceptyków klimatycznych w tym kraju, mówi: „Kiedy spojrzymy na tę kwestię, dochodzimy do wniosku, że to recepta na wielki wzrost władzy rządu. (…) Zmiany klimatu to [dla lewicy] świetna rzecz. To powód, dla którego powinniśmy zrobić wszystko, czego [lewica] domagała się tak czy owak”. Václav Klaus, były prezydent Czech, dodaje, że ochrona klimatu podobna jest do „ambicji komunistycznych planistów, którzy chcieli kontrolować całe społeczeństwo. (…) To nie do przyjęcia dla kogoś, kto większość życia spędził w «szlachetnej» erze komunizmu”.
Jednocześnie przyznają, że nie mogą zaakceptować tego, co o zmianach klimatu mówi współczesna nauka, gdyż to podważyłoby ich wizję świata. I tak jest rzeczywiście, i to na dużo głębszym poziomie.
Zmiany klimatu, jak twierdzi Klein, są dowodem na to, że model ekonomiczny oparty na wyzysku człowieka i natury musi zostać szybko zmieniony. W przeciwnym razie już wkrótce załamią się cykle reprodukcji życia na planecie, a wraz z nimi nasza cywilizacja.
Klein przekornie dodaje też, że „ci skrajni ideologowie rozumieją prawdziwe znaczenie zmian klimatu lepiej niż większość osób zajmujących się zmianami klimatu w centrum sceny politycznej, ci, którzy przekonują, że rozwiązanie może być stopniowe i bezbolesne i że nie musimy wypowiadać nikomu wojny, nawet koncernom wydobywającym paliwa kopalne”. Skoro jednak zmiana wymaga wypowiedzenia komuś wojny, to trzeba zacząć zbierać armię, zgłasza gdy tym kimś są najbogatsze firmy świata. Dotychczas ruchowi ekologicznemu takiej armii, zdolnej skłonić rządzących do zmiany polityki, zbudować się nie udało.
Zły moment na ochronę klimatu
Klein w bardzo ciekawy sposób wyjaśnia przyczyny tej porażki. Otóż chodzi o niefortunny moment, w którym wiedza o zmianach klimatu stała się owszechna. Naukowe doniesienia na temat kryzysu klimatycznego nadeszły w latach 80., w czasie dominacji thatcheryzmu. W Ameryce Północnej podpisano porozumienie o wolnym handlu NAFTA, powołano Światową Organizację Handlu, a w pierwszym światowym porozumienia ws. ochrony klimatu znalazł się zapis mówiący, że podejmowane działania nie mogą stanowić ukrytych restrykcji dla międzynarodowego handlu. Za czasów Clintona i Blaira lewica przejęła postulaty deregulacji i prywatyzacji. Ze sfery publicznej wyparte zostały takie słowa jak „sprawiedliwość”, „redystrybucja” czy „konfrontacja”.
Również wielu ekologów, szczególnie tych w USA, przeszło na stanowiska bliskie biznesowi. Grupy, które kiedyś zajmowały się bezkompromisowym powstrzymywaniem niszczenia środowiska i zabieganiem o regulację działań biznesu, postawiły na współpracę i partnerstwo z tymi, których działania trzeba dziś ostro ograniczać. Nie było więc komu budować ruchu społecznego niezbędnego dla wywarcia odpowiedniego nacisku na zmiany. Chwalebne wyjątki radykalnych organizacji, takich jak Greenpeace czy Friends of the Earth, nie zmieniają całości negatywnego obrazu.
Posterunki Blokadii
Wydawać by się mogło, że również dzisiaj nie mamy powodów do optymizmu. Staczamy się w otchłań klimatycznej katastrofy, a powszechna wiara we wzrost gospodarczy i wolny handel, jako remedium na wszelkie zło tego świata, nie pozwala nam działać. Klein po ponad pięciu latach zaangażowania w ruch na rzecz sprawiedliwości klimatycznej dostrzega jednak powody do nadziei.
Widzi ją w serii oddolnych działań przeciwko wydobyciu ropy, gazu, węgla i innych kopalin, które określa terminem „Blokadia”. W książce najlepiej opisane są „posterunki” Blokadii geograficznie bliskie autorce. Przede wszystkim walka z wydobyciem ropy z piasków roponośnych w stanie Alberta w Kanadzie oraz planami budowy rurociągów mających te ropę transportować.
Te często dramatyczne kampanie społeczne mają ważną cechę: łączą grupy, które wcześniej nie miały ze sobą nic wspólnego.
Ropociągowi Keystone XL, który ma transportować ropę z piasków roponośnych Kanady do Zatoki Meksykańskiej w USA, na drodze stanął Sojusz Kowbojów i Indian, dwóch grup, których terytoriom zagraża jego budowa. Z czasem dołączyli do nich aktywiści ekologiczni zmotywowani słowami Jamesa Hansena, do niedawna głównego eksperta od klimatu w amerykańskiej NASA. Stwierdził, że jeśli wydobędziemy całą ropę Kanady i przetransportujemy ją na rynki światowe dzięki Keystone XL, będzie to „game over dla klimatu”.
Klein podkreśla, że w batalii przeciwko Keystone XL nie chodzi wyłącznie o ochronę lokalnych zasobów i stylów życia. Zaangażowani w nią deklarują, że są częścią większego ruchu, który ma za zadanie zatrzymać najbardziej niszczące praktyki obecnego systemu ekonomicznego. Tym samym podejście „nie na moim podwórku” (ang. NIMBY, not in my backyard) zastępowane jest postawą „ani tu, ani nigdzie indziej” (ang. Not here, not anywhere).
Zmiany klimatu, największy z kryzysów ekologicznych, są nicią, która łączy narracje rozproszonych części Blokadii. Pomagają też sformułować alternatywy, realizujące zarówno postulaty ekologiczne, jak i prospołeczne. Klein podaje dużo przykładów z Niemiec. Zdecydowana większość z milionów paneli słonecznych i wiatraków, które powstały w tym kraju w ostatnich kilku latach, jest własnością osób indywidualnych, spółdzielni i samorządów. Tracą natomiast największe koncerny energetyczne – RWE zanotowało niedawno pierwszy rok strat od 1949 roku. Inny gigant, E.ON, zapowiedział właśnie podział koncernu na część zajmującą się odnawialnymi źródłami energii i tę z tradycyjną, z ekonomicznie ryzykownymi elektrowniami atomowymi i gazowymi.
Redystrybucja dzieje się więc na naszych oczach. Redystrybucja, która ma też wymiar polityczny. Miliony drobnych producentów energii, będących też wyborcami, nie pozwolą już wrócić do starego modelu energetycznego, opartego na atomie, węglu i gazie.
Niemiecki ruch klimatyczny idzie jeszcze dalej. Zmotywowany troską o klimat, odzyskuje na rzecz samorządów i zrzeszeń mieszkańców sprywatyzowane w latach 90. miejskie sieci energetyczne. W wyniku nacisku społecznego, a potem referendum, stało się tak w Hamburgu. Kluczowymi argumentami było obniżenie cen energii i udział miasta w ochronie klimatu.
Opór i zmiana wartości
Blokadia ma się najlepiej w miejscach, gdzie ludzie utrzymują silny związek z ziemią, na której mieszkają. Deklaracja podpisana przez ponad 130 rdzennych grup mieszkańców Kanady mówi: „Zagrożenie dla rzeki Fraser oraz jej źródeł jest zagrożeniem dla wszystkich, którzy zależą od jej zdrowia. Nie pozwolimy, by wystawiano na ryzyko nasze ryby, zwierzęta, rośliny, ludzi i tradycyjne sposoby życia. (…) Nie pozwolimy rurociągowi Enbridge Northern Gateway i innym planom wydobycia ropy z piasków roponośnych na wkroczenie na nasze ziemie, terytoria, wody i morskie trasy migracji łososia z rzeki Fraser”.
