Nauczyliśmy się przekraczać swój strach. Dziś jesteśmy Białorusinami, którzy potrafią przełamać kordon OMON-u. Jak mawiał Janka Kupała: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło” – mówi Kryścina Drobysz, aktorka zwolniona z Narodowego Teatru Akademickiego im. Janki Kupały w Mińsku.
14 września Narodowy Teatr Akademicki im. Janki Kupały w Mińsku miał świętować swoje stulecie. Ów rówieśnik białoruskiej państwowości od początku swojego istnienia stanowił symbol białoruskiej kultury. Ale tegoroczny jubileusz się nie odbędzie.
Pracownicy teatru ogłosili 13 sierpnia, że wstrzymują wystawianie spektakli i podejmują strajk. W jego ramach domagają się uczciwego przeliczenia głosów po wyborach prezydenckich i ustanie przemocy stosowanej przez aparat państwowy wobec Białorusinów. Później krytycznie na temat sytuacji w kraju wypowiedział się również dyrektor teatru Pawieł Łatuszka. Został natychmiast zwolniony.
Kilka dni później pracownicy teatru nagrali przemówienie, w którym proszą o zaprzestanie represji wobec obywateli Białorusi. Na budynku teatru wywiesili biało-czerwono-białą flagę. Dodatkowo na znak solidarności z dyrektorem złożyli wymówienia zgodnie z hasłem: „Kupałowcy to rodzina, której każdego członka będziemy bronić”. Minister kultury dostał ultimatum: albo wraca dyrektor, albo odejdą wszyscy.
Następnego dnia pracownicy teatru nie mogli już wejść do budynku. Zniknęły również flagi. Przy drzwiach natrafili na funkcjonariuszy służb mundurowych, zajętych „pracami sanitarnymi i epidemiologicznymi”. Nowy dyrektor siedział już w budynku i zapewne owocnie pracował.
26 sierpnia 58 pracowników teatru zostało zwolnionych, 36 z nich to aktorzy. Sytuację skomentował sam Aleksander Łukaszenka słowami: „Chcieliście wolności? No to ją macie”. Z teatru został więc tylko budynek. Opowiada mi o tym jedna ze zwolnionych aktorek – Kryścina Drobysz.
*
Julia Aleksiejewa: Myślałaś wcześniej, że coś takiego może się wydarzyć?
Kryścina Drobysz: Zwolnienie całego teatru?
Nie tylko. Cała sytuacja w kraju.
Z jednej strony można powiedzieć, że to powtarza się co pięć lat – po każdych wyborach. Wielu ludzi zdawało sobie sprawę z tego, że wybory są fałszowane, że cały ten proces to tylko formalność. Jednak w tym roku coś pękło. Głównie dlatego, że Białorusini zobaczyli na własne oczy, jak ich państwo znęca się nad obywatelami.
Podczas epidemii koronawirusa władza poniżyła wszystkich: i żywych, i martwych. A później, podczas kampanii wyborczej, pojawiła się nadzieja, że naprawdę możemy coś zmienić. Wcześniej wychodziliśmy na protesty, ale nie wierzyliśmy, że to jest możliwe. W tym roku Białorusini uwierzyli w siebie i w to, że są w stanie walczyć o prawdę, bo jest nas wielu i mamy w sobie dużo siły. Kiedy czujesz moc i wsparcie, zmienia się podejście do walki.
Zawsze miałam swoje poglądy, ale nie chodziłam z transparentami po mieście. Mam w domu flagę. Ale nie jestem przyzwyczajona do prowadzenia politycznych dyskusji w szerokim gronie. Teraz jednak to kwestia życia i śmierci. Nie można milczeć i trzeba stanąć po którejś ze stron.
Jak do kampanii odnosili się inni aktorzy?
Niektórzy aktywnie uczestniczyli jako wolontariusze kontrkandydatów Łukaszenki w kampanii wyborczej. Dużo o tym rozmawialiśmy. Mieliśmy poczucie, że coś się wydarzy. Od kilku miesięcy sytuacja zmienia się codziennie, a czasem nawet co godzina. Podczas gdy my rozmawiamy, kilka kilometrów dalej służby tłumią protesty studentów i licealistów. Boję się nawet sobie wyobrazić, co będzie jutro.
