Gdzieś mam parytety, jeśli wystarczy przejść się ulicami Bombaju czy Delhi, aby zobaczyć scenki szarpania dziewczynek za włosy, wrzeszczenia na kobiety, bicia.
16 grudnia w Delhi młoda dziewczyna wsiadła do autobusu ze swoim chłopakiem. Wracali z kina. Nie wiedzieli, że autobus nie jest jednym z prywatnych środków transportu, ale został wynajęty na nocną eskapadę przez kilku facetów. Chcieli się bawić na całego, pić, drzeć ryja przez otwartą szybę i macać panny w sklepie. Życie, wiecie, co to jest życie młodego mężczyzny w Indiach? To jest stres, tyle tu ludzi łazi, część to nawet mieszka na ulicy. Śpią, gdzie popadnie, padają po prostu na chodnik, uprzednio aranżując materac ze szmaty, i tak się wylegują. A młodzi chcą być jak ich rówieśnicy z innych krajów, kupować mieszkania, bawić się na całego i nie gnić godzinami, żując tytoń i plując czerwoną śliną.
Dobra, jest połowa grudnia, rozwrzeszczany autobus otwiera drzwi i do środka wchodzi dziewczyna z chłopakiem. Drzwi się zamykają, zaczyna się prawdziwa zabawa. Najpierw bicie prętami, potem gwałcenie dziewczyny, po kolei. W tym czasie kierowca jeździ po całym mieście i sobie tylko co jakiś czas zerka we wsteczne, aby popatrzeć. Też chce mieć coś z tej roboty, mało płacą. A tymczasem sześciu mężczyzn poszerza waginę tępymi narzędziami. Nożem, kawałkiem żelaza urwanym spod siedzenia. Potem, ale to już w szpitalu, będą musieli usunąć dziewczynie wszystkie organy, po prostu wybebeszyć ją, bo porwana macica będzie ciągle krwawić. Chłopak jest bity do nieprzytomności, drzwi zamknięte, aby uniemożliwić ucieczkę.
I to jest zabawa, to jest prawdziwa jazda nocnym miastem w te i z powrotem. Całą godzinę gwałcili i bili, poszerzali i wkładali. Delhi mrugało zaniepokojone swoimi światłami, błyskało nieczynnymi latarniami. Ludzie śpiący na ulicy przewracali się nerwowo z boku na bok, ale nikt nie wiedział, co dzieje się w pędzącym autobusie.
Uf, dość już na dzisiaj tego karnawału, ile można tłuc po zmiażdżonej czaszce, para musi opuścić imprezę. Drzwi się otwierają, ale nikt nie ma siły wyjść, więc dwa bezwładne ciała spadają na asfalt i leżą tak, dopóki ktoś do nich nie podjedzie, nie krzyknie, nie zadzwoni po policję i po lekarzy. Karetka na strasznym sygnale zbiera na nosze oddzielnie nogi, ręce, niedokończone marzenia i wspomnienie filmu granego w kinie. Pamiętasz, kochanie, jak oni tam śmiesznie tańczyli, pamiętasz, jak złapałam ciebie za rękę, bo tak mi było dobrze.
Pamięć, czasami lepiej jej nie mieć, dziewczyna leżała prawie dwa tygodnie w najlepszej klinice, obok łóżka rodzice, babcia. Trzymali ją za rękę, opowiadali historie i przetrzymywali kolejne operacje, które niczego nie zmieniały. Czy jest sens zaglądać do głowy tej dziewczyny, pod jej powieki? Czy jej pamięć przekręca obrazy gwałtu, wyświetla je jak jakiś film, wciąż od nowa?
A za oknami kliniki tłum unosi pięści. Bo to, co się stało w autobusie, wywołało oburzenie. Studenci i studentki, premier, media i społeczeństwo. Znicze, marsze, zamieszki i nielegalne gromadzenia się w miejscach publicznych.
Domagamy się, żądamy, zacznijcie wreszcie mówić o bezpieczeństwie kobiet w naszym kraju. Kraju, gdzie się płody żeńskie usuwa, bo po co fundować kolejny posag. Gdzie się kobity bije na ulicy, bo chyba można, co nie? Gdzie się w ogóle bije. Stąd tłumy demonstrantów i demonstrantek, dla których sprawa dziewczyny z autobusu była tym jednym kamyczkiem za dużo, kroplą goryczy przelewającą ludzką ignorancję.
Samo zauważenie problemu przemocy wobec kobiet jest przełomowe, ponieważ jest ona na porządku dziennym. Mimo specjalnych przepisów dotyczących przemocy domowej, wprowadzonych w 2005 roku, kampanii i darmowych infolinii dla ofiar przemocy kobiety doświadczają różnego rodzaju nadużyć zarówno ze strony męża, jak i teścia. Codziennie, bo jak by miało być inaczej, skoro społeczna pozycja kobiety jest tak niska.
Och, w takich momentach zaraz padają przykłady, że przecież piękne kobiety w sari i złotych bransoletach traktowane są jak księżniczki i że w parlamencie dyskusja o parytetach jest na wyższym poziomie niż w takiej Polsce. Gdzieś mam te parytety, jeśli wystarczy przejść się ulicami Bombaju czy właśnie Delhi, aby zobaczyć scenki szarpania dziewczynek za włosy, wrzeszczenia na kobiety czy bicia. Codzienne doniesienia o „świętości” rodziny, ciemne sprawy, kiedy to na przykład dwunastoletnia dziewczynka była latami gwałcona przez wuja i jego znajomych, w tym 71-letniego mężczyznę. Lekarze stwierdzili jednak, że gwałtu nie było, chociaż kobiety z rodziny przerwały zmowę milczenia, ale co one tam wiedzą, czy one się na tych gwałtach znają.
28 grudnia podano wiadomość, że dziewczyna z autobusu zmarła. Nie udało się powstrzymać wewnętrznych krwotoków, obrażeń fizycznych, ale to chyba chodziło o psychiczne, chociaż media akurat o tym milczały. Jej śmierć wywołała kolejne zamieszki, zginął w nich człowiek. Dyskusja o granicach tolerancji wobec aktów przemocy, o roli kobiety we współczesnych Indiach, o konsekwencjach dla sprawców przemocy. Bo ujęli tych sześciu gnojów, oczywiście w czasie przestępstwa byli pijani, nie wiem, czy to będzie łagodząca okoliczność, bo ludzie naprawdę mają już dość okoliczności łagodzących.
A ta dziewczyna zmarła. Gdzieś ją tam w trumnie wozili, były uroczystości pogrzebowe, przemowy ważnych osobistości, bo gwałt okazał się wreszcie sprawą polityczną. Potem trumna wjechała do wielkiego pieca i razem z ciałem zamieniła się w kupkę popiołu.
Co zrobi wiatr z tym popiołem, gdzie go zawieje, komu wpadnie do oczu i zostanie pod powieką? Kiedy to się wreszcie skończy?
Sylwia Chutnik – pisarka, autorka m.in. Kieszonkowego atlasu kobiet (2008) i Cwaniar (2012); działaczka społeczna, kieruje fundacją MaMa.