Świat

Putin nie ma czego świętować [Macron prezydentem Francji]

Nie spełnił się czarny scenariusz, jakiego obawiano się od czasów Brexitu. Marine Le Pen przegrała walkę o Pałac Elizejski.

Od Lizbony po Wilno, od Aten po Helsinki, w całej Europie słychać było w niedziele głośne westchnienie ulgi. Nie spełnił się czarny scenariusz, jakiego obawiano się od czasów Brexitu. Marine Le Pen przegrała walkę o Pałac Elizejski, Unia i jej wspólna waluta na razie trwają, Putin nie ma czego świętować.

Nieświeży mesjasz

Z drugiej strony trudno jednak zdobyć się w tej sytuacji na entuzjazm. Zwycięstwo Emmanuela Macrona oczywiście cieszy, ale raczej jako ratunek przed katastrofą, niż zapowiedź nowego politycznego otwarcia. Macron nie obejmuje władzy, jako polityczny mesjasz nowej, progresywnej polityki. Zbyt wielu zresztą takich mesjaszów – Clintona, Blaira, Hollande’a, Lulę – zdążyliśmy w ostatnich dekadach poznać i rozczarować się nimi, by uwierzyć w kolejnego.

Zwycięstwo Macrona cieszy, ale raczej jako ratunek przed katastrofą, niż zapowiedź nowego politycznego otwarcia.

Zwłaszcza, że ten wygląda pod wieloma względami jak przeniesiony z lat 90. – jego program to w dużej mierze próba recyklingu i nowego opakowania pomysłów „trzeciej drogi”, które – jak się wydawało – stracić powinny polityczną świeżość.

Wbrew obecnej na części lewicy czarnej legendzie Macron nie jest reinkarnacją Marger Thatcher, zesłaną przez banksterską międzynarodówkę, by do końca zdewastować francuski model społeczny. W programie Macrona propozycje uelastycznienia rynku pracy mieszają się z rozwiązaniami typowymi dla polityk socjaldemokratycznych i zielonych (inwestycje w energie odnawialne, harmonizacja socjalna w Unii Europejskiej, europejski protekcjonizm gospodarczy). Mam jednak wrażenie, że w wielu punktach jego gospodarcze pomysły opierają się na wątpliwych przesłankach – nie jestem na przykład przekonany, czy zerowy wzrost francuskiej gospodarki od czasu wielkiej recesji wynika faktycznie z przeregulowania rynku pracy, czy raczej z problemów ze zbyt niską siłą nabywczą gospodarstw domowych, której na pewno nie zwiększą proponowane przez Macrona cięcia.

Brexit i Trumpa może jakoś przetrwamy. Jej już nie

Macron próbuje łatać obecny model polityczno-ekonomiczny w momencie, gdy widzimy coraz wyraźniej, że być może coś nie tak jest w samych jego założeniach. Bezrobocie młodych sięgające 25%, klasa średnia żyjąca w poczuciu zagrożenia pauperyzacją, nierówności majątkowe i dochodowe – mam wątpliwości, czy Macron poradzi sobie z tymi problemami, jakie duszą współczesną Francję i pompują poparcie skrajnej prawicy. Być może, by ocalić demokratyczne, społeczne gospodarki rynkowe, potrzeba dziś znacznie bardziej radykalnych propozycji, niż będzie w stanie przedstawić jego administracja. Zaletą Macrona jest jednak to, iż kupuje czas, tak, by nad takimi propozycjami można było pracować w ramach demokratycznego europejskiego projektu.

 

Dla Macrona schody zaczynają się jednak tak naprawdę dopiero teraz. Paradoksalnie wygranie wyborów, mogło być najłatwiejszą częścią jego prezydentury. Stoją teraz przed nim trzy podstawowe zadanie: prawdziwe przekonanie do siebie Francuzów, zapewnienie sobie parlamentarnej większości, oraz określenie miejsca Francji w Europie.

 

Słaby mandat

Wbrew pozorom Macron dostał w drugiej turze słaby mandat do rządów. Jasne, zdobył prawie dwie trzecie głosów, jego rywalka niewiele więcej niż jedną trzecią. W normalnych warunkach taka przewaga byłaby ogromna. Ale to nie były normalne wybory. Do głosowania przeciw Le Pen wzywały niemal wszystkie siły we Francji, z poważnych liderów politycznych wyłamał się z tego frontu tylko Mélenchon. Za Macronem agitowały światowe autorytety, od Baracka Obamy po Janisa Warufakisa. W tej sytuacji wynik nowego prezydenta nie oszałamia.

