Decyzji władz Japonii najbardziej boją się rybacy. Wiedzą, że nakręcanie paniki wokół „wody po Fukushimie” prawdopodobnie sprawi, że ludzie nie będą chcieli kupować importowanej z Japonii żywności.
Woda, której w 2011 roku użyto do schłodzenia reaktorów jądrowych po awarii w Fukushimie, wpłynie do Pacyfiku. Ta informacja wywołała panikę w Japonii i nie tylko. Politycy, zwłaszcza chiński rząd, straszą ludzi, a ludzie siebie wzajemnie – że japońskie ryby i owoce morza będą zatrute i takie wylądują na naszych talerzach, że radioaktywna woda przedostanie się do naszych mórz, jezior, kranów. Albo że doprowadzi do katastrofy ekologicznej, niszcząc faunę i florę.
Japoński rząd ogłosił swoją decyzję po tym, jak dostał zielone światło od Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA), działającej pod auspicjami ONZ, oraz G7. Przez ponad dekadę wodę badano w laboratoriach na całym świecie. Wszystkie raporty – również te przedstawione przez niezależne zagraniczne ośrodki badawcze – są zgodne co do tego, że woda z elektrowni spełnia surowo określone normy. Proces opróżniania tysiąca zbiorników, wybudowanych przez państwową firmę Tokyo Electric Power Company (TEPCO), ruszy najprawdopodobniej już w sierpniu i potrwa kilka dekad.
czytaj także
Plan nie jest nowy. Od początku było wiadomo, że prędzej czy później woda będzie musiała zostać spuszczona do oceanu. Usunięto z niej większość potencjalnie szkodliwych elementów, a przed wpłynięciem do oceanu ma być dodatkowo rozcieńczana.
Głównym przedmiotem kontrowersji jest tryt. Dzięki współczesnej technologii łatwo go wykryć, ale nie sposób usunąć. Wody w zbiornikach jest ok. 130 mln ton, czyli dość, by napełnić 500 basenów olimpijskich, a trytu w sumie 2,5 grama, pół łyżeczki kuchennej.
Może się wydawać, że to śmiesznie mało. I jak zapewnia mnie Maciej Lipka, ekspert z zakresu energetyki fundacji Nuclear.pl, tak właśnie jest. – Tryt jest w bardzo niewielkim stopniu radiotoksyczny. Tak nieznacznie, że różne kraje mają rażąco różne normy dopuszczalnego stężenia trytu w wodzie pitnej – mówi.
I wylicza: – W Unii Europejskiej pijemy wodę, w której stężenie trytu może wynosić maksymalnie 100 bekereli (jednostka miary aktywności promieniotwórczej – przyp. red.) na litr, a w Australii 76 103. Australijczycy raczej nie są ponad 70 razy bardziej odporni na promieniowanie od nas, prawda? To substancja w tak małym stopniu szkodliwa, że są problemy z określeniem takiego jej stężenia, od którego woda pitna mogłaby stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo dla zdrowia.
Unia znosi ograniczenia, Chiny zapowiadają kolejne
Hongkong i Chiny kontynentalne – główni importerzy japońskich owoców morza, z którymi Japonia i tak ma napięte relacje – jednoznacznie potępiły plan. Rząd Hongkongu zapowiedział, że jeśli woda z Fukushimy zacznie spływać do oceanu, wstrzyma import wszystkich produktów pochodzących z 10 spośród 47 japońskich prefektur. Władze Chin grzmią, że Japonia traktuje ocean jak „prywatny ściek”, i przekonują, że nie da się przewidzieć skutków spuszczania „radioaktywnej” wody do oceanu, bo nikt tego wcześniej nie robił.
To nie do końca prawda. W ciągu ostatnich 60 lat elektrownie jądrowe na całym świecie spuszczały do pobliskich wód wodę zawierającą tryt, bez szkody dla ludzi i środowiska – i to w większych dawkach niż te przewidziane w planie opróżnienia zbiorników w Fukushimie (22 bln bekereli rocznie). Tony Irwin z Wydziału Fizyki Jądrowej Australijskiego Uniwersytetu Narodowego, nazwał plan „ultrakonserwatywnym”.
Atom najlepiej łączy bezpieczeństwo energetyczne z walką o klimat [rozmowa]
czytaj także
Po 2011 roku większość państw, które importowały japońską żywność, nałożyła surowe ograniczenia na ryby i owoce morza (a w niektórych przypadkach, np. Hongkongu, również owoce, mleko czy warzywa) z okolic Fukushimy. Przez lata były one stopniowo luzowane, a w lipcu tego roku Unia Europejska całkowicie je zniosła, tym samym aprobując decyzję japońskiego rządu. „Podjęliśmy tę decyzję w oparciu o naukę, dowody i ocenę Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej” – powiedziała dziennikarzom przewodnicząca Komisji Ursula von der Leyen.
Chiny korzystają z okazji, by uderzyć w japońską gospodarkę, i zapowiadają dalsze restrykcje na import żywności z wód w pobliżu Fukushimy. Na razie podtrzymują zakazy dotyczące ośmiu regionów, zakazują importu z kolejnych dwóch i wprowadzają obowiązkowe testowanie żywności z całej Japonii. Rzecznik chińskiego MSZ Wang Wenbin zalecił ludziom, którzy uważają, że wodę z Fukushimy można pić i w niej pływać, aby sami to robili, a innym dali spokój, zamiast wywoływać obawy na arenie międzynarodowej. A ludzie, owszem, kąpią się w wodzie w pobliżu Fukushimy, piją ją i jedzą to, co w niej żyło.
Władze Seulu podtrzymały dotychczasowe zakazy dotyczące kilku japońskich prefektur, oświadczając przy tym, że woda z Fukushimy spełnia międzynarodowe standardy bezpieczeństwa. Wcześniej południowokoreańscy eksperci na zlecenie rządu przez dwa lata badali wodę i żywność z Fukushimy.
Nie ufa im w tej kwestii aż 85 proc. koreańskiego społeczeństwa. Gdy w lipcu do Seulu przyleciał Rafael Grossi, szef Międzynarodowej Agencji Energii Jądrowej, przywitały go setki protestujących. Panikę wykorzystuje liberalna opozycja, która oskarża rząd o narażanie zdrowia obywateli w celu poprawy stosunków z Japonią.
czytaj także
Próbując ostudzić nastroje, prezydent Yoon Suk-yeol, wraz z kilkoma innymi politykami z konserwatywnej partii rządzącej, odwiedził targ, gdzie demonstracyjnie, przed kamerami, pił wodę, w której pływały owoce morza z Fukushimy – co wiele osób uznało za groteskowe, zwłaszcza że woda stanowiąca przedmiot kontrowersji nie zaczęła jeszcze płynąć do oceanu.
Woda z Fukushimy – czy są powody do strachu?
– Ludzie nie panikują z powodu zanieczyszczeń z rur samochodowych, które codziennie nas trują i wszyscy o tym wiemy. Do samochodów nie zraża nas też ilość śmiertelnych wypadków. Przywykliśmy do nich i nie wyobrażamy sobie miast bez aut. Albo bez czerwonego mięsa, którego częste spożywanie zwiększa ryzyko zachorowania na nowotwór. A tu mamy do czynienia z czymś nowym, co w dodatku źle nam się kojarzy, bo z katastrofą w Fukushimie. Stąd paniczne reakcje – mówi mi Adam Rajewski, specjalista od energetyki z Politechniki Warszawskiej.
Decyzję o spuszczeniu wody do oceanu popiera 45 proc. społeczeństwa japońskiego, 40 proc. jest przeciwko. – Przed awarią w Fukushimie dozór jądrowy się nie popisał, więc nic dziwnego, że Japończycy nie ufają w tej kwestii swojemu rządowi. Procesy związane z bezpieczeństwem były wówczas nietransparentne, nie czuwało nad tym żadne niezależne ciało. Zdarzało się, że niekorzystne wyniki pomiarów czy drobniejsze awarie reaktorów zatajano, kombinowano z określaniem dopuszczalnych granic ryzyka. Nie dość, że to się zmieniło, to w przypadku tej nieszczęsnej wody bezpieczeństwa pilnują międzynarodowe agencje – tłumaczy Rajewski.
czytaj także
Najbardziej boją się rybacy. Niezależnie od tego, czy ufają rządowi i naukowcom, którzy zapewniają, że to bezpieczny ruch. Wiedzą, że nakręcanie paniki wokół „wody po Fukushimie” może sprawić – i prawdopodobnie sprawi – że ludzie nie będą chcieli kupować importowanej z Japonii żywności. Ogólnokrajowa Federacja Japońskich Spółdzielni Rybackich zdecydowanie sprzeciwia się zrzutowi.
Zdaniem Adama Rajewskiego rybacy ucierpią nie na tym, że ich ryby są skażone, tylko na tym, że mają złą prasę. – Obawiam się, że jak ktoś za rok czy kilka lat znajdzie rybę, choćby po drugiej stronie oceanu, i okaże się, że jest w niej tryt, zostanie to wykorzystane w celach propagandowych. Zawsze znajdą się tacy, którym granie na lękach i sianie dezinformacji się opłaci.
Maciej Lipka dodaje: – Rybacy z Fukushimy i okolic już od 2011 roku są w kiepskiej sytuacji, właśnie w wyniku przesadnego lęku ludzi na całym świecie przed promieniowaniem. Ryby i owoce morza z tamtejszych wód można było jeść, z pewnymi ograniczeniami, już rok po awarii reaktorów, ale wygrały mity o mutacjach genetycznych i innych rzekomych niebezpieczeństwach, przez co ten sektor do dzisiaj się nie odrodził.
Boi się też wielu właścicieli i pracowników restauracji w Chinach, którzy na co dzień korzystają z japońskich produktów, zwłaszcza składników do sushi.
Greenpeace, który sprzeciwia się wszystkiemu, co ma związek z energią jądrową, stanowczo zareagował również na wiadomość o uwolnieniu „wody z trytem”, zarzucając japońskiemu rządowi ignorowanie zagrożenia, ale też lęków mieszkańców Fukushimy i społeczności międzynarodowej. Organizacja przekonuje, że proces nie zajmie kilku dekad, tylko przeciągnie się do kolejnego stulecia, zaś Tokio odrzuciło alternatywne plany dalszego przechowywania i przetwarzania wody. Oskarża też japoński rząd i inne państwa G7 o nachalne promowanie energii nuklearnej, której reputacja ucierpiała w wyniku awarii. W 2011 roku w Japonii działały 54 elektrownie, dziś tylko 4.
„Środowisko morskie znajduje się pod ogromną presją ze względu na zmianę klimatu, przełowienie i wydobycie zasobów. Jednak G7 uważa, że akceptowanie planów celowego zrzucania odpadów nuklearnych do oceanu jest dopuszczalne” – powiedział Shaun Burnie, starszy specjalista ds. energii jądrowej w Greenpeace.
Niektórzy politycy (zwłaszcza chińscy) zarzucają władzom Japonii, że nie przeprowadziły procesu decyzyjnego w sposób transparentny i że nie wzięły pod uwagę licznych głosów sprzeciwu. Tak czy inaczej, na decyzji Tokio – a właściwie reakcjach na nią – ucierpi japońska gospodarka. A w przypadku wycofania się z niej (co jest raczej mało prawdopodobne) Japonia będzie musiała zainwestować w budowę kolejnych zbiorników. Spuszczenie wody do oceanu to najtańsze rozwiązanie – co nie oznacza, że najlepsze.