Ryzyko zniszczenie kultury danej grupy jest trudno wycenialne. Kiedy stawka jest tak wysoka, rzadko działa też przekupstwo. To sfery, gdzie logika zysku nie sięga. Jest po prostu odrzucana w imię innych wartości. Dlatego tak wielką rolę w tej walce o pozostawienie gazu, węgla i ropy pod ziemią odgrywają przedstawiciele ludności rdzennej. Opierają się budowie rurociągów w USA, katastrofie ekologicznej piasków roponośnych Kanady, wydobyciu ropy w delcie Nigru czy karczowaniu Amazonii pod nowe projekty wydobywcze w Ekwadorze. Podobny potencjał polityczny niesie tradycyjne podejście do ziemi francuskich, rumuńskich i polskich rolników sprzeciwiających się wydobyciu gazu łupkowego na ich ziemiach.
Ta moralna jasność pozwalająca powiedzieć „nie” jest atrakcyjnym narzędziem mobilizacyjnym, dalekim od zawiłości negocjacji klimatycznych, którymi pasjonuje się wielu zawodowych ekologów. Mechanizm ten opisuje działacz amerykańskiej grupy Rainforest Action Network: „Ludzie oczekują klimatycznego aktywizmu wymagającego od nich więcej niż wysłanie e-maila do kongresmena, który zaprzecza zmianom klimatycznym, lub zmiany statusu na Facebooku (…). Dziś nowy, antyestablishmentowy ruch zerwał z waszyngtońskimi elitami i jest gotowy stanąć przeciwko buldożerom i ciężarówkom pełnym węgla”.
Bezkompromisowość leży również u podstaw ruchu dywestycji (ang. divestment), który nawołuje do wycofania funduszy z firm, które zarabiają na gazie, ropie i węglu. Przetacza się on przez Amerykę Północną i Europę Zachodnią, sprawiając, że kolejne uniwersytety, samorządy miejskie, związki wyznaniowe i fundusze emerytalne przenoszą środki na inwestycje sprzyjające klimatowi. Polityczne konsekwencje tych akcji są dalekosiężne. „Nikt nie wierzy, że doprowadzimy do bankructwa koncernów wydobywających paliwa kopalne. To, co możemy zrobić, to zniszczyć ich reputację i odebrać im siłę polityczną”, podsumowuje jeden z kanadyjskim animatorów ruchu.
Odbudowując demokrację
Siła polityczna jest w ruchu klimatycznym potrzebna nie tylko po to, by zabronić korporacjom spalać paliwa kopalne. Klein przekonuje, że stawką gry jest odbudowa demokracji.
Podczas konsultacji społecznych w sprawie rurociągu Enbridge Northern Gateway w Kanadzie zaledwie dwa spośród ponad tysiąca głosów poparły projekt. Sondaże pokazały, że aż 80% mieszkańców Kolumbii Brytyjskiej, przez którą rurociąg ma przechodzić, jest mu przeciwnych. Mimo tego władze ramię w ramię z przemysłem wydobywczym pchają projekt na przód. Używają do tego wszelkich środków. Demonstracje rozpędzane są za pomocą pałek i gazu łzawiącego. Wydziały uniwersyteckie badające wpływ ropy z piasków roponośnych na klimat tracą finansowanie.
Klein określa to jako problem legitymizacji. Władze przestały służyć obywatelom. Zamiast bronić ich przed tragicznymi skutkami zanieczyszczenia środowiska, starają się zwalczać samych obywateli. W Wielkiej Brytanii głośna stała się historia agenta Marka Kennedy’ego, który przez siedem lat prowadził podwójne życie, infiltrując tamtejszych ekologów i anarchistów, wchodząc w długoletnie związki intymne z protestującymi, koordynując sprzeczne z prawem akcje, by w po latach, kiedy sprawa się wydała, po prostu zniknąć. W rumuńskim Pungeşti wprowadzono godzinę policyjną, by rolnicy broniący ziemi i wody przed wydobyciem gazu łupkowego nie mogli się organizować.
