Jak Ukraina traciła Donbas: Cienie kryzysu ekonomicznego

W latach dziewięćdziesiątych w świadomości mieszkańców Donbasu ukształtował się stereotyp, zgodnie z którym nagłe pogorszenie dobrostanu było rezultatem ogłoszenia niepodległości przez Ukrainę.
Maryna Worotyncewa
Denys Kazanski
Słowiańsk w obwodzie donieckim podczas ataku separatystów na wschodzie Ukrainy w 2014 roku. Fot. Sasha Maksymenko/Flickr.com

Donbas, pogrążony w kryzysie i korupcji, stał się idealnym inkubatorem dla organizacji przestępczych i antypaństwowych nastrojów, a jego zdeklasowani mieszkańcy byli dobrym paliwem konfliktu zbrojnego. Karabin dawał im nieoczekiwaną możliwość awansu społecznego. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego do tego doszło, trzeba szukać w zawierusze lat dziewięćdziesiątych.

Na­głe wzbo­ga­ce­nie się nie­wiel­kiej grupy osób, które w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych za­częły okre­ślać się mia­nem „re­gio­nal­nej elity Don­basu”, od­by­wało się na tle dra­ma­tycz­nego kry­zysu eko­no­micz­nego i gwał­tow­nego ob­ni­ża­nia się po­ziomu ży­cia miesz­kań­ców re­gionu. Pry­wa­ty­za­cja, mimo obiet­nic urzęd­ni­ków, nie po­lep­szyła sy­tu­acji tzw. pro­stych lu­dzi, któ­rzy nie zdą­żyli na­wet po­jąć, do czego do­szło. Cer­ty­fi­katy pry­wa­ty­za­cyjne roz­da­wane wszyst­kim oby­wa­te­lom Ukra­iny po­zwa­lały im pre­ten­do­wać do udzia­łów w daw­nej wła­sno­ści pań­stwo­wej. Lu­dzie nie ro­zu­mieli, jak mogą je wy­ko­rzy­stać i gdzie je za­in­we­sto­wać – do­ku­menty w więk­szo­ści ob­ra­stały ku­rzem w sza­fach. Wła­dze nie przej­mo­wały się tym fak­tem, prze­cież Kucz­mie nie za­le­żało na „drob­nych kup­czy­kach” – pre­zy­dent bu­do­wał wielką bur­żu­azję.

Każdy odpowiada za swój odcinek frontu [reportaż]

Do 2000 roku go­spo­darka Ukra­iny była w cią­głej re­ce­sji: w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych jej PKB zmniej­szyło się o 59,2 proc., co było tra­gicz­nym wy­ni­kiem dla pań­stwa nie­pro­wa­dzą­cego wojny. W po­ło­wie de­kady kraj pa­ra­li­żo­wały strajki gór­ni­ków. Ko­pal­nie ty­go­dniami nie do­star­czały wę­gla do elek­tro­cie­płowni i kok­sowni, co spo­wo­do­wało kry­tyczne pro­blemy z do­sta­wami ener­gii. Ro­bot­nicy nie do­sta­wali wy­na­gro­dzeń mie­sią­cami i żą­dali wy­pła­ce­nia za­le­głych pen­sji, ale pań­stwo nie miało środ­ków, by roz­li­czyć się ze wszyst­kimi.

Przed kra­jem roz­ta­czała się per­spek­tywa upadku i cha­osu. Ob­cią­żony so­wiec­kim prze­my­słem Don­bas był cen­trum nie­po­ko­jów. Wła­śnie jego miesz­kańcy naj­do­tkli­wiej od­czuli proces de­in­du­stria­li­za­cji. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych w ich świa­do­mo­ści ukształ­to­wał się ste­reo­typ, zgod­nie z któ­rym na­głe po­gor­sze­nie do­bro­stanu było re­zul­ta­tem ogło­sze­nia nie­pod­le­gło­ści przez Ukra­inę.

