Kanapki z szynką i sklepy z dewocjonaliami to magnes dla turystów coraz chętniej odwiedzających Sewillę. Miejscy aktywiści opowiadają, dlaczego turystyka niszczy ich miasto. – Mamy pomysły, jak uregulować tę branżę – przekonuje radna lewicowego ugrupowania Adelante Andalucia. Reportaż Dawida Krawczyka.
Po prawej tęgi rzeźnik ścina plastry jamón ibérico, dojrzewającej szynki ze świni iberyjskiej. Wielkie wysuszone udźce dyndają mu nad głową, a on w bialutkim fartuchu i czapce kroi plastry na kanapki. Młoda para obwieszona aparatami kupuje po bułce z szynką za 3,90 euro. Po lewej hipsterski sklep: koszulki z nadrukiem w wersji premium. W ofercie ładnie zaprojektowane wzory z bykiem, bohaterami popularnych seriali, trochę nostalgicznych motywów z lat 80. Taka pamiątka z wakacji, która nie jest szajsowatą durnostojką odlaną z plastiku w Chinach. Magnesy na lodówkę z bykami, flagami Hiszpanii, tancerkami flamenco i paellą kupuje się kilka przecznic dalej, w mniej snobistycznej alejce.
Strumień turystów płynie przez uliczki Sewilli zdominowane przez budy z szynkami i dewocjonaliami. Prawie wpadam na spocone plecy faceta przede mną, bo jego grupa staje jak wryta na skrzyżowaniu. Zza rogu wylatuje pędząca dorożka. Zmęczony koń z jęzorem na wierzchu ciągnie wyraźnie już porobione turystki. Dziewczyny zabrały wszystkie atrybuty wieczoru panieńskiego na pokład, żeby nikt się nie pomylił, po co tu przyjechały. Węże boa na szyi, w rękach różdżki, na głowie świecące różki. Brakuje tylko, żeby pomiędzy nimi jakiś sobowtór Banderasa obnażał się do rytmów flamenco.
Słyszałem o takich scenach od Thibaulta, z którym rozmawiałem dzień wcześniej. Przed naszym spotkaniem miałem już przeszwendane dobrych kilkanaście godzin po mieście i trochę nie chciało mi się wierzyć w te jego fantastyczne historie o hordach pijanych turystów. Teraz już wiem, że nie zmyślał, chociaż wciąż mam wątpliwości, czy nie ubarwił skali problemu. Jedna imprezowa karoca na tydzień to chyba jeszcze nie plaga.
czytaj także
Zazwyczaj klimat wąskich uliczek Sewilli jest znacznie bardziej leniwy. Po historycznym centrum spaceruje trochę studentów obwieszonych aparatami, a przewodnicy w kapeluszach przeciwsłonecznych prowadzą wycieczki emerytów ze słuchawkami na uszach. Wieczorem bary z tapas nie narzekają na brak klienteli, ale przez tydzień nie widziałem żadnej burdy. Dziewczyny pijące margharity na pędzącej dorożce to jedyne, co przypominało nocne wrażenia znane chociażby z krakowskiej starówki obleganej przez amatorów taniej zabawy i jeszcze tańszych lotów z Wielkiej Brytanii.
Indiana Jones w Sewilli
Siedzieliśmy z Thibaultem pod budynkiem klasztoru zakonu kartuzów Santa María de las Cuevas. Nie licząc nas, w pobliżu nie było żywej duszy, a ja słuchałem, jak wiesza psy na turystach.
– Przyjeżdżają tutaj jak po swoje, z tymi swoimi walizkami na kółkach, w czapkach Indiany Jonesa i polują na zdjęcia, paellę i flamenco – pieklił się. – Przecież paella to nawet nie jest lokalne danie z Andaluzji!
Jest po trzydziestce, ostatnich kilka lat spędził w Sewilli. Przyjechał tu z Francji, za chłopakiem. Wspólne życie nie za bardzo im wychodziło, więc się rozstali, ale z Sewilli nie wyjechał. Nauczył się hiszpańskiego, perfekcyjnie mówi po angielsku i oczywiście po francusku. To bardzo przydatne w jego pracy.
– Pracuję dla gościa, który jest kamienicznikiem i wystawia wszystkie swoje mieszkania na Airbnb. Niezła ironia, nie? – uśmiecha się gorzko. Rozmawiam z nim podczas przerwy w spotkaniu aktywistów zajmujących się turystyką. Jedni chcieliby ją uregulować, inni lamentują po prostu nad czasami sprzed turystycznego boomu w Andaluzji. Wszyscy zgadzają się co do tego, że z turystyki w obecnej formie Sewilla ma więcej szkód niż korzyści. Za większość problemów winią Airbnb i kamieczników, jak ten, dla którego pracuje mój rozmówca.
czytaj także
Robota Thibaulta jest prosta, dobrze płatna, ale męcząco powtarzalna.
– Przyjeżdżam na miejsce, daję klucze, otwieram drzwi. Pokazuję: „tu jest kuchnia, tu sypialnia, a tu klop”. W sezonie nawet kilkadziesiąt razy dziennie tak otwieram drzwi – mówi.
Co chwila dorzuca swoje uwagi o klientach. O hałasie dobywającym się spod kółek ich walizek: − Wyobraź sobie, że codziennie rano budzi cię ten huk, ta-da-da-da, ta-da-da-da – gestykuluje tak żywo, że skręcany papieros wypada mu z ust. Nie podoba mu się też, jak poznają miasto: – Jak zombie, nos w komórce, oczy w aparacie. To jest dzisiaj turystyka – podnosi peta i uspokaja się na chwilę.
Rozumiem już, że nie odpowiada mu styl mainstreamowej turystyki, ale na czym dokładnie polegają szkody, które turystyka wyrządza miastu?
– Sewilla się wyludnia, bo nikogo nie stać, żeby mieszkać w centrum. Wszystko przez te platformy wynajmu na krótki termin, Airbnb, Booking. Właściciel mieszkania na turystach zarobi kilka razy więcej niż na zwykłym najemcy, więc czynsze idą w górę, a ty lądujesz na obrzeżach i droga do pracy wydłuża ci się o godzinę – mówi Thibault.
Wchodzę na Airbnb sprawdzić mieszkania podobne do tych, które ma pod opieką. Ustawiam wyszukiwanie na tydzień czerwca 2020. Pierwszy na liście: prywatny pokój z tarasem na ostatnim piętrze z widokiem na katedrę. Schludnie, ale bez luksusów. 320 euro. Wynajmuje Carmen. Luis oferuje „lśniąco czysty” apartament w czerni i bieli za 370 euro. Trochę dalej od centrum inny Luis wynajmuje pokój w mieszkaniu z kominkiem za mniejsze pieniądze: 250 euro. Teraz ceny są niższe, bo to termin za pół roku. Latem potrafią drożeć nawet dwukrotnie. Dla właściciela mieszkania kalkulacja jest prosta: klient turysta za tydzień płaci tyle, ile najmujący przez miesiąc.
To wina kryzysu
Samuel urodził się i wychował w Sewilli. Pracuje na uczelni, dlatego dobrych kilka lat spędził na stypendiach w różnych miejscach na świecie. Wrócił do rodzinnego miasta, bo teraz, bardziej niż kiedykolwiek, uważa, że tutaj jest jego dom. Mieszkanie wynajmuje. Mówi dużo, szybko i uwielbia uciekać w teoretyczne dygresje. Słucham więc grzecznie o związkach gentryfikacji, późnego kapitalizmu i turystyfikacji. Pytam go, czy osobiście zna kogoś, kto ucierpiał na turystycznym boomie w Sewilli.
– Tak, ty już teraz też znasz, bo ktoś taki siedzi właśnie przed tobą. Sam jestem osobą, która musiała wyprowadzić się z centrum, bo przez Airbnb czynsze poszybowały do góry – mówi Samuel. – Jakbym miał wskazać taki punkt zwrotny, to jak dla większości procesów społecznych we współczesnej Hiszpanii będzie to rok 2008, czyli początek kryzysu – mówi wykładowym tonem filmoznawcy.
Kryzys dotyka wtedy rodziny Samuela bezpośrednio, jego brat wyjeżdża do pracy za granicę. Nie wrócił do Hiszpanii do dzisiaj. – Wszyscy musimy trochę wymyślić się wtedy na nowo, miasto też. Ówczesne władze zaczynają promować miasto jako turystyczną atrakcję – relacjonuje Samuel.
Później, przeglądając statystyki, widzę, że trochę upraszcza. W 2008 roku miasto zanotowało największy spadek liczby zagranicznych turystów od lat, dlatego zaczęło inwestować w promocję regionu. Wskaźnik wrócił do poziomu sprzed kryzysu dopiero w 2014 roku, ale od tamtego czasu rośnie. W 2016 przekroczył liczbę 10 milionów zagranicznych gości w roku. W minionym, 2019, najpopularniejszy był październik. W hotelach i prywatnych apartamentach na wynajem zarejestrowało się w ciągu miesiąca ponad 300 tysięcy zagranicznych turystów.
Turystyczna oferta Sewilli ma wiele do zaoferowania amatorom sztuki sakralnej: relikwie, freski, zdobione ołtarze, uliczne kapliczki – w stolicy Andaluzji jest tego pod dostatkiem. Konsorcjum Turystyczne Sewilli przedstawia walory miasta znacznie szerzej. Główna atrakcja: pałac Alkazar. Fundamenty pod okazałą budowlę położone zostały w XI w. Kolejki turystów ciągną się dzisiaj dookoła murów. Żeby wejść do środka, trzeba odstać kilka godzin.
Foldery w punktach informacyjnych dla turystów zawsze mają kilka stron o tapas, czyli lokalnych przystawkach, i występach flamenco z obowiązkowym zdjęciem kobiety w długiej czerwonej sukni.
– To, co turystyka zrobiła nam z flamenco, boli mnie chyba najbardziej – dodaje Pablo, kolega z uczelni Samuela. Pablo próbował tańczyć i grać flamenco, ale dużo lepiej czuje się po stronie obserwatora. Nad pytaniem „czym jest flamenco?” pochylał się w akademickich dyskusjach i teoretycznych tekstach tak długo, że nie jest w stanie udzielić mi na nie krótkiej i precyzyjnej odpowiedzi.
– To sposób na komentowanie rzeczywistości społecznej, politycznej poprzez muzykę, ruch i ciało – mówi z pasją. – Flamenco tańczone w długich sukniach do gitary to natywistyczna fantazja, która chce zamknąć flamenco w jakiejś formie tańca ludowego, żeby można było to opakować w ładny obrazek na pocztówce i sprzedać turystom – tłumaczy Pablo.
Pablo, Samuel i Thibault mają różne problemy, ale wszyscy zgadzają się co do tego, że napływ turystów do Sewilli należy uregulować. Nie zrobi tego grupa aktywistów zamknięta w sali wykładowej. Prawo w Sewilli wciąż stanowią miejscy radni wespół z burmistrzem. Rozmówcy przestrzegają mnie jednak, że może nie być tak łatwo znaleźć jakiegokolwiek polityka, który powie coś krytycznego o turystyce.
Święta własność prywatna? W Nowym Jorku niekoniecznie [rozmowa]
czytaj także
– Oni wszyscy wierzą, że turystyka to jest świętość. Możesz robić wszystko, tylko nie krytykuj turystyki, bo z tego żyje całe miasto – przestrzega mnie Thibault.
„Nie jestem hipiską”
Susana przyjeżdża na demonstrację pod pałac San Telmo na rowerze. Kiedy pytałem o lokalnych polityków, którzy mają coś do powiedzenia na temat turystyki, wszyscy wymieniali jej nazwisko: Susana Serrano. Przewodniczy lokalnemu oddziałowi partii Podemos i jest miejską radną komitetu Adelante Andalucia. Nie muszę czekać długo, żeby się zorientować, że na brak fanów nie może narzekać. Przypina tylko rower do płotu i już oblegają ją związkowcy w chustach, pielęgniarki, nauczycielki. Podchodzą, poklepują, ściskają ręce.
Rozpoznawalność zawdzięcza kampanii wyborczej sprzed kilku miesięcy. Była kandydatką na burmistrza Sewilli. Jej ugrupowanie zajęło trzecie miejsce, przekonała do siebie 14% głosujących. Lokalna gazeta „ABC de Sevilla” opublikowała w kampanii jej sylwetkę, gdzie autorzy zachodzili w głowę, jak 40-letnia sewilka może świętować Wielkanoc i być jednocześnie zdeklarowaną feministką. „Nie jestem żadną hipiską” – przekonywała na łamach gazety.
Może i nie jest, ale na pewno nie brakuje jej luzu. – Muszę się przyznać do jednego na wstępie. Zabalowałam wczoraj trochę i dzisiaj ledwo żyję, więc mogę potrzebować trochę czasu, żeby zebrać myśli – mówi na powitanie. Demonstracja, która dotyczyła wszystkiego, od wysokich czynszów, przez bezrobocie, po niskie płace w sektorze publicznym, kończy się właśnie pod ratuszem.
– Pani radna, no gdzie z tym rowerem? Zgadzam się tylko w drodze wyjątku, bo jest niedziela – ochroniarz na wejściu załamuje ręce, jak widzi Serrano.
Ale chyba tak już ma, że na wszystko mówi nie, a później i tak się zgadza. Wpuszcza nas na salę obrad, gdzie właśnie trwa ślub, a później otwiera drzwi do biur Adelante Andalucia, chociaż powtarza kilka razy, że w niedzielę nie powinien nas wpuścić.
– Podobno politycy boją się mówić o turystyce, bo nie chcą wyjść na „turystofobów” – zaczynam rozmowę.
– Ja się nie boję. Założę się, że słyszałeś to od aktywistów. To jest jedno z bardziej fascynujących odkryć: koledzy i koleżanki aktywiści to moi najwięksi krytycy, mimo że ja poglądów przecież nie zmieniłam, ale teraz jestem miejską radną, więc w ich oczach jestem częścią systemu, establishmentu – mówi Serrano.
Wcześniej zajmowała się sztuką, jako animatorka i badaczka kultury. Przekonuje, że polityczne szachy to dla niej wciąż nienaturalne środowisko. – Spójrz na gazety, które mam w biurze. W tym tygodniu byłam na spotkaniu z burmistrzem i wynegocjowałem, że poprze nasze propozycje uchwał. Ale koledzy komuniści, z którymi współpracujemy w radzie, zabronili mi kategorycznie pozować do zdjęć z burmistrzem, bo będzie to źle wyglądać. Dla nich ważniejsze jest, kto z kim jest na zdjęciu, a nie treść uchwał – przeżywa Serrano.
czytaj także
Dostaję od polityczki przewodnik, który na pierwszy rzut oka wygląda na folder turystyczny. W środku jednak, zamiast zdjęć tapas i barów z flamenco, informacje o uchwałach proponowanych przez Adelante Andalucia. Cały rozdział poświęcony turystyce.
– Mnie nikt nie musi przekonywać, że platformy wynajmu krótkoterminowego przeorały to miasto. Sama mieszkam w budynku, gdzie chyba tylko ja i moja sąsiadka z naprzeciwka, od której wynajmuję kawalerkę, jesteśmy na stałe. Reszta została przerobiona na pokoje dla turystów – mówi Serrano.
Co powinno się zmienić w polityce miasta w kwestii turystyki? – Musimy uregulować rynek mieszkań pod wynajem. Powinny być licencje i limity dla takiej działalności. I na pewno trzeba zlikwidować całą szarą strefę. To niesprawiedliwe, że hotele płacą wysokie podatki, a kamiecznicy unikają opodatkowania – punktuje Serrano i kiedy zaczyna referować ich polityczne plany, nie widzę już śladu po wczorajszej imprezie.
czytaj także
– Wszyscy wiedzą, że w branży turystycznej powszechnie łamane są prawa pracownicze. Miasto powinno opracować system rekomendacji i podawać do publicznej informacji, czy w danym hotelu szanuje się pracowników – kontynuuje polityczka. Miałoby wyglądać to tak jak naklejki sanepidu na drzwiach nowojorskich restauracji. Ocena widoczna na wejściu miałaby zachęcić hotelarzy i właścicieli pensjonatów do podniesienia standardów. Serrano: – Ostatni punkt to wprowadzenie podatku turystycznego. Rozmawiam nie tylko z mieszkańcami, ale z turystami też. Jeszcze żaden nie powiedział mi, że zrezygnowałby z przyjazdu, gdyby miał dopłacić kilka euro do podróży.
Burmistrz Juan Espadas reprezentuje Hiszpańską Socjalistyczną Partię Robotniczą (PSOE), ale na obecną kadencję został wybrany głosami zarówno swojej partii, jak i radnych Adelante Andalucia. Serrano wierzy, że jej i trzem pozostałym radnym z ugrupowania uda się go przekonać do zmian w polityce turystycznej. – Bez nas nie mają większości. Muszą się z nami liczyć – mówi.
czytaj także
Wychodzimy z ratusza. Ochroniarz żegna nas szczerze uradowany. Nareszcie nikt poza nowożeńcami nie będzie szwendał mu się po budynku. Serrano odpina rower. – Wiesz, tak myślę sobie, że turystyka wywołuje teraz tyle politycznych emocji, ale to przecież jest chwilowy temat. Za moment loty pewnie drastycznie zdrożeją, a podróżowanie znowu będzie luksusem. Świat się zmieni ze względu na zmiany klimatu. Moim zdaniem to kwestia kilku lat – rzuca zamiast „do widzenia”. Wsiada na rower, próbuje jechać, ale zaraz hamuje i zsiada. Musi prowadzić, bo inaczej zderzyłaby się z wycieczką turystów.