Z tej perspektywy odzyskanie demokracji nie służy więc już tylko chęci uregulowania biznesu, ale także ochronie naszych demokratycznych praw: do prywatności, gromadzenia się i wolności słowa.
Takich punktów spotkania różnych ruchów społecznych jest w książce Klein wiele. Wsparcie amerykańskich Indian w walce z wywłaszczeniami pod wydobycie węgla jest częścią walki z rasizmem. Globalna redystrybucja dóbr w celu popchnięcia do przodu procesu negocjacji klimatycznych oznacza dokończenie rozrachunków z kolonializmem. Walka z GMO ogranicza ekspansję rolnictwa przemysłowego, wraz z jego uzależnieniem od paliw kopalnych. Wprowadzenie rozwiązań zakazujących wydobycia gazu łupkowego wymaga zatrzymania układów o wolnym handlu, takich jak TTIP i NAFTA. Zawarte w nich klauzule arbitrażowe pozwalają firmom pozywać państwa, kiedy demokratycznie wybrane rządy wprowadzają regulacje chroniące klimat i tym samym zagrażają zyskom korporacji.
Zdaniem Klein ruchy te nie muszą rywalizować ze sobą o uwagę i zasoby. Jeśli kryzys ekologiczny ująć szeroko, włączając w niego społeczne warunki skutecznej walki ze zmianami klimatu, wszystkie te walki składają się na ruch na rzecz sprawiedliwości klimatycznej. Argumenty o ochronie klimatu dodają każdemu z nich nowej siły, a konieczność zwycięstwa czynią jeszcze bardziej naglącą.
Naomi Klein w Polsce
Gdyby w trakcie pisania książki Naomi Klein przyjechała do naszego kraju, z pewnością odwiedziłaby lokalne posterunki Blokadii. Przede wszystkim Żurawlów, gdzie konflikt między tradycyjnym rolnictwem i gazem łupkowym przybrał najgwałtowniejszą formę. Może też okolice Gubina, gdzie kilka tysięcy osób ma być wysiedlonych pod budowę kopalni odkrywkowej węgla brunatnego.
W obu miejscach spotkałaby ludzi opierających się sile państwa oraz publicznych i prywatnych firm wydobywczych. Nie znalazłaby jednak masowego ruchu solidarności z nimi. Warszawiacy nie przychodzą na pikiety organizowane w stolicy przez rolników z Żurawlowa, spod Gubina czy Legnicy. Mało też głosów poparcia słychać od intelektualistów czy mediów. Nie znalazł się polski piosenkarz, który stanąłby po ich stronie, tak jak Neil Young, który poświęcił całą trasę koncertową budowaniu oporu wobec wydobycia ropy w Kanadzie. Chwalebne wyjątki anarchistów, kilku organizacji pozarządowych czy Partii Zielonych nie zmieniają smutnego obrazu całości.
Niewątpliwie jednak polska lewica potrzebuje nowego otwarcia. Jak pokazuje Klein, kryzys klimatyczny może jej dostarczyć moralnej siły, nowych argumentów i wizji prospołecznej alternatywy gospodarczej. Może też dać okazję do nawiązania nowych sojuszy. W Polsce, gdzie kolejne badania pokazują, że zdecydowana większość ludzi uważa zmiany klimatu za istotny problemem, ignorowanie tej perspektywy byłoby lekkomyślne.
Naomi Klein, This Changes Everything: Capitalism vs. the Climate, Simon & Schuster 2014
***
Czytaj także:
Naomi Klein: Jak wykorzystać Ukrainę i przy okazji ugotować planetę
Naomi Klein: Walczmy, zanim wszyscy trafimy przeżuci na hałdę
Jaś Kapela: Dlaczego wszyscy powinni przeczytać nową Klein
Urszula Papajak: Ta sieć jest nasza
Jaś Kapela: Podaruj dzieciom raka