Świat

Escrache, czyli ostatnia deska ratunku

Zbieranie się pod domami polityków to metoda manifestowania z bogatą tradycją w hiszpańskojęzycznym świecie. Ma nawet swoją nazwę: escrache.

Hiszpania, 2013 rok, sam środek kryzysu. Odkąd się zaczął, sądy zarządziły tu ponad 400 tysięcy eksmisji. Obywatelski ruch Platforma Poszkodowanych przez Hipoteki właśnie zebrał 1,5 miliona podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, przewidującym wprowadzenie do hiszpańskiego prawa mechanizmu „mieszkanie w zamian za dług”. Na razie jest tak, że ludzie, którzy tracą domy i tak zostają z wielkimi długami wobec banków.

To wielka akcja, której od paru lat towarzyszy niemal codzienne blokowanie eksmisji. Rządząca prawicowa Partia Ludowa (z większością absolutną w parlamencie) jest jednak głucha na żądania obywateli.

Platforma, zwana w skrócie PAH, wystosowuje więc do posłów i posłanek list.

Szanowni Państwo,

Doskonale państwo wiedzą, że eksmisje z powodu niepłaconych kredytów to jedna z najbardziej dramatycznych konsekwencji kryzysu w Hiszpanii, która dotknęła już ponad 400 tysięcy rodzin.

Apelujemy do państwa sumienia i człowieczeństwa. Proszę nas odwiedzić i wysłuchać, co mają do powiedzenia poszkodowani. Jeśli to niemożliwe, będziemy musiały przyjść do państwa same. [Rodzaj żeński to forma, której celowo używa w Hiszpanii wielu aktywistów i aktywistek, którym leży na sercu równość płci – przyp. aut.]

Najpierw przychodzą pod Hotel Ritz, gdzie premier Mariano Rajoy i inni liderzy partii spotykają się z dziennikarzami. „Nie reprezentują nas” – skandują. „Si se puede” (da się/można) – mówi napis na zielonym transparencie w formie koła. „Pero no quieren” (ale oni nie chcą) – mówi napis na kole czerwonym. Premier wymyka się tylnym wyjściem.

Potem spotykają się już pod domami polityków prawicy w całej Hiszpanii. Skandują pełne oburzenia hasła, przemawiają do mikrofonu, oklejają bramy wlepkami. Pewnego razu uprzykrzają liderom partii krzykami oglądanie meczu hiszpańskiej reprezentacji w barcelońskiej restauracji.

O escraches robi się na tyle głośno, że pod koniec roku Fundacja BBVA, zajmująca się obserwacją przemian języka hiszpańskiego, uznaje „escrache” za słowo roku.

*

Jego etymologia nie jest do końca jasna. Ma kilka znaczeń, z których jedno, to polityczne, oznacza mniej więcej tyle, co „demaskacja” i pochodzi z buenosaireńskiego dialektu lunfardo.

To właśnie Argentyńczycy dali bowiem światu escraches.

Wszystko zaczęło się w 1995 roku, kiedy dzieci despaparecidos, czyli „znikniętych” w czasie okrutnej dyktatury generała Jorge Videli odkryły, że w jednym ze stołecznych szpitali szefem oddziału położnictwa jest Jorge Luis Magnacco – ginekolog, który odbierał porody (i nowonarodzone dzieci matkom) w ESMA, Szkole Mechaników Marynarki Wojennej, najsłynniejszym ośrodku tortur z czasów wojskowej junty.

Jak wielu innych oprawców z tamtych czasów, Magnacco był bezkarny. Ówczesny rząd na czele z Carlosem Menemem ułaskawił dyktatora i innych członków reżimu. Carlos Pisoni, jeden z założycieli HIJOS (Dzieci czy raczej: Synowie i Córki), czyli kolektywu zrzeszającego potomków „znikniętych”, spotkał kiedyś zabójcę swojego ojca w barze.

Aby pozbawić Magnacca wygodnej anonimowości, HIJOS okleili okolice jego mieszkania i miejsca pracy plakatami z informacją o tym, kim jest i co ma na sumieniu. Efekt był natychmiastowy. Magnacco został zwolniony z pracy, a jego sąsiedzi zażądali, żeby się wyprowadził.

„Zdaliśmy sobie sprawę, że ważne jest nie tylko samo wskazanie sprawców, ale doprowadzenie też do tego, aby potępiło ich społeczeństwo. Żeby piekarz nie chciał sprzedać im chleba, a rzeźnik mięsa” – mówił Carlos Pisoni hiszpańskiemu dziennikowi „El Pais”.

HIJOS „zeskraczowali” prawie 100 osób w całej Argentynie. Przygotowania do akcji pod domami niektórych katów trwały czasem cały rok i polegały na informowaniu sąsiadów i wymyślaniu wspólnych akcji, aby demaskacja była jak najbardziej skuteczna.

Ich protesty miały na celu walkę z bezkarnością i zbiorową amnezją, ale okazały się przydatnym narzędziem także w innych kontekstach.

„Escraches mają rację bytu wtedy, kiedy dochodzi do zerwania społecznego kontraktu” – mówił Pisón.

