Inteligentna, wyrachowana, momentami kompletnie pozbawiona wyobraźni i anachroniczna. Jaka jest Theresa May?
„Brexit to Brexit. Nie ma odwrotu” – mówiła May podczas spotkania ze swoimi poplecznikami w Birmingham tuż przed ogłoszeniem przez Downing Street, że to ona zostanie przyszłą premier UK. Jej zdecydowana deklaracja miała położyć kres obawom tych członków Partii Konserwatywnej, którzy nie wierzyli, że May, dotychczas „umiarkowana zwolenniczka pozostania Zjednoczonego Królestwa w Unii”, wypełni wolę narodu, uruchomi Artykuł 50 i wyprowadzi Wielką Brytanię ze struktur unijnych. May w krótkim wystąpieniu skutecznie przekonała nieprzekonanych, że nie zawiedzie oczekiwań – dając dowód, że jej awersja do składania wiążących obietnic dotyczy jedynie imigrantów.
Mocne i proste słowa, bezkompromisowe rozwiązania, odwaga w podejmowaniu trudnych decyzji – to są cechy, które zyskują May rzesze wiernych popleczników wśród konserwatywnego elektoratu. Do May lgną określenia typu „piekielnie trudna kobieta”, mnożą się porównania do Żelaznej Damy. Wbrew pozorom, nie jest to kwestia seksizmu i bezrefleksyjnego stawiania znaku równości między jedynymi kobietami na stanowisku premiera w historii brytyjskiej polityki. Dwie silne Toryski rzeczywiście wiele łączy.
Piekielnie trudne kobiety
MT i TM to dwie inteligentne i autorytarne polityczki, zdecydowane by na przeciw skomplikowanym problemom wychodzić z wysoko podniesionym czołem… i garścią pozornie prostych rozwiązań w zanadrzu. Górnictwo przynosi straty? Zamknijmy kopalnie. Górnicy strajkują? Wyślijmy policję. Rośnie spożycie narkotyków? Zabrońmy handlu. Przecież to takie proste… gdy nie liczymy się z bezpośrednim wpływem naszych decyzji na życie ludzkie.
Dlatego właśnie podobieństwa między May a Thatcher niejednemu jeżą włos na karku. Konserwatywna polityka społeczna i finansowa poprzedniej Żelaznej Damy – zdaniem niektórych niezbędna, by wyprowadzić kraj z wieloletniej recesji, zdaniem innych źródło wielu bolączek po dziś dzień trawiących brytyjskie społeczeństwo – spowodowała największe strajki i niepokoje społeczne w powojennej historii Zjednoczonego Królestwa. To za Thatcher policja brutalnie tłumiła strajki górników, to przez 11 lat rządów Thatcher konflikt w Irlandii Północnej nie doczekał się żadnych sensownych rozwiązań (pozostaje żywić nadzieję, że Brexit nie doprowadzi do jego odrodzenia). Zarówno Thatcher jak i May zdają się szczerze i bezkrytycznie wierzyć w dogmaty konserwatywnej doktryny oraz mieć siłę, by skutecznie przekuwać wyznawaną teorię w praktykę.
Jedna i druga zdają się również być nieświadome, jak katastrofalne skutki może mieć otwarte alienowanie szerokich warstw społeczeństwa. To właśnie ta społeczna krótkowzroczność jest ich największą słabością. A jeśli za krótkowzroczność Thatcher koszta ponosili głównie górnicy, to ofiarami polityki May będą przede wszystkim imigranci. A w zasadzie, biorąc pod uwagę poreferendalną eksplozję rasizmu na Wyspach, już nimi są.
Warto jednak zaznaczyć na marginesie, że po sześciu latach rządów Camerona nie dziwi popularność reprezentowanego przez May, bezpardonowego podejścia do rzeczywistych lub wyimaginowanych problemów społecznych. Cameron zdawał się niespecjalnie zainteresowany ich rozwiązywaniem; raczej traktował arenę polityczną jako podwórko do prowadzenia swoich chłopięcych gierek. Obserwowanie May u władzy może więc niektórym przywrócić wiarę w politykę motywowaną ideowo.
Cześć, Tereska
Pryncypialne podejście do polityki nie powinno zresztą dziwić u córki pastora, wychowanej według ostrych, ale jasnych reguł.
