Wydarzenia w Egipcie pokazują, że demokracja to ciągle jeszcze coś więcej niż samo głosowanie.
Zwycięstwo Muhhamada Mursiego, kandydata Bractwa Muzułmańskiego w czerwcowych wyborach prezydenckich w Egipcie, dla wszystkich wyznawców tezy o wojnie cywilizacji było potwierdzeniem ich wizji świata. Choć Mursi pokonał popieranego między innymi przez armię Szafika zaledwie 3 procentami głosów, wynik wyborów mógł być uważany za koniec arabskiej wiosny w Egipcie i znak przejmowania władzy w krajach regionu przez niechętnych Zachodowi islamskich fundamentalistów.
Posunięcia Mursiego po sukcesie wyborczym świadczyły o tym, że głosowanie potraktował jako wybór na stanowisko uprawniające do zagarniania coraz większej władzy. Wykorzystując incydenty związane z atakiem islamistów na posterunek wojskowy w północno-wschodniej części półwyspu Synaj, odwołał m.in. generała at-Tantawiego. Sprawował on w rządzie funkcję ministra obrony i reprezentował w nim armię, a właściwie jej świecko-zachodnie skrzydło kojarzone z Waszyngtonem. Pozbycie się at-Tantawiego wzmocniło zatem pozycję Mursiego i całego Bractwa wobec armii. Mursi samowolnie anulował też Deklarację Konstytucyjną Najwyższej Rady Sił Zbrojnych, co rozszerzyło jego władzę nad siłami zbrojnymi i zapewniło dodatkowe możliwości ustawodawcze. Jeśli dodamy do tego sprawne poruszanie się Mursiego w polityce międzynarodowej, na przykład w ostatnim konflikcie w Gazie, w którym wystąpił jako główny rozgrywający między Palestyńczykami i Izraelem, to otrzymamy obraz ekspansywnego polityka rozszerzającego swoje wpływy wszelkimi dostępnymi środkami.
Zeszłotygodniowe posunięcie, polegające na ogłoszeniu dekretu zapewniającego prezydentowi najwyższą władzę podejmowania decyzji w sprawach suwerenności, mogło być kolejną odsłoną umacniania się jego władzy w Egipcie. Mogło być, ale nie jest. We wtorek na ulice Kairu wyszły dziesiątki, a niektórzy mówią nawet o setkach tysięcy, ludzi zgodnie protestujących przeciw Mursiemu. Sygnał do protestu dali sędziowie obawiający się, że nowy dekret de facto oznacza początek jedynowładztwa w Egipcie. Bractwo Muzułmańskie broni dekretu, twierdząc, że chodzi tylko o to, żeby prezydent mógł zablokować rozwiązanie zgromadzenia konstytucyjnego, ale dla protestujących te tłumaczenia nie są wiarygodne. Mursiego porównują dziś do Mubaraka i kwestionują jego mandat do budowy nowego porządku w Egipcie.
Obrót spraw w Egipcie to prztyczek w nos wszystkich tych, którzy twierdzili, że dla Zachodu wygodniejsze było utrzymywanie u władzy dyktatorów pokroju Mubaraka, bo choć nie stosowali zachodnich standardów w kwestii praw człowieka, to chociaż trzymali fundamentalistyczny lud z dala od władzy. Demokracja to na szczęście coś więcej niż głosowanie i jeszcze nie powiedziała ona w Egipcie ostatniego słowa.