Czy kardynał podejrzany o tuszowanie spraw pedofilskich i bycie sprawcą powinien reprezentować Watykan wobec ofiar pedofilii?
Wysoki watykański dostojnik kardynał George Pell stanie 18 lipca przed australijskim sądem w związku z oskarżeniem o przestępstwa pedofilskie. Z postawionych mu zarzutów wynika, że prawdopodobnie zaczął molestować dzieci w latach 70. XX wieku już jako wikariusz i bez przeszkód kontynuował ten proceder na kolejnych szczeblach kariery. Cała sprawa wyszła na jaw dzięki działalności australijskiej Królewskiej Komisji ds. Instytucjonalnych Reakcji na Przemoc Seksualną wobec Dzieci, która już od ponad czterech lat bada, jak kościoły, szkoły i inne instytucje w Australii traktowały zgłoszenia dotyczące molestowania dzieci. W maju ukazała się też książka Kardynał: wzlot i upadek George’a Pella, w której reporterka ABC Network Louise Milligan zdała relację ze swojego dwuletniego dziennikarskiego śledztwa. Zeznania ofiar kardynała obejmują kilka dekad i kilka miast.
Obok naszego rodaka arcybiskupa Józefa Wesołowskiego, Pell to najwyższy rangą hierarcha Kościoła katolickiego, któremu postawiono tego rodzaju zarzuty. Jak pewnie pamiętacie – Wesołowski jako watykański dyplomata na Dominikanie zmuszał chłopców do czynów seksualnych, a na swoim komputerze trzymał dużo dziecięcego porno. Wśród ofiar nuncjusza był podobno nawet 13-latek cierpiący nas epilepsję, który w zamian za seks dostawał leki. Wesołowskiego co prawda karnie wydalono ze stanu kapłańskiego, ale na proces nie czekał w areszcie tylko w luksusowym apartamencie w Watykanie. Ostatecznie nie odpowiedział za swoje czyny, ponieważ zmarł, a w Polsce pogrzebano go z honorami. Mszę pogrzebową prowadził biskup. O zgwałconych dzieciach nie wspomniano ani słowem.
Kardynał Pell ma pecha – nie jest Polakiem tylko Australijczykiem, a jego kraj rozumie lepiej, kogo powinno wspierać państwo w sporze między podejrzanym o pedofilię i reprezentowanym przez potężną instytucję duchownym a molestowanym przez niego dzieckiem. Narzędziem państwa stała się Królewska Komisja, która w ciągu kilku lat zidentyfikowała co najmniej 1880 potencjalnych sprawców i przyjęła zeznania od prawie pięciu tysięcy ofiar. Średni wiek molestowanych dzieci to 11 lat, a pedofile stanowią siedem procent spośród wszystkich księży. Jeśli te liczby wydają wam się wysokie, to posłuchajcie tego: w jednym z zakonów (St. John of God) czterdzieści procent braciszków molestowało swoich małych podopiecznych! Komisja potwierdziła też ponurą prawidłowość, znaną z innych krajów: sprawcy byli chronieni przez swoich zwierzchników-biskupów, ich czyny tuszowano, a gwałcone dzieci były ignorowane, karane i uciszane. Dopiero parlamentarna Komisja zechciała ich wysłuchać – to dlatego niektóre z zeznań sięgają aż cztery dekady wstecz.
Niestety historia kardynała Pella rzuca kolejny już cień na szczerość intencji papieża Franciszka w sprawie bezwzględnego zakończenia pedofilskiego karnawału w Kościele katolickim. Przypomnijmy, że Franciszek od początku swojego pontyfikatu zapowiadał zaostrzenie reakcji wobec księży pedofilów i kryjących ich przestępstwa biskupów. W 2014 powołał ośmioosobową Komisję ds. Zwalczania Pedofilii w Kościele. W 2015 roku po rekomendacji Komisji ogłosił, że powoła specjalny trybunał śledczy, który miał pociągnąć do odpowiedzialności tych biskupów, którzy ignorowali lub uciszali ofiary. Niestety już rok później wycofał się z planu powołania trybunału i przekazał tę sprawę jednostkom watykańskiej biurokracji (czyli obniżył jej rangę).
W lutym 2017 papież wprawił też w osłupienie adwokatów ofiar kościelnej pedofilii, kiedy to w ramach realizowania wizji kościoła miłosiernego zmniejszył sankcje wobec niektórych księży skazanych za pedofilię. Usuwanie ze stanowisk biskupów odpowiedzialnych za tuszowanie pedofilii również jakoś mu nie idzie.
George Pell to w tej kwestii swoisty papierek lakmusowy. Na długo przed tym zanim oskarżono go o molestowanie dzieci, był podejrzewany o tuszowanie przestępstw pedofilskich innych księży w czasie kiedy był arcybiskupem Melbourne. I pomimo tych podejrzeń papież mianował go w 2014 pierwszym prefektem Sekretariatu ds. Gospodarczych Stolicy Apostolskiej i swoim doradcą w ramach Rady Kardynałów. Wezwanie do Watykanu pozwoliło wtedy Pellowi uniknąć stanięcia przed Królewską Komisją w Australii. Marie Collins, reprezentująca ofiary w Watykańskiej Komisji ds. Zwalczania Pedofilii w Kościele, nazwała niedawno ten awans Pella policzkiem wymierzonym australijskim ofiarom i w proteście przeciwko fasadowości działań Komisji wystąpiła z niej. To oznacza, że w Komisji nikt już nie reprezentuje ofiar, bo Peter Saunders, także molestowany w dzieciństwie przez księdza, został zawieszony już w zeszłym roku za krytyczne wypowiedzi wobec realizacji zobowiązań wobec poszkodowanych przez Komisję.
Wyniesienie Pella tak wysoko w watykańskiej hierarchii budziło kontrowersje także z innej przyczyny: jest to mianowicie dostojnik znany z nieprzejednanego konserwatyzmu, bezwzględny wróg rozwodników, osób homoseksualnych i kobiet, ikona stylu bizantyjskiego w kościele, koneser drogich ubrań i luksusowych wnętrz. Innymi słowy – przeciwieństwo Franciszka. Przychylni komentatorzy uznają, że papież tak bardzo potrzebował sprawnego urzędnika do posprzątania bałaganu finansowego, że te nierzadkie przecież w Watykanie przywary kardynała zeszły na plan dalszy.
**
Nieoficjalne profile kardynała George’a Pella zaczęły pojawiać się na Twitterze:
Dear God,
I am a terrible human being.
Amen.— George Pell (@GeorgePell) February 27, 2016
Mniej przychylni komentatorzy zachodzą w głowę. Jak to możliwe, że papież tak długo nie reagował na to, że jeden z jego bliższych doradców może okazać się przestępcą? Policja przesłuchiwała Pella już w zeszłym roku. Papież nie mógł o tym nie wiedzieć. Oczywiście obowiązuje domniemanie niewinności, ale z drugiej strony: czy kardynał podejrzany o tuszowanie spraw pedofilskich i bycie sprawcą powinien reprezentować Watykan wobec ofiar pedofilii? Taki wypadek miał miejsce w zeszłym roku, kiedy kilkunastoosobowa grupa ofiar księży pedofilów z Ballarat, rodzinnego górniczego miasteczka Pella, stawiła się w Watykanie, żeby prosić o pomoc. Kardynał, jak opisuje „New York Times”, zachowywał się dziwacznie: był usztywniony i patrzył głównie w podłogę. Pomoc oczywiście obiecał. Jak pewnie się domyślacie, nie zrobił nic.
Sprawa kardynała Pella będzie zapewne trwała jeszcze długo, ale już teraz można z niej wyciągnąć kilka wniosków potencjalnie użytecznych także w Polsce.
Po pierwsze z ustaleń australijskiej Królewskiej Komisji wynika, że średnio 33 lata zajmuje ofiarom pokonanie traumy i zgłoszenie się ze skargą i prośbą o pomoc do odpowiedniej instytucji. To oznacza, że w świetle obecnie obowiązującego w Polsce prawa o przedawnieniu przestępstw seksualnych (które następuje, kiedy pokrzywdzony skończy trzydzieści lat), wiele ofiar nie ma szans na wsparcie państwa w dążeniu do ukarania przestępcy. To prawo należałoby zmienić.
Po drugie spektakularny brak sukcesów papieża Franciszka i Watykańskiej Komisji ds. Zwalczania Pedofilii w Kościele pokazuje, że Kościół nie doprowadzi sam i z własnej woli do ukarania przestępców seksualnych we własnym gronie. Ofiary mogą liczyć na sprawiedliwość tylko w tych krajach, w których politycy mają dość przyzwoitości, żeby w obronie dzieci i osób skrzywdzonych w dzieciństwie stawić czoła potężnej międzynarodowej organizacji, i tworzą niezależne od Kościoła parlamentarne komisje badawczo-śledcze. W Polsce niestety jeszcze się taki przyzwoity polityk nie znalazł – ani w PO, ani w SLD, ani w PSL, ani w Ruchu Palikota.
Partio Razem, mam nadzieję, że jak już będziecie w Sejmie, to nie zapomnicie, że inna polityka jest możliwa!
Po trzecie – żeby doprowadzić do osądzenia wysoko postawionego przestępcy potrzebna jest współpraca samych ofiar, które nie mogą bać się zeznawać; dziennikarzy, którzy nagłaśniają przebieg sprawy i lokalnej społeczności, która daje wsparcie ofiarom. W Polsce w tym miesiącu wchodzi w życie nowe prawo. To artykuł 240 Kodeksu Karnego, który wprowadza karę pozbawienia wolności do lat trzech za niezawiadomienie organów ścigania o przestępstwach wymierzonych w dobro dziecka, takich jak przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, zgwałcenie zbiorowe wobec małoletniego poniżej lat 15, kazirodztwo, działanie ze szczególnym okrucieństwem, wykorzystanie bezradności czy wykorzystywanie seksualne małoletniego poniżej lat 15. Każdy, kto będzie miał wiarygodną wiadomość o popełnieniu, przygotowaniu czy usiłowaniu popełnienia takiego czynu i nie zawiadomi niezwłocznie organów ścigania, sam będzie odpowiadał karnie.
A zatem od teraz każdy biskup, który przeniesie księdza pedofila do innej parafii, a ofiarę skłoni do milczenia, powinien w świetle polskiego prawa pójść siedzieć. To pierwszy krok państwa w kierunku skuteczniejszej ochrony dzieci przed pedofilami w sutannach (i nie tylko), ale sprawność tego narzędzia będzie zależała wielu czynników: od rzetelności policji, odwagi rodzin ofiar i solidarności otoczenia. Czyli nie wygląda to nadal różowo. Ale musimy się postarać, bo coś mi mówi, że niektórzy biskupi przespali w seminarium zajęcia z rachunku sumienia, sakramentu pokuty i stawania w prawdzie.