Unia Europejska

Utopijny manifest francuskich ekonomistów

Nie będzie sensownych zmian w UE bez zmniejszenia wpływu obecnie rządzącej elity.

Niedawno (2 maja) nowa gwiazda ekonomii, człowiek, który napisał Kapitał XXI wieku (zamówiłem, będę czytał i coś na ten temat napiszę), czyli francuski ekonomista Thomas Piketty wraz z czternastoma kolegami z Francji opublikował tekst, który został nazwany „manifestem dla Europy”. Była to odpowiedź (lub może uzupełnienie) Francuzów na propozycje Grupy Glienicke, czyli niemieckich ekonomistów.

Tekst wart jest krótkiego omówienia. Krótkiego, bo i sam tekst jest niedługi. Muszę na początku określić pozycję, z której piszę. Otóż jestem zdecydowanie zwolennikiem reform systemu nie tylko europejskiego, ale i globalnego. Jestem jednak też bardzo sceptycznie nastawiony do możliwości dokonania sensownych zmian bez wydarzenia, które doprowadziłoby do znacznego zmniejszenia wpływu obecnie rządzącej elity. Dla jasności: nie chodzi mi elitę w skali kraju – chodzi o elitę w skali globu. Można powiedzieć, że jestem podobnego zdania, jakie Simon Johnson (były główny ekonomista MFW) przedstawił pięć lat temu w swoim tekście „Quiet Coup”.

Takim wydarzeniem mogłaby stać się oczywiście rewolucja, ale według mnie jest to bardzo mało prawdopodobne. Jeśli w społeczeństwach, w których ponad 50 procent młodych ludzi jest bezrobotnych (Hiszpania, Grecja), nie dochodzi od rewolucji, to znaczy, że młodzi ludzie się nie zbuntują. Pozostaje więc druga możliwość, czyli potężny, dużo potężniejszy od ostatniego, kryzys, którzy wymusi zmiany. Zdecydowanie nie przepadam zarówno za rewolucją, jak i za kryzysem, więc muszę życzliwie spoglądać na wszystkich tych, którzy w sposób pokojowy chcą system zmienić. Życzliwy to nie znaczy jednak niekrytyczny. Z tego też powodu musze powiedzieć, że zachwycony treścią manifestu nie jestem. Postaram się poniżej napisać, dlaczego.

Zgadzam się z autorami manifestu, że jeśli system nie zostanie zreformowany, to „pokusa powrotu do narodowych granic w końcu przeważy i zrodzi napięcia, przy których zbledną obecne kłopoty Unii”. Zgadzam się też z tym, że wspólna waluta obowiązująca w osiemnastu krajach Unii Europejskiej (czyli w Eurolandzie) w połączeniu z „osiemnastoma różnymi systemami podatkowymi” jest złym rozwiązaniem. Mocno ułatwia ono grę rynkom finansowym, które w dowolnym momencie mogą doprowadzać do kryzysów. Prawdę mówiąc, bardzo trudno jest nie zgodzić się z Thilo Sarrazinem, który w swojej książce Europa nie potrzebuje euro pisze, że projekt „wspólna waluta” był wyłącznie pomysłem politycznym, nieopartym na ekonomii.

Autorzy manifestu przedstawiają trzy propozycje, które mają zmienić system. Odniosę się do każdej z nich, ale już na początku powiem, że ich wprowadzenie oznaczałoby usankcjonowanie „Europy dwóch prędkości”, bo autorzy mówią tylko o strefie euro, zostawiając pozostałe dziesięć państw na zewnątrz twardego jądra.

Gdyby ich pomysły zostały zrealizowane, to Polska musiałaby szybko przyjąć euro, żeby nie zostać na peryferiach Europy. Pocieszę jednak przeciwników euro – na realizację manifestu się nie zanosi.

Pierwszym pomysłem autorów (chyba najbardziej realistycznym) jest zwalczanie optymalizacji podatkowej, która prowadzi do zgodnej z prawem ucieczki firm od podatków, co z kolei w sposób oczywisty szkodzi społeczeństwom, bo zmniejsza wpływy do budżetów państw. Autorzy proponują stworzenie wspólnej bazy podatkowej, czyli wspólnego dla państw Eurolandu (na początku dla Francji i Niemiec) systemu liczenia podatku CIT, czyli podatku od działalności gospodarczej. Taka harmonizacja bazy podatkowej chodziła już po głowie Komisji Europejskiej, ale dyskusje zanikły, jak tylko kryzys ucichł.

Nie chodzi tu jednak o ujednolicenie wysokości podatku CIT. Mógłby on być w każdym z państw inny, ale przy dwóch założeniach. Po pierwsze, że byłby wyższy niż 20 procent, a po drugie, dodatkowe 10 procent mogłoby być narzucone przez „poziom federacyjny”, czyli, jak rozumiem, przez jakiś zarząd Eurolandu. Z tego powstałby realny budżet Eurolandu na poziomie od 0,5 do 1 proc. PKB strefy euro. Przeznaczony by został na programy stymulacyjne i inwestycyjne.

Uważam, że ustalenie wspólnej bazy podatkowej jest możliwe. Przyjęcie zasady, że CIT musi być wyższy niż 20 procent, jest wysoce prawdopodobne – nikomu by to nie przeszkadzało. Nie widzę jednak żadnej możliwości, żeby lobbyści firmowi/sektorowi nie zwalczyli pomysłu dodatkowego „podatku federalnego”. Bez wielkiej katastrofy do utworzenia tego „budżetu Eurolandu” nie dojdzie.

Druga propozycja, która sami autorzy uważają za najbardziej istotną, jest już dużo bardziej kontrowersyjna. Postulowane jest utworzenie izby parlamentarnej dla Eurolandu. W tym systemie istniałby Parlament Europejski dla całej UE w obecnym kształcie i izba parlamentarna Eurolandu, w której poszczególne kraje reprezentowane byłyby przez posłów z narodowych parlamentów (np. 30 posłów z francuskiego parlamentu, 40 z Bundestagu itd.). Inaczej mówiąc, zamiast szczytów głów państw spotykałaby się ta izba i ona decydowałaby o polityce fiskalnej i budżetowej Eurolandu.

Być może politykom taki układ by się spodobał, bo przecież zwiększyłaby się znacznie liczba osób, które otrzymywałaby potężne (i zupełnie nieusprawiedliwione) wynagrodzenia, które otrzymują teraz eurodeputowani. Jednak głowom państw taki układ bardzo by się nie spodobał, bo znacznie ograniczałby ich możliwości władcze.

Myślę też, że pomysł powołania kolejnej struktury bardzo nie spodobałby się społeczeństwom Eurolandu.

Rozumiem utopijne marzenie odzwierciedlenia w demokratycznym procesie podejmowania decyzji siły poszczególnych ugrupowań politycznych. Uważam jednak, że w obecnym stanie demokracji, kiedy rządzą rynki finansowe i korporacje ponadnarodowe, a nie demokratycznie wybrane osoby, taki postulat jest czystą utopią. A skoro to jest postulat podstawowy…

Trzeci postulat to uwspólnotowienie długów krajów strefy euro. To zakończyłoby spekulacje na rynkach długu poszczególnych państw i doprowadziłoby do sytuacji, w której Europejski Bank Centralny (EBC) spełnia rolę taką, jaką Fed spełnia w USA czy Bank Anglii w Wielkiej Brytanii. Zarządzać tym długiem miałaby wyżej omówiona izba parlamentarna Eurolandu. Już widzę, jak społeczeństwa i rządzący zgadzają się na rozwiązanie, w które wbudowana byłaby potężna pokusa zadłużania się na koszt innych państw Eurolandu. To według mnie najbardziej chyba nierealny z tych trzech postulatów.

Autorzy zdają sobie sprawę, że ich propozycje nie zostaną przyjęte oklaskami. Piszą, że wiele osób będzie protestować, argumentując, że nie ma możliwości zmiany traktatów unijnych, że społeczeństwa (oni piszą o francuskim, ale dotyczy to według mnie wszystkich) nie chcą większej integracji europejskiej. Uważają jednak, że te argumenty są „fałszywe i groźne”. I tutaj się według mnie mylą. Oczywiście, traktaty można zmienić i to jest żaden argument, ale społeczeństwa przekonać może do proponowanych rozwiązań tylko kilkadziesiąt lat stopniowej integracji. Alternatywą jest rewolucja albo większy kryzys. Tyle tylko, że ich wynikiem może wcale nie być większa integracja, a kompletne dezintegracja Europy….

Już jutro komentarz do manifestu Michała Sutowskiego.

Czytaj także:

Thomas Piketty: Oto nowa, demokratyczna architektura dla Europy

Thomas Piketty: Sposób na nierówności? Globalny podatek majątkowy

Will Hutton: Kapitalizm po prostu nie działa. Oto kilka powodów

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Kuczyński
Piotr Kuczyński
Analityk rynku finansowego
Analityk rynku finansowego, główny analityk firmy Xelion. Współautor, razem z Adamem Cymerem, wydanej nakładem Krytyki Politycznej książki "Dość gry pozorów. Młodzi macie głos(y)". Felietonista Krytyki Politycznej.
Zamknij