Donbas, pogrążony w kryzysie i korupcji, stał się idealnym inkubatorem dla organizacji przestępczych i antypaństwowych nastrojów, a jego zdeklasowani mieszkańcy byli dobrym paliwem konfliktu zbrojnego. Karabin dawał im nieoczekiwaną możliwość awansu społecznego. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego do tego doszło, trzeba szukać w zawierusze lat dziewięćdziesiątych.
Nagłe wzbogacenie się niewielkiej grupy osób, które w latach dziewięćdziesiątych zaczęły określać się mianem „regionalnej elity Donbasu”, odbywało się na tle dramatycznego kryzysu ekonomicznego i gwałtownego obniżania się poziomu życia mieszkańców regionu. Prywatyzacja, mimo obietnic urzędników, nie polepszyła sytuacji tzw. prostych ludzi, którzy nie zdążyli nawet pojąć, do czego doszło. Certyfikaty prywatyzacyjne rozdawane wszystkim obywatelom Ukrainy pozwalały im pretendować do udziałów w dawnej własności państwowej. Ludzie nie rozumieli, jak mogą je wykorzystać i gdzie je zainwestować – dokumenty w większości obrastały kurzem w szafach. Władze nie przejmowały się tym faktem, przecież Kuczmie nie zależało na „drobnych kupczykach” – prezydent budował wielką burżuazję.
czytaj także
Do 2000 roku gospodarka Ukrainy była w ciągłej recesji: w latach dziewięćdziesiątych jej PKB zmniejszyło się o 59,2 proc., co było tragicznym wynikiem dla państwa nieprowadzącego wojny. W połowie dekady kraj paraliżowały strajki górników. Kopalnie tygodniami nie dostarczały węgla do elektrociepłowni i koksowni, co spowodowało krytyczne problemy z dostawami energii. Robotnicy nie dostawali wynagrodzeń miesiącami i żądali wypłacenia zaległych pensji, ale państwo nie miało środków, by rozliczyć się ze wszystkimi.
Przed krajem roztaczała się perspektywa upadku i chaosu. Obciążony sowieckim przemysłem Donbas był centrum niepokojów. Właśnie jego mieszkańcy najdotkliwiej odczuli proces deindustrializacji. W latach dziewięćdziesiątych w ich świadomości ukształtował się stereotyp, zgodnie z którym nagłe pogorszenie dobrostanu było rezultatem ogłoszenia niepodległości przez Ukrainę.
W połowie dekady zaczęły upadać kolejne przedsiębiorstwa Zagłębia: przede wszystkim takie, które realizowały zadania dla sowieckiego przemysłu obronnego, a także nierentowne jednostki funkcjonujące już za czasów Związku wyłącznie dzięki dotacjom z budżetu. Wiele z nich zatrudniało dziesiątki tysięcy osób i stanowiło dla nich ostoję stabilności. Nawet firmy, które odznaczały się perspektywami w nowej rzeczywistości rynkowej, nie uniknęły turbulencji: niektóre były podkopywane przez organizacje przestępcze i skorumpowanych urzędników, narzucających swoich pośredników albo doprowadzających przedsiębiorstwa do bankructwa, by później przejąć je na własność.
Banalne rozkradanie firmowego majątku – zarówno przez kierownictwo, jak i przez prostych robotników – osiągnęło niewyobrażalny poziom. To, co państwowe, uważano za niczyje, i gdy pracownicy nie otrzymywali pensji, z czystym sumieniem wynosili z zakładów, co się dało, traktując łup jako swoistą kompensację swojej straty.
Płochij: Europa to główne pole bitwy w konfrontacji amerykańsko-chińskiej [rozmowa]
czytaj także
Najtrudniejsza sytuacja ukształtowała się w branży węglowej – nierentowne stały się dziesiątki kopalni. Wszystkie kłopoty rozwiązywano w sposób prosty i tani: destrukcją każdego zakładu, który sprawiał problemy. Ten proces, ochrzczony mianem „restrukturyzacji sektora górniczego”, jest jedną z najczarniejszych kart historii Donbasu. Bezsensowne niszczenie przedsiębiorstw odcisnęło ślad na dalszych losach regionu i w dużej mierze przyczyniło się do przebiegu wydarzeń z 2014 roku. Tragiczne skutki tych działań można porównać tylko z wojną – nie bez powodu górnicze osiedla Zagłębia wyglądały jak zbombardowane na długo przed wybuchem realnych działań zbrojnych.
Destrukcja sektora odbiła się nie tylko na sytuacji ekonomicznej, ale także na mentalności mieszkańców. Lata trudnej egzystencji w atmosferze depresji i chaosu wywołały u nich rozgoryczenie i rozczarowanie życiem w niepodległej Ukrainie. Restrukturyzacja kopalni przetrąciła kręgosłup groźnemu na początku lat dziewięćdziesiątych ruchowi górników, który pod koniec dekady przerodził się w zbiorowisko anemicznych, strachliwych i głodnych roboli. W takich warunkach czymś oczywistym była tęsknota za czasami, gdy praca w kopalni była uznawana za honor.
Przemysł węglowy wschodu Ukrainy ulegał degradacji już w latach osiemdziesiątych, a od połowy kolejnej dekady znalazł się już w kompletnej ekonomicznej czarnej dziurze. Wydobycie spadało z roku na rok, a długi przedsiębiorstw wobec pracowników rosły. W 1995 roku produkcja węgla wyniosła o 10,8 milionów ton mniej niż w roku poprzednim, a zobowiązania firm sektora osiągnęły poziom 252,2 tryliona karbowańców i przewyższały o 134,2 tryliona zaległości innych podmiotów wobec branży. Dług wobec pracowników urósł do rozmiarów 31 trylionów.
Sytuacja wymagała działań ze strony rządu. U podstaw procesu zmian w górnictwie leżał ukaz prezydenta Ukrainy w sprawie rekonstrukcji branży węglowej z 7 lutego 1996 roku. Początkowo zdawał się zupełnie niewinny – zakładał bowiem likwidację pewnych szczególnie nierentownych kopalni i odkrywek. Ich lista miała być w ciągu trzech miesięcy przygotowana przez Ministerstwo Przemysłu Węglowego i gubernatorów właściwych obwodów. Zakłady nieprzynoszące dochodów miały być przeznaczone do prywatyzacji albo dzierżawy. Istniejącą wokół nich infrastrukturę publiczną zamierzano przekazać w skład mienia komunalnego albo sprzedać prywatnym inwestorom.
„Polska to taka Ukraina, która miała farta” [pocztówka z Kijowa]
czytaj także
W praktyce decyzja Kuczmy dawała urzędnikom wolną rękę do likwidacji dowolnej liczby kopalni. Robili to bez żadnych hamulców, a przy okazji dostali szansę, żeby się w ten sposób dorobić. Pod ziemią znajdowały się wartościowe maszyny i tysiące ton czarnego złota oraz innych cennych metali. Cała ta masa upadłościowa była upłynniana przez urzędników.
Wiele zlikwidowanych kopalni miało jeszcze szansę na ratunek. W pierwszej dekadzie XXI w. cena surowców energetycznych rosła, więc ich wydobycie zaczęło być opłacalne. Niektóre zamknięte już zakłady były wykupywane i reanimowane przez prywatnych inwestorów. „Restrukturatorzy” połowy lat dziewięćdziesiątych byli przekonani, że ta branża nie ma przyszłości, i bezlitośnie rozprawili się z kopalniami. Przedsiębiorstwa zamykano w pośpiechu i rozkradano. Pod ziemią zostawały miliony ton niewydobytego węgla. Równie tragiczny los spotkał obiekty infrastruktury zakładowej, które zamieniły się w ruiny – smutne pomniki urzędniczej niegospodarności. Pobieżne przyjrzenie się tej szkodliwej kampanii pokazuje, że restrukturyzacja kopalni była niesłychaną zbrodnią na gospodarce Ukrainy, a ludzie za nią odpowiedzialni zasługują na surową karę.
Związek strzelecki w zgodzie z lewicowymi wartościami [rozmowa]
czytaj także
Przeznaczony w 1996 roku na proces likwidacji kopalni budżet obniżono z planowanych stu trzydziestu milionów hrywien na sześćdziesiąt dziewięć milionów. Takie niedofinansowanie musiało spowodować katastrofę. Trzeba było oszczędzać na wszystkim, dlatego kopalnie zamykano na szybko i chaotycznie. Wyrobiska były zalewane wodą bez żalu. W Stachanowie (obwód ługański, dziś: Kadyjewka), mieście nazwanym na cześć najbardziej znanego sowieckiego górnika, zamknięto Zjednoczenie Stachanowwuhillia z czterema kopalniami o niewydobytych zapasach osiemdziesięciu dwóch milionów ton węgla koksowego, likwidując tym samym sektor wydobycia węgla w tym mieście. O procesie tym odpowiadał Serhij Łewaczkow: „Gdy zaczęli zamykać zakłady, byłem merem Stachanowa. Nie było żadnych projektów, nikt nas o tym nie informował. Chociaż kierowałem miastem, dowiedziałem się o zamknięciu kopalni »Centralna – Irmino« przez przypadek. Zadzwonił do mnie naczelnik oddziału gaszenia hałd i powiedział, że zaczyna zasypywać szyb. Minister podpisał nakaz zamknięcia zakładu, dyrektor generalny to potwierdził i wydał polecenie naczelnikowi, który je automatycznie wykonał. Wszystkie maszyny zostały pogrzebane na dole”.
Miasto było zszokowane. Przed procesem restrukturyzacji w branży górniczej pracowało 18 proc. mieszkańców Stachanowa. Wkład kopalni w gospodarkę miasta wynosił na początku lat dziewięćdziesiątych 28 proc., a pod koniec dekady – zaledwie 1,5 proc. Upadłych kopalni nie było czym zastąpić. Bez zatrudnienia pozostało siedemnaście tysięcy osób, przede wszystkim mężczyzn, którzy utrzymywali dotąd całe rodziny.
Ukraina wybiera między dżumą a cholerą [korespondencja z Kijowa]
czytaj także
Emigracja gwałtownie wzrosła, a średnia długość życia spadła o dziesięć lat. Po takim ciosie miasto nie mogło dojść do siebie. Jeszcze w 2012 roku jego budżet nie był w stanie funkcjonować bez państwowych dotacji sięgających poziomu 40 proc. Finałem destruktywnych procesów stały się wydarzenia z wiosny 2014 roku, które w dużej mierze stanowiły opóźniony zryw społeczny. Lumpenproletariat górniczych osiedli chętnie zapisywał się do tzw. Pospolitego Ruszenia celem zemszczenia się na Ukrainie „za wszystko”.
Nie lepiej działo się w sąsiedniej Briance. „Kopalnię zamknięto pierwszego września. Proces likwidacji ruszył w połowie października. Przez ten czas panował chaos, cała miejscowość biegała kraść to, co zostało. Przecież to było niczyje. Rodzice opowiadali mi o czasie w 1941, gdy nasi wycofali się z miasta, a Niemcy jeszcze go nie zajęli. Zapanowała anarchia, ludzie plądrowali sklepy i domy. To samo widziałem w naszym zakładzie. To było coś strasznego” – opowiadał były główny mechanik kopalni „Annenska” Jurij Chochłow, który w 2014 roku jako ługański radny obwodowy z ramienia KPU od pierwszych dni marca brał aktywny udział w antyukraińskich wiecach w Ługańsku, a po wybuchu działań zbrojnych przystąpił do milicji tzw. Ługańskiej Republiki Ludowej.
Sytuację społeczną w górniczych miastach lat dziewięćdziesiątych doskonale oddaje artykuł Chcemy jeść z 10 lutego 1999 roku, opublikowany w gazecie „Horniak” i opowiadający o kobiecym buncie w mieście Torez. „5 lutego kopalnia »3-bis« wstrzymała pracę, a żony górników rozpoczęły okupację szybu oraz lampowni. »Boimy się, ale chcemy jeść«. Najbardziej drażliwym tematem jest brak pieniędzy. »Mężczyzna wypije szklankę wody na obiad i idzie do roboty« – mówi jedna z protestujących. Ludzie opowiadali, że karmią dzieci paszą dla zwierząt, bo to najtańszy posiłek. Przez pewien czas ratowali się ziemniakami wydawanymi na poczet pensji. Pracownicy czekają średnio po dziesięć miesięcy na wypłatę. W kieszeniach pustka, a w oczach łzy. Nawet metal ma granice wytrzymałości, a co dopiero ludzie”.
czytaj także
Głównym problemem nie była likwidacja sowieckiego przemysłu, ale to, że w zastępstwie nie powstawały nowe miejsca pracy. Inwestorzy omijali Donbas, a szczególnie obwód ługański. Swój kapitał mogli lokować tu tylko samobójcy albo ludzie z porządnymi dojściami. Nieliczni szaleńcy, którzy nie bali się ryzyka i kupowali problematyczne przedsiębiorstwa, narażali się na konflikt z lokalnymi elitami politycznymi, co kończyło się krachem nowo powstałych biznesów. O takich próbach portalowi Ostrow w 2012 roku opowiedział Kostiantyn Ilczenko ze Swerdłowska (dziś: Dołżańsk), który w 1997 roku wydzierżawił kopalnię nr 68 i próbował uruchomić tam wydobycie węgla.
„Dzięki sporym inwestycjom w ciągu czterech miesięcy udało mi się wznowić prace w zakładzie. W tamtym okresie tylko ja płaciłem górnikom pieniędzmi, a nie ziemniakami albo słoniną. Niestety, mogliśmy działać tylko przez trzy miesiące. Wtedy zaczął się mój konflikt z grupą Jefremowa, wówczas wicegubernatora obwodu”.
Według przedsiębiorcy polityk kazał odłączyć kopalnię od prądu. Wydobycie stanęło, a wyrobiska zostały zatopione. W rezultacie upadło przedsiębiorstwo z zapasami surowca na kilkadziesiąt lat.
Ukraina: Cała nadzieja w Trumpie? „Lepszy koszmarny koniec niż koszmar bez końca”
czytaj także
„Wszelkie organy kontroli technicznej, lokalne władze i prokuratura chciały nas złamać. Pewnego razu zadzwonili do mnie milicjanci i uprzedzili, żebym nie pojawiał się następnego dnia w kopalni, bo przyjadą mnie aresztować, bez żadnych wyjaśnień. Postanowiłem stanąć niedaleko i przyglądać się, co się będzie działo. Oni »zabili« kopalnię – przyjechali funkcjonariusze z karabinami, przedstawiciel miejskiej prokuratury i sądu. Później wnieśliśmy pozew na wydzierżawiającego za bezprawne postępowanie. Wszystkich pracowników wyprowadzili na zewnątrz, grożąc im kajdankami, zamknęli pomieszczenia administracji, zapieczętowali wejścia do szybów i postawili swoją ochronę. W ciągu półtora miesiąca czy dwóch miesięcy kopalnia została zrównana z ziemią. Po budynkach nie zostało ani śladu, a sprzęt wywieziono w nieznanym kierunku” – opowiadał Ilczenko.
Gdy zamknięto kopalnie, na Donbas wróciła XIX-wieczna technologia. Na miejscu zlikwidowanych zakładów wydobywczych zaczęły mnożyć się niewielkie manufaktury – biedaszyby, w których pracowano ręcznie. Bezrobotni górnicy nie mieli innego wyboru poza pracą w tych kopankach. Pojawili się „zbieracze” lub „workowi”, którzy trudnili się wybieraniem węgla spośród hałdowych odpadów. Mieszkańcy dotkniętych kryzysem osiedli wykorzystywali go na opał lub sprzedawali. Było to niebezpieczne zajęcie, bo hałdy co jakiś czas osuwały się, grzebiąc pod zwałami nieszczęsnych ciułaczy.
Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:
Źródłem przychodu stały się także nieczynne radzieckie fabryki. Mieszkańcy pogrążonych w recesji miejscowości szabrowali cegły z budynków fabrycznych, pozyskiwali zbrojenia z płyt żelbetowych i wykopywali kable. W Gorłówce rozebrano na części potężny kombinat produkcji rtęci, który zbankrutował w połowie lat dziewięćdziesiątych, w Konstantynówce fabrykę Specskło, a w Stachanowie koksownię. Co mogli czuć mieszkańcy Donbasu, rozsławiani przez radziecką propagandę przodownicy pracy, gdy widzieli, jak wokół nich wali się znany im świat? Ogarniała ich dezorientacja, rozczarowanie i depresja. Niewielu z nich potrafiło obiektywnie ocenić te procesy i na chłodno podejść do przyczyn kryzysu ekonomicznego. Większość zainteresowanych tradycyjnie zadowalała się prostymi odpowiedziami, podawanymi przez populistycznych polityków z prorosyjskich partii i ruchów.
Bezrobotni górnicy nie chcieli szukać wyjaśnień, dlaczego ich kopalnie zostały zamknięte. Wystarczało im proste stwierdzenie: „Za Związku wszystko działało, a teraz to rozwalili”. Wygodną odpowiedzią w takich sytuacjach są teorie spiskowe – łatwiejsze do przyjęcia niż obiektywne przyczyny ekonomiczne.
W Zagłębiu do dziś funkcjonuje stereotyp mówiący, że winę za likwidację kopalni ponoszą kijowscy oraz zachodnioukraińscy urzędnicy. Według jednego z wariantów ludzie ci postanowili zlikwidować przemysł, bo nie mieli o nim zielonego pojęcia. Inne wizje głoszą, że niszczyli oni zakłady specjalnie, czy to z „rozkazu swoich zachodnich panów”, czy z nienawiści do Donbasu. Tak naprawdę wyrok na kopalniach podpisywali zazwyczaj politycy właśnie ze wschodu Ukrainy.
Początkowo prezydencki ukaz restrukturyzacyjny był wcielany w życie przez Jurija Polakowa, poprzednika Janukowycza na stanowisku gubernatora obwodu donieckiego, a w latach 1995 – 1996 ministra przemysłu węglowego. Polakow był też jednym z twórców projektu transformacji tej branży. W 1996 roku zastąpił go Jurij Rusancow, pochodzący z Jenakijewego, który przed wejściem do rządu kierował konsorcjum górniczym Artemwuhillia. W kolejnym roku tekę ministerialną obejmował Stanisław Janko z Sełydowego, a w latach 1998–2000 – najbardziej znany z „grabarzy kopalni”, Serhij Tułub z Charcyska. W okresie rządów tego ostatniego epidemia likwidacji sięgnęła szczytu. Warto dodać, że wszystkie wyżej wymienione miejscowości leżą na Donbasie.
czytaj także
Świadectwem profesjonalizmu tych urzędników są owoce ich działalności. Wiele mówi prognoza ekspertów Ministerstwa Przemysłu Węglowego, którzy twierdzili, że restrukturyzacja pozwoli na zwiększenie wydobycia węgla w Ukrainie z osiemdziesięciu milionów ton rocznie w 1996 roku do stu dziesięciu, stu dwudziestu milionów ton w 2005 roku. W rzeczywistości wskaźnik ten wyniósł zaledwie sześćdziesiąt milionów ton. Niewielkie górnicze miasta i osiedla nigdy nie otrząsnęły się z tragicznego kryzysu lat dziewięćdziesiątych – zamieniły się w rezerwaty niedostatku i upadku. W 2000 roku Ługańszczyzna była najbardziej zubożałym regionem kraju – procent osób żyjących poniżej granicy ubóstwa sięgnął 44,8 proc., podczas gdy w sąsiednim obwodzie charkowskim wynosił on zaledwie 19,6 proc.
czytaj także
Do 2014 roku w tych górniczych gettach zdążyło dorosnąć całe pokolenie otoczone alkoholizmem, brutalnością i rozpadem. Ludzie ci byli przyzwyczajeni do egzystencji w poniżających warunkach.
Donbas, pogrążony w kryzysie i korupcji, stał się idealnym inkubatorem dla organizacji przestępczych i antypaństwowych nastrojów, a jego zdeklasowani mieszkańcy byli dobrym paliwem konfliktu zbrojnego. Liderzy prorosyjskich oddziałów, Ołeksandr Chodakowski i Igor Striełkow, nie bez racji w pierwszych miesiącach wojny przyznawali w wywiadach, że do ich „milicji” wstępują przede wszystkim jednostki aspołeczne, o kryminalnej przeszłości, narkomani i ludzie marginesu. Pierwszy z wymienionych zaznaczał, że około 20 – 30 proc. członków oddziałów „Donieckiej Republiki Ludowej” było karanych sądowo. Gdy dodamy do tego inne osoby bez wykształcenia i stałej pracy, odsetek osób z patologicznych środowisk wyniesie ponad połowę tej grupy. Karabin dawał im nieoczekiwaną możliwość awansu społecznego. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego do tego doszło, trzeba szukać w zawierusze lat dziewięćdziesiątych.
*
Fragment pochodzi z książki Jak Ukraina traciła Donbas, która ukazała się w wydawnictwie Ha-Art. Tłumaczenie: Maciej Piotrowski. Dziękujemy wydawnictwu za zgodę na przedruk.
**
Denys Kazanski – jest dziennikarzem śledczym, prezenterem telewizyjnym i blogerem wideo, którego publiczność na Ukrainie liczy ponad milion subskrybentów. Autor Czarnej gorączki (2015) poruszającej temat nielegalnego wydobycia węgla w regionie Donbasu. Do 2014 roku mieszkał i pracował w Doniecku.
Maryna Worotyncewa – dziennikarka. Przed 2014 rokiem była współzałożycielką i redaktorem naczelnym gazety „Wostoczny Wariant” z siedzibą w Ługańsku. Jest także konsultantką ds. PR, komunikacji i marketingu. Zajmowała stanowiska kierownicze w działach komunikacji w instytucjach publicznych i firmach prywatnych, ściśle współpracując z różnymi politykami. Ma bogate doświadczenie w zarządzaniu projektami medialnymi podczas kampanii wyborczych oraz tworzeniu i wdrażaniu strategii marketingowych dla przedsiębiorstw.