Zagrożenie strzelaniną w szkole jest dla amerykańskich uczniów częścią normalnego życia. Czy obecne protesty przeciw tej sytuacji będą wydarzeniem formacyjnym dla nowego pokolenia wyborców?
W szkole średniej Mount Diablo w Kalifornii uczniowie musieli wyłamać metalową bramę, by wyjść na ulice. Podobnie postąpili uczniowie w Chicago, Nowym Jorku, Seattle i wielu innych mniejszych miejscowościach. Według szacunków 14 marca o godzinie 10 rano czasu lokalnego ze szkół wyszło około miliona uczniów. „Washington Post” określił to wydarzenie mianem największej mobilizacji społecznej od czasów protestów studenckich przeciwko wojnie w Wietnamie w latach 60.
Ogólnokrajowe wyjście uczniów ze szkół miało trwać 17 minut – minuta ku pamięci każdej ofiary masowej strzelaniny w szkole w Parkland na Florydzie – ale w wielu miejscach protesty trwały dłużej. W Waszyngtonie kilka tysięcy dzieci zebrało się przed Białym Domem. Z inicjatywy organizacji Avaaz na trawniku przed Kapitolem ułożono siedem tysięcy par butów – para za każde dziecko, które zginęło w USA od broni palnej od czasu szkolnej masakry w Newtown w Connecticut w grudniu 2012 roku. Od kul zginęło wtedy 28 osób, w tym 20 sześcio- i siedmiolatków.
Protest uczniów poparł między innymi George Clooney. Na jednym z wieców przemawiał Bernie Sanders. Uniwersytet Harvarda i wiele innych uczelni zapowiedziały, że jakiekolwiek nagany czy inne kroki dyscyplinarne podjęte wobec uczniów za udział w proteście nie wpłyną na szanse dostania się na studia.
Typowy scenariusz
Bezpośrednim powodem protestów była wspomniana już strzelanina w Parkland na Florydzie. 14 lutego były uczeń Nicholas Cruz otworzył na terenie szkoły ogień z broni półautomatycznej AR-15 i zabił 17 osób, w tym 14 uczniów. Prawdziwym powodem jest jednak bardzo amerykański fenomen szkolnych strzelanin – Stany Zjednoczone są w zasadzie jedynym krajem, w którym nie tli się konflikt zbrojny, a dochodzi do tego rodzaju tragedii.
Ich scenariusz jest znany w zasadzie od 1999 roku, kiedy to dwóch uczniów Columbine Highschool w Littleton w Colorado zastrzeliło 13 osób i raniło 21, a potem popełniło samobójstwo. Sprawca zazwyczaj ma mniej lub bardziej poważne problemy psychiczne. Czasami są one oczywiste, jak w przypadku Cruza, o którym wiedzieli i lokalny szeryf, i FBI, czy morderców z Littleton, a czasami wychodzą na jaw dopiero po fakcie, w trakcie śledztwa, jak w przypadku sprawcy masakry w Newtown. Często w masakrach można dopatrywać się aktów zemsty: sprawcy masakry w Colorado byli prześladowani przez rówieśników, Cruz wyleciał ze szkoły, w której otworzył ogień.
Jednak, jak stwierdził w rozmowie z „Miami Herald” emerytowany agent FBI: wiele osób ma problemy psychiczne, ale niewiele decyduje się na dokonanie masakry. Potwierdzają to badania – niewielu sprawców masakr odpowiada definicji chorych psychicznie. Nie mówiąc już o tym, że zaburzenia psychiczne nie powodują masakr w szkołach w innych krajach rozwiniętych i bardzo wielu rozwijających się.