Co sprawiło, że postanowiliście działać?
9–11 sierpnia nastąpił wstrząs, który dotknął nie tylko nas – cały kraj. Całe to piekło, aresztowania, ranni. Niektórzy z nas byli wtedy na ulicach, jeden kolega został zatrzymany, spędził dwa dni w areszcie. Nikt nie wiedział, co się z nim stało.
Sama brałam udział w protestach, byłam w ich epicentrum. To było straszne. Nie spałam i nie jadłam, bo nie mogłam. Na ulicy nie było żadnych zasad. Ludzie całymi godzinami przemieszczali się, oglądali do tyłu, przyglądali innym. Nie mam słów, by to opisać.
Po kilku nocach doszliśmy z kolegami i koleżankami do wniosku, że nie możemy rozpocząć sezonu i wyjść na scenę, gdy w pobliżu wybuchają granaty. Poza tym teatr znajduje się w centrum miasta, nieopodal jest administracja Łukaszenki. W pierwszym tygodniu protestów koncentrowało się tam wojsko i OMON. Było strasznie przechodzić obok. Przez kilka dni teatr był zamknięty, nie można było do niego podejść. Kiedy musiałam się dostać do środka, towarzyszył mi OMON-owiec. W takiej sytuacji nie wyobrażam sobie, że można by milczeć i udawać, że nic się nie dzieje.
Nasz zawód związany jest z emocjami. W strachu i pod presją nie można go wykonywać. 20 sierpnia mieliśmy wrócić do pracy po urlopie, ale zebraliśmy się w teatrze 12 sierpnia, by podjąć jakąś decyzję. To była wspólna decyzja. Dla niemal wszystkich było jasne, co trzeba robić.
Ostatnia relacja Sierakowskiego z Mińska: Otwarcie roku szkolnego w areszcie
czytaj także
Niemal wszystkich?
Jak w każdej społeczności i w naszym teatrze ludzie mają różne zdania. Z pewnością mogę powiedzieć, że wszyscy doskonale rozumieją poziom „niesprawiedliwości” – choć to naprawdę łagodne słowo – która wydarza się w naszym kraju. Wszyscy pracownicy teatru sprzeciwiają się przemocy, ale niektórzy mają odmienne wizje co do tego, jak wyjść z tej sytuacji, jak działać.
Co dzieje się teraz w teatrze?
Wymówienia nie złożyło piętnastu aktorów. To głównie artyści starszego pokolenia. My jesteśmy młodzi, możemy walczyć, a dla nich bezpieczniej będzie zostać w teatrze. Trudno powiedzieć, jak wygląda teraz ich praca, bo większość zespołu aktorskiego odeszła, w teatrze nie został ani jeden reżyser, nie ma też pracowników technicznych ani dyrektora artystycznego. W dodatku po naszym zwolnieniu odeszli kolejni pracownicy. Został sam budynek, do którego nikt nie wchodzi. I my – „kupałowcy” na emigracji.
Co czułaś, gdy dowiedziałaś się o zwolnieniu?
Nie miałam przy sobie telefonu, więc przegapiłam wiadomość od kierownictwa. Nagle koledzy powiedzieli mi, że zostałam zwolniona. To było dziwne uczucie. Z jednej strony ulżyło mi, że wyrwałam się ze szponów ideologicznej niewoli, która objęła również nasz teatr, z drugiej – bardzo mnie to zabolało. To nie tylko praca, ale i drugi dom.
czytaj także
Nasz teatr zawsze był dla Białorusinów ważnym miejscem. Sztuki były pokazywane w języku białoruskim, na scenie można było zobaczyć biało-czerwono-białą flagę.
To tradycja kultywowana od stulecia. W naszym teatrze nie ma przypadkowych ludzi. Jeśli jesteś „swój”, jeśli stajesz się częścią rodziny, to ta więź jest bardzo mocna. Szczególnie teraz rozumiem, że nie jestem odpowiedzialna tylko za siebie.
Lidzija Jarmoszyna, przewodnicząca białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej, uwielbia teatr. Chodziła do was na wszystkie premiery.
Tak, kiedy oglądała Rewizora na podstawie Nikołaja Gogola, bardzo się śmiała. Siedziałam w tym momencie na sali i patrzyłam na nią z myślą: „czy ty wiesz, o co chodzi w tej sztuce?”.
Czasami chciałabym zapytać wszystkich tych ludzi, czy naprawdę rozumieją, co robią. Zdaję sobie sprawę, że każdy ma swoje motywacje, może z wielu względów czuć się zagrożony. Ale ci ludzie zapisali się na kartach historii w sposób, w jaki prawdopodobnie nikt nie chciałby być zapamiętany przez ludzi.
Jak myślisz, kogo teraz zatrudni teatr?
Jest mało prawdopodobne, że teraz otworzą sezon [po rozmowie ogłoszono przeniesienie otwarcia na listopad – red.]. Na czele stoją teraz ludzie, którzy nie mają pojęcia, jak funkcjonuje teatr. Nowy dyrektor zapewne nie wie, co z tym zrobić i kogo zatrudnić. Aby przywrócić pracę teatru przynajmniej częściowo, potrzeba co najmniej pół roku.
„Wystarczy, że milicjanci uznają kogoś za osobę LGBT, i wtedy rozpoczyna się piekło”
czytaj także
Nie mieliście pomysłu, by zostać w teatrze i bronić budynku?
Nie sądziliśmy, że to wszystko stanie się tak szybko. Byliśmy w teatrze, a następnego dnia nas w ogóle nie wpuścili. Żartowaliśmy, że jesteśmy gotowi tu spać i bronić budynku. Ale okazało się, że nawet nie możemy tam wejść, a w telewizji pokazano reportaż, że to wszystko wina aktorów.
Ale ludzie nie mają teraz głowy do spektakli. Kino i teatr dzieją się na żywo na ulicy oraz w wiadomościach telewizyjnych. Niedawno prowadziłam samochód. Wiedziałam, że centrum jest wieczorami zamknięte. Jakoś udało mi się przejechać z jednej części miasta do drugiej i nagle na skrzyżowaniu zatrzymuje ruch drogówka, wyjeżdżają radiowozy, biegnie OMON. Jestem w epicentrum wydarzeń. I zdaję sobie sprawę, że mogą mnie wyciągnąć z samochodu i rzucić twarzą na ziemię. Zawsze jesteś w kinie! Ludzie nie potrzebują teraz teatru. Bilety nie są sprzedawane. Jakie bilety? Wkrótce ludzie nie będą mieli z czego żyć.
Co będziecie robić dalej?
Nie przestaniemy protestować. Tam, gdzie są ludzie, tam jesteśmy i my. Nie mogę mówić szczegółowo o naszych planach, ale będziemy próbować istnieć. Zabraliśmy teatr z budynku, musimy utrzymać go przy życiu. Bo po opuszczeniu teatru wzięliśmy na siebie bardzo dużą odpowiedzialność. Zabraliśmy z budynku kawałek tradycji i kultury narodowej. Musimy to nieść, nie możemy tego porzucić. Nie mamy do tego prawa.
Czy według ciebie rewolucja już się wydarzyła?
Coś się zmieniło. Na pewno relacje między ludźmi. Im ostrzej reaguje władza, tym mocniejszy jest opór społeczeństwa. Nie nazwałabym tego rewolucją, ale pewien przełom jest odczuwalny. Od trzech tygodni udaje nam się utrzymać obronę. To już wielki postęp.
czytaj także
Co jest teraz dla ciebie głównym symbolem protestów?
Po prostu ludzie. Podczas jednego z protestów, w którym uczestniczyłam, do grupy ludzi podbiegła dziewczyna i zapytała, kto jest koordynatorem. Odpowiedziałam, że nie ma tu koordynatora. A oni przywieźli jedzenie i nie wiedzieli, komu dać. Cały sens tych protestów polega na tym, że ich tu nie ma. Są tylko ludzie, którzy widzą, że rusza kolumna, i dołączają do niej. Siła jest w ludziach i jedności.
Nigdy nie byłam tak szczęśliwa w tłumie ludzi. Wszyscy się cieszymy, kiedy idziemy w pokojowym marszu. Kiedy w stutysięcznym tłumie zgubi się karta kredytowa, właściciel zostanie znaleziony w ciągu minuty, bo tłum zacznie krzyczeć jego nazwisko. To daje wiarę w ludzi. Przychodzisz na marsz jak do domu. Nie potrzebujesz telefonu. I tak nie ma łączności i wszyscy są na miejscu. Nigdy w życiu nie przeżyłam czegoś takiego. I jestem gotowa, by jeszcze długo w takich marszach chodzić.
Jak widzisz swoją rolę w tych protestach jako aktorka? Jak możesz je inspirować?
Od początku angażuję się w protesty kobiet. To był moment, w którym czuliśmy się bezradni, nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Dostałam wiadomość: „widzimy się, ubierz się na biało”. Dołączyłam do łańcucha, wzięłam jakiegoś człowieka za rękę. Nagle zrobiło się nas sto, dwieście, a do wieczora już tysiąc osób. Ludzie podchodzili do nas i proponowali kawę, wodę, dawali kwiaty. To proces wspólnej kreatywności. Widzisz inicjatywę, pomagasz się jej rozwinąć.
Z kolei nasza władza działa topornie: umie zatrzymać, pobić, wsadzić do więzienia, dać grzywnę. A naszą siłą jest kreatywność, szukanie niezwykłych sposobów ekspresji protestu. Białorusini nie szukają siłowych sposobów rozwiązania problemów.
Dokąd to wszystko zmierza? Czy pokojowe protesty wystarczą, by dokonać zmiany władzy?
Nie wiem. Kiedy na czele państwa stoi człowiek, który do pokojowej ludności galopuje z karabinem, który obraża zmarłych na koronawirusa ludzi, trudno przewidzieć, co mu jeszcze przyjdzie do głowy. Być może iskra, która rozpaliłaby sytuację, pomogłaby jej się szybciej rozwiązać. Ale to ryzykowna gra z szaleńcem.
Czujesz, że zmieniłaś się w tym miesiącu?
Tak, zdecydowanie. Już po pierwszym nagraniu „kupałowców” wiedzieliśmy, że nic nie będzie takie samo. Wiem, że wszyscy będziemy mieli po tym wszystkim traumę. Kiedy idziemy do domu, rozglądamy się, nie chodzimy sami, czujemy niepokój, wsiadając do marszrutek. Wszędzie zaczęłam widzieć tajniaków. W odbiciu reflektorów na marmurze dostrzegasz tarcze OMON-u. Kilka razy wpadłam w panikę, prowadząc samochód.
Nie doświadczyłam tego, co dzieje się w więzieniach. Ale widziałam na własne oczy, co dzieje się z ludźmi, którzy to przeszli. Na przykład dziewiętnastolatka, która nie jest w stanie z nikim rozmawiać, ucieka przed ludźmi, nie wychodzi z domu. Pracują z nią terapeuci. Boję się o takich ludzi. Ale o siebie się nie boję. Teatr na pewno będzie inny, bo sami dojrzeliśmy. Doświadczyliśmy tego, o czym czytaliśmy w książkach o drugiej wojnie światowej.
Pozwól, że zakończę optymistycznie. Myślę, że kultywacja własnego gniewu i lęków we właściwym kierunku może dać piękne rezultaty. Nauczyliśmy się przekraczać swój strach. Dziś jesteśmy Białorusinami, którzy potrafią przełamać kordon OMON-u. Jak mawiał Janka Kupała: „Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. W Białorusi mamy dziś nieskończoną wiarę w ludzi. I niech tak pozostanie.
**
Kryścina Drobysz – aktorka, absolwentka wydziału teatralnego Akademii Sztuk w Mińsku. W latach 2013–2020 pracowała w Narodowym Teatrze Akademickim im. Janki Kupały w Mińsku.
Julia Aleksiejewa – reporterka i dokumentalistka.