Przykro mi, panowie, ale społeczeństwo i planeta są ważniejsze niż prawo do zysków.
Z okazji premiery najnowszej książki Naomi Klein This Changes Everything. Capitalism vs. The Climate, przypominamy głośne przemówienie-manifest kanadyjskiej pisarki i dziennikarki, które ukazało się w polskim tłumaczeniu na łamach Dziennika Opinii.
„Związki powinny przyłączyć się do walki ze zmianami klimatu” – powiedziała Naomi Klein na konwencji powołującej UNIFOR, największy związek zawodowy w kanadyjskim sektorze prywatnym. Autorka nazywanego „alterglobalistyczną Biblią” No Logo oraz Doktryny szoku, w swojej trzeciej książce To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat pisze o destrukcyjnym wpływie współczesnego kapitalizmu na klimat. W przemówieniu Klein podkreśliła rolę nowych ruchów społecznych i związkowych, konieczność odzyskania przestrzeni miejskiej i wagę inwestycji w nowe rozwiązania gospodarcze i miejsca pracy – nie obok, ale w połączeniu z walką o inną politykę klimatyczną dla całego globu. Poniżej tekst wystąpienia. Źródło: www.naomiklein.org. Skróty pochodzą od redakcji.
***
Część z was zna Doktrynę szoku, książkę, którą napisałam. Argumentuję w niej, że w ciągu ostatnich 35 lat korporacje wykorzystywały różne formy kryzysu – szok ekonomiczny, katastrofy naturalne, wojny – by wprowadzać rozwiązania służące wzbogaceniu się wąskiej elity, niszczyć regulacje, ciąć wydatki na politykę społeczną i wymuszać prywatyzacje. […] Nie brakuje przykładów: od masowego cięcia płac i zwolnień w greckim sektorze publicznym, przez zamach na emerytury w przeżywającym spreparowane bankructwo Detroit po zrzucanie przez Stephena Harpera [szef partii konserwatywnej, aktualny premier Kanady – przyp. J.D] winy za własne nieudolne rozwiązania na związki zawodowe.
Nie chcę tracić czasu na udowadnianie, że paskudna taktyka wykorzystywania społecznego lęku do pomnażania prywatnych zysków ma się świetnie. Wiecie o tym, jesteście tego świadkami.
Chcę powiedzieć, jak możemy z tym walczyć.
I będę z wami szczera: gdy pisałam książkę, wydawało mi się, że zrozumienie działania tej strategii i wzniecanie oporu wystarczy, by ją powstrzymać. Mieliśmy nawet hasło: „Informacja to opór. Uzbrójcie się!”. Myliłam się. Sama wiedza o tym, co się dzieje – odrzucanie wersji wydarzeń przedstawianej przez polityków i bankierów, mówienie im: „To wy doprowadziliście do kryzysu, nie my”, czy: „To nie my jesteśmy spłukani, to wy zabraliście wszystkie pieniądze”, jest słuszne, ale niewystarczające.
Nawet wtedy, gdy można wyciągnąć miliony ludzi na ulice z hasłem „Nie będziemy płacić za wasz kryzys” na ustach. Spójrzmy prawdzie w oczy – widzieliśmy olbrzymią mobilizację na ulicach Grecji, Hiszpanii, Włoch, Francji, na Wyspach Brytyjskich. Okupowaliśmy Wall Street i Bay Street, i niezliczone inne miejsca. A mimo to wymierzone w nas ataki nie ustają.
Część ruchów, które powstały w ostatnich latach, ma zdolność przetrwania, jednak zbyt wiele powstaje i rozpala nadzieje tylko po to, by zniknąć lub się wypalić. Powód jest prosty. Próbujemy się organizować na gruzach trzydziestoletniej wojny wymierzonej w przestrzeń publiczną i prawa pracownicze. Młodzi ludzie na ulicach to dzieci tej wojny.
Wojna ta była tak kompletna, tak sprawna, że dziś wiele z tych ruchów społecznych dosłownie nie ma na czym stanąć. Okupują place czy parki, by móc się spotkać. Lub organizują się w szkołach, ale ta podstawa zawsze była ulotna – za kilka lat skończą przecież szkołę. Ta ulotność sprawia, że ruchy zbyt łatwo po prostu przeczekać lub wyrzucić z pomocą brutalnej siły aparatu państwa – co miało miejsce zdecydowanie za często. To jeden z wielu powodów, dla których stworzenie UNIFOR i wasza obietnica – nie tylko budowy wielkiego związku zawodowego, ale także szerokiej i mocnej sieci ruchów społecznych – budzi nadzieję.
Ruchy potrzebują siebie nawzajem.
Nowe ruchu społeczne mają wiele do zaoferowania: możliwość mobilizacji wielkiej liczby osób, prawdziwą różnorodność, gotowość do podjęcia ryzyka, nowe metody organizowania się, przywiązanie do wewnętrznej demokracji. Ale te ruchy potrzebują też was: waszej instytucjonalnej siły, radykalnej historii i – może przede wszystkim – możliwości zakotwiczenia, by wraz z wypłynięciem na powierzchnię nie porwał ich prąd.
Potrzebujemy was, abyście byli naszą bazą. Służyli nam adresem, gdy następnym razem przyjdą nas eksmitować. Potrzebujemy też waszych zdolności organizacyjnych. Musimy nauczyć się budować solidne struktury na gruzach neoliberalizmu. Wasz nowatorski system – wspólnotowe oddziały – to świetny punkt wyjścia. […] Najważniejszy przekaz, który wyłania się z tego procesu, to ten, który mówi, że nasze koalicje nie mogą być odgórnymi ugodami liderów – zmiana musi być oddolna, wynikająca z pełnego zaangażowania członków.
A to oznacza inwestycję w edukację. Edukację dotyczącą ideologicznych i strukturalnych powodów, które stoją za tym, że jesteśmy w tym, a nie innym miejscu. Jeśli mamy budować nowy świat, to na solidnych fundamentach. Trzeba więc się ruszyć i rozmawiać z ludźmi twarzą w twarz. Nie z opinią publiczną i mediami, ale ożywiając członków własnej grupy za pomocą podzielanej przez nas diagnozy.
Jest jeszcze jedna rzecz do zrobienia. Coś, co wydaje się stać na drodze wielkich zwycięstw przeciwko neoliberalnym porządkom. To brak wiary, że uda się nam coś zbudować w ich miejsce. Tak dla mojego pokolenia, jak i dla pokolenia młodszego ode mnie, cięcia, deregulacja i prywatyzacja to jedyne, co znamy. Nie mamy doświadczenia w marzeniu i budowaniu. Jedynie w obronie. I to wydaje mi się kluczem do walki z doktryną szoku.
Nie możemy jedynie odrzucać dominującej narracji o tym, jak działa świat. Potrzebujemy własnej opowieści, jak mógłby działać. Nie możemy jedynie odrzucać ich kłamstw. Potrzebujemy prawd tak mocnych, że rozbiją kłamstwa przy pierwszym zetknięciu. Nie możemy jedynie odrzucać ich projektu. Potrzebujemy własnego.
Wiemy, jaki jest projekt Stephena Harpera – on zna tylko jeden pomysł na budowę gospodarki. Kopmy wiele dziur, kładźmy wiele rur. Załadujmy to, co płynie rurami, na statki, wagony lub samochody i wyślijmy do miejsc, gdzie będzie można to poddać rafinacji albo spalać. I jeszcze raz, tylko więcej i szybciej. Zanim ktokolwiek się połapie, że to jego jedyny pomysł […] – podczas gdy gospodarka sypie się na naszych oczach.
To dlatego dla rządu tak istotne jest przyspieszenie wydobycia ropy i gazu i dlatego toczy się wojna przeciwko wszystkim, którzy stoją na drodze – organizacjom ekologicznym, Indianom kanadyjskim i innym społecznościom. Także dlatego rząd Harpera jest w stanie poświęcić podstawy wytwórstwa w tym kraju, tocząc wojnę z robotnikami, walcząc z waszymi najbardziej podstawowymi prawami.
Nie chodzi jednie o dostęp do konkretnych surowców – Harper reprezentuje pewien osobliwy pogląd. Nazywam go czasami „ekstraktywizmem”. Innym razem mówię wprost o kapitalizmie.
To podejście do świata opiera się na tym, że coś się zabiera i nie oddaje. Zabiera się tak, jakby nie było granic: granic wytrzymałości ciał robotników; granic tego, co może znieść społeczeństwo i dalej funkcjonować; granic eksploatowania planety. W mentalności ekstraktywistycznej praca jest takim samym towarem jak bitumin. A z obu tych źródeł należy uzyskać jak największą wartość – także z was – bez oglądania się na skutki uboczne. Dla zdrowia, rodzin, tkanki społecznej, praw człowieka. Gdy uderza kryzys, znają tylko jedno rozwiązanie: zabrać więcej, szybciej.
Na każdym froncie. To ich historia. Jesteśmy w niej uwięzieni. To broń wymierzona w nas wszystkich. Aby ją pokonać, potrzebujemy własnej.
Zmiany klimatu: nie odwracajcie wzroku
Chcę wam przedstawić moim zdaniem najpotężniejszą kontrnarrację wobec tej brutalnej logiki. Oto ona: obecny model gospodarczy nie tylko toczy wojnę przeciwko robotnikom, wspólnotom, usługom publicznym i zabezpieczeniom socjalnym. Toczy wojnę przeciwko systemom podtrzymującym życie na tej planecie. Przeciwko warunkom sprawiającym, że jest ono możliwe.
Zmiany klimatu to nie jest kolejna „sprawa”, którą możecie dopisać do listy zmartwień. To sygnał dla całej cywilizacji. Głośny sygnał w postaci pożarów, powodzi, burz i susz – o tym, że potrzebujemy zupełnie nowego modelu gospodarczego, zrównoważonego i opierającego się na sprawiedliwości. Ten sygnał daje nam do zrozumienia, że gdy się bierze, należy też dawać. Są limity, których nie możemy już przekroczyć. Nasze zdrowie w przyszłości wymaga od nas nie kopania głębszych dziur, lecz spojrzenia w głąb siebie – aby zrozumieć, że losy nas wszystkich są połączone. […]
Zdaję sobie sprawę, że mówienie o zmianach klimatu może być niekomfortowe dla tych z was, którzy pracują w przemyśle wydobywczym lub produkującym tak paliwożerne dobra, jak samochody lub samoloty. Wiem też, że – mimo pewnych osobistych lęków – nie dołączyliście do grona „negacjonistów” odrzucających istnienie wywoływanych przez człowieka zmian klimatycznych, jak zrobiła część waszych kolegów w USA. Wasze poprzednie związki zawodowe mają w swoich dokumentach wiele świetnych rozwiązań dla klimatu. I to nie było żadne nawrócenie: CEP [związek zawodowy pracowników komunikacji, energetyki i papiernictwa, obecnie część UNIFOR] walczył o protokół z Kioto nieustannie od lat 90. CAW [związek zawodowy pracowników motoryzacji, obecnie część UNIFOR] walczył przeciwko zniszczeniom środowiska wywoływanym przez porozumienia o wolnym handlu nawet dłużej. Dave Coles [były prezydent CEP] został aresztowany, gdy protestował przeciwko rurociągowi Keystone XL. To było bohaterskie.
Ale… jak to powiedzieć grzecznie? Uczciwie chyba będzie, gdy powiem, że zmiany klimatu nie były największą namiętnością członków waszego związku. I rozumiem to, sama nie jestem ekolożką. Spędziłam moje dorosłe życie, walcząc o sprawiedliwość ekonomiczną, w kraju i między krajami. Sprzeciwiałam się Światowej Organizacji Handlu nie z powodu szkód odczuwanych przez delfiny, tylko przez ludzi. Chcę wam jednak powiedzieć, że zmiany klimatu – gdy rozumie się ich gospodarcze i moralne implikacje – mogą być najsilniejszą bronią w rękach progresywnych organizacji w ich walce o równość i sprawiedliwość społeczną.
Ale najpierw musimy przestać uciekać od kryzysu klimatycznego, zrzucając go na organizacje chroniące środowisko. Przyswójmy wreszcie wiedzę o tym, że rewolucja przemysłowa, która umożliwiła dobrobyt naszego społeczeństwa, dziś zagraża ekosystemom i przez to całości życia.
Nie będę was zanudzać cyframi. Choć mogłabym przypomnieć, że Bank Światowy mówi, że jesteśmy na drodze do ocieplenia się świata o 4 stopnie. Albo że Międzynarodowa Agencja Energetyczna – nie do końca ekipa zielonych radykałów – mówi, że prognozy Banku Światowego są zbyt optymistyczne i przed końcem stulecia świat ociepli się nie o 4, a 6 stopni. Z „katastrofalnymi skutkami dla wszystkich nas”. To nie przesada: nie osiągnęliśmy jeszcze w pełni prognozowanego ocieplenia, a już spójrzmy na to, co się dzieje dookoła.
Zeszłego lata topiło się już 97% połaci lodu na Grenlandii […]. Do tego dochodzą ekstremalne zjawiska pogodowe. Do diabła, byłam w Fort McMurray tego lata i zbiory tamtejszego muzeum – dosłownie historia tego miejsca – pływały w wodzie. Próbowałam się umówić na wywiad z wielkimi korporacjami naftowymi w Calgary, ale ich siedziby były puste, a ulice pogrążone w ciemnościach, podczas gdy miasto starało się chaotycznie wykaraskać z najgorszej powodzi w historii. Ale nawet lokalna New Democratic Party nie miała odwagi przyznać: tak wyglądają zmiany klimatu, i będzie tak dalej, jeśli pozwolimy przemysłowi naftowemu, by postawił na swoim. Wiemy, że ten stan wyjątkowy będzie się tylko pogarszał. A nasze wymówki, by się tym nie zajmować – że to sprawa kogoś innego – właśnie się roztapiają. Zaangażowanie w klimat nie oznacza odrzucenia wszystkiego na bok i dołączenia do grona radykalnych ekologów. Wiem doskonale, że walki, które toczycie dziś: przeciwko cięciom, nowym umowom o wolnym handlu, przeciwko napaściom na związki – nigdy nie były tak ważne. Dlatego nie wzywam was do porzucania czegokolwiek.
Stoję po stronie poglądu, że zagrożenie związane z klimatem czyni walkę z cięciami jeszcze bardziej naglącą, jeżeli potrzebujemy publicznych usług i publicznej infrastruktury, by obniżyć emisje i chronić się przed skutkami burz. Zmiany klimatu uprawomocniają większość żądań lewicy wysuwanych od dziesiątek lat. […]
Chcę wam pokazać, że zmierzenie się ze zmianami klimatu wymaga złamania reguł gry narzuconych przez wolny rynek – i to naprawdę szybko.
Klimat – sprawa lewicy
Szybko wyłożę, na czym moim zdaniem polega autentyczny plan zmiany na rzecz klimatu. I nie chodzi mi o wolnorynkowe nonsensy, jakie czasem słyszycie od amerykańskich grup Zielonych – zmiana żarówek, handel emisjami, pakiety offsetowe. Chodzi o prawdziwą propozycję, dojście do sedna problemu wzrastających emisji. I zauważycie, że duża część tych postulatów brzmi znajomo, […] pokrywa się z waszą wizją nowego związku, nie wspominając już o wszystkim, o co walczyliście w przeszłości.
Po pierwsze: musimy ożywić i wymyślić na nowo sferę publiczną. Jeśli chcemy obniżyć emisje, potrzebujemy metra, tramwajów i „czystej” kolei, które nie tylko są dostępne wszędzie, ale także tanie i dla każdego. Potrzebujemy energooszczędnego mieszkalnictwa w pobliżu tych szlaków komunikacyjnych. Potrzebujemy inteligentnych sieci przesyłowych dla odnawialnej energii. Potrzebujemy nie „oczyszczania miasta”, a eliminacji problemu śmieci. […] Przez dziesięciolecia walczyliśmy ze stopniowym głodzeniem sfery publicznej. Raz po raz byliśmy świadkami, jak trwające dekady cięcia pozbawiają nas odporności na katastrofy: burze przełamują zapory, ulewy zmywają śmieci do jezior, pożary szaleją, podczas gdy malejące grono strażaków i tak jest nisko opłacane. […]
Nie byłoby przesadą powiedzieć, że nasza przyszłość zależy od umiejętności robienia czegoś, czego od tak dawna nam się odmawia: działania zbiorowego. A kto byłby lepszym posłańcem tej wiadomości niż właśnie związki zawodowe? Odnowienie sfery publicznej oznacza miliony dobrze płatnych, uzwiązkowionych miejsc pracy. Miejsc pracy, które nie przyspieszają globalnego ocieplenia. Nie chodzi jedynie o robotników budowlanych, monterów, specjalistów od hydrauliki, którzy zyskają nowe miejsca pracy w ramach tego przejścia. Już dziś duże sektory gospodarki opierają się na małym zużyciu paliw kopalnych. To one właśnie są atakowane najbardziej bezpardonowo, mierząc się nie tylko z cięciami, ale i pogardą. Tak się bowiem składa, że są to miejsca pracy zajmowane przez kobiety, imigrantów, nie-białych. A to właśnie te sektory powinniśmy rozwijać na wielką skalę: opiekę, edukację, służbę sanitarną, usługi.
Zmiana kiepsko opłacanych miejsc pracy w sektorze niewymagającym wielkiego zużycia energii w dobrze płatne, szanowane zawody sama w sobie jest rozwiązaniem dla klimatu, i tak powinna być rozumiana. Powinniśmy brać przykład z pracowników fast-foodów w USA i ich historycznej walki, której świadkami byliśmy w ostatnich tygodniach. Oni dają przykład, jak można się organizować. To może być pierwszy trwały bunt zarazem o lepsze płace i lepsze jedzenie! Taki, w którym zdrowie pracowników i zdrowie społeczeństwa są nierozłączne. W tym momencie jest chyba jasne, że nie oferuję wam jakiegoś średnio przemyślanego i mającego jedynie symboliczne znaczenie programu „zielonej pracy”.
Mówię o zielonej rewolucji pracowniczej. Epickiej wizji uzdrowienia naszej kraju po trzydziestu latach neoliberalnego plądrowania, która to wizja jest też programem dla naszej planety. Organizacje ekologiczne same nie poprowadzą takiej rewolucji. Żadna partia polityczna nie podoła temu zadaniu. Potrzebujemy was, byście przejęli prowadzenie.
Jak za to zapłacić?
Pozostaje ważne pytanie: jak mamy za to wszystko zapłacić? Przecież jesteśmy spłukani, tak? To przynajmniej mówi nam rzad.
Przy tak wysokiej stawce nie wystarczy powiedzieć: „Nie mamy pieniędzy”, jakby to załatwiało sprawę. Wiemy przecież, że jeśli chodzi o bailout dla banków albo kolejną wojnę, rządy zawsze znajdują pieniądze. Oznacza to, że musimy pójść za tymi pieniędzmi – to znaczy do firm wydobywczych i finansujących je banków. Musimy położyć rękę na choćby części ich niesamowitych zysków, by posprzątać choć część spowodowanego przez nich bałaganu. To prosty pomysł, dobrze umocowany w prawie: za zanieczyszczenia płacą ci, którzy je powodują. Wiemy, że nie zdobędziemy pieniędzy przez dalsze wydobycie. Skoro więc przemysł wydobywczy będzie się zwijał – musimy wydobywać mniej, by przechwycić więcej zysków. Jest na to wiele sposobów. Narodowy podatek od wydobycia i większe koszty koncesji to te najbardziej oczywiste. Podatek od transakcji finansowych bardzo by pomógł. Całościowa podwyżka podatków dla korporacji także. Jeśli to zrobić, to okaże się, że kopanie dziur i drążenie tuneli to nie są jedyne możliwe opcje.
Szybki przykład: niedawne badania porównały wartość dla społeczeństwa, jaka płynie z pięciomiliardowej inwestycji w rurociąg i tak samo kosztownego pakietu inwestycyjnego dla zielonego rozwoju. Jeśli wydamy te pieniądze na rurociąg, uzyskamy tymczasowe miejsca pracy w przemyśle budowlanym, zyski dla prywatnego sektora i poważne publiczne koszty związane ze zniszczeniem środowiska. Wydajmy te pieniądze na transport publiczny i odnawialna energię, a uzyskamy przynajmniej trzykrotnie więcej miejsc pracy – nie mówiąc o bezpieczniejszej przyszłości. Faktycznie miejsc pracy może być jeszcze więcej, zależy od ich profilu. W najlepszym układzie zielone inwestycje mogą stworzyć 34 razy więcej miejsc pracy niż kolejny rurociąg. A jak zdobyć pięć miliardów dolarów na inwestycje publiczne, takie jak ta? Minimalny podatek od wydobycia, 10 dolarów od tony, wystarczyłby w zupełności. I mielibyśmy dzięki niemu 5 miliardów na inwestycje co roku. W przeciwieństwie do jednorazowej budowy rurociągu.
Obrońcy środowiska, i tym razem mówię też o sobie, muszą się bardziej postarać. Nie tylko mówiąc „nie” projektom olbrzymich rurociągów w stylu Northern Gateway, ale także z całą mocą mówiąc „tak” rozwiązaniom służącym budowaniu i finansowaniu zielonej infrastruktury.
Te rozwiązania wyglądają świetnie na papierze, ale w prawdziwym świecie zderzają się czołowo z dominującą ideologią, która mówi, że nie możemy podwyższać podatków korporacjom, nie możemy odmawiać inwestowania i nie możemy aktywnie współdecydować o kształcie naszej gospodarki – że powinniśmy to wszystko zostawić magii rynków. Cóż, widzieliśmy jak sektor prywatny radzi sobie z kryzysem. Trzeba wrócić na ziemię. To przejście musi być zarządzane publicznie. I to całościowo: od kluczowych spółek skarbu państwa w energetyce, przez redystrybucję władzy, infrastruktury i inwestycji. Demokratycznie kontrolowany, zdecentralizowany system energetyczny kierowany w imię dobra publicznego. Ta kwestia jest coraz częściej nazywana „demokracją energetyczną” i nie jest to w świecie związków idea nowa. […] „Power to the people” to świetne hasło na początek.
Jak wiecie, były pewne starania ze strony rządów lokalnych chcących pełnić bardziej sprawczą rolę w zielonym przejściu, odrzucających pokusę zbijania kasy na brudnej energii. I na ich przykładzie można zaobserwować pewną niepokojącą tendencję: te lokalne rządy, które chciały się uaktywnić i zrobiły to w najodważniejszy sposób, są ciągane po sądach. I to każe mi powiedzieć o ostatnim elemencie składającym się na prawdziwie obiecujący scenariusz zmian klimatu.
Handel
Najwyższy czas pozbyć się porozumień o wolnym handlu raz na zawsze. I na pewno nie podpisywać nowych. Walczyliście z nimi przez dziesięciolecia, od kiedy CAW odegrał tak podstawową rolę w walce z pierwszym porozumieniem o wolnym handlu między Kanadą a USA. Walczyliście z nimi, bo podkopują prawa pracownicze, zarówno tu, jak i za granicą, ponieważ zmuszają do wyścigu na dno, ponieważ są olbrzymim wsparciem dla korporacji. I mieliście rację. Nawet bardziej, niż mogliście wówczas wiedzieć. Korporacyjna globalizacja jest nie tylko w znacznym stopniu odpowiedzialna za wzrost emisji; logika wolnego handlu wprost blokuje możliwość wprowadzenia konkretnych rozwiązań wobec zmian klimatu.
Kilka krótkich przykładów. Zielony Plan Energetyczny Ontario jest daleki od ideału. Ale ma bardzo rozsądne założenie: „kupuj lokalnie”, które gwarantuje, że próby pozyskiwania energii słonecznej i wiatrowej skutkują zwiększeniem liczby miejsc pracy i mają pozytywne skutki ekonomiczne dla lokalnej społeczności. To podstawowe założenie sprawiedliwej transformacji. Cóż, Światowa Organizacja Handlu orzekła, że ten punkt planu jest niezgodny z prawem. CAW już odpowiedział walką – ale to niejedyne zielone rozwiązanie, które będzie w ten sposób kwestionowane.
Inny przykład. Quebec zakazał szczelinowania – odważny ruch, który został podjęty przez dwa kolejne rządy. Ale amerykańska firma wydobywcza chce pozwać Kanadę i żąda ćwierć miliarda dolarów na postawie punktu 11 NAFTA [North American Free Trade Agreement – Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu], twierdząc, że zakaz narusza „wartościowe prawo do wydobycia ropy i gazu spod dna rzeki St. Lawrence”. Powinniśmy się byli tego spodziewać. Ponad dziesięć lat temu jeden z urzędników WTO powiedział, że ich statut pozwala kwestionować „właściwie wszystkie środki zmierzające do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych”. Innymi słowy: tym maniakom wydaje się, że wszystko powinno się nagiąć do wymogów wolnego handlu, łącznie z dobrem samej planety. Jeśli kiedykolwiek był dobry argument za tym, by to zatrzymać – jest nim zmiana klimatyczna. Linia frontu nigdy nie była widoczna tak wyraźnie. Zmiany klimatu są argumentem, który przeważa nad wszystkimi w bitwie przeciwko wolnemu handlowi dla korporacji.
Przykro mi, panowie, ale zdrowie społeczeństwa i planety jest nieco ważniejsze niż wasze boskie prawo do nieprzyzwoitych zysków.
To są spory etyczne, które możemy wygrać. I nie musimy czekać, aż rząd da nam pozwolenie. Następnym razem, gdy zamkną fabrykę produkującą maszyny – samochody, traktory, samoloty – nie pozwólcie im na to. Zróbcie to, co robią robotnicy od Argentyny do Grecji przez Chicago: okupujcie fabrykę. Zamieńcie ją w zieloną spółdzielnię robotniczą. Bądźcie ponad gorzkie negocjacje ostatnich odpraw dla pracowników. Domagajcie się zasobów od firm i rządów, by zacząć budować nową gospodarkę, tu i teraz. Niezależnie, czy chodzi o pociągi elektryczne czy wiatraki. Niech fabryka będzie latarnią dla studentów walczących z biedą, ekologów, lokalnych społeczności. Wszystkich chcących walczyć w imię tej wizji. Zmiany klimatu są jest narzędziem. Sięgnijcie po nie. Używajcie go i żądajcie tego, co wydaje się niemożliwe.
Zmiana klimatyczna to nie zagrożenie dla waszych miejsc pracy, lecz klucz do wyzwolenia się od logiki, która już umożliwiła walkę z godną pracą. Jedyne, czego nam potrzeba, to polityczna siła, by tę wizję urzeczywistnić. A ta polityczna siła może powstać dzięki nagłości i naukowej podstawie kwestii kryzysu klimatycznego. Jeśli pozostaniemy wierni wizji, że działania wobec zmian klimatycznych są konieczne w obliczu ekologicznego załamania – rozmowa będzie wyglądała inaczej. Uwolnimy się ze szponów sztywnej logiki rynkowej, w ramach której ciągle się nam powtarza, że powinniśmy wymagać mniej, chcieć mniej – a przeniesiemy się na grunt rozmowy etycznej. O tym, jakimi chcemy być ludźmi, jakiego świata chcemy dla nas i naszych dzieci.
Jeśli będzie to rozmowa na naszych warunkach – przyprzemy Stephena Harpera do muru. Pociągniemy go do odpowiedzialności za lata wysługiwania się tej zabójczej ideologii, która skrywa się za jego codzienną, nudną maską. Tak właśnie należałoby zmienić równowagę sił w tym kraju. Jeśli UNIFOR będzie głosem w imieniu odważnego, odmiennego modelu gospodarczego, takiego, który oferuje rozwiązania dla atakowanych ludzi pracy, biednych i samej Ziemi – nie będziecie się musieli martwić o wasze znaczenie i trwałość. Będziecie w pierwszym szeregu walki o przyszłość, a wszyscy inni – także opozycja – będą musieli podążać za wami lub zostać w tyle. […]
Nadkład
Kiedy tego lata przebywałam na terenie piasków roponośnych, nie mogłam przestać o tym myśleć. „Nadkład” to słowo, którym firmy górnicze określają „zbędną ziemię pokrywającą zasoby mineralne”. Ale firmy górnicze mają dziwną definicję tego, co „zbędne”. Zawierają się w niej lasy, żyzna ziemia, skały, glina – wszystko, co dzieli ich od złota, miedzi czy bituminu. Nadkład to życie, które stoi na drodze do pieniędzy. Życie traktowane jak śmieci. Gdy mijałam hałdy przekopanej ziemi porzuconej przy drodze, uderzyło mnie, że nie chodzi tu jedynie o piękny i gęsty las, który jest dla tych firm nadkładem. My wszyscy jesteśmy nadkładem.
Z całą pewnością tak widzi nas rząd Harpera.
- Związki są nadkładem, skoro wywalczone przez nie prawa stanowią barierę dla nieograniczonej chciwości.
- Ekolodzy są nadkładem, bo w kółko gadają o zmianach klimatu i wyciekach ropy.
- Ludy tubylcze są nadkładem, skoro ich prawa i skargi do sądów stoją na drodze wydobycia.
- Naukowcy są nadkładem, skoro ich badania dowodzą tego, o czym wam mówiłam.
- Demokracja jest dla naszego rządu nadkładem, czy chodzi o prawo do uczestniczenia w konsultacjach społecznych dotyczących środowiska, czy o prawo parlamentu do spotykania się i debatowania o przyszłości tego kraju.
Taki świat zgotował nam zderegulowany kapitalizm. Świat, w którym wszyscy możemy zostać odrzuceni na bok, przeżuci, na hałdzie. Ale nadkład ma także inne znaczenie: nałożenie czegoś zbyt dużo, przesadne obciążenie wykraczające poza ograniczenia. I to jest świetny opis tego, czego dziś doświadczamy.
Krusząca się infrastruktura jest przeciążona nowymi wymogami i starymi zaniedbaniami. Nasi pracownicy są przeciążeni, bo pracodawcy traktują ich ciała jak maszyny. Nasze ulice i schroniska są przeciążone, bo czyjąś pracę uznano kiedyś za zbędną.
Atmosfera jest przeciążona gazami, które w nią pompujemy. I w tym właśnie kontekście słyszymy głośne „DOŚĆ!”, ze wszystkich stron. Ani kroku dalej.
Słyszymy to od pracownika fast-foodu w Milwaukee, który strajkował w zeszłym tygodniu z transparentem „Jestem wart więcej” i pomógł ożywić ogólnonarodową debatę o nierówności. Słyszymy to od studentów z Quebecu, którzy zeszłego lata zdecydowali się powiedzieć „nie” podwyżkom czesnego i zainicjowali debatę o edukacji, po drodze wyrzucając z fotela urzędujący rząd. Słyszymy to od czterech kobiet, które powiedziały „nie” atakom Harpera na prawną ochronę środowiska i prawa ludów tubylczych […]. Słyszymy głośne „nie” ze strony samej planety, która walczy w jedyny znany sobie sposób.
Życie daje o sobie znać wszędzie, jakby upewniając się, że nie da się zepchnąć do roli nadkładu. Zdajemy sobie sprawę nie tylko z tego, że mamy już dość – ale też że jest na świecie dość dla wszystkich. By zacytować Evo Moralesa – jest na świecie wystarczająco dużo, byśmy wszyscy żyli dobrze. Ale nie tak dużo, by niektórzy z nas żyli wciąż lepiej i lepiej.
Kończąc, chciałabym przypomnieć artykuł 2. waszej nowej konstytucji związkowej. Słowa, na które czekaliśmy bardzo długo. Słowa, które może już dziś słyszeliście, ale są warte powtórzenia: „Nasz cel opiera się na zmianie. Na upewnieniu się, że interes wspólny jest ponad interesem prywatnym. Naszym celem jest zmiana zakładów pracy w kraju i na świecie. Nasz wizja przykuwa uwagę. Chodzi w niej o podstawową zmianę gospodarki, z uwzględnieniem równości i sprawiedliwości społecznej, odnowienie naszej demokracji i bezpieczną przyszłość. To podstawa działalności związkowej, silnej i progresywnej kultury związkowej oraz zobowiązanie do wspólnej pracy z innymi ruchami na rzecz zmiany. Tu, w Kanadzie, i na świecie”.
Bracia i siostry, dodam tylko jedno. Nie mówcie tego, jakby chodziło o słowa, nie czyny. Bo bardzo, bardzo wszyscy potrzebujemy, aby to były czyny, nie słowa.
**
Naomi Klein – kanadyjska dziennikarka i pisarka. Autorka książek, m.in. No Logo (2000, pol. 2004) i Doktryna szoku. Od ponad dekady jest jedną z najgłośniejszych krytyczek globalizacji i neoliberalnej polityki gospodarczej USA i Kanady.
Z angielskiego przełożył Jakub Dymek.