Warufakis: Lewica musi zagłosować na Macrona

Kandydatka skrajnej prawicy zebrała około 11 milionów głosów. To najlepszy wynik jej formacji w historii walk o Pałac Elizejski. Jak podaje „Le Monde”, między pierwszą a drugą turą Marine Le Pen zyskała 3,5 miliona głosów. Jej ojciec między pierwszą, a drugą turą w 2002 roku przekonał do siebie zaledwie 700 tysięcy wyborców. Le Pen zyskała więc, mimo katastrofalnego występu w telewizyjnej debacie prezydenckiej, gdzie zaprezentowała popis arogancji i nieprzygotowania, maskowany arogancją i politycznym trollingiem godnym najbardziej pamiętnych występów Krystyny Pawłowicz.

Między pierwszą a drugą turą Marine Le Pen zyskała 3,5 miliona głosów.

Do pełnego obrazu doliczmy najniższą od 1969 roku frekwencję – w domach została ponad jedna czwarta Francuzów, jak na wybory prezydenckie w V Republice to bardzo dużo. W dodatku do urn wrzucono rekordową liczbę głosów pustych (8%), lub nieważnych (około 4%) – trudno nie traktować ich inaczej, niż jako wotum nieufności dla Macrona.

Nowy prezydent musi teraz przekonać do siebie Francuzów, jeśli nie chce, by jego ambitne plany utknęły wśród protestów społecznych. Widać, że im niżej w społecznej stratyfikacji, tym mniej zaufania do prezydenta-elekta. Jedyną grupą, wśród której Le Pen wygrała z Macronem w niedziele, byli robotnicy.

Teraz trzecia tura

Macron musi teraz przygotować swój ruch społeczny do wyborów parlamentarnych w czerwcu. To będzie trzecia tura wyborów prezydenckich. Konstytucja V Republiki daje prezydentowi silną pozycję, ale pisana była z założeniem, iż jest on także politycznym liderem obozu posiadającego większość parlamentarną. Czy popierającemu prezydenta ruchowi En Marche! uda się zbudować taką większość w Zgromadzeniu Narodowym?

Zwycięstwo Macrona zdemolowało francuski system polityczny. Do En Marche! garnąć się teraz będą politycy z osłabionej centroprawicy, prawe skrzydło socjalistów porzuciło już partię na rzecz Macrona po klęsce Manuela Vallsa w prawyborach. Większościowy system wyborczy może zablokować kandydatów Frontu Narodowego, a także ewentualnego bloku Mélenchona. Macron ma więc szansę.

En Marche przekształcony w partię straci jednak premię świeżości i antysystemowości u wyborców. Jak przekonał się w Polsce Paweł Kukiz, w ruchach politycznych połączonych głównie osobą lidera i niechęcią do status quo bardzo trudno utrzymać jest lojalność i polityczną dyscyplinę. Nie wiemy jak wobec ewentualnego spadku notowań prezydenta w sondażach lojalni wobec niego będą parlamentarzyści z En Marche!.

Francuska konstytucja w art. 38 przewiduje co prawda, iż rząd w celu realizacji swojego programu może – po upoważnieniu od parlamentu – wydawać ordonansy, posiadające moc ustawy. Pozwala to wprowadzić rządowi zmiany bez konieczności czasochłonnego dyskutowania ich w parlamencie. Po upływie wyznaczonego w upoważnieniu czasu parlament może je co prawda uchylić, lub zmienić, ale w praktyce trwają w formie przyjętej przez rząd.

Plan Macrona zakłada, że w czerwcu jego ruch zdobywa większość w parlamencie. Prezydencki rząd dostaje wtedy uprawnienia do rządzenia ordonansami i przy ich pomocy szybko i sprawnie, bez zbędnych dyskusji dokonuje planowanej reformy rynku pracy w trakcie wakacyjnych miesięcy, gdy także bojowe związki zawodowe rozleniwić może letnia kanikuła.

Co jednak, gdy Macron nie dostanie większości? Jego ambitne plany mogą wtedy utknąć w parlamentarnych przepychankach. Ordonansami trudno się też rządzi, w sytuacji gdy ma się słaby mandat i gwałtowne protesty na ulicach. Przeprowadzone bez parlamentarnej debaty niepopularne, społecznie kosztowne reformy, będą wzmacniać politycznie populistów.

Europejski problem

Ostatnie wielkie wyzwanie Macrona to Europa. Jeśli gdzieś jego kandydatura naprawdę budzi nadzieje, to właśnie na froncie europejskim. Europa pogrążona jest w największym od 1945 roku kryzysie. Brakuje jej wizji, nadziei, wiarę w siebie i sens swojego istnienia. Macron oferuje mocną narrację europejskiego federalizmu, mówi o europejskim przeznaczeniu Francji i konieczności europejskiego patriotyzmu, w tym gospodarczego.

Ostatnie wielkie wyzwanie Macrona to Europa.

Wszystkie te hasła będą się jednak musiały teraz zmierzyć z trudną, europejską rzeczywistością. Jak Macron dogada się z Angelą Merkel, z którą wszedł konflikt w trakcie negocjacji nad greckim długiem? Co Francja pod jego przewodnictwem będzie miała do zaoferowania duszonym przez dług, austerity i wadliwą konstrukcję sfery euro krajom europejskiego południa? Jak ukonkretni wezwania do europejskiej solidarności? Najbliższe miesiące pokażą, czy poetyckie, emfatyczne inwokacje do Europy przetrwają rzeczywistość brukselskiej prozy.

Z europejskością Macrona jest też jeden problem. Europa w jego deklaracjach to głównie strefa euro. Proponuje nawet sensowne rozwiązania z jej punktu widzenia – jak wspólny budżet, czy minister finansów eurozony. Problem w tym, że Europa to nie tylko kraje z euro, niektóre z europejskich państw z często dobrych powodów do euro przystępować nie mają najmniejszej ochoty. Polityka Macrona do tej pory była ślepa na tę część Europy. Jego wybór z pewnością wzmacnia w Unii ośrodek dążący do budowy Europy dwóch prędkości, z federalizującym się „karolińskim jądrem” i całą resztą.

Dla nas to i tak mniejsze zło

Co to wszystko znaczy dla Polski? Biorąc pod uwagę co było alternatywą, trzeba się cieszyć. Ale radość to ambiwalentna. Z Macronem w Pałacu Elizejskim i obecną ekipą przy władzy czeka nas wyłącznie dalsza marginalizacja Polski w Europie. Nie chodzi tylko o to, że przedstawiciele rządu i prezydenta już się zdążyli wdać z Macronem w kretyńskie pyskówki. Nawet nie o to, że Macron był członkiem administracji Hollande’a, w jego otoczeniu będzie wielu dawnych socjalistów, którzy pamiętają jak rząd Szydło lekceważąco traktował Paryż. Na tyle, że od lipca 2016 roku – gdy ambasadorem przestał być Andrzej Bryt – w ambasadzie w Paryżu jest wakat.

Radość to ambiwalentna. Z Macronem w Pałacu Elizejskim i obecną ekipą przy władzy czeka nas wyłącznie dalsza marginalizacja Polski w Europie.

Prawdziwy problem polega na czym innym – unia dwóch prędkości, jaką wzmocni zwycięstwo Macrona, z obecnym rządem w Warszawie będzie spychać Polskę w coraz większą marginalizację. Tym większą, im bardziej na europejską politykę Jarosław Kaczyński i jego otoczenie reagować będą w swoim stylu – nadymając się, szarżując retorycznie, oskarżając i obrażając partnerów. Francja Macrona będzie mieć do tego jeszcze mniej cierpliwości, niż ta Hollande’a. Obrażalskiej Polski PiS nikt na siłę do wewnętrznego kręgu UE wciągać nie będzie. Ani trzymać jej na siłę w Unii.

O ile jednak zwycięstwo Macrona może na krótką metę oznaczać marginalizację Warszawy, to zwycięstwo Le Pen byłoby katastrofą. Niszczyłoby jedyną strukturę dającą nam szansę na epokowy cywilizacyjny awans, osadzenie w europejskim centrum. Choć teraz od niego się oddalmy, to Macron daje nadzieję, że będzie do czego wracać. Gdyby wygrała Le Pen, w Europie nie byłoby już żadnego centrum – tylko zdziczałe, pijane godnościowymi fantazjami peryferia.

Stiglitz: Nie otwierajcie jeszcze szampana. Pora na lekcję z antyglobalizmu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij