Własna waluty zdezorganizuje życie gospodarcze Grecji. Jednak na dłuższą metę umożliwi jej odzyskanie konkurencyjności w handlu zagranicznym.
Nie ma co się łudzić. Państwo greckie jest zadłużone ponad miarę. O własnych siłach nie będzie w stanie obsługiwać swego zadłużenia wobec zagranicy – i to mimo tego, że częściowo już je zredukowano. Dalsze redukcje (lub „restrukturyzacje długu”, sprowadzające się do mniej więcej tego samego) nastąpią. Straty z tytułu faktycznego bankructwa państwa greckiego poniosą głównie Niemcy. Obok niemieckich prywatnych banków (i innych prywatnych instytucji), które do tej pory nie zdołały pozbyć się trefnych papierów rządu greckiego, olbrzymie straty będzie musiał zaksięgować Bundesbank – bank centralny Niemiec. W ostatnich kwartałach Bundesbank zgromadził olbrzymie aktywa – należności od innych banków centralnych strefy euro – w tym Banku Grecji. Jeśli Grecja faktycznie zbankrutuje, duża część tych aktywów okaże się bezwartościowa.
Potencjalne straty Niemiec są (albo powinny być) czynnikiem sprzyjającym łagodnemu potraktowaniu Grecji. Dlatego możemy mieć nadzieję, że obejdzie się bez spektakularnego deklarowania niewypłacalności państwa greckiego i bez egzaltowanych gestów niemieckich i europejskich elit, gestów, które mogłyby „wstrząsnąć rynkami”. Mogłoby one bowiem spowodować gwałtowną przecenę długów innych peryferyjnych krajów strefy euro – i dodatkowo zwiększyć straty samych Niemiec. Co gorsza „rynki finansowe” mogłyby wówczas zacząć wątpić – słusznie zresztą – w wypłacalność państwa niemieckiego.
Własna waluta to szansa Grecji
Państwo niemieckie w ostatnim stuleciu faktycznie dwukrotnie zbankrutowało. Po raz pierwszy nie płacąc kontrybucji nałożonych na nie przez Traktat Wersalski, po raz drugi po II wojnie światowej – gdy zamiast wynagrodzić spowodowaną przez siebie dewastację Europy – zostało jeszcze wspomożone planem Marshalla. Bankrutujące państwo greckie raczej nie dostanie dodatkowej pomocy. Co więcej, jest niewyobrażalne, by nawet znaczący „plan Marshalla dla Grecji” mógł się przyczynić do uruchomienia w tym kraju cudu gospodarczego porównywalnego z zachodnioniemieckim lat 50. i 60.
Gdyby jednak taki plan dla Grecji powstał, warunkiem jego powodzenia byłoby wprowadzenie własnej waluty. Oczywiście, oznaczać to będzie przejściową dezorganizację życia gospodarczego. Ale na dłuższą metę własna waluta stwarza możliwość odzyskania – stosunkowo niskim kosztem – konkurencyjności w handlu zagranicznym towarami i usługami. Trwanie przy euro (po uzyskaniu maksymalnej redukcji długów zagranicznych) nie ma żadnego sensu.
Co więcej, trwanie przy euro w najlepszym przypadku prowadziłoby do ponownego, stopniowego zadłużania się Grecji – aż do ponownego wystąpienia kryzysu. I to nawet wówczas, gdyby zadłużał się za granicą grecki sektor prywatny – a nie publiczny, jak to miało miejsce w latach 2000-2009. Besser ein Ende mit Schrecken als Schrecken ohne Ende (lepszy straszny koniec, niż strach bez końca), jak się słusznie w Austrii powiada.
Niemcy sami sobie szkodzą
Powyższy scenariusz (Grecja oddłużona, z własną walutą dostosowującą się do rzeczywistości, wkracza na drogę szybkiego wzrostu gospodarczego) nie zakłada rozpadu Unii Europejskiej ani reszty strefy euro. Nie jest to jednak, wbrew pozorom, scenariusz optymistyczny. Nie przewiduje on bowiem modyfikacji podstawowej tendencji ekonomicznej dominującej w strefie euro. Ta tendencja to merkantylistyczna orientacja polityki gospodarczej Niemiec. Jest to polityka ekspansji nadwyżek eksportowych osiąganych wysokim kosztem wewnętrznym (w postaci ograniczania płac, popytu krajowego i ogólnego tempa wzrostu). W takich krajach strefy euro jak Francja, Belgia (i pozostałych krajach objętych teraz kryzysem) usiłowano zachować względną równowagę pomiędzy produktywnością pracy i płacami, a więc także pomiędzy płacami a zyskami firm. Cenowa (kosztowa) konkurencyjność produktów tych krajów (względem produktów przemysłu niemieckiego) stale się obniżała. Kraje te nie były w stanie – w warunkach wolnego handlu wewnątrzunijnego – przeciwstawić się agresywnej ekspansji przemysłu niemieckiego. Na podobnej zasadzie zachodnie firmy zatrudniające „za miskę ryżu” – chińskich pracowników dewastują – warunkach globalnej liberalizacji handlu i finansów – sektory przemysłowe we własnych krajach.
Niemiecka polityka ekspansji eksportowej, gromadzenia nadwyżek handlowych jest w ostatecznym rachunku groźna nie tylko dla partnerów ze strefy euro. Jest ona szkodliwa także dla samych Niemiec. W ostateczności to bowiem Niemcy będą musiały – tak jak w przypadku Grecji – pogodzić się ze stratą zgromadzonych aktywów. Kontynuowanie polityki handlowej agresji wobec własnych partnerów nie może nie skończyć się kolejnymi kryzysami. Przy którymś z nich strefa euro ostatecznie się rozleci.
Oczywiście, nie można też wykluczyć innego rozwoju wypadków. Np. zasadniczej reorientacji wewnętrznej polityki gospodarczej Niemiec. Reorientacja ta powinna dotyczyć również polityki fiskalnej. Jednak odrzucenie na poziomie UE obecnej polityki fiskalnej – podyktowanej przez bezrozumną histerię oszczędnościową –wydaje się na razie mało prawdopodobne. Ale nie jest niemożliwe. Alles ist möglich (wszystko jest możliwe) jak słusznie zauważa reklama austriackiej loterii państwowej.
Leon Podkaminer – profesor w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, pracuje w Wiedeńskim Instytucie Międzynarodowych Porównań Gospodarczych (WIIW) oraz w Wyższej Szkole Administracji w Bielsku-Białej.