Wystąpienie Putina na paradzie w Moskwie było nudne. Dyktator ani nie ogłosił mobilizacji, ani że zrzuca atomówkę. Usprawiedliwiał za to wojnę w Ukrainie, nie nazywając jej w ogóle wojną. Skupił się na Donbasie. Narracja nie obejmuje już całej Ukrainy, została tylko „obrona naszych ludzi z Donbasu”. I jedno pytanie: „jak by tu przegrać tę wojnę”?
9 maja to w rosyjskim kalendarzu data niemal sakralna, więc zgodnie z głęboko zakodowaną w nas ludową magią oczekiwaliśmy, że w tak ważnym dniu na pewno coś ważnego się wydarzy. Nagłówki gazet i internetowych portali spekulowały od kilku dni, jeśli nie tygodni na temat, co powie i zrobi Putin.
Wbrew oczekiwaniom mediów Putin nie zrobił ani nie powiedział nic, o czym byśmy już nie wiedzieli, a obchody radziecko-rosyjskiego Dnia Zwycięstwa więcej emocji wywołują za granicą niż w samej Rosji. W Berlinie aktywiści od kilku dni walczyli z lokalną policją i władzami, które ze względów bezpieczeństwa zabroniły eksponowania ukraińskiej flagi. W Warszawie było nawet lepiej. Rosyjski ambasador Siergiej Andriejew został oblany czerwoną farbą, zanim zdążył złożyć wieńce przy Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich.
czytaj także
Rozpoczęło to zażartą inbę o to, czy można w obecnej sytuacji rosyjskich ambasadorów oblewać farbą, a jeśli jednak nie można, to kto zawinił.
Russian ambassador had a hard time today in Warsaw. People chant into his face: “Fascists!” #StandWithUkraine #StopPutinNOW #ArmUkraineNow pic.twitter.com/erZsfB7MEs
— olexander scherba?? (@olex_scherba) May 9, 2022
W porównaniu z tym w Moskwie panowały cisza i spokój, zwłaszcza że na krótko przed rozpoczęciem wojskowej parady odwołano jej część lotniczą. Po niebie nad stolicą miało przelecieć 77 samolotów, na pamiątkę 77 rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem. Wojskowe maszyny miały uformować znak „Z” na niebie i zostawić trzy smugi w kolorach rosyjskiej flagi.
Sam rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow postanowił wytłumaczyć się z tej zmiany, zrzucając winę na złą pogodę. Ciemne chmury zasnuły najwyraźniej całą Rosję jak długa i szeroka, bo w żadnym z miast, gdzie planowano pokaz wojskowej awiacji, parada się nie odbyła, wszędzie pogoda była nieodpowiednia. Czy na Uralu, czy na Syberii, czy na Powołżu, czy w sąsiednim Kaliningradzie, wszędzie te same podłe warunki pogodowe.
W lepszych czasach Rosja sama decydowała o tym, jaka jest pogoda 9 maja, a w tym roku modliła się o deszcz, bo to najlepszy sposób, by ukryć braki w sprzęcie i ludziach. Jak na złość w centrum Moskwy świeciło słońce.
Poranne uroczystości na placu Czerwonym były krótkie i zwięzłe. Paradę przyjmował minister obrony Siergiej Szojgu, który na przekór pogłoskom nie wyglądał, jakby chylił się nad grobem. W ramach słynnych okołokremlowskich insightów parę tygodni temu pojawiły się rewelacje o rozległym i niekoniecznie naturalnym zawale, który miał doprowadzić Szojgu co najmniej do trwałej niepełnosprawności. Miało to tłumaczyć długie okresy jego publicznej nieobecności.
Jak niemal wszystko, co ostatnio jest mówione i pisane o Putinie, rosyjskich elitach, służbach specjalnych czy dowództwie rosyjskiej armii, okazało się to co najwyżej materiałem na śledztwo dziennikarskie dla Pudelka. Szojgu żyje i ma się nieźle, a i Putin nie wygląda na tak bardzo chorego, jak obiecywały nam inne krążące po telegramach i twitterkach pogłoski o raku i nieodstępującej go brygadzie lekarzy.
Niczym więcej niż plotką okazały się także rewelacje o tym, że Putin 9 maja podczas parady na placu Czerwonym ogłosi, że Rosja jednak jest na wojnie i w związku z tym czas zacząć mobilizację. Żadnych fajerwerków w przemówieniu Putina nie było, nawet przysnąć się nie dało, bo było zbyt krótkie na drzemkę. Przemawiał zaledwie dziesięć minut, powtarzając wykładnie swojego systemu filozoficznego, który sprowadza się do tego, że Rosjanie zawsze walczą z faszyzmem.
Było o bohaterstwie radzieckiego narodu, które kontynuuje dzisiaj Rosja, walcząc o „swoich ludzi” na Donbasie, było o gnijącym Zachodzie i tradycyjnych wartościach w Rosji, o hipokryzji Stanów Zjednoczonych, o tym, że NATO dostało w grudniu minionego roku propozycję nie do odrzucenia w sprawie gwarancji bezpieczeństwa, ale nie chciało Rosji wysłuchać. Stara, zdarta płyta.
Przez plac Czerwony przeszła następnie defilada – 11 tysięcy ludzi. Lektor, który przedstawiał jej poszczególne części składowe, częściej niż regularne jednostki wymieniał jednak kadetów, słuchaczy wojskowych akademii czy słynną Junarmię w beżowych mundurach, zwaną także Putlerjugend. Prawdziwe rosyjskie wojsko walczy bowiem nie z wyimaginowanym nazizmem, lecz o utrzymanie u władzy w i dobrym nastroju jednego człowieka.
Potem jeszcze po bruku między GUM-em i ścianami Kremla przetoczyło się trochę czołgów, wozów opancerzonych i wyrzutni rakietowych. Największe wrażenie zrobił chyba pocisk balistyczny Jars (RS-24).
Wszystko odbyło się w dość intymnej atmosferze, bo do Moskwy w tym roku nie pojechali przywódcy innych państw. Kiedy sami jeden po drugim zaczęli deklarować, że nie wybierają się na obchody 9 maja, Dmitrij Pieskow stwierdził, że to nie tak. Po prostu w tym roku rocznica nie jest okrągła, więc Kreml sam nikogo nie zapraszał.
Wielu antywojennych Rosjan deklarowało, że obawiali się tegorocznego 9 maja, spodziewając się, że w tym dniu wydarzy się coś strasznego. Ukraińcy w swoim stylu żartowali z bomby atomowej, która miała spaść na Kijów. Wszyscy baliśmy się, co Rosja wymyśli, by z hukiem uczcić tę okazję, jaką jest Dzień Zwycięstwa.
Skromne i spokojne obchody mogą wskazywać jednak na coś, o czym często, skupieni na obawach przed Rosją, zapominamy. To Rosja bała się w tym roku, jaką niespodziankę na 9 maja przygotuje jej Ukraina. Zatopienie krążownika „Moskwa”, a w ostatnich dniach kolejnych jednostek rosyjskiej floty dobitnie pokazało, że Kijów jest kreatywny. Zapominamy, że przy tak ważnych okazjach w rosyjskich miastach służby postawione są w stopień najwyższej gotowości w obawie przed prowokacjami i atakami terrorystycznymi. W końcu nie ma nic gorszego niż wojna, która wróciłaby na terytorium Rosji – i nie tak jak bawełna do Białogrodu, ale głębiej, mocniej i w tak ważny dzień.
Nie było więc w Moskwie oczekiwanych fajerwerków, które mogłyby pchnąć wojnę przeciwko Ukrainie na jakiś nowy poziom. Tych metaforycznych, bo te właściwe już się przetaczają przez Rosję od wschodu, w miarę jak nad krajem zapada zmierzch po świątecznym dniu. Ale to nie znaczy, że możemy spać spokojnie.
Putin nie powiedział też nic, co sugerowałoby przerwanie „specjalnej operacji”. Wojna ma więc trwać, nawet jeśli nie chodzi już w niej o denazyfikację i demilitaryzację Ukrainy, a jedynie o obronę „naszych ludzi na Donbasie”. Putin nie ogłosił może żadnego sukcesu – bo żadnych znaczących sukcesów rosyjska armia w Ukrainie nie odniosła, a chwalić się morderstwami, torturami i gwałtami na cywilach nawet Putinowi nie wypada w taki dzień. Ale nadal nic nie wskazuje na to, że miałby się wycofać z bezsensownej i brutalnej wojny, którą rozpętał.
Poza tym jednego już zdążyliśmy się nauczyć. Żadne oficjalne słowa wypowiadane przez Putina i ludzi z jego otoczenia nie mają większego znaczenia. Wszystko, co wychodzi z ich ust, to dezinformacja a priori, dlatego brak radykalnych ruchów dzisiaj nie oznacza wcale, że jutro Rosjanie nie obudzą się w kraju, który już oficjalnie prowadzi wojnę i w pośpiechu przebiera ich w mundur, by gnać na front.
Ukraińcy się tego nie boją, bo dobrze wyszkolonej, wyposażonej i zmotywowanej armii nie da się pokonać ściągniętymi z kanapy księgowymi, sprzedawcami czy robotnikami z fabryk, które mają przestoje z powodu sankcji.
Dlatego coraz poważniej nabrzmiewa zasadniczy problem. Na dobrą sprawę to od momentu, kiedy Kijów się utrzymał w pierwszych dniach wojny, wiemy, że Rosja nie jest w stanie pokonać Ukrainy. Dzisiaj widać to już bardzo wyraźnie. Ale nikt nie umie sobie wyobrazić, w jaki sposób Rosja miałaby tę wojnę przegrać. Byłoby fajnie, gdyby udało się znaleźć taki scenariusz, w którym nie ma sceny z grzybem atomowym.