W po­ło­wie de­kady za­częły upa­dać ko­lejne przed­się­bior­stwa Za­głę­bia: przede wszyst­kim ta­kie, które re­ali­zo­wały za­da­nia dla so­wiec­kiego prze­my­słu obron­nego, a także nie­ren­towne jed­nostki funk­cjo­nu­jące już za cza­sów Związku wy­łącz­nie dzięki do­ta­cjom z bu­dżetu. Wiele z nich za­trud­niało dzie­siątki ty­sięcy osób i sta­no­wiło dla nich ostoję sta­bil­no­ści. Na­wet firmy, które od­zna­czały się per­spek­ty­wami w no­wej rze­czy­wi­sto­ści ryn­ko­wej, nie unik­nęły tur­bu­len­cji: nie­które były pod­ko­py­wane przez or­ga­ni­za­cje prze­stęp­cze i sko­rum­po­wa­nych urzęd­ni­ków, na­rzu­ca­ją­cych swo­ich po­śred­ni­ków albo do­pro­wa­dza­ją­cych przed­się­bior­stwa do ban­kruc­twa, by póź­niej prze­jąć je na wła­sność.

Ba­nalne roz­kra­da­nie fir­mo­wego ma­jątku – za­równo przez kie­row­nic­two, jak i przez pro­stych ro­bot­ni­ków – osią­gnęło nie­wy­obra­żalny po­ziom. To, co pań­stwowe, uwa­żano za ni­czyje, i gdy pra­cow­nicy nie otrzy­my­wali pen­sji, z czy­stym su­mie­niem wy­no­sili z za­kła­dów, co się dało, trak­tu­jąc łup jako swo­istą kom­pen­sa­cję swo­jej straty.

Płochij: Europa to główne pole bitwy w konfrontacji amerykańsko-chińskiej [rozmowa]

Naj­trud­niej­sza sy­tu­acja ukształ­to­wała się w branży wę­glo­wej – nie­ren­towne stały się dzie­siątki ko­palni. Wszyst­kie kło­poty roz­wią­zy­wano w spo­sób pro­sty i tani: de­struk­cją każ­dego za­kładu, który spra­wiał pro­blemy. Ten proces, ochrzczony mia­nem „re­struk­tu­ry­za­cji sek­tora gór­ni­czego”, jest jedną z naj­czar­niej­szych kart hi­sto­rii Don­basu. Bez­sen­sowne nisz­cze­nie przed­się­biorstw od­ci­snęło ślad na dal­szych lo­sach re­gionu i w du­żej mie­rze przy­czy­niło się do prze­biegu wy­da­rzeń z 2014 roku. Tra­giczne skutki tych dzia­łań można po­rów­nać tylko z wojną – nie bez po­wodu gór­ni­cze osie­dla Za­głę­bia wy­glą­dały jak zbom­bar­do­wane na długo przed wy­bu­chem re­al­nych dzia­łań zbroj­nych.

De­struk­cja sek­tora od­biła się nie tylko na sy­tu­acji eko­no­micz­nej, ale także na men­tal­no­ści miesz­kań­ców. Lata trud­nej eg­zy­sten­cji w at­mos­fe­rze de­pre­sji i cha­osu wy­wo­łały u nich roz­go­ry­cze­nie i roz­cza­ro­wa­nie ży­ciem w nie­pod­le­głej Ukra­inie. Re­struk­tu­ry­za­cja ko­palni prze­trą­ciła krę­go­słup groź­nemu na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych ru­chowi gór­ni­ków, który pod ko­niec de­kady prze­ro­dził się w zbio­ro­wi­sko ane­micz­nych, stra­chli­wych i głod­nych ro­boli. W ta­kich wa­run­kach czymś oczy­wi­stym była tę­sk­nota za cza­sami, gdy praca w ko­palni była uzna­wana za ho­nor.

