Dziś przypada 30. rocznica największej katastrofy przemysłowej w historii.
Korporacjom, niczym niektórym dyktatorskim reżimom, udaje się przekonać rządy demokratycznych państw, że naruszenia praw człowieka podlegają przedawnieniu i w imię obopólnych korzyści trzeba wspólnie patrzeć w przyszłość.
Dzisiaj przypada 30. rocznica największej katastrofy przemysłowej w historii – 3 grudnia 1984 roku w indyjskim mieście Bhopal doszło do uwolnienia 40 ton izocyjanianu metylu w postaci gazu z fabryki pestycydów amerykańskiej korporacji Union Carbide (UCC). Jeśli Bhopal ma wreszcie zakończyć batalię o sprawiedliwość, to teraz albo nigdy. Dla wielu krajów rozwijających się może to być finał równie przełomowy jak dla mieszańców przeklętego miasta.
Tragedia w Bhopalu stała się przykładem wręcz podręcznikowym. Powstały opracowania jasno punktujące zaniechania UCC. Opracowanie te porównują procedury i standardy obowiązujące w analogicznych fabrykach pestycydów w USA i w Indiach. Różnice były ogromne. Dzisiaj wiadomo również, że wiele godzin przed katastrofą ryzyko wycieku toksycznego gazu było bardzo realne, ale nikt nie został o tym poinformowany. Nie ewakuowano ludzi. Nie zawiadomiono szpitali. Potem UCC błędnie podawała dane dotyczące związków chemicznych, które się ulotniły. Lekarze byli bez szans. Bhopal umierał. Przez dekady miejscowe władze rozkładały ręce, broniąc się, że więcej nie mogły zrobić. Fakty są jednak miażdżące. Zaniechania państwa zarówno przed katastrofą, jak i po niej są równie dokładnie opisane co winy UCC. Indyjski sąd postawił władzom fabryki zarzut: przestępstwo umyślne, zamiar ewentualny. Czyli sprawca wiedział, co może nastąpić, ale nie zrobił nic, żeby temu zapobiec. Dla tych, którzy ocaleli, brzmiało to jak ponury żart. Chcieli, by winnych sądzono za zabójstwo prawie 10 tysięcy osób z zamiarem bezpośrednim. Procesy trwały prawie 20 lat i nawet wtedy nie wszystkim oskarżonym udało się wymierzyć jakąkolwiek karę.
Bhopal stał się podręcznikowym przykładem porażki. Porażki w zapewnieniu ludziom ochrony przed wyzyskiem i wszechmocą korporacji, ale też klęski systemu, który miałby chronić ich prawa w sytuacji kryzysowej, kiedy już doszło do wypadku czy katastrofy.
Bhopal stał się przykładem tak podręcznikowym, że część aktorów tej tragedii zaczęła traktować ją jako swego rodzaju przypadek historyczny. Władze Indii przez tę historyczność rozumiały, że była to swego rodzaju nauczka na przyszłość, a nie powód, by pociągać kogokolwiek do odpowiedzialności. Rządzącym wygodniej było widzieć to, co stało się w Bhopalu, jako eksperyment w laboratorium, który się nie udał, ale był potrzebny, bo dzięki niemu wiemy, co jest nie tak i co trzeba zmienić. Trzeba przyznać, że trochę się od tamtej pory w Indiach zmieniło. Na pierwszy ogień poszło prawo regulujące lokowanie zakładów potencjalnie niebezpiecznych – oficjalnie nie mogą one dziś znajdować się obok osiedli mieszkaniowych. Z perspektywy czasu oczywistość.
Teza o historyczności przypadku Bhopalu jest co najmniej równie wygodna dla korporacji. W 1984 roku fabrykę formalnie posiadała i zarządzała nią spółka zależna od UCC, Union Carbide India Limited. Zaraz po tragedii UCC uznała, że sprawa dotyczy firmy córki, a nie samej UCC. Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej w 2001 roku, kiedy UCC została przejęta przez amerykańskiego giganta Dow Chemical. Formalnie więc UCC w takim kształcie jak w 1984 roku już nie istnieje. W konsekwencji od 13 lat kolejna korporacja, tym razem Dow, broni się przed poniesieniem odpowiedzialności za katastrofę. Dla wielu osób jej argumentacja, według której odpowiedzialności za naruszenia praw człowieka się nie „dziedziczy”, brzmią bardzo logicznie – w 2012 roku nieliczni protestowali przeciwko temu, żeby firma była jednym z głównych sponsorów Igrzysk Olimpijskich w Londynie.
Żeby dziś osądzić UCC i zmusić Dow do wypłaty należnych odszkodowań, potrzebna byłaby przede wszystkim determinacja amerykańskich władz. To one mogłyby doprowadzić korporację przed sąd. Jak pokazuje praktyka, władze państwa przyjmującego inwestycję są w słabszej pozycji nie tylko w momencie, gdy zagraniczna firma wchodzi na ich rynek, ale także kiedy w niesławie się z niego wycofuje. Wiele krajów rozwijających się podpisało z firmami w podobnych sytuacjach różnego rodzaju porozumienia. Oprócz Indii i UCC po katastrofie w Bhopalu można tu wskazać firmę Ok Tedi, odpowiedzialną za zanieczyszczenie odpadami wydobywczymi Papui Nowej Gwinei, czy korporację Trafigura w sprawie składowania toksycznych odpadów na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Z tych trzech tylko w ostatniej sprawie udało się poszkodowanym ostatecznie coś wygrać i zrobili to nie w swoich państwach, gdzie ich prawa zostały naruszone, ale właśnie w krajach, gdzie zarejestrowana była firma, czyli w Wielkiej Brytanii i w Holandii. Większa odpowiedzialność i aktywność państw, z których pochodzą korporacje, to tylko jeden z wielu elementów systemu, które musiałyby się zmienić, żeby krucjaty ofiar naruszeń praw człowieka dokonanych przez korporacje nie musiały trwać wiecznie.
Kluczowe w sprawach tego typu jest także to, jak sądy traktują zasadę ograniczonej odpowiedzialności firmy.
W sprawie Bhopalu Dow tłumaczy się bowiem, że pełną odpowiedzialność za tragedię ponosi UCC i choć przejął tę spółkę, to sam nie ma nic wspólnego z „zaszłościami” z 1984 roku. Prawodawstwa i praktyka sądowa niektórych państw pokazują, że w określonych okolicznościach można odmówić powołania się na zasadę ograniczonej odpowiedzialności – na przykład w Argentynie prawo wprost stanowi, że dotyczy to przypadków, gdy firma naruszyła porządek publiczny czy prawa osób trzecich. W wielu krajach rozumienie zasady ograniczonej odpowiedzialności zależy jednak bardziej od interpretacji i dobrej woli sądów niż od twardych przepisów. Zatem praktyka uznawania odpowiedzialności spółki matki za jej jednostki zależne, szczególnie działające w innych krajach, to wciąż niestety nieliczne wyjątki.
Nietrudno kogoś przekonać, że wiara w sprawiedliwość w sprawie dotyczącej odpowiedzialności korporacji za katastrofę sprzed 30 lat to czysta naiwność. Czas płynie, a szanse na wygraną mogą wydawać się coraz mniejsze. Może więc wszyscy powinniśmy uznać „historyczność” sprawy Bhopalu i zająć się bardzie aktualnymi problemami? Argumentów przeciwko zakończeniu sprawy bhopalskiej jest jednak stanowczo zbyt wiele: pozostawiona fabryka wymaga oczyszczenia, wciąż przychodzą na świat nowe ofiary, które dziedziczą choroby rodziców. Dla mnie najmocniejszym argumentem jest jednak to, że mieszkańcy i mieszkanki miasta wciąż walczą z tą samą nieugiętą determinacją co trzy dekady temu. Jeśli przez tyle lat nie poddali się mimo porażek, to dlaczego my mielibyśmy to zrobić? Szczególnie jeśli wydaje się, że jesteśmy bliższej przynajmniej częściowego zwycięstwa niż kiedykolwiek wcześniej.
W połowie listopada tego roku po kolejnej fali protestów, w tym strajku głodowym, miejscowe władze ogłosiły, że odbędzie się długo oczekiwana rewizja listy ofiar, by uwzględnić tysiące pominiętych w latach osiemdziesiątych, oraz rewizja kwot odszkodowań, by były one adekwatne do poniesionych szkód.
To znak, że dziś państwo ostatecznie bierze na siebie obowiązek właściwego zadośćuczynienia. Niedługo po katastrofie władze Indii dogadały się w tej kwestii z UCC. Sumę odszkodowania ustaliły jednak w drodze biznesowych negocjacji. Czy odzwierciedlała ona rzeczywiste straty? Tym żadna ze stron się wtedy nie przejmowała. Teraz rządzącym przyjdzie za to zapłacić, bo sprawa nie wygasła tak szybko, jak przypuszczali. Czy deklaracje władz to początek końca bhopalskiej batalii? Jeśli nie teraz, to nigdy, mówią mieszkańcy przeklętego miasta i czekają aż zdjęta zostanie z nich rzucona przez rządy i korporacje klątwa przedawnienia. Niech to wreszcie zrobią – czym więcej wyjątków od reguły nieograniczonej nieodpowiedzialności, tym lepiej.
O sprawiedliwość dla społeczności Bhopalu i oczyszczenie terenu dawnej fabryki Amnesty International upomina się podczas tegorocznej edycji Maratonu Pisania Listów (6-14 grudnia). Przyłącz się, pisząc list w jednym z setek miejsc w Polsce lub podpisując petycję online.
Więcej o odpowiedzialności korporacji i walce o sprawiedliwość za naruszenia praw człowieka przez biznes w publikacji Amnesty International Injustice Incorporated: Corporate Abuses and the Human Right to Remedy.
O autorce: dr Weronika Rokicka jest koordynatorką kampanii Amnesty International, odpowiada m.in. za kwestie związku praw człowieka z ubóstwem, przeciwdziałania dyskryminacji oraz poszanowania praw seksualnych i reprodukcyjnych. Politolożka, orientalistka, naukowo interesuje się skrajnie lewicowymi ruchami w Azji Południowej
***
Tekst powstał w ramach współpracy Amnesty International z Dziennikiem Opinii