Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych, w prawo zwrot!
W amerykańskim Kongresie demokraci kilka dni maglowali Bretta Kavanaugh, konserwatywnego sędziego, który ma szansę stać się drugim sędzią Sądu Najwyższego USA mianowanym przez Trumpa – i tym samym przesunąć skład sądu mocno na prawo. Ale Kavanaugh to tylko wisienka na torcie. Nad tym tortem amerykańska prawica pracowała przez ostatnie trzy dekady, jak ostatnio podsumował „New York Times”.
Do lat 80. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych był praktycznie lokomotywą postępu. To tam rozegrały się wielkie bitwy Ameryki – walka o sprawiedliwość rasową i koniec segregacji w szkołach, Prawa Mirandy regulujące przywileje osoby aresztowanej, a także – zdaniem wielu obecnie coraz bardziej zagrożony – werdykt w sprawie Roe przeciwko Wade, który w 1973 roku dała amerykańskim kobietom prawo do aborcji.
czytaj także
Amerykańskie uniwersytety generalnie produkowały i produkują liberałów, z czego demokraci są dumni, widząc związek między lewicowym myśleniem a wyższym wykształceniem (republikanie oczywiście widzą to inaczej, tłumacząc sobie, że uniwersytety robią porządnym ludziom wodę z mózgu). Dotyczyło to i dotyczy również wydziałów prawa, jak tłumaczy Jason Zengerle dla „New York Times’a”, więc w rezultacie większość prawników i sędziów zwykle miała i ma dość liberalne poglądy.
W 1982 roku amerykańska prawica poszła po rozum do głowy i postanowiła coś z tym fenomenem zrobić, zakładając pierwsze kluby studenckie na „lewackich” uniwersytetach Yale, Chicago i Harvard, nazywane Federal Society (Towarzystwo Federalne). Miały one na celu zrzeszać młodych konserwatywnych prawników, którzy dotychczas czuli się dość samotnie na wydziałach prawa.
Sama nazwa organizacji odnosi się do „Federalisty”, zbioru 85 esejów (1787-88) opublikowanych przez Ojców Założycieli i stanowiących pierwszy komentarz do młodziutkiej Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Generalnie chodzi o tzw. dosłowną interpretację prawa – wielki ideologiczny spór, który Ameryka toczy od swoich początków, spór między konserwatyzmem (nie należy zmienić ani jednej literki; jeśli jest napisane „oko za oko, ząb za ząb” to należy to traktować dosłownie) a progresywizmem (żeby już jednak tych zębów w XXI wieku nie wybijać; ważny jest czas i kontekst).
czytaj także
Towarzystwo Federalne, organizacja, która debiutowała jako niszowy ewenement akademickiego życia, zaczęła ogrywać coraz większą rolę na wielu amerykańskich uniwersytetach. Z czasem, przy finansowym poparciu czołowych konserwatystów Waszyngtonu, każdy młody prawnik o prawicowych poglądach miał ambicję do niej wstąpić i bronić świętości oraz nienaruszalności Konstytucji.
Sąd Najwyższy składa się z dziewięciu sędziów, którzy decydują o tym, co jest a co nie jest konstytucyjne. W związku z niedawnym odejściem na emeryturę sędziego Anthony’ego Kennedy’ego, który trzymał balans między lewicą i prawicą, sąd ma obecnie czterech „liberalnych” sędziów i czterech „konserwatywnych.” W tej drugiej grupie wszyscy, łącznie z mianowanym w zeszłym roku przez Trumpa Neilem Gorsuchem, są członkami Towarzystwa Federalnego. Należy do niego również obecny kandydat Brett Kavanaugh, który zastępując Kennedy’ego da konserwatystom przewagę bez precedensu.
Paradoksalnie, mimo że z Trumpa żaden konserwatysta, jego prezydentura jest Towarzystwu bardzo na rękę. Początkowo, gdy startował z prezydencką kampanią 2016, nawet nie chcieli z nim gadać. Potem okazało się, już po wyborach, że może nawet lepszy Trump niż Reagan, który miał się za bojownika konserwatyzmu i w związku z tym miał swoje zdanie. Trump swojego zdania w sprawach „moralnych” nie ma, natomiast zdaje sobie sprawę, że fundamentem diabelskiego paktu między nim a partią republikańską jest gwarancja, że będzie mianował konserwatywnych sędziów.
czytaj także
Nie jest tajemnicą, że ci, którzy nie są i nie byli fanami Trumpa (np. ewangelicy) zagłosowali na niego ze względu na Sąd Najwyższy, wierząc że jest jaki jest, ale będzie głosował „po republikańsku”. Nie przeliczyli się – pod tym względem prezydent ich nie zawiódł. Już drugi raz podczas pierwszej kadencji udaje się do Towarzystwa Federalnego po karteczkę z listą potencjalnych kandydatów na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego.
Ale nie na tym koniec. Administracja Trumpa od początku swojego urzędowania zdołała obsadzić rekordową liczbę sędziów na nieco niższych, lecz też kluczowych stanowiskach (26 sędziów sądów apelacyjnych i 41 sędziów sądów okręgowych). Stanowi to trwałą zmianę w amerykańskim wymiarze sprawiedliwości, której nie odwróci ani przejęcie Kongresu przez demokratów na jesieni ani demokratyczny prezydent w 2020.
Największym problemem, który demokraci mają z Brettem Kavanaugh jest jego deklaracja z 2009 roku, że urzędujący prezydent nie powinien być niepokojony przez żadne oskarżenia, pozwy, groźbę impeachmentu czy specjalnych doradców. Trudno nie wyciągnąć z tego wniosku, jaka byłaby decyzja Kavanaugh w sprawie śledztwa Roberta Muellera i ewentualnego impeachmentu Trumpa. Co oczywiście pociąga za sobą pytanie o to, czy to właśnie ta deklaracja nie zwróciła uwagi Trumpa na nazwisko… przyszłego sędziego Sądu Najwyższego.