Czy Bolsonaro powtórzy los Trumpa i zostanie wygnany na polityczną banicję? A może niespodziewanie wygra wyborczą dogrywkę i jednak nie zostanie jedynym prezydentem Brazylii w XXI wieku, który nie doczekał się reelekcji?
Od dawna zapowiadane zwycięstwo lewicowego kandydata Luiza Inácio Lula da Silvy miało być momentem zwrotnym dla nowoczesnej historii największego kraju Ameryki Południowej. Wbrew niezwykle obiecującym prognozom przedwyborczym da Silvie nie udało wygrać już w pierwszej turze, mimo przewagi nad urzędującym prezydentem – Jairem Messiasem Bolsonaro.
czytaj także
Druga tura wyborów prezydenckich odbędzie się 30 października, lecz faworytem wciąż pozostaje da Silva. W sierpniu jego rywal zapowiedział, że w prezydenckim wyścigu widzi dla siebie trzy drogi: zwycięstwo, śmierć lub areszt. Bolsonaro podkreślił jednak, że do więzienia na pewno nie pójdzie. Czy „człowiek ludu” wygra z oskarżonym o zbrodnię przeciwko ludzkości autorytarnym technokratą?
Mów mi „Lula”
Spośród 10 kandydatów na urząd prezydencki od początku liczyła się tylko dwójka z nich. Reprezentują oni sobą zupełnie odmienną wizję przyszłości Brazylii – największej potęgi gospodarczej Ameryki Łacińskiej. Skrajnie odmienne poglądy, którymi charakteryzują się obydwaj kandydaci, doprowadziły do niespotykanej polaryzacji całego narodu, czego efektem był wynik niedzielnych wyborów.
Luiz Inácio Lula da Silva, popularnie zwany „Lulą”, otrzymał 48,4 proc. wszystkich głosów (ponad 57 milionów). Jest wyjątkową osobą na brazylijskiej scenie politycznej, gdyż pochodzi z najgłębszych nizin społecznych. Przebył drogę od niepiśmiennego pucybuta bez formalnej edukacji aż po najwyższy szczebel krajowej władzy – pełnił funkcję prezydenta Brazylii w latach 2003–2010, był założycielem Partii Pracujących. Do polityki trafił jako przewodniczący związków zawodowych wytwórców stali w latach 70. ubiegłego wieku – w czasach rządów dyktatury wojskowej.
Programy społeczne wprowadzone w życie w czasach prezydentury Luli pozwoliły dziesiątkom milionów Brazylijczyków wyjść ze stanu skrajnej biedy, lecz został on zapamiętany także ze względu na liczne skandale korupcyjne, w które uwikłani byli przedstawiciele jego administracji. On sam, w wyniku oskarżeń o łapówkarstwo i pranie brudnych pieniędzy, w 2018 roku trafił do aresztu, w którym spędził 19 miesięcy, po czym został uniewinniony przez Sąd Najwyższy po wykazaniu powiązań pomiędzy prokuratorem oraz sędzią prowadzącym jego sprawę. Zaraz po wyjściu z więzienia ogłosił swoją kandydaturę w nadchodzących wyborach prezydenckich.
Da Silva prowadzi swoją kampanię pod hasłami zrównoważonego rozwoju i odbudowy podzielonego kraju. Jego celem jest eliminacja skrajnej biedy i głodu, z powodu którego cierpi dziś co trzeci Brazylijczyk. Jednym z filarów programu wyborczego Luli jest powszechny i swobodny dostęp do edukacji: „nie będzie dekretów w sprawie broni, będą dekrety w sprawie książek. Będą dekrety w sprawie wzmocnienia edukacji” zapowiadał na jednym ze spotkań z wyborcami w São Paulo. Ważną kwestią jest także ochrona środowiska, ograniczenie postępującej deforestacji Amazonii, ochrona praw rdzennych ludów kraju czy mniejszości etnicznych i seksualnych.
Tropikalny Trump
Obecnie urzędujący prezydent Jairo Messias Bolsonaro w pierwszej turze wyborów uzyskał 43,2 proc. głosów (ponad 51 milionów). To jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci na południowoamerykańskiej scenie politycznej – jest emerytowanym żołnierzem w randze kapitana, byłym radnym Rio de Janeiro. Od 1991 roku był deputowanym w Kongresie z ramienia Partii Demokratyczno-Chrześcijańskiej, a następnie Partii Progresywno-Reformatorskiej, którą współtworzył. W czasach rządów generalskiej junty pobierał nauki w akademii wojskowej, a po powrocie demokracji w 1985 roku przeszedł do polityki.
Bolsonaro kreuje się na obrońcę narodu przed lewacką wizją świata bez tradycji i zasad, która narusza wolność osobistą każdego Brazylijczyka i powoduje gospodarczy chaos. Jego skrajnie prawicowe poglądy i familiarny wręcz stosunek do byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych sprawiają, że nazywany jest „Tropikalnym Trumpem”. W czasach swojej prezydentury wielokrotnie podkreślał, że przemoc idzie w parze z polityką, a państwo powinno być rządzone silną ręką. W 1993 roku powiedział: „jestem zwolennikiem dyktatury, demokracja nigdy nie rozwiąże poważnych problemów narodowych”. Innym razem stwierdził, że w celu zaprowadzenia pokoju w kraju generałowie powinni „dokończyć robotę” i wymordować 30 tysięcy Brazylijczyków. Po zwycięstwie w wyborach w 2019 roku zapowiedział, że zamknie lub wypędzi z kraju wszystkich lewicowych opozycjonistów.
czytaj także
Bolsonaro aktywnie walczył z organizacjami zajmującymi się ochroną środowiska naturalnego. Zachęcał hodowców bydła i plantatorów do eksploatowania Amazonii, gdyż zbyt duża ilość rezerwatów przyrody sprawia, że Brazylia nie może w pełni korzystać ze swego potencjału gospodarczego. Rabunkowe wykorzystywanie tego „potencjału” doprowadziło dziś do największego od 15 lat przyspieszenia procesu deforestacji amazońskich puszcz. W pierwszym roku jego kadencji powierzchnia lasów objętych pożarami (głównie wskutek umyślnych podpaleń) wzrosła o 83 proc. Polityka nastawiona na grabież tropikalnych lasów spowodowała, że skierowano przeciw niemu zarzuty do Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze dotyczące ludobójstwa, którego ofiarą padli przedstawiciele rdzennej ludności Amazonii.
Jego wyborczym sloganem było hasło „Bóg, rodzina, ojczyzna i wolność”. Jako idol skrajnej prawicy, zdecydowanie opowiada się przeciwko prawu do aborcji, równości płci czy prawami mniejszości, w tym osób LGBTQ+. Otwarcie przyznaje się do swoich homofobicznych poglądów – stwierdził, że „żaden ojciec nigdy nie będzie dumny ze swojego syna geja” oraz że wolałby, żeby jego syn zginął w wypadku, niż miał okazać się homoseksualistą. Znany jest jego pogardliwy stosunek do kobiet. Uważa, że powinny zarabiać mniej niż mężczyźni, gdyż oni nie zachodzą w ciążę i nie biorą urlopów macierzyńskich. W 2017 roku przyznał, że posiada piątkę dzieci (z trójką różnych kobiet), lecz najmłodsza córka została poczęta w wyniku chwili jego męskiej słabości. Pewnego razu powiedział jednej z kongresmenek, że jest „za brzydka, by ktoś ją zgwałcił”.
Czy Bolsonaro odda władzę?
Prezydentura Bolsonaro naznaczona była konfliktami z Sądem Najwyższym, głównym opozycjonistą przeciwko jego autorytarnym zapędom, a także skandalami korupcyjnymi oraz nieudolnością w walce z koronawirusem, który zabił w Brazylii niemal 700 tysięcy osób. Podczas pandemii czterokrotnie zmieniał ministra zdrowia, mianując na to stanowisko m.in. Eduardo Pazuello – generała bez jakiegokolwiek związku z systemem ochrony zdrowia. Podobnie jak Donald Trump, wielokrotnie wspominał o możliwościach sfałszowania wyborów. Kwestionował wiarygodność zarówno sondaży przedwyborczych, jak i elektroniczny system oddawania głosów. Przekonywał także, że posiada dowody na wyborcze oszustwa. Jednak pomimo nakazu ich opublikowania nigdy nie ujrzały one światła dziennego. Analitycy brazylijskiej sceny politycznej uważają, że mogą być to podwaliny pod unieważnienie niekorzystnych wyborów.
czytaj także
W sierpniu brazylijska policja aresztowała ośmiu powiązanych z prezydentem biznesmenów, podejrzanych o planowanie zamachu stanu w przypadku zwycięstwa da Silvy. Rozmowy na ten temat prowadzone były pomiędzy nimi na prywatnej grupie na WhatsAppie. Bolsonaro wielokrotnie oskarżany był o implementowanie elementów charakterystycznych dla wojskowych przewrotów do swojej polityki, jednak czy byłby w stanie posunąć się aż tak daleko?
Z miłości do wojskowości
Bolsonaro znany jest ze swego uwielbienia do militarystycznych tradycji – sam jest porównywany do Pinocheta naszych czasów. Za jego prezydentury rząd przeznaczył ponad 16,6 mld dolarów na przywileje dla armii, wśród których znalazły się m.in. dodatki do emerytur czy wyższe wynagrodzenia dla wojskowych i ich dowódców. Rozszerzył te świadczenia także na członków policji federalnej, którzy razem z armią stanowią trzon „twardego elektoratu” Bolsonaro. Wielokrotnie optował za zniesieniem ograniczeń dotyczących dostępu do broni, gdyż jak twierdzi „uzbrojony mężczyzna nigdy nie da się zniewolić”.
Pomimo jego ukłonów w stronę wojska brazylijscy dowódcy nie byli skłonni czynnie angażować się w polityczne gry prezydenta. W ubiegłym roku, tuż po odwołaniu ówczesnego ministra Obrony Narodowej i zastąpienia go powiązanym z Bolsonaro generałem Walterem Souza Braga Netto, wspólną rezygnację złożyli głównodowodzący wojsk lądowych, powietrznych oraz morskich. Był to sprzeciw wobec awansu człowieka otwarcie popierającego dyktatorskie rządy junty, która torturowała i brutalnie mordowała tysiące Brazylijczyków w latach 1964–1985.
Kolejny cios dla potencjalnych zakusów Bolsonaro przyszedł z zagranicy. Siłowe przejęcie władzy nie obyłoby się bez wsparcia międzynarodowej społeczności, czyli przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Ideologiczna i polityczna przyjaźń z potężnym partnerem z północy skończyła się wraz z porażką Donalda Trumpa i przejęciem Białego Domu przez administrację Joe Bidena. Pomimo utraty tak ważnego sojusznika Bolsonaro wciąż ma politycznych przyjaciół. W sobotę poprzedzającą wybory otrzymał słowa wsparcia od byłego prezydenta USA, izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu czy szefa węgierskiego rządu Viktora Orbána.
Wyborcza dogrywka
Cztery dni przed niedzielnym głosowaniem partia prezydenta Bolsonaro opublikowała dwustronicowy dokument, w którym stwierdzono, że rządowi pracownicy mają możliwości dyskretnego manipulowania wynikami wyborów. Zostało to uznane za wyraźną próbę zakłócania przebiegu niedzielnego głosowania. Oczywiście nie przedstawiono żadnych dowodów. Dzień później zapytano Bolsonaro, czy zaakceptuje wyniki wyborów. Nie odpowiedział.
czytaj także
W jednym z ostatnich wywiadów Bolsonaro przyznał, że odda władzę tylko w przypadku, gdy będzie miał gwarancję, że wybory zostały przeprowadzone „czysto i transparentnie”. Istnieje prawdopodobieństwo, że w przypadku niepomyślnych rezultatów może powtórzyć się scenariusz ze Stanów Zjednoczonych, gdzie uzbrojeni zwolennicy Trumpa szturmem wdarli się do Kapitolu, by protestować przeciwko rzekomym wyborczym oszustwom. 7 września 2021 roku, w czasie obchodów Dnia Niepodległości Brazylii, Bolsonaro nawoływał do tłumu swoich zwolenników, by wyszli na ulice i protestowali przed Kongresem i sądami w celu pokazania poparcia dla władzy. Czy Bolsonaro powtórzy los Trumpa i zostanie wygnany na polityczną banicję? A może niespodziewanie wygra wyborczą dogrywkę i jednak nie zostanie jedynym prezydentem Brazylii w XXI wieku, który nie doczekał się reelekcji?