Ukraiński żołnierz na punkcie kontrolnym w obwodzie donieckim w 2016 roku. Fot. UNDP Ukraine/Flickr.com

Prze­mysł wę­glowy wschodu Ukra­iny ule­gał de­gra­da­cji już w la­tach osiem­dzie­sią­tych, a od po­łowy ko­lej­nej de­kady zna­lazł się już w kom­plet­nej eko­no­micz­nej czar­nej dziu­rze. Wy­do­by­cie spa­dało z roku na rok, a długi przed­się­biorstw wo­bec pra­cow­ni­ków ro­sły. W 1995 roku pro­duk­cja wę­gla wy­nio­sła o 10,8 mi­lio­nów ton mniej niż w roku po­przed­nim, a zo­bo­wią­za­nia firm sek­tora osią­gnęły po­ziom 252,2 try­lio­na kar­bo­wań­ców i prze­wyż­szały o 134,2 try­liona za­le­gło­ści in­nych pod­mio­tów wo­bec branży. Dług wo­bec pra­cow­ni­ków urósł do roz­mia­rów 31 try­lio­nów.

Sy­tu­acja wy­ma­gała dzia­łań ze strony rządu. U pod­staw procesu zmian w gór­nic­twie le­żał ukaz pre­zy­denta Ukra­iny w spra­wie re­kon­struk­cji branży wę­glo­wej z 7 lu­tego 1996 roku. Po­cząt­kowo zda­wał się zu­peł­nie nie­winny – za­kła­dał bo­wiem li­kwi­da­cję pew­nych szcze­gól­nie nie­ren­tow­nych ko­palni i od­kry­wek. Ich li­sta miała być w ciągu trzech mie­sięcy przy­go­to­wana przez Mi­ni­ster­stwo Prze­my­słu Wę­glo­wego i gu­ber­na­to­rów wła­ści­wych ob­wo­dów. Za­kłady nie­przy­no­szące do­cho­dów miały być prze­zna­czone do pry­wa­ty­za­cji albo dzier­żawy. Ist­nie­jącą wo­kół nich in­fra­struk­turę pu­bliczną za­mie­rzano prze­ka­zać w skład mie­nia ko­mu­nal­nego albo sprze­dać pry­wat­nym in­we­sto­rom.

„Polska to taka Ukraina, która miała farta” [pocztówka z Kijowa]

W prak­tyce de­cy­zja Kuczmy da­wała urzęd­ni­kom wolną rękę do li­kwi­da­cji do­wol­nej liczby ko­palni. Ro­bili to bez żad­nych ha­mul­ców, a przy oka­zji do­stali szansę, żeby się w ten spo­sób do­ro­bić. Pod zie­mią znaj­do­wały się war­to­ściowe ma­szyny i ty­siące ton czar­nego złota oraz in­nych cen­nych me­tali. Cała ta masa upa­dło­ściowa była upłyn­niana przez urzęd­ni­ków.

Wiele zli­kwi­do­wa­nych ko­palni miało jesz­cze szansę na ra­tu­nek. W pierw­szej de­ka­dzie XXI w. cena su­row­ców ener­ge­tycz­nych ro­sła, więc ich wy­do­by­cie za­częło być opła­calne. Nie­które za­mknięte już za­kłady były wy­ku­py­wane i re­ani­mo­wane przez pry­wat­nych in­we­sto­rów. „Re­struk­tu­ra­to­rzy” po­łowy lat dzie­więć­dzie­sią­tych byli prze­ko­nani, że ta branża nie ma przy­szło­ści, i bez­li­to­śnie roz­pra­wili się z ko­pal­niami. Przed­się­bior­stwa za­my­kano w po­śpie­chu i roz­kra­dano. Pod zie­mią zo­sta­wały mi­liony ton nie­wy­do­by­tego wę­gla. Rów­nie tra­giczny los spo­tkał obiekty in­fra­struk­tury za­kła­do­wej, które za­mie­niły się w ru­iny – smutne po­mniki urzęd­ni­czej nie­go­spo­dar­no­ści. Po­bieżne przyj­rze­nie się tej szko­dli­wej kam­pa­nii po­ka­zuje, że re­struk­tu­ry­za­cja ko­palni była nie­sły­chaną zbrod­nią na go­spo­darce Ukra­iny, a lu­dzie za nią od­po­wie­dzialni za­słu­gują na su­rową karę.

Związek strzelecki w zgodzie z lewicowymi wartościami [rozmowa]

Prze­zna­czony w 1996 roku na  proces li­kwi­da­cji ko­palni bu­dżet ob­ni­żono z pla­no­wa­nych stu trzy­dzie­stu mi­lio­nów hry­wien na sześć­dzie­siąt dzie­więć mi­lio­nów. Ta­kie nie­do­fi­nan­so­wa­nie mu­siało spo­wo­do­wać ka­ta­strofę. Trzeba było oszczę­dzać na wszyst­kim, dla­tego ko­pal­nie za­my­kano na szybko i cha­otycz­nie. Wy­ro­bi­ska były za­le­wane wodą bez żalu. W Sta­cha­no­wie (ob­wód łu­gań­ski, dziś: Ka­dy­jewka), mie­ście na­zwa­nym na cześć naj­bar­dziej zna­nego so­wiec­kiego gór­nika, za­mknięto Zjed­no­cze­nie Sta­cha­now­wu­hil­lia z czte­rema ko­pal­niami o nie­wy­do­by­tych za­pa­sach osiem­dzie­się­ciu dwóch mi­lio­nów ton wę­gla kok­so­wego, li­kwi­du­jąc tym sa­mym sek­tor wy­do­by­cia wę­gla w tym mie­ście. O proce­sie tym od­po­wia­dał Ser­hij Łe­wacz­kow: „Gdy za­częli za­my­kać za­kłady, by­łem me­rem Sta­cha­nowa. Nie było żad­nych pro­jek­tów, nikt nas o tym nie in­for­mo­wał. Cho­ciaż kie­ro­wa­łem mia­stem, do­wie­dzia­łem się o za­mknię­ciu ko­palni »Cen­tralna – Ir­mino« przez przy­pa­dek. Za­dzwo­nił do mnie na­czel­nik od­działu ga­sze­nia hałd i po­wie­dział, że za­czyna za­sy­py­wać szyb. Mi­ni­ster pod­pi­sał na­kaz za­mknię­cia za­kładu, dy­rek­tor ge­ne­ralny to po­twier­dził i wy­dał po­le­ce­nie na­czel­ni­kowi, który je au­to­ma­tycz­nie wy­ko­nał. Wszyst­kie ma­szyny zo­stały po­grze­bane na dole”.

Mia­sto było zszo­ko­wane. Przed proce­sem re­struk­tu­ry­za­cji w branży gór­ni­czej pra­co­wało 18 proc. miesz­kań­ców Sta­cha­nowa. Wkład ko­palni w go­spo­darkę mia­sta wy­no­sił na po­czątku lat dzie­więć­dzie­sią­tych 28 proc., a pod ko­niec de­kady – za­le­d­wie 1,5 proc. Upa­dłych ko­palni nie było czym za­stą­pić. Bez za­trud­nie­nia po­zo­stało sie­dem­na­ście ty­sięcy osób, przede wszyst­kim męż­czyzn, któ­rzy utrzy­my­wali do­tąd całe ro­dziny.

Ukraina wybiera między dżumą a cholerą [korespondencja z Kijowa]

Emi­gra­cja gwał­tow­nie wzro­sła, a śred­nia dłu­gość ży­cia spa­dła o dzie­sięć lat. Po ta­kim cio­sie mia­sto nie mo­gło dojść do sie­bie. Jesz­cze w 2012 roku jego bu­dżet nie był w sta­nie funk­cjo­no­wać bez pań­stwo­wych do­ta­cji się­ga­ją­cych po­ziomu 40 proc. Fi­na­łem de­struk­tyw­nych proce­sów stały się wy­da­rze­nia z wio­sny 2014 roku, które w du­żej mie­rze sta­no­wiły opóź­niony zryw spo­łeczny. Lum­pen­pro­le­ta­riat gór­ni­czych osie­dli chęt­nie za­pi­sy­wał się do tzw. Po­spo­li­tego Ru­sze­nia ce­lem ze­msz­cze­nia się na Ukra­inie „za wszystko”.

Nie le­piej działo się w są­sied­niej Briance. „Ko­pal­nię za­mknięto pierw­szego wrze­śnia. Proces li­kwi­da­cji ru­szył w po­ło­wie paź­dzier­nika. Przez ten czas pa­no­wał chaos, cała miej­sco­wość bie­gała kraść to, co zo­stało. Prze­cież to było ni­czyje. Ro­dzice opo­wia­dali mi o cza­sie w 1941, gdy nasi wy­co­fali się z mia­sta, a Niemcy jesz­cze go nie za­jęli. Za­pa­no­wała anar­chia, lu­dzie plą­dro­wali sklepy i domy. To samo wi­dzia­łem w na­szym za­kła­dzie. To było coś strasz­nego” – opo­wia­dał były główny me­cha­nik ko­palni „An­nen­ska” Ju­rij Cho­chłow, który w 2014 roku jako łu­gań­ski radny ob­wo­dowy z ra­mie­nia KPU od pierw­szych dni marca brał ak­tywny udział w an­ty­ukra­iń­skich wie­cach w Łu­gań­sku, a po wy­bu­chu dzia­łań zbroj­nych przy­stą­pił do mi­li­cji tzw. Łu­gań­skiej Re­pu­bliki Lu­do­wej.

Słowiańsk w obwodzie donieckim podczas ataku separatystów na wschodzie Ukrainy w 2014 roku. Fot. Sasha Maksymenko/Flickr.com

Sy­tu­ację spo­łeczną w gór­ni­czych mia­stach lat dzie­więć­dzie­sią­tych do­sko­nale od­daje ar­ty­kuł Chcemy jeść z 10 lu­tego 1999 roku, opu­bli­ko­wany w ga­ze­cie „Hor­niak” i opo­wia­da­jący o ko­bie­cym bun­cie w mie­ście To­rez. „5 lu­tego ko­pal­nia »3-bis« wstrzy­mała pracę, a żony gór­ni­ków roz­po­częły oku­pa­cję szybu oraz lam­powni. »Bo­imy się, ale chcemy jeść«. Naj­bar­dziej draż­li­wym te­ma­tem jest brak pie­nię­dzy. »Męż­czy­zna wy­pije szklankę wody na obiad i idzie do ro­boty« – mówi jedna z pro­te­stu­ją­cych. Lu­dzie opo­wia­dali, że kar­mią dzieci pa­szą dla zwie­rząt, bo to naj­tań­szy po­si­łek. Przez pe­wien czas ra­to­wali się ziem­nia­kami wy­da­wa­nymi na po­czet pen­sji. Pra­cow­nicy cze­kają śred­nio po dzie­sięć mie­sięcy na wy­płatę. W kie­sze­niach pustka, a w oczach łzy. Na­wet me­tal ma gra­nice wy­trzy­ma­ło­ści, a co do­piero lu­dzie”.

Žižek: Czy Ukraina powinna mieć broń atomową?

Głów­nym pro­ble­mem nie była li­kwi­da­cja so­wiec­kiego prze­my­słu, ale to, że w za­stęp­stwie nie po­wsta­wały nowe miej­sca pracy. In­we­sto­rzy omi­jali Don­bas, a szcze­gól­nie ob­wód łu­gań­ski. Swój ka­pi­tał mo­gli lo­ko­wać tu tylko sa­mo­bójcy albo lu­dzie z po­rząd­nymi doj­ściami. Nie­liczni sza­leńcy, któ­rzy nie bali się ry­zyka i ku­po­wali pro­ble­ma­tyczne przed­się­bior­stwa, na­ra­żali się na kon­flikt z lo­kal­nymi eli­tami po­li­tycz­nymi, co koń­czyło się kra­chem nowo po­wsta­łych biz­ne­sów. O ta­kich pró­bach por­ta­lowi Ostrow w 2012 roku opo­wie­dział Ko­stian­tyn Il­czenko ze Swer­dłow­ska (dziś: Do­łżańsk), który w 1997 roku wy­dzier­ża­wił ko­pal­nię nr 68 i pró­bo­wał uru­cho­mić tam wy­do­by­cie wę­gla.

„Dzięki spo­rym in­we­sty­cjom w ciągu czte­rech mie­sięcy udało mi się wzno­wić prace w za­kła­dzie. W tam­tym okre­sie tylko ja pła­ci­łem gór­ni­kom pie­niędzmi, a nie ziem­nia­kami albo sło­niną. Nie­stety, mo­gli­śmy dzia­łać tylko przez trzy mie­siące. Wtedy za­czął się mój kon­flikt z grupą Je­fre­mowa, wów­czas wi­ce­gu­ber­na­tora ob­wodu”.

We­dług przed­się­biorcy po­li­tyk ka­zał odłą­czyć ko­pal­nię od prądu. Wy­do­by­cie sta­nęło, a wy­ro­bi­ska zo­stały za­to­pione. W re­zul­ta­cie upa­dło przed­się­bior­stwo z za­pa­sami su­rowca na kil­ka­dzie­siąt lat.

Ukraina: Cała nadzieja w Trumpie? „Lepszy koszmarny koniec niż koszmar bez końca”

„Wszel­kie or­gany kon­troli tech­nicz­nej, lo­kalne wła­dze i pro­ku­ra­tura chciały nas zła­mać. Pew­nego razu za­dzwo­nili do mnie mi­li­cjanci i uprze­dzili, że­bym nie po­ja­wiał się na­stęp­nego dnia w ko­palni, bo przy­jadą mnie aresz­to­wać, bez żad­nych wy­ja­śnień. Po­sta­no­wi­łem sta­nąć nie­da­leko i przy­glą­dać się, co się bę­dzie działo. Oni »za­bili« ko­pal­nię – przy­je­chali funk­cjo­na­riu­sze z ka­ra­bi­nami, przed­sta­wi­ciel miej­skiej pro­ku­ra­tury i sądu. Póź­niej wnie­śli­śmy po­zew na wy­dzier­ża­wia­ją­cego za bez­prawne po­stę­po­wa­nie. Wszyst­kich pra­cow­ni­ków wy­pro­wa­dzili na ze­wnątrz, gro­żąc im kaj­dan­kami, za­mknęli po­miesz­cze­nia ad­mi­ni­stra­cji, za­pie­czę­to­wali wej­ścia do szy­bów i po­sta­wili swoją ochronę. W ciągu pół­tora mie­siąca czy dwóch mie­sięcy ko­pal­nia zo­stała zrów­nana z zie­mią. Po bu­dyn­kach nie zo­stało ani śladu, a sprzęt wy­wie­ziono w nie­zna­nym kie­runku” – opo­wia­dał Il­czenko.

Gdy za­mknięto ko­pal­nie, na Don­bas wró­ciła XIX-wieczna tech­no­lo­gia. Na miej­scu zli­kwi­do­wa­nych za­kła­dów wy­do­byw­czych za­częły mno­żyć się nie­wiel­kie ma­nu­fak­tury – bie­da­szyby, w któ­rych pra­co­wano ręcz­nie. Bez­ro­botni gór­nicy nie mieli in­nego wy­boru poza pracą w tych ko­pan­kach. Po­ja­wili się „zbie­ra­cze” lub „wor­kowi”, któ­rzy trud­nili się wy­bie­ra­niem wę­gla spo­śród hał­do­wych od­pa­dów. Miesz­kańcy do­tknię­tych kry­zy­sem osie­dli wy­ko­rzy­sty­wali go na opał lub sprze­da­wali. Było to nie­bez­pieczne za­ję­cie, bo hałdy co ja­kiś czas osu­wały się, grze­biąc pod zwa­łami nie­szczę­snych ciu­ła­czy.

Słuchaj podcastu „Blok wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Źró­dłem przy­chodu stały się także nie­czynne ra­dziec­kie fa­bryki. Miesz­kańcy po­grą­żo­nych w re­ce­sji miej­sco­wo­ści sza­bro­wali ce­gły z bu­dyn­ków fa­brycz­nych, po­zy­ski­wali zbro­je­nia z płyt żel­be­to­wych i wy­ko­py­wali ka­ble. W Gor­łówce ro­ze­brano na czę­ści po­tężny kom­bi­nat pro­duk­cji rtęci, który zban­kru­to­wał w po­ło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych, w Kon­stan­ty­nówce fa­brykę Spec­skło, a w Sta­cha­no­wie kok­sow­nię. Co mo­gli czuć miesz­kańcy Don­basu, roz­sła­wiani przez ra­dziecką pro­pa­gandę przo­dow­nicy pracy, gdy wi­dzieli, jak wo­kół nich wali się znany im świat? Ogar­niała ich dez­orien­ta­cja, roz­cza­ro­wa­nie i de­pre­sja. Nie­wielu z nich po­tra­fiło obiek­tyw­nie oce­nić te procesy i na chłodno po­dejść do przy­czyn kry­zysu eko­no­micz­nego. Więk­szość za­in­te­re­so­wa­nych tra­dy­cyj­nie za­do­wa­lała się pro­stymi od­po­wie­dziami, po­da­wa­nymi przez po­pu­li­stycz­nych po­li­ty­ków z pro­ro­syj­skich par­tii i ru­chów.

Bez­ro­botni gór­nicy nie chcieli szu­kać wy­ja­śnień, dla­czego ich ko­pal­nie zo­stały za­mknięte. Wy­star­czało im pro­ste stwier­dze­nie: „Za Związku wszystko dzia­łało, a te­raz to roz­wa­lili”. Wy­godną od­po­wie­dzią w ta­kich sy­tu­acjach są teo­rie spi­skowe – ła­twiej­sze do przy­ję­cia niż obiek­tywne przy­czyny eko­no­miczne.

W Za­głę­biu do dziś funk­cjo­nuje ste­reo­typ mó­wiący, że winę za li­kwi­da­cję ko­palni po­no­szą ki­jow­scy oraz za­chod­nio­ukra­iń­scy urzęd­nicy. We­dług jed­nego z wa­rian­tów lu­dzie ci po­sta­no­wili zli­kwi­do­wać prze­mysł, bo nie mieli o nim zie­lo­nego po­ję­cia. Inne wi­zje gło­szą, że nisz­czyli oni za­kłady spe­cjal­nie, czy to z „roz­kazu swo­ich za­chod­nich pa­nów”, czy z nie­na­wi­ści do Don­basu. Tak na­prawdę wy­rok na ko­pal­niach pod­pi­sy­wali za­zwy­czaj po­li­tycy wła­śnie ze wschodu Ukra­iny.

Słowiańsk w obwodzie donieckim podczas ataku separatystów na wschodzie Ukrainy w 2014 roku. Fot. Sasha Maksymenko/Flickr.com

Po­cząt­kowo pre­zy­dencki ukaz re­struk­tu­ry­za­cyjny był wcie­lany w ży­cie przez Ju­rija Po­la­kowa, po­przed­nika Ja­nu­ko­wy­cza na sta­no­wi­sku gu­ber­na­tora ob­wodu do­niec­kiego, a w la­tach 1995 – 1996 mi­ni­stra prze­my­słu wę­glo­wego. Po­la­kow był też jed­nym z twór­ców pro­jektu trans­for­ma­cji tej branży. W 1996 roku za­stą­pił go Ju­rij Ru­san­cow, po­cho­dzący z Je­na­ki­je­wego, który przed wej­ściem do rządu kie­ro­wał kon­sor­cjum gór­ni­czym Ar­tem­wu­hil­lia. W ko­lej­nym roku tekę mi­ni­ste­rialną obej­mo­wał Sta­ni­sław Janko z Se­ły­do­wego, a w la­tach 1998–2000 – naj­bar­dziej znany z „gra­ba­rzy ko­palni”, Ser­hij Tu­łub z Char­cy­ska. W okre­sie rzą­dów tego ostat­niego epi­de­mia li­kwi­da­cji się­gnęła szczytu. Warto do­dać, że wszyst­kie wy­żej wy­mie­nione miej­sco­wo­ści leżą na Don­ba­sie.

W sklepie nie rozmawiać o wojnie!