Nie zmienia się nic
Zawsze natomiast okazuje się, że sprawca miał łatwy dostęp do broni. W Littleton sprawcy dostali broń od kolegi. W Newtown morderca użył broni swojej matki. Cruz kupił AR-15 całkiem legalnie. Jeśli chodzi o dostęp do broni, stan prawny w USA najlepiej obrazuje krążący po internecie mem, na którym jedno dziecko trzyma jajko niespodziankę, a drugie wielką półautomatyczną spluwę, podobną do tej, której używają amerykańscy żołnierze w Iraku i w Afganistanie. „Jedna z tych rzeczy jest nielegalna w USA ze względu na bezpieczeństwo dzieci. Zgadnij która”. Podpowiedź: nie jest to spluwa.
czytaj także
I choć masakry – w szkołach, ale nie tylko – wywołują oburzenie opinii publicznej, to istotne zmiany w prawie zawsze przepadają w Kongresie, głównie głosami Republikanów. Po masakrze w Colorado na poziomie federalnym wprowadzono zakaz… kupowania broni dla osób z wyrokiem na koncie i dla nieletnich. Zaproponowano też delegalizację magazynków o dużej pojemności, ale ten pomysł upadł.
Po masakrze w Newtown, w której, przypomnijmy, głównymi ofiarami były dzieci przed ósmym rokiem życia, na poziomie federalnym nie zmieniło się nic, choć projekt ograniczenia dostępu do broni półautomatycznej z magazynkami o dużej pojemności wpłynął do Kongresu. Warto wspomnieć, że w Newtown użyto strzelby XM-15, czyli takiej samej, jakiej potem użył Cruz czy Stephen Paddock, który w 2017 roku zabił w Las Vegas 58 osób, a ranił 851. Wciąż brakuje konkretnych propozycji zmian po strzelaninie w Parkland, ale plotki nie napawają optymizmem (o tym jednak za chwilę).
Sachs: Kto nas terroryzuje bronią? Biały, republikański mężczyzna, wyborca Trumpa
czytaj także
Absurd obecnej sytuacji najlepiej obrazuje niedawna historia francuskiego buldoga, który dzień przed protestem uczniów zdechł na pokładzie samolotu United Airlines, po tym jak stewardessa kazała właścicielowi schować zwierzaka na czas lotu w schowku nad głową. 15 marca, czyli niecałe 48 godzin po zdarzeniu, do Senatu wpłynął z inicjatywy senatorów obu partii projekt ustawy zakazujący chowania zwierząt w takich schowkach.
#ENOUGH
Tym, co odróżnia Parkland od innych tego typu wydarzeń, jest reakcja uczniów, którzy przeżyli masakrę. Zamiast tkwić w ogranej roli cierpiących ofiar uczniowie zdecydowali się zabrać głos i nie kryją, kto jest ich wrogiem.
– Politycy, którzy siedzą wygodnie w fundowanych przez NRA (National Rifle Association of America) pozłacanych fotelach deputowanych i mówią nam, że nic nie dało się zrobić, by nie dopuścić do masakry. My odpowiadamy: gówno prawda – mówiła podczas protestu zorganizowanego trzy dni po strzelaninie Emma Gonzales, jedna z ocalałych z tragedii.
Republikański senator z Florydy Marco Rubio pocił się i jąkał podczas telewizyjnej debaty w CNN, gdy Cameron Kasky, również uczeń z Parkland, wprost spytał go, czy po strzelaninie zamierza przyjmować pieniądze od NRA, organizacji lobbującej na rzecz rozszerzenia dostępu do broni. Za swoje pytanie Kasky dostał oklaski. Podczas tej samej debaty ktoś z publiczności nazwał rzeczniczkę NRA Danę Loesch morderczynią. Inny uczeń z Parkland, Samuel Zeif, podczas wysłuchania u prezydenta Donalda Trumpa (znanego również z tego, że sfotografowano wtedy Trumpa ze ściągawką, jak wyrażać współczucie) zapytał wprost, jak to możliwe, że Columbine nie była ostatnią tego typu strzelaniną.
Zandberg: Prawicowi fetyszyści broni znajdują się w mniejszości
czytaj także
Uczniowie z Parkland spotykali się też z deputowanymi do stanowego kongresu na Florydzie, domagając się uczynienia szkół bezpiecznymi miejscami, między innymi przez delegalizację broni półautomatycznej, takiej jak strzelba AR-15, i nie szczędzili politykom gorzkich słów.
O tym, że ich postulaty trafiły na podatny grunt w całym kraju, świadczy skala zeszłotygodniowego protestu. „New Yorker” mówi nawet o powstaniu nowego ruchu społecznego z własną nazwą (Never Again, czyli nigdy więcej) i określonymi celami politycznymi.
Na odzew ze strony biznesu nie trzeba było długo czekać. Kilka sieci sklepów sprzedających broń podjęło decyzje o ograniczeniu sprzedaży broni, podnosząc wymagany wiek minimalny lub w ogóle wycofując broń półautomatyczną ze swojego asortymentu. Linie lotnicze Delta, banki czy wypożyczalnie samochodów zrezygnowały ze zniżek dla członków NRA.
Jak nie strzelałem do Kim Dzong Una, czyli witamy w Atlancie!
czytaj także
Strach na prawicy
Również NRA i jej sympatycy zareagowali szybko. Wiceprzewodniczący NRA Wayne LaPierre przeszedł do kontrataku i stwierdził, że celem protestów jest pozbawienie Amerykanów wszystkich indywidualnych praw i wolności. Elizabeth Porter, republikańska członkini stanowej izby reprezentantów na Florydzie, szydziła z uczniów, porównując postulaty zaostrzenia dostępu do broni z postulatami prawnego zakazywania pracy domowej. Były republikański kongresmen Jack Kingston zasugerował z kolei, że protesty opłaca… George Soros.
Wiceprzewodniczący NRA Wayne LaPierre stwierdził, że celem protestów jest pozbawienie Amerykanów wszystkich indywidualnych praw i wolności.
NRA zintensyfikowało też swój lobbing. Donald Trump wydawał się z początku popierać rozwiązania ograniczające dostęp do broni, jednak jego ostatnie stanowisko przypomina mantrę NRA: lekarstwem na przemoc związaną z bronią jest więcej broni. Zgodnie z tą receptą rozwiązaniem lansowanym przez administrację Trumpa w tym momencie są dodatki do pensji dla nauczycieli, którzy przejdą odpowiednie szkolenia i zgodzą się na noszenie broni w szkole, oraz zwiększenie obecności uzbrojonych policjantów w szkołach.
Nazwanie tych propozycji głupimi to niezasłużony komplement dla pomysłodawców. Zresztą pomysły te zweryfikowało samo życie: dzień przed ogólnokrajowym protestem uczniów podczas zajęć z bezpiecznego obchodzenia się z bronią były oficer policji i nauczyciel przypadkowo strzelił z pistoletu, raniąc przynajmniej jedną osobę. Można stwierdzić, że to nieszczęśliwy wypadek. Jednak jest wiele innych uzasadnionych wątpliwości: co się stanie, jeśli jeden z uczniów zechce sięgnąć po broń nauczyciela? I czy da się zagwarantować bezpieczeństwo czarnych uczniów? Wiadomo skądinąd, że policja aż nazbyt chętnie używa wobec czarnoskórych broni palnej.
czytaj także
Pokoleniowa zmiana?
Reakcja NRA – i szerzej: prawicy – nie powinna dziwić, bo może to być dla nich ostatni moment na realizację konserwatywnej wizji społeczeństwa, w której brak zabezpieczeń socjalnych, łatwy dostęp do broni i ograniczenie prawa do aborcji łączy hasło o indywidualnej odpowiedzialności.
Obecna mobilizacja – zeszłotygodniowy protest i zapowiadany na 24 marca marsz na Waszyngton – mogą się okazać wydarzeniem formacyjnym dla całego pokolenia wyborców. Zagrożenie strzelaniną w szkole jest dla obecnych uczniów częścią normalnego życia. O bezczynności polityków przypominają im regularne active shooter drills, podczas których uczą się, jak reagować na strzelaninę w szkole: nauczyciel ma zasłonić okna czarnym papierem, grupka ochotników zabarykadować drzwi sali lekcyjnej, potem wszyscy mają się schować pod ławkami…
Trump jest obecnie wyjątkowo niepopularny i sporo wskazuje na to, że Partia Republikańska może nie utrzymać przewagi w Kongresie po wyborach uzupełniających tej jesieni. Jeśli powstanie siła polityczna zdolna połączyć wysuwane przez młodych ludzi postulaty gospodarcze i tzw. światopoglądowe, to długofalowa zmiana warty może przyjść już w tym roku.