Świat

Nadziei jest dużo, ale nie dla nas

Sondaże są druzgocące. To, że mamy rasizm bez obcych ras czy antyuchodźczą paranoję bez uchodźców, tak jak kiedyś był antysemityzm bez Żydów itd. – to jedno. Ale dokonała się też egzotyzacja Polaków przez innych Polaków. Z Pawłem Mościckim rozmawia Witold Mrozek.

Witold Mrozek: Napisałeś, że „uchodźcy” nie istnieją. Co to ma znaczyć?

Paweł Mościcki: Chodziło mi o dość prostą rzecz, że nie ma czegoś takiego, jak tożsamość „uchodźcy”. Dyskutując o „kwestii uchodźców”, dyskutujemy o czymś, co jest fałszywie zdefiniowane. Musimy się opowiadać „za” lub „przeciw” czemuś, co nam się podstawia przed oczy w pewnej określonej formie – ale nie kwestionujemy samej tej formy. Akceptując takie warunki debaty, de facto skazujemy się z góry na porażkę.

Co to za obraz?

To obraz „obcego”. Stworzono opowieść o „uchodźcach”, jakby istnieli tacy ludzie, którzy w swoim życiu są przede wszystkim uchodźcami – są od nas radykalnie inni, a my możemy reagować obroną swojej tradycji i społeczeństwa, bądź też „nieodpowiedzialnie” albo „odważnie” się na nich otwierać. Ta radykalna obcość między „nami” i „nimi” pozostaje czymś oczywistym, choć w istocie to bardzo wulgarny i bezmyślny konstrukt. Francuski filozof Jacques Rancière pisał kiedyś, że taka figura bardzo łatwo zbiera wszystkie możliwe rodzaje lęków społecznych: obcokrajowcy zabierający pracę, nieodpowiedzialni urzędnicy, uciążliwi sąsiedzi, odmienne klasy społeczne. Złożone, skomplikowane i różnorodne typy konfliktów mogą zostać przełożone na prostą niechęć wobec obcości, która jest tak abstrakcyjna i tak ogólna, że właściwie pasuje do każdej sytuacji. Jednocześnie czujemy się zwolnieni z obowiązku rozumienia tych konkretnych problemów, które antyuchodźcza retoryka przesłania. Możemy wreszcie poczuć się jednością – wspólnotą, która jest zagrożona z zewnątrz, ale sama w sobie jest jednolita, zgodna, jednomyślna itd. Nic dziwnego, że nowe hasło partii rządzącej to „Polska jest jedna”. Można zacząć powoli wygaszać konflikty, bo wszystkie się już wygrało. Każdy głos krytyczny będzie teraz identyfikowany z zewnętrznym zagrożeniem.

Tymczasem…

W mojej książce skupiam się na tym, żeby nie mówić o „uchodźcach” w taki sposób, jakby istniała taka grupa etniczna czy kulturowa jak „uchodźcy”. W zamian za to chcę się skupić na doświadczeniu migracji. Tych ludzi dzieli wszystko: religia, kolor skóry, narodowość, status społeczny, poziom wykształcenia, poglądy polityczne, upodobania seksualne itd. Wyobrażenie, jakoby uchodźcy czegoś wspólnie chcieli i mieli jakiś wspólny plan, jest czystą mitologią. Są dokładnie tak podzieleni, jak każda ludzka zbiorowość. A nawet bardziej, bo pochodzą przecież z różnych stron.

Jednak coś ich łączy.

Właściwie jedyna rzecz, która jest im wspólna, to doświadczenie, które musieli przejść. Choć i ono oczywiście nie jest identyczne dla wszystkich: niektórzy uciekają przed dyktaturami, inni przed chaosem wojny, jeszcze inni przed nędzą albo suszą. Można oczywiście wyznaczyć granicę między tymi, którzy próbują ratować swoje życie oraz tymi, którzy chcą polepszyć swój byt, ale nigdy nie rozumiałem dlaczego uważa się, że ta różnica cokolwiek zmienia w ich fundamentalnym prawie do wyboru miejsca zamieszkania. Dlaczego o poziomie akceptowalnej nędzy ma decydować ktoś inny niż ten, kto jej doświadcza? Czy chęć zapewnienia sobie i rodzinie lepszego, godnego, bezpiecznego życia jest aż takim luksusem? Ten argument w ustach Europejczyków brzmi naprawdę kompromitująco. Różnią się też między sobą same podróże: imigranci wybierają różne szlaki, mają dostęp do różnych narzędzi do organizacji przeprawy, dysponują innym budżetem, itd. W końcu jednak wszyscy są zdani na łaskę i niełaskę różnego rodzaju służb bezpieczeństwa, mafii, policji. Może to – ta radykalna kruchość – najbardziej ich do siebie upodabnia.

Żeby skończyć książkę, pojechałeś do obozu w Calais. Co tam robiłeś?

Nie robiłem tam niczego szczególnego i nie sądzę, żebym wyszedł poza pozycję turysty.

Pojechałem do Calais, żeby urealnić swoje myślenie i nie pisać wyłącznie zza biurka. Musiałem tam pojechać.

Szukasz uchodźczego doświadczenia nie tylko dziś i nie tylko w Europie. Piszesz też np. przecież o Jonasie Mekasie – Litwinie, który opuścił swój kraj w trakcie drugiej wojny światowej i przybył do USA.

Chciałem napisać książkę, która będzie nie wyborem, a montażem esejów. Dlatego teksty dialogują ze sobą, ale nie wynikają z siebie bezpośrednio. W pierwszej części, zatytułowanej Odkrywanie Ameryki, zestawiam Jonasa Mekasa z George’em Perekiem i Robertem Boberem, którzy razem nakręcili film o Ellis Island. To dwa różne przyjazdy do Ameryki, ale w obu esejach mówię o odkrywaniu Ameryki za pomocą obrazu, na własną rękę, z pozycji kogoś z zewnątrz, kogoś na marginesie społeczeństwa albo historii.

 

Piszesz tam o Ellis Island jako o posterunku, gdzie przez lata selekcjonowano imigrantów przypływających statkami do Nowego Jorku. Jak tamten system selekcji ma się do dzisiejszych polityk UE?

Dobre pytanie. Perec opisuje proces imigracji jako produkcję taśmową, porównuje to do wyrabiania kiełbasy w chicagowskiej rzeźni. Przerabia się tu „emigrantów” na „imigrantów”. To samo dzieje się dziś na każdej granicy: dezynfekcja, kontrola, badanie siatkówek… To pierwszy etap. Selekcja dotyczy jednak dziś czegoś o wiele szerszego. Uchodźcy są już przecież wyselekcjonowani wcześniej – przez miejsce pochodzenia: Południe, a nie Północ. Funkcjonują w geopolitycznym układzie, w którym pewne kraje są eksploatowane przez inne kraje. To właśnie migranci mogą pokazać, jak wygląda logika dzisiejszej rzeczywistości polityczno-społecznej. Dlatego ważne, by rozbijać referendalny model dyskusji – „za, przeciw”.

My jesteśmy w końcu po tej bogatszej stronie, na Północy.

Na razie tak, ale jak długo? Wystarczy, by front wojny z Donbasu przeniósł się kilkaset kilometrów na zachód i będziemy w bardzo podobnej sytuacji. Oczywiście to nieprawda, że „wszyscy jesteśmy uchodźcami” albo że „tułaczka to stan ducha”. Ale warto mówić o tym, że to, co różni nas od uchodźców – to bardziej różnica stopnia niż natury.

Jak to?

Po pierwsze tożsamościowe konflikty są dużo bardziej skomplikowane niż podział narodowościowy. W Calais mogłem pogadać o kinie irańskim z kolesiami, którzy żyją w szałasie, a niekoniecznie jestem w stanie o tym pogadać z wieloma ludźmi w Warszawie. Ale przede wszystkim – wszyscy żyjemy w tej samej logice. To się nazywa globalizacja. Nie jesteśmy wolni od jej zagrożeń, choć póki co znajdujemy się w innym miejscu systemu. Pamiętajmy jednak, że duża część uchodźców z Syrii to są ludzie, którzy byli bardzo majętni. Mieli świetne zawody, wykształcenie… Żyli bardzo podobnie do nas.

No więc mają ajfony…

Przede wszystkim musieli mieć pieniądze, żeby się w ogóle stamtąd wydostać. To jest niesamowicie kosztowne, średnio jakieś 25 000 EUR.

To pół kawalerki w Warszawie.

Poznałem w Warszawie Erytrejczyka, który mieszka dziś we Włoszech. W trakcie swej ucieczki przeszedł niezwykłe i bardzo dramatyczne doświadczenia. Płynął, koczował, ukrywał się, siedział w więzieniu w Libii, odpracowywał koszt przemytu itd. Ta wędrówka to w większość przypadków materiał na film, przy którym popularne thrillery to jest bajka dla grzecznych dzieci. Różnice klasowe między uchodźcami są widoczne nawet na końcu drogi, czyli w Calais. Ci, którzy mają jeszcze jakieś pieniądze, próbują się dostać do Wielkiej Brytanii na łódce – tam też są przemytnicy szmuglujący przez kanał La Manche. Ci, którzy nic nie mają – próbują w pojedynkę dostać się np. do ciężarówki i wjechać na teren portu. Jedni i drudzy mają średnie szanse powodzenia, ale nawet po całej wędrówce zachowują się pewne wyjściowe różnice ich sytuacji.

Problemy nie kończą się wraz z wędrówką.

Kiedy pracowałem parę lat temu nad „Atlasem uchodźczym” (refugeeatlas.com), miałem pomysł zrobienia montażu sugerującego bliskość położenia Żydów w Europie w dwudziestoleciu międzywojennym i uchodźców dziś. Wydawało mi się to wtedy szalenie kontrowersyjne. Po roku zaś myślę, że to niestety dość narzucająca się analogia. Mamy „problem uchodźczy” tak, jak wcześniej mówiło się o „problemie żydowskim”. Mamy ludzi, z którymi „trzeba coś zrobić”. Problem trzeba „rozwiązać”.

Migracje to kod DNA naszej kultury

Piszesz, że obozy koncentracyjne w Europie były tylko przeniesieniem rozwiązań wcześniej stosowanych poza Europą – przez kolonizatorów.

Tak, ale obozy dla uchodźców są dziś przecież obozami humanitarnymi. Niosą pomoc, choć są uwikłane w nieskończoną ilość gier władzy. Dziś pomoc uchodźcom jest już komercjalizowana.

Jak to? Outsourcinguje się ją do prywatnych podmiotów?

Też. Ale nie tylko. W jednym z największych obozów na świecie, Zaatari w Jordanii, każdy uchodźca dostaje codziennie pewną kwotę na kody siatkówkowe. Codziennie możesz wydać w obozowym markecie kwotę przypisaną do twojej identyfikacji biometrycznej. Z obiektu pomocy humanitarnej stajesz się także klientem…

Jak i kiedy spłacasz taki „mikrokredyt”?

Nie spłacasz, to pomoc. Ale już wdrażana jest logika przedsiębiorczości. W przyszłości można spodziewać się np. przymusu pracy. Szukać się będzie jakiegoś sposobu „utylizacji” tych ludzi. Badacze piszą o bardzo specyficznym trybie, w jaki uchodźca dostaje się w obozie – zawieszenia, wiktymizacji, wyłączenia z porządku społecznego. To ani obywatele, ani obcy, zawieszeni w społecznym limbo. To jest też bardzo ciekawa i bardzo niepokojąca figura funkcjonowania poza wszystkimi znanymi nam kategoriami politycznymi, bez możliwości decydowania o sobie, stowarzyszania się, reprezentacji. To jest zresztą jeden z tematów fundamentalnych w mojej książce – zwłaszcza w części zatytułowanej Porwanie Europy – jak pokazać tych, którzy z definicji i dla swojego dobra najczęściej chcą być niewidzialni.

Kingsley: Droga przez Saharę

czytaj także

Piszesz, że początek historii obozu w Calais to lata 80. Dlaczego my go dopiero teraz zauważyliśmy?

Kiedy zaczynałem pisać pierwsze teksty, które znalazły się w tej książce, problem imigracji nie był w Polsce tematem politycznym. To był problem na marginesie – istniał dla specjalistów zajmujących się Europą, prawami człowieka itd. Natomiast na Zachodzie było odwrotnie. Nicolas Sarkozy zamykał pierwszy obóz w Calais w 2006 roku, kiedy jeszcze był ministrem spraw wewnętrznych. Odbyła się tam wielka debata wokół wypowiedzi Michela Rocarda o tym, że „Francja nie może przyjąć całej nędzy świata”. Pisał o tym Rancière, Jacques Derrida już w latach 90. pisał o gościnności, opierając się o historię sans-papiers, Alain Badiou konstruował swoją teorię polityczną na podstawie współdziałania z imigrantami. To było bardzo istotnie we Francji, we Włoszech też. W związku z tym tam właśnie można znaleźć o wiele więcej opracowań, badań, tekstów, filmów itd.

A Polska?

Do nas ta historia dotarła teraz, bo wraz z kwestią relokacji staliśmy się częścią ogólnoeuropejskiego problemu. Nie chcemy być, ale i tak jesteśmy. Natomiast ta historia jest długa, np. film Border Laury Waddington, o którym piszę w książce, to jest rok 2004.

 

Obóz w Calais likwidowano kilka razy – w 2006 roku, potem w 2010 i ostatnio w 2016. Trzeba jednak zaznaczyć, że oficjalnie obóz w Calais istniał tylko w latach 2001–2002. Prowadził go Czerwony Krzyż i znajdował się on w Sangatte, na zachód od miasta, niedaleko Eurotunelu. Później to już nie były obozy w sensie ścisłym, tylko obozowiska, które mogły być bardzo duże, ale nie było tam żadnej humanitarnej organizacji, która by tym zarządzała odgórnie. Ciekawe zresztą, że w dyskusji o migracji tak często usuwamy perspektywę historyczną. Mówimy o kryzysie uchodźczym…

…który zaczął się dwa lata temu.

Tak, jakby cała Europa nie migrowała przez XIX i XX wiek. To jest przecież zjawisko permanentne, a nie żaden wyjątek.

Pierwsze ślady politycznego zagospodarowania tego kryzysu w naszej części Europy?

Myślę, że w Polsce to się zaczęło od Jarosława Kaczyńskiego, tuż przed wyborami w 2015. On się zdecydował na bardzo radykalne upolitycznienie tej kwestii. Już nie chcę mówić o Mariuszu Kamińskim, który w 2002 roku mówił w Sejmie, że my jako naród dotknięty wielkimi migracjami mamy obowiązek moralny i polityczny przyjmować…

…jeszcze parę lat później były wystąpienia Błaszczaka, Kempy o przyjmowaniu uchodźców z Afryki.

…więc to jest taki pomysł strategiczny, na który oni wpadli póżniej. I to się potem bardzo szybko ułożyło po ich myśli, również przez to, że Ewa Kopacz zaczęła się wycofywać ze swoich wcześniejszych deklaracji i kluczyć. To był moment pęknięcia.

Dlaczego poszło im aż tak dobrze?

Moim zdaniem PiS-owi nie poszłoby tak dobrze, gdyby Kopacz nie zmieniła zdania. Gdyby po wystąpieniu Kaczyńskiego, w którym straszył Polaków chorobami przenoszonymi przez imigrantów, Kopacz powiedziała, że to jest wypowiedź skandaliczna i że jednoznacznie podtrzymujemy chęć pomocy. Zauważ, że to było jeszcze przed zamachami w Paryżu, kiedy jeszcze ta opowieść o uchodźcach-terrorystach nie była tak łatwa do skonstruowania, bo potem ludzie się po prostu bali, od tego czasu mamy sukcesywnie dostarczane „argumenty” przez terrorystów… Ludzie się boją zamachów terrorystycznych, więc kupią nawet tak niedorzeczne wytłumaczenie jak to, że ludzie uciekający przed ISIS to ISIS.

Nie tylko wyborcy PiS-u mają islamofobiczne czy „uchodźcofobiczne” poglądy.

To prawda, możemy czasem usłyszeć też takie poglądy z kręgów „liberalnych”.

Przed wojną można było być liberalnym antysemitą. Czy to to samo?

Tak. Można też było powiedzieć: „Hitler przesadza, ale na uniwersytetach to tych Żydów faktycznie jest trochę za dużo, bez przesady”. Uchodźcy zaczęli obsługiwać zupełnie inne tematy, są giętkim narzędziem – a to do zdobycia poparcia, a to do wykorzystania przeciwko politycznym wrogom… I to jest niebezpieczne.

Patrick Kingsley: Migracji nie da się powstrzymać

Piszesz, że to polityczne zagospodarowanie uchodźców nie byłoby możliwe, gdyby nie obrazy, na przykład te medialne.

To jednak nie obrazy są winne. Wszystkiego można używać w różny sposób, ale faktycznie w szerokim obiegu obrazy służą najczęściej do utwierdzenia najgorszych stereotypów na temat uchodźców. Z jednej strony jesteśmy bombardowani obrazami, na których rzekomo uchodźcy chcą zgwałcić kobietę w metrze, a potem się okazuje, że to dwóch czeskich dilerów bije się ze swoją koleżanką – w tym przypadku jest jasne, że to służy nakręcaniu strachu i nienawiści. Jednak z drugiej strony nawet te obrazy, które mają faktycznie informować, są skonstruowane według pewnego klucza. Uchodźcy są tam niemymi, obcymi ludźmi, którzy gdzieś tam przemykają, o których się mówi, za których się mówi, których historię streszcza się w dwie minutki. Dlatego wydaje mi się, że filmy, o których piszę, filmy, które łamią tę konwencję i próbują jakoś zupełnie inaczej zorganizować naszą percepcję, są politycznie niezmiernie ważne.

Zacznijmy jednak od „Wiadomości” TVP. Czy myślisz, że ich twórcy naprawdę wierzą, że ten rodzaj obrazowania może na kogoś działać?

Myślę, że tak. Co więcej, ja również myślę, że to działa. Jest to jeden z dowodów na prawdziwość tezy Gilles’a Deleuze’a, że nie żyjemy w społeczeństwie obrazów, tylko w społeczeństwie klisz. Dla mnie to znaczy tyle, że obrazy nie są dziś do oglądania. Gdybyśmy się naprawdę przyglądali obrazom, gdyby obrazy były po to, żeby je naprawdę oglądać, to byśmy widzieli np. że są tam nie szwedzkie, tylko bułgarskie czy węgierskie tablice rejestracyjne, że jest trzech białych blondynów, a nie trzech Arabów, itd. Albo sprawdzalibyśmy, skąd te obrazy pochodzą, bo to nie jest bardzo trudne. A ponieważ tego nie robimy, to są tylko krótkie obrazy-informacje, które mają bardzo określoną funkcję i tę funkcję realizują z automatu. Wydaje mi się, że to jest skuteczne. Żyjemy w różnych obiegach i w tych obiegach to się uprawomacnia zupełnie poza naszą kontrolą. Zresztą to nie dotyczy tylko uchodźców, „Wiadomości” podają nieprawdopodobne materiały na szereg tematów, które funkcjonują w bardzo spójnym kontekście i dlatego wydają się całkiem wiarygodne…

…na czym polega ten kontekst?

To ogólna narracja konstruowana przez PiS: odzyskiwane państwa, „szczucie na Polskę” przez wszystkich, którzy są przeciw PiS, godnościowa retoryka („jesteśmy wreszcie u siebie”, „nie będzie nam nikt mówił, co mamy robić”). Ten język jest bardzo bojowy, a jednocześnie bardzo płytki i w ogóle nie odwołuje się do jakiejkolwiek argumentacji, tylko do emocji. Zaczyna się mówić „ubywatele”, „kodomici”… tego jest pełno. Cała prawicowa prasa tak pisze, youtuberzy tak gadają… W efekcie tracimy możliwość konstruowania wypowiedzi, które mają jakąś treść, a nie są jedynie zestawem totemicznych impulsów pobudzających jedno z walczących plemion do działania. Dlatego te najbardziej absurdalne rzeczy o uchodźcach będą dalej funkcjonować w tym obiegu i one świetnie spełniają swoją funkcję.

Mówisz o TVP, a co z liberalnymi mediami? Np. z TVN-em?

TVN powiela klisze, ale nie jest to propaganda antyuchodźcza. Widziałem tam też materiały, które były zaskakująco empatyczne – np. rozmowę z polskim kierowcą w Calais (wiadomo, wszystko musi się kręcić wokół Polski i Polaków), który opowiada o swoich dylematach – jeśli znajdą u niego uchodźcę, to on dostaje karę, więc później może stracić pracę lub część pensji. To jest realny problem, a nie szczucie na obcych. Przy czym on mówił, że rozumie tych ludzi, wie, że są przyparci do muru, nie są źli. Oczywiście TVN uprawia też „prawdopośrodkizm” i w tym celu zaprasza ludzi, którzy gadają okropne rzeczy o tych uchodźcach, i traktuje się ich tak jakby to była po prostu opinia. Żyjemy w świecie teleturnieju, więc, żeby zostać ekspertem wystarczy na dany temat powiedzieć coś tak spektakularnie idiotycznego, żeby wszyscy o tym usłyszeli. Oczywiście liberalne media powielają ten mechanizm. Przecież to TVN robił całodzienną transmisję z marszu 11 listopada, jakby chodziło o coś nie wiem jak ważnego. No to teraz mamy największy antyimigrancki spęd w Europie.

A co media mogłyby zrobić?

Np. „Gazeta Wyborcza” powinna zrobić pieprzony cotygodniowy dodatek, w którym będzie od początku do końca opowiadać tę całą historię inaczej – nie raz na jakiś czas, nie w konwencji „co słychać na Bliskim Wschodzie?”, tylko po prostu stały „Dodatek Bliskowschodni”, gdzie te historie by wybrzmiały z pełną mocą.

Historie mogą przekonywać?

Mam doświadczenie współpracy ze stowarzyszeniem Strefa Wolnosłowa, które robiło w Polsce warsztaty z imigrantami. Wiadomo, że na takie warsztaty przychodzą ludzie, którzy są już choć trochę otwarci, ale gdy konkretne osoby opowiadają sobie nawzajem swoje historie – to są naprawdę skuteczne sposoby na oswajanie pewnych rzeczy. Tego strasznie brakuje. To się dzieje gdzieś tam w książkach – jest parę przetłumaczonych tytułów o uchodźcach, jest książka Dionisiosa Sturisa o greckich imigrantach w Polsce, jest Nowa Odyseja Patricka Kingsleya, bardzo pożyteczne opracowanie zbiorowe wydane przez Karakter; jest książka Bena Rawlence’a o obozie w Dadaab w Kenii…

Ale to wszystko jest aktywistyczno-intelektualna nisza.

Tak, to prawda. Nie rozmawiamy o poziomie głównej partii opozycyjnej, głównego dziennika czy telewizji. Ale wydaje mi się, że to jest droga, którą trzeba pójść dalej. Upieram się, że można i trzeba stworzyć inną narrację. To też ciekawe, że nie wytworzyliśmy takiej niewypowiedzianej normy wielokulturowej, która byłaby równie silna, jak norma ksenofobiczna.

Może dlatego, że strona liberalna sama nie wierzy, że to możliwe.

Pewnie tak. To właśnie pokazała najlepiej Kopacz tym swoim odwrotem. A była jeszcze wtedy premierką rządu.

To można mieć jeszcze jakąś nadzieję?

Jak mawiał Kafka, nadziei jest dużo, ale nie dla nas [śmiech]. Sondaże są druzgocące. Myśmy w międzyczasie wytworzyli sobie w samej Polsce Obcego. To, że mamy rasizm bez obcych ras czy antyuchodźczą paranoję bez uchodźców, tak jak kiedyś był antysemityzm bez Żydów itd. – to jedno. Ale dokonała się też egzotyzacja Polaków przez innych Polaków. My się naprawdę podzieliliśmy na plemiona i to działa trochę na podobnych zasadach.

Orientacja na Wschód i na dumę narodową?

Nie wiem, czy to jest takie proste. Wydaje mi się, że część elektoratu pisowskiego wcale nie jest antyeuropejska. Akurat w sondaże o wyjściu z Unii to nie do końca wierzę. Może dzisiaj ludzie mają po prostu taki odruch, że jak ich zapytać „Słuchaj, a z tymi uchodźcami…” to oni powiedzą: „Nie!”.

I tak już zostanie?

Nie wiem. Pamiętajmy, że jeszcze dwa lata temu w sondażach Polacy byli bardzo empatyczni wobec uchodźców, może to jeszcze nie jest takie głębokie i odwracalne. Najgorsze tak czy siak czeka samych uchodźców. W Europie na dłuższą metę nie ma woli politycznej, żeby coś naprawdę zmienić. Są albo podejmowane z bólem próby zarządzania kryzysową sytuacją, albo coraz szerszy margines niechęci. To widać po polityce wobec Turcji, po działaniach Frontexu, który przenosi problem coraz głębiej w Afrykę. Do tego mamy kompletny polityczny pat w miejscach, gdzie konflikty generują emigrację. Tutaj jest najciężej. Jak pomóc ludziom z największych obozów: Dadaab w Kenii czy Zaatari w Jordanii? Trzeba by rozwiązać problemy Afryki… Teraz jest najwięcej migrantów w historii – 65 milionów.

Dlaczego w tej sytuacji piszesz o uchodźcach w kontekście niszowego kina?

Bo uważam, ze najważniejszą rzeczą, jaką możemy dziś zrobić, jest wymyślenie nowych połączeń między obrazami i słowami, nowych narracji. I filmy, o których piszę – choć jest w tej książce też dużo ogólnych rozważań nad systemowym wymiarem migracji – dają taką możliwość. Poza tym, jest w nich właśnie coś, czego nam bardzo brakuje – nadzieja, obraz nadziei. Laura Waddington, Sylvain George czy Maria Kourkouta dowodzą, że można patrzeć na świat zupełnie inaczej niż media i politycy zaprzęgnięci w plemienne wojny i zapatrzeni w słupki sondażowe. Można jeszcze być człowiekiem.

 

Paweł Mościcki – adiunkt w Instytucie Badań Literackich PAN, członek redakcji internetowego pisma „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej”, autor książek: Polityka teatru. Eseje o sztuce angażującej (2008), Godard. Pasaże (2010), My też mamy już przeszłość. Guy Debord i historia jako pole bitwy (2015), Migawki z tradycji uciśnionych (2017).

***

Fot. Luigi Avantaggiato

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Witold Mrozek
Zamknij