Świa­dec­twem pro­fe­sjo­na­li­zmu tych urzęd­ni­ków są owoce ich dzia­łal­no­ści. Wiele mówi pro­gnoza eks­per­tów Mi­ni­ster­stwa Prze­my­słu Wę­glo­wego, któ­rzy twier­dzili, że re­struk­tu­ry­za­cja po­zwoli na zwięk­sze­nie wy­do­by­cia wę­gla w Ukra­inie z osiem­dzie­się­ciu mi­lio­nów ton rocz­nie w 1996 roku do stu dzie­się­ciu, stu dwu­dzie­stu mi­lio­nów ton w 2005 roku. W rze­czy­wi­sto­ści wskaź­nik ten wy­niósł za­le­d­wie sześć­dzie­siąt mi­lio­nów ton. Nie­wiel­kie gór­ni­cze mia­sta i osie­dla ni­gdy nie otrzą­snęły się z tra­gicz­nego kry­zysu lat dzie­więć­dzie­sią­tych – za­mie­niły się w re­zer­waty nie­do­statku i upadku. W 2000 roku Łu­gańsz­czy­zna była naj­bar­dziej zu­bo­ża­łym re­gio­nem kraju – procent osób ży­ją­cych po­ni­żej gra­nicy ubó­stwa się­gnął 44,8 proc., pod­czas gdy w są­sied­nim ob­wo­dzie char­kow­skim wy­no­sił on za­le­d­wie 19,6 proc.

W sklepie nie rozmawiać o wojnie!

Do 2014 roku w tych gór­ni­czych get­tach zdą­żyło do­ro­snąć całe po­ko­le­nie oto­czone al­ko­ho­li­zmem, bru­tal­no­ścią i roz­pa­dem. Lu­dzie ci byli przy­zwy­cza­jeni do eg­zy­sten­cji w po­ni­ża­ją­cych wa­run­kach.

Don­bas, po­grą­żony w kry­zy­sie i ko­rup­cji, stał się ide­al­nym in­ku­ba­to­rem dla or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czych i an­ty­pań­stwo­wych na­stro­jów, a jego zde­kla­so­wani miesz­kańcy byli do­brym pa­li­wem kon­fliktu zbroj­nego. Li­de­rzy pro­ro­syj­skich od­dzia­łów, Ołek­sandr Cho­da­kow­ski i Igor Strieł­kow, nie bez ra­cji w pierw­szych mie­sią­cach wojny przy­zna­wali w wy­wia­dach, że do ich „mi­li­cji” wstę­pują przede wszyst­kim jed­nostki aspo­łeczne, o kry­mi­nal­nej prze­szło­ści, nar­ko­mani i lu­dzie mar­gi­nesu. Pierw­szy z wy­mie­nio­nych za­zna­czał, że około 20 – 30 proc. człon­ków od­dzia­łów „Do­niec­kiej Re­pu­bliki Lu­do­wej” było ka­ra­nych są­dowo. Gdy do­damy do tego inne osoby bez wy­kształ­ce­nia i sta­łej pracy, od­se­tek osób z pa­to­lo­gicz­nych śro­do­wisk wy­nie­sie po­nad po­łowę tej grupy. Ka­ra­bin da­wał im nie­ocze­ki­waną moż­li­wość awansu spo­łecz­nego. Od­po­wie­dzi na py­ta­nie, dla­czego do tego do­szło, trzeba szu­kać w za­wie­ru­sze lat dzie­więć­dzie­sią­tych.

*

Fragment pochodzi z książki Jak Ukraina traciła Donbas, która ukazała się w wydawnictwie Ha-Art. Tłumaczenie: Maciej Piotrowski. Dziękujemy wydawnictwu za zgodę na przedruk.

**

Denys Kazanski – jest dziennikarzem śledczym, prezenterem telewizyjnym i blogerem wideo, którego publiczność na Ukrainie liczy ponad milion subskrybentów. Autor Czarnej gorączki (2015) poruszającej temat nielegalnego wydobycia węgla w regionie Donbasu. Do 2014 roku mieszkał i pracował w Doniecku.

Maryna Worotyncewa – dziennikarka. Przed 2014 rokiem była współzałożycielką i redaktorem naczelnym gazety „Wostoczny Wariant” z siedzibą w Ługańsku. Jest także konsultantką ds. PR, komunikacji i marketingu. Zajmowała stanowiska kierownicze w działach komunikacji w instytucjach publicznych i firmach prywatnych, ściśle współpracując z różnymi politykami. Ma bogate doświadczenie w zarządzaniu projektami medialnymi podczas kampanii wyborczych oraz tworzeniu i wdrażaniu strategii marketingowych dla przedsiębiorstw.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij