Nawet nie będąc entuzjastą wszystkich pomysłów Emmanuela Macrona, nie sposób nie docenić macronizmu jako pewnej praktyki politycznej.
Rewolucję Emmanuela Macrona łatwo zbagatelizować – już sam tytuł jest na pewno na wyrost. W wielu miejscach książki autor prześlizguje się po licznych tematach, jakby chciał uniknąć oskarżeń o to, że nie zajął się czymś ważnym. Z kolei niektóre recepty, jakie formułuje, mają w sobie za dużo prostolinijności. Wydana niedawno po polsku książka Macrona pozwala jednak zrozumieć, dlaczego to on wygrał wybory prezydenckie i powstrzymał Marine Le Pen – nawet jeśli tuż po jej porażce większość komentatorów mądrzyła się, że i tak nie miała ona szans na wygraną. Rewolucja napisana jeszcze przed wyborem autora na urząd w 2017 roku dowodzi, że zwycięstwo nie było przypadkiem i że stało za nim coś więcej niż prezencja Macrona albo sprytny marketing.
Warufakis: Gratulacje, prezydencie Macron. Od teraz się Panu sprzeciwiamy
czytaj także
Z góry zaznaczę, że nie jestem zagorzałym fanem prezydenta Francji. Jego pomysły w wielu miejscach niebezpiecznie rymują się z neoliberalną wizją świata, nawet jeśli on sam odcina się od polityki oszczędności dla oszczędności czy prostej apologii wzrostu gospodarczego. Na przykład to, co pisze o możliwych zmianach w systemie ochrony zdrowia – miałyby one polegać na łączeniu prywatnych praktyk lekarzy zdolnych do odpowiadania na lokalne potrzeby pacjentów z publicznym systemem opieki – wydaje się nie brać pod uwagę zagrożeń, jakie wynikają z takiej prywatyzacji opieki medycznej. Podobnie nadzieja Macrona na to, że rozwój społeczny można stymulować przez rozbudzanie oddolnej aktywności obywateli za bardzo pachnie mi – znanymi z Wielkiej Brytanii Camerona – tezami, żeby zamiast liczyć na pomoc państwa, ludzie sami się zorganizowali, jeśli mają jakiś problem. Nawet nie będąc jednak entuzjastą wszystkich pomysłów Macrona, nie sposób nie docenić macronizmu jako pewnej praktyki politycznej.
czytaj także
Jego najważniejsza cecha daje znać o sobie już w pierwszym zdaniu książki: „Aby odzyskać nadzieję, musimy stawić czoło rzeczywistości”. Macron odwraca tym samym przyjęty sposób rozumienia relacji między nadzieją i zmianą, zazwyczaj bowiem mamy konfrontować się z rzeczywistością odnajdując w sobie nadzieję, że zmiana jest możliwa. Czyli: najpierw musimy uwierzyć, a potem działać. Macron widzi sprawę inaczej: jeśli nie skonfrontujemy się z rzeczywistością, nie podejmiemy ryzyka i wyzwań – nadzieja się nie pojawi. Górę wezmą zwątpienie, strach lub nostalgia za starymi dobrymi czasami, gdy jeszcze wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku. Macronizm za to opiera się na nadziei rodzącej się z działania, z nazywania problemów, „mówienia, jak jest”.
Dlatego właśnie w książce tej w różnych wrażliwych sprawach nie ma uników. Francuska szkoła równo traktuje uczniów? Guzik prawda, opiera się na segregacji i nie zapewnia osobom o niskim statusie edukacji umożliwiającej nie tylko znalezienie pracy, ale nawet zwyczajne uczestniczenie w życiu społecznym, skoro dziesiątki tysięcy dzieci mają problem z czytaniem i pisaniem. Dalej, priorytetem jest zachowanie miejsc pracy o wysokim standardzie? Jak można tak twierdzić w sytuacji, gdy polityka obrony miejsc pracy nie zapobiega ani ich ucieczce za granicę, ani zwiększaniu się liczby ludzi pracujących na kontraktach terminowych? A w dodatku część obywateli przestaje żyć z pracy, za to korzysta z renty czerpanej z posiadanych nieruchomości… Trzeba zwiększać poziom życia? Ale czy można to zrobić bez wzięcia pod uwagę kryzysu klimatycznego i coraz większego obciążenia naszej planety? I tak dalej: o przestępczości, terroryzmie, sojuszach międzynarodowych i bezrobociu.
Elity polityczne albo udają, że te problemy nie istnieją, albo wykorzystują je cynicznie do swoich gier oferując skrajne odpowiedzi, które w żadnym razie nie stanowią rozwiązania. Macronizm jest tak ciekawy właśnie jako niepopulistyczna krytyka elit politycznych. W tej opowieści problem z obecnymi elitami nie polega na tym, że żyją ponad stan, oderwały się od zwykłych ludzi, czy że są skorumpowane i zepsute. Przede wszystkim nie mają one pomysłu na to, jak odpowiedzieć na wyzwania współczesności. Socjaliści i chadecy zadowalają się pomniejszymi zmianami mając nadzieję na zachowanie status quo. Skrajna lewica i prawica, każda na swój sposób, chciałyby powrotu do przeszłości. W dodatku siły umiarkowane straszą skrajnymi, a skrajne szantażują centrum. Konsekwencją tego jest polityka niemocy, w której dryf i niezdolność do skonfrontowania się z rzeczywistością skrywa się pod mnogością kolejnych przepisów tworzących tylko pozory zmiany.
Macron prezentuje się jako osoba spoza tego układu nie dlatego, że pochodzi z ludu (jego rodzice są lekarzami), nie dlatego, że trzymał się na dystans od elit (skończył przecież prestiżową Ecole National d’Administration, a maturę zdał w elitarnym paryskim liceum Henri-IV) i nie dlatego, że jeszcze nie rządził (bo był ministrem gospodarki i finansów w rządzie socjalisty Manuela Vallsa). Jego osobność polegać ma właśnie na woli konfrontacji z problemami i poszukiwania odważnych odpowiedzi, które są zgodne z francuską tradycją progresywizmu. Jeśli na przykład istnieje problem zdegradowanych społecznie przedmieść zdominowanych przez ludność muzułmańską, to nie można ani ograniczać się do powierzchownych rewitalizacji (nowe place zabaw, nowe elewacje) ani też forsować idei większej dyscypliny i bezwzględnego karania łącznie z pozbawianiem obywatelstwa dla podejrzanych o terroryzm. Macron mówi za to o konieczności wyrównania szans edukacyjnych łącznie z możliwością uczenia się poza miejscem zamieszkania (we Francji obowiązuje dość ścisła rejonizacja szkół), dofinansowania systemu edukacji w „trudnych” dzielnicach oraz przywrócenia programu osiedlowych jednostek policji, które byłyby bliżej mieszkańców. Celem Macrona jest zatem realne otwarcie mieszkańcom przedmieść, zwłaszcza młodym, dostępu do edukacji, kultury i pracy tak, żeby hasła równości, wolności i braterstwa nie były tylko pustymi sloganami.
Jeśli jest w antyelitaryzmie Macrona jakiś element populistyczny, to dotyczy on cyrkulacji elit politycznych. Opowiada się on bowiem za ograniczeniem liczby kadencji dla parlamentarzystów do trzech i postuluje, żeby polityka nie była zawodem, ale zaangażowaniem. Ma to sprzyjać z jednej strony demokratyzacji polityki, z drugiej zaś zapewniać jej dopływ świeżych idei i pomysłów z innych sfer życia. Do polityki powinni bowiem trafiać nie tylko zawodowcy, ale też ludzie, którzy oprócz kompetencji mają pasję do walki o urzeczywistnienie francuskich marzeń o społeczeństwie wolnym, humanistycznym i szukającym rozwiązań dla całej ludzkości.
czytaj także
Tego rodzaju patriotyzm, łączący narodową specyfikę z problemami ogólnymi, jest osnową projektu Macrona. Naród określony jest możliwie szeroko przez kulturę i język, Francji nie definiuje natomiast ani kolor skóry jej mieszkańców, ani np. wyznanie katolickie. Jeśli coś stanowić ma istotę francuskiego ducha, to polega on na nieustanej skłonności do zmiany i woli docierania do tego, co może stanowić podstawę współistnienia ludzi poza podziałami rasowymi, klasowymi, religijnymi i płciowymi. Dziś przez zmiany klimatu zagrożone są same środowiskowe podstawy tego współistnienia i dlatego Macron podkreśla np. rolę badań nad technologiami, które pozwolą osiągnąć redukcję emisji CO2. Z kolei posiadanie terytoriów zamorskich Macron uznaje za szczególną szansę, ale też zobowiązanie Francji do pracy nad różnorodnością tych rozwiązań w odmiennych typach środowiska.
Nie podejmuję się tu rozliczania Macrona z realizacji jego wizji, to osobna historia, która zresztą w tej chwili toczy się na naszych oczach. Na pewno jednak w swojej Rewolucji Macron udowadnia, że nie jest wytworem marketingu, ale oryginalną postacią potrafiącą na własną rękę określać kierunek polityki i zdobyć dla niej szerokie kręgi zwolenników. Udowadnia też, że idee progresywne nie są skazane na przegraną, jeśli tylko ktoś potraktuje je serio i podejmie o nie walkę.
Dla Macrona Polska to balast. I to niestety nie tylko wina PiS
czytaj także
Trudno myśleć o przenoszeniu jego idei w skali jeden do jednego między różnymi krajami. Główne rysy macronizmu mogą być jednak źródłem inspiracji dla polityków, którzy nie zgadzają się na neoautorytarną falę: trzeba mierzyć się z problemami, a nie ich unikać. W Polsce na przykład rozmawiać o uchodźcach, prawach kobiet, Kościele i nierównościach społecznych, które sprawiają, że ludzie mają poczucie, że nie wszystkich obowiązują te same reguły. W ten sposób – jako zdolność skonfrontowania się z wyzwaniami – macronizm definiuje przywództwo unikając prostego populizmu w krytyce elit, który karmi się wizją sanacji możliwej, jeśli tylko usunie się złych i niemoralnych ludzi. Jest wreszcie w macronizmie pomysł na naród, który nie zamyka się w swoich granicach i interesach, ale współtworzy historię jako proces emancypacji łączący wszystkich ludzi.
Niektórzy kręcić będą nosem, że taka wizja to za mało. Przyznać jednak trzeba, że niewielu postępowych polityków potrafi zaoferować dziś aż tyle i porwać za sobą masy.