*

Tak, jak w Hiszpanii. I w Polsce.

Sporo tu podobieństw. Jest sprawa, która burzy opinię publiczną. Są ludzie, którzy zbierają podpisy, są rządzący, którzy ten wysiłek ignorują. W grę wchodzi nic innego jak ludzkie życie i zdrowie: w przypadku Hiszpanii eksmisje doprowadziły w wielu przypadkach do samobójstw i innych dramatów, w Polsce na szali jest godność i zdrowie milionów kobiet.

Taka metoda protestowania musi jednak budzić pewne kontrowersje.

Choć rozgrywa się na ulicy, oznacza przecież jednak wtargnięcie w czyjąś życiową przestrzeń. „Zeskraczowani” posłowie prawicy porównywali członków PAH do nazistów i ETA. Zarzucali, że gwałcą ich prawo do prywatności, że narażają na stres członków ich rodziny, w tym małe dzieci. Przekonywali, że właściwym miejscem na tego typu dyskusje jest parlament, spotkania z wyborcami. Inaczej mówiąc: debata w tradycyjnych, komfortowych warunkach.

Organizatorzy escraches odpowiadali z kolei, że o ten dyskomfort tutaj właśnie chodzi, bo skala nieprzyjemności, na którą narażają politycy obywateli swoimi decyzjami, jest nieporównywalnie większa.

Hiszpański pisarz Isaac Rosa nazwał escraches „ostatnią deską ratunku porzuconych przez system”.

„Zanim tu dotarli, przeszli przez wszystkie stopnie: zaufanie do systemu (który ich wykiwał), sprawy w sądach (ale prawo hipoteczne wcale ich nie chroniło), żądania wobec rządzących (ignorowane), manifestacje (ignorowane i tłumione)” – pisał w dzienniku eldiario.es.

Prawo do manifestowania swoich przekonań pod domami polityków – o ile są pokojowe – potwierdził hiszpański wymiar sprawiedliwości, uznając (chociażby ustami przewodniczącego sądu najwyższego), że escraches mieszczą się w ramach prawa do demonstracji i wolności wypowiedzi.

Pokojowe – nie znaczy smutne.

Argentyńczycy pod domami reżimowych katów organizowali teatralne przedstawienia, koncerty, a nawet wielkie grille (wspólne pieczenie mięsa to jedna z ich ulubionych narodowych rozrywek). Peruwiańczycy zafundowali skorumpowanemu prezydentowi Albertowi Fujimoriemu występ chórów pod domem.

Oburzeni Hiszpanie nie tylko „eskraczowali”, ale wymyślili też wiele innych kreatywnych form protestu.

Członkowie PAH stosowali na przykład „ciche blokady”: dziesiątki osób stawiało się tego samego dnia w banku, aby wpłacić eurocenta na konto wybranej organizacji charytatywnej, paraliżując tym samym pracę oddziału i zmuszając dyrektora do negocjacji z osobami zagrożonymi eksmisją.

Tancerki z kolektywu Flo6x8 z Sewilli wpadały do banków na parę minut, aby ni z tego ni z owego odtańczyć płomienne flamenco opatrzone stosownym tekstem w rodzaju „To nie kryzys, o nie, to zwyczajny przekręt!”.

Wkurzeni socjalnymi cięciami emeryci skupieni w grupie Iaioflautes wpadali z kolei z gwizdkami i transparentami do biur hiszpańskiego „zusu” albo przez pół dnia krążyli po mieście miejskim autobusem, nie płacąc za bilety i rozdając ulotki.

Same escraches okazały się metodą całkiem skuteczną. Najbardziej w Argentynie, gdzie – między innymi dzięki wysiłkom HIJOS – w następnej dekadzie zniesiono amnestię i rozpoczęto ściganie pozostałych przy życiu zbrodniarzy.

W Hiszpanii walka o godny dostęp do mieszkalnictwa to długa historia, która wciąż trwa. „Chodziło nam o to, by politycy zdali sobie sprawę, że ich decyzje mają społeczne konsekwencje” – mówiła w 2013 roku rzeczniczka PAH Ada Colau. Dzisiaj – między innymi dzięki popularności i szacunkowi, jakie przyniosło jej zaangażowanie w sprawy eksmitowanych – burmistrzyni Barcelony.

*

W 2012 roku hiszpański minister sprawiedliwości Alberto Ruiz-Gallardón, oznajmił chęć zaostrzenia przepisów aborcyjnych do stanu sprzed 1985 roku. Oznaczałoby to możliwość przerywania ciąży, tylko wtedy, gdy zagrożone jest życie matki lub gdy ciąża jest efektem gwałtu.

Rok później pod jego domem zgromadziło się 300 osób, głównie kobiet, z gwizdkami. Hasło manifestacji brzmiało „Tócale el pito a Gallardón”, czyli „Zagwiżdż Gallardonowi”. Można je też jednak zrozumieć jako „dotknij ptaszka Gallardona”.

Projekt zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych ostatecznie upadł. Oczywiście nie przez gwizdanie, ale kto wie, czy nie był to ten dzień, kiedy ów ptaszek właśnie zaczął mięknąć.

Wodiczko-Socjoestetyka

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij