Szósta noc zamieszek na przedmieściach Sztokholmu. Płoną samochody, szkoły, komisariaty.
Wszystko zaczęło się w podsztokholmskim Husby, a iskrą zapalną było zastrzelenie przez policję 69-letniego mieszkańca tej dzielnicy. Policja twierdzi, że mężczyzna był uzbrojony i strzelano do niego w obronie koniecznej. Reprezentanci lokalnej społeczności mówią, że policjanci od dawna są wobec nich brutalni, nawet podczas demonstracji przeciw przemocy użyli wobec protestujących pałek i obrzucili ich rasistowskimi wyzwiskami. Incydent przerodził się w chuligańskie wybryki, które wydają się nie mieć końca. Płoną kolejne samochody i budynki w kolejnych dzielnicach: w Rinkeby, w Tensta, w Farsta. Podpaleń dokonują młodzi, wściekli mężczyźni o korzeniach imigranckich. To oni rzucają kamieniami w policjantów. Kim są? Jedni mówią, że chuliganami, inni, że rewolucjonistami. Jedni twierdzą, że to lenie, inni, że ofiary gwałtownych zmian społecznych, które zachodzą w całej Europie, że to nowa, zmarginalizowana i pozbawiona szans podklasa. Nawet nie wszyscy z nich są mieszkańcami dzielnic wykluczenia, wśród zatrzymanych znaleźli się też chuligani z innych części miasta.
Walczą z policją i systemem, ale niszczą skromny dobytek mieszkańców dzielnic, w których rozprzestrzenia się niepokój. Płonące samochody to najczęściej własność innych imigrantów, w spalonym domu kultury spłonęły prace ceramiczne emerytów z Husby. Na przedmieściach żyje poza tym wielu uchodźców, którzy mają za sobą świeże doświadczenia wojny. Odgłosy bójek i widok podpalanych samochodów otwierają ich niezabliźnione rany. Wychowany w Husby dziennikarz Duraid Al-Khamisi opisuje w „Svenska Dagbladet” reakcję swojej matki, która w panice barykaduje mieszkanie i stojąc na balkonie krzyczy „Bagdad! Bagdad!”. Mimo to działające w Husby lokalne stowarzyszenie Megafonen znane ze świetnej, pozytywistycznej pracy na rzecz sprawiedliwości społecznej odmawia nazywania wydarzeń ostatnich dni „zamieszkami”. Określają je słowami „rewolucja na przedmieściach”. W oficjalnym komunikacie wśród przyczyn zaistniałej sytuacji wymieniają „bezrobocie, złe szkoły, strukturalny rasizm”.
W podobny sposób postrzegają rozwój zdarzeń działacze Pantrarna, podobnej do Megafonen organizacji z Goeteborga, którzy w otwartym liście opublikowanym w „Aftonbladet” piszą o wykluczeniu społecznym i populistycznej logice mediów, w których „nigdy nie brakuje miejsca na płonące samochody”
To fakt, media bardzo lubią pożary. Wiadomość o wydarzeniach w Szwecji, która w oczach świata nadal jawi się przecież jako enklawa społecznej sprawiedliwości, obiega cały świat. Imigranckie dzielnice płoną! Znowu doszli do głosu niezadowoleni „oni”. W komentarzach polskich czytelników pod artykułem na ten temat w „Gazecie Wyborczej” sprawa okazuje się prosta jak drut: kolorowi i muzułmanie na luksusowych zasiłkach niszczą Szwecję. Najlepiej od razu wyrzucić ich z kraju!
Zastanawiam się też, dlaczego kiedy jakieś cztery lata temu „etniczny Szwed” Peter Mangs z Malmö przez ponad rok polował na imigrantów (od stycznia 2009 do listopada 2010 zastrzelił trzy osoby, a dwanaście ranił, przy czym dość szybko było jasne, że terroryzujący miasto strzelec na ofiary wybiera osoby o innym pochodzeniu etnicznym niż szwedzkie) wiadomość o tym nie znalazła się na pierwszych stronach światowych gazet.
Dyskusja na temat przyczyn zamieszek polaryzuje społeczeństwo, lewica wini za sytuację prawicowe reformy ostatnich lat, prawica uważa, że niezadowoleni są sami sobie winni. Premier Reinfeldt stwierdził rezolutnie, że odpowiedzialność za ukrócenie wybryków nieprzystosowanej młodzieży z Husby leży przede wszystkim po stronie… samych mieszkańców dzielnicy. Przewodniczący młodzieżówki socjaldemokratycznej SSU, Gabriel Wikström w odpowiedzi na słowa premiera napisał „To niedorzeczne przesłanie dla ponad 12 000 mieszkańców Husby. […] Kiedy nierówności klasowe rodzą takie niepokoje, nie jest to kwestia prywatna, która tyczy się tylko mieszkańców Husby. (…) Tutaj chodzi o niesprawiedliwość społeczną, segregację i bezrobocie, które wywołują u wielu młodych ludzi frustrację przyjmującą teraz ekstremalne formy. Zwiększenie liczby policjantów nie rozwiąże problemu”.
Profesor Tapio Salonen z wydziału „social work” uniwersytetu w Malmö twierdzi, że w ciągu ostatnich siedmiu lat różnice w sytuacji finansowej mieszkańców Szwecji uległy dramatycznej polaryzacji. Osobom, które mają pewną pracę, żyje się coraz lepiej. Osoby poza systemem, także te na zasiłkach, są coraz biedniejsze.
Nie trzeba być socjologiem, żeby dostrzec, że podziały społeczne i klasowe w szwedzkich miastach rosną w szokująco szybkim tempie. Z najnowszych badań wynika, że około czterdzieści procent młodych mężczyzn (w wieku od 20 do 25 lat), którzy mieszkają w dzielnicach takich jak Husby czy Rinkeby, nie studiuje ani nie pracuje. Ponad połowa dzieci z podobnych dzielnic dorasta w rodzinach, których sytuacja ekonomiczna znajduje się poniżej tego, co definiowane jest w Szwecji jako próg ubóstwa. Ponad połowa spośród tych dzieci na koniec gimnazjum ma tak złe stopnie, że nie kwalifikują się do kontynuowania nauki w liceum.
Szwecja jest tym krajem spośród krajów OECD, w którym najszybciej rosną różnice w dochodach między bogatymi a ubogimi mieszkańcami. W ciągu ostatnich lat z pierwszego miejsca pośród krajów o najmniejszych różnicach zarobkowych w społeczeństwie spadła na miejsce czternaste.
Segregacja miast szwedzkich (w takim samym zresztą stopniu jak miast francuskich czy brytyjskich) rodzi nowy rodzaj stygmatyzacji. Adres zamieszkania określa, kim jesteś i determinuje twoje szanse w życiu.
„Ten komu przypada stygmatyzujący adres – pisze profesor Ove Sernhede z Centrum studiów urbanistycznych – nosi piętno przegranego, jeszcze zanim zostaną rozdane karty. Wielu postrzega siebie jako więźniów własnego przedmieścia, bez wykształcenia, bez przyszłości, bez nadziei”.
O tym, jak smakuje życie w takiej dzielnicy pisze w „Dagens Nyheter” muzyk Ken Ring:
„ Życie na przedmieściach przypomina życie w państwie policyjnym. To ukryta rzeczywistość, którą zarówno ja, jak i inni szwedzcy artyści hip-hop próbujemy od lat opisać. Byłem bity i wyzywany od czarnuchów i sam też rzucałem kamieniami.. […] Na rogatkach Sztokholmu zbudowano granicę, która, jeśli nic się nie zmieni, za pięćdziesiąt lat zamieni się w prawdziwy mur. Na przedmieściach buduje się wprawdzie wypasione galerie zakupowe, ale zamyka kluby i inne miejsca dla młodzieży. To rodzi nienawiść! Jesteśmy zmęczeni garbieniem się i chowaniem twarzy za każdym razem, gdy mija nas patrol policji, mamy dość bicia przez policję, dość braku alternatyw w życiu, braku miejsca, w którym można poczuć się bezpiecznie, dość policjantów, którzy wdzierają się do naszych domów! Przestańcie nas odrzucać i przyjmijcie z otwartymi ramionami. Dopiero wtedy zniknie nasza frustracja”.
Sztokholmskie przedmieścia płoną, ponieważ nawet w Szwecji nie udało się obronić modelu państwa opiekuńczego, które zapewnia równe szanse wszystkim mieszkańcom kraju. Każda epoka ma swoje rewolucje. Wygląda na to, że dzisiejsze toczą się na imigranckich przedmieściach europejskich miast, choć wciąż trudno powiedzieć, czy stoi za nimi coś więcej niż bezsilność i nadużywanie przemocy przez wszystkie strony konfliktu, a przede wszystkim, czy ktoś ma jakikolwiek pomysł, co zrobić, gdy przestaną płonąć samochody.
Katarzyna Tubylewicz – publicystka i tłumaczka, od 13 lat mieszka w Szwecji, w latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie, strona internetowa autorki: www.katarzynatubylewicz.pl)
Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.