Urodzona w 1956 roku, zdobywczyni pomniejszych stypendiów jeszcze za czasów szkolnych, absolwentka geografii na Uniwersytecie Oksfordzkim, May do polityki wkroczyła w 1997 roku, po zdobyciu mandatu poselskiego w okręgu Maidenhead (południowa Anglia). W przygotowanym w 1997 materiale dokumentalnym na jej temat, May zachwyca naturalnością i rezolutnością.
May od początku kariery w partii wykazywała się silnym politycznym instynktem i skutecznością działań.
Bardzo szybko zyskała sobie szacunek szefostwa i już od 1999 roku zajmowała kolejne stanowiska w torysowskim gabinecie cieni, dublując kolejno m.in. ministrów edukacji, transportu, rodziny i kultury. Wreszcie, po wygranej Torysów nad Laburzystami w 2010 roku, May objęła stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych.
Jest to resort uznawany za niewdzięczny i trudny – głowa Home Office’u zajmuje się policją, imigracją, walką z terroryzmem. Szefowanie mu ma być prostą drogą do zaprzepaszczenia politycznej kariery. Dlatego wielu sądziło, że May dostała to, dosyć wyeksponowane, stanowisko dla „ozdoby”, by zaspokoić potrzeby feministycznie nastawionej części elektoratu.
May szybko wyprowadziła jednak wszystkich z błędu, utrzymując się na stanowisku rekordowe 6 lat i stopniowo zyskując na popularności i znaczeniu. Mimo podjęcia szeregu kontrowersyjnych decyzji, szeroko krytkowanych nawet przez członków jej własnej partii („Czasem mam wrażenie, że tylko Theresa i ja wierzymy w naszą politykę imigracyjną”, miał kiedyś powiedzieć zrezygnowany David Cameron w prywatnej rozmowie), May nie musiała nigdy zapłacić politycznej ceny za swoje decyzje. Nic to, że nie udało jej się zrealizować żadnej ze składanych wyborcom obietnic.
Niezauważalna niekompetencja
Obniżenie poziomu imigracji na Wyspy do dziesiątek tysięcy? To ona pomagała lansować to hasło. Tymczasem w czasie, gdy May odpowiadała za politykę imigracyjną kraju, mimo wprowadzenia przez Żelazną Damę bis drakońskich przepisów, poziom imigracji do UK wyniósł rekordowe 330,000 osób netto.
Obietnica imigracyjna była z góry skazana na porażkę – trzeba więc ją uznać albo za wykalkulowane kłamstwo, albo za świadectwo, że przyjmując tekę ministra May nie miała pojęcia, za co się bierze. Co więcej, niedotrzymanie tej obietnicy przy jednoczesnym obwinianiu imigrantów za wszelkie problemy kraju, można uznać za główną przyczynę Brexitu. Theresa May, ponoć zwolenniczka opcji Remain, odegrała więc znaczną rolę w fiasku rządu Camerona.
Z jakiejś tajemniczej przyczyny nikt jednak nie rozlicza May z przeciwskutecznych działań. Ludzie czasem nazywają ją „trudną”, ale nigdy nie „niekompetentną” – tak że nawet lewicujący dziennik „The Guardian” wytypował ją w zeszłym tygodniu jako najlepszą kandydatkę na następczynię Camerona.
A przecież nie tylko o niedotrzymanie obietnic w sprawie imigracji tu chodzi. Za czasów Theresy May Home Office popełnił szereg błędów, za które zapłacić musieli zwykli imigranci. Pierwszy przykład z brzegu to afera paszportowa z udziałem polskich dzieci . Zimą i jesienią problemy z May mieli natomiast zagraniczni studenci – z powodu wykrycia kilku przypadków oszustwa na egzaminie z języka angielskiego, deportowano tysiące niewinnych i żądnych wiedzy młodych ludzi. Co prawda May musiała w związku z tym stawić się przed specjalną parlamentarną komisję, nic jednak nie wskazuje na to, by ta niebagatelna przecież afera miała pokrzyżować jej polityczne plany.
Wygląda więc na to, że w 2016 roku w Wielkiej Brytanii pogrywanie życiem imigrantów jakby były to jedynie żetony w grze czy słupki w statystykach, cieszy się społecznym poparciem. Z niechęcią wobec imigrantów na banerach, Theresa May wychodzi z podobnych i pomniejszych afer obronną ręką, po drodze gniotąc ludzkie życia obcasami swoich słynnych szpilek.
A nie tylko prawa imigrantów na Wyspach są zagrożone. W kwietniu media obiegła szokująca wypowiedź May o tym, że Wielka Brytania powinna zerwać Europejską Konwencję Praw Człowieka. Co więcej, niedługo w życie wejdzie firmowana przez May, kontrowersyjna ustawa o nadzorowaniu ruchu w sieci, tzw. Snoopers’ Charter, przy której zarówno ACTA jak i TTIP wyglądają dość niewinnie.
Jednak apogeum konserwatywnej ignorancji szefowa Home Office’u osiągnęła chyba niedawno wprowadzoną ustawą o spożyciu dopalaczy . Ustawa wprowadza absolutny zakaz handlowania substancjami psychoaktywnymi, wbrew badaniom o nieskuteczności takich przepisów przeprowadzonym w 2014 roku przez… sam Home Office.
Nic więc dziwnego, że powołanie Theresy May na stanowisko premiera – bez przeprowadzenia w tej sprawie powszechnych wyborów – przynajmniej u niektórych z nas wywołuje żywe protesty.
Na pytanie, „kto się boi Theresy May” wypadałoby odpowiedź: każdy emigrant czytający prasę i zaznajomiony z historią Niemiec.
Niekompetentna i krótkowzroczna lub kalkująca i populistyczna, na pewno bezwzględna i mniej lub bardziej ksenofobiczna – nie są to cechy, które chciałoby się przypisywać najważniejszemu politykowi w kraju. Wygląda na to, że w najbliższych tygodniach powinno nam przyświecać motto: „Miej nadzieję na najlepsze, przygotuj się na najgorsze”. Może jednak była Minister Spraw Wewnętrznych jeszcze mile nas zaskoczy.
Warto się mylić
„Obecnie, jeśli urodzisz się w biedzie, przeciętnie będziesz żyć 9 lat krócej niż inni. Jeśli masz czarny kolor skóry, wymiar sprawiedliwości będzie traktował cię surowiej, niż osoby białoskóre. Jeśli jesteś białym chłopcem z klasy robotniczej, masz najmniejsze szanse by dostać się na uniwersytet.
(…) Jeśli jesteś kobietą, wciąż będziesz zarabiać mniej niż mężczyzna. Jeśli cierpisz z powodu chorób psychicznych, zbyt często nikt nie zaoferuje ci odpowiedniej pomocy. Jeśli należysz do młodego pokolenia, będziesz mieć największe w historii problemy z kupnem własnego domu.
(…) Z tych względów, jeśli zostanę premierem, Partia Konserwatywna – kompletnie, absolutnie, kategorycznie – będzie służyć interesom klasy robotniczej.”
Nie są to fragmenty przemówienia lewicującego młodego Torysa, a… poniedziałkowego wystąpienia samej Theresy May, zainspirowanego, jak mówi, wynikami czerwcowego głosowania w sprawie Brexitu, które unaoczniło rozczarowanie i rozgoryczenie pracujących klas Wielkiej Brytanii. Co prawda w zestawieniu z jej dotychczasową historią głosowań , poniedziałkowe deklaracje May nie wyglądają już tak imponująco; popierała wprowadzenie austerity, protestowała przeciw nałożeniu większej kontroli nad sektorem finansowym. Jej słowa można więc odczytywać jako tani populizm rodem z nazistowskiej propagandy (Hitler nie wygrał wyborów obiecując od razu eksterminację Żydów, a pracę dla ludzi pracy), wciąż jednak stanowią miłą odmianę od jej dotychczasowej retoryki. Theresa próbuje pokazać ludzką twarz. Być może jest to kolejna kalkulacja, być może May – inteligentna polityczka – rzeczywiście wyciągnęła wnioski z niedawnych politycznych wydarzeń.
Zamiast więc rozliczać ją z przeszłych działań, warto może spróbować spojrzeć w przyszłość z nadzieją. Nawet jeśli widzimy w niej współczesnego Hitlera w spódnicy – jeszcze nigdy nie było tak warto się mylić.
**Dziennik Opinii nr 197/2016 (1397)