To smutne, że dziś musisz należeć do „radykalnej” lewicy, żeby bronić socjaldemokratycznych wartości.
Niespodziewanie stanowcze „nie” w greckim referendum było historycznym głosem, który wybrzmiał w sytuacji podbramkowej. W moich tekstach często odwołuję się do znanego radzieckiego dowcipu z lat 80. – o Rabinowiczu, rosyjskim Żydzie planującym emigrację. Kiedy urzędnik w biurze paszportowym pyta go, dlaczego chce wyjechać, Rabinowicz odpowiada:
– Są dwa powody. Po pierwsze boję się, że komuniści utracą władzę w Związku Radzieckim, a nowa władza o wszystkie komunistyczne zbrodnie oskarży nas, Żydów – i znowu zaczną się pogromy…
– Ale, ale – przerywa mu urzędnik – przecież to całkowita bzdura. W Związku Radzieckim nic się nie zmieni, władza komunistów będzie trwała wiecznie!
– Cóż – odpowiada spokojnie Rabinowicz – to jest właśnie ten drugi powód.
Słyszałem, że po Atenach krąży nowa wersja tego dowcipu. Młody Grek odwiedza australijski konsulat w Atenach i prosi o wizę pracowniczą.
– Dlaczego chcesz wyjechać z Grecji? – pyta urzędnik.
– Z dwóch powodów – odpowiada Grek. – Po pierwsze boję się, że Grecja opuści Unię Europejską, co doprowadzi do nowej fali ubóstwa i chaosu w kraju…
– Ale – przerywa mu urzędnik – przecież to kompletna bzdura: Grecja pozostanie w Unii i dostosuje się do finansowej dyscypliny!
– Cóż – odpowiada spokojnie Grek – to jest właśnie ten drugi powód.
Czy w takim razie, parafrazując Stalina, można powiedzieć, że obydwie strony alternatywy, przed którą staje Grecja, są gorsze?
Nadeszła chwila, by porzucić nieistotne spory na temat ewentualnych błędów czy przeoczeń greckiego rządu. W tym momencie stawki są o wiele wyższe.
To, że perspektywa kompromisu w negocjacjach między Grecją a władzami Unii za każdym razem wymyka się w ostatnim momencie, jest samo w sobie wielce symptomatyczne. Nie chodzi wcale o sprawy finansowe – na tym poziomie różnice są minimalne. Unia Europejska zazwyczaj oskarża Greków o mówienie ogólnikami, składanie mglistych obietnic bez żadnych konkretów, z kolei Grecja oskarża UE o próbę kontrolowania nawet najdrobniejszych detali i narzucanie Grecji warunków surowszych niż te nakładane na poprzednie rządy. Jednak zza tych zarzutów wyłania się inny, znacznie głębszy konflikt. Grecki premier Alexis Tsipras stwierdził ostatnio, że gdyby miał spotkać się z samą Angelą Merkel na kolacji, znaleźliby rozwiązanie w dwie godziny. Chodziło mu o to, że on i Merkel – dwoje polityków – potraktowaliby ten spór jako polityczny, w przeciwieństwie do unijnych technokratów, takich jak szef Eurogrupy Jeroen Dijsselbloem. Jeśli w całej tej historii jest jakiś typowy czarny charakter, to właśnie Dijsselbloem, którego motto brzmi: „Jeśli będę się babrał w ideologii, nie uda mi się nic osiągnąć”.
To prowadzi nas do sedna sprawy: Tsipras i Janis Varoufakis – były grecki minister finansów, który podał się do dymisji 6 lipca – mówią, jakby byli częścią otwartego politycznego procesu, w którym decyzje są ostatecznie „ideologiczne” (tzn. są podejmowane zgodnie z czyimś normatywnymi preferencjami), podczas gdy unijni technokraci mówią, jak gdyby wszystko było wyłącznie kwestią technicznych regulacji. Kiedy Grecy odrzucili to podejście i podnieśli poważniejsze kwestie polityczne, oskarżono ich o kłamstwo, unikanie konkretnych rozwiązań i tak dalej.
Tymczasem racja leży oczywiście po stronie Greków – zaprzeczanie istnieniu „ideologicznej” strony tego sporu, co praktykuje Dijsselbloem, to ideologia w najczystszej postaci.
Fałszywie przedstawia regulacje jako należące do dziedziny czystej ekspertyzy, podczas gdy tak naprawdę opierają się one na polityczno-ideologicznych decyzjach.
Właśnie za sprawą tej asymetrii „dialog” między Tsiprasem czy Varoufakisem a ich unijnymi partnerami często sprawia wrażenie dialogu między młodym studentem, który domaga się poważnej debaty o podstawowych kwestiach, a aroganckim profesorem, który w swoich odpowiedziach z wyższością ignoruje problem i zbywa studenta technicznymi uwagami („Nie sformułował Pan tego prawidłowo! Nie wziął Pan pod uwagę tych regulacji!”).
To przejście od polityki w ścisłym sensie do neutralnego i eksperckiego administrowania charakteryzuje cały nasz proces polityczny: strategiczne decyzje oparte na władzy są coraz częściej maskowane jako regulacje administracyjne oparte na neutralnej wiedzy eksperckiej i coraz częściej negocjowane w tajemnicy i wprowadzane w życie bez demokratycznych konsultacji. Walka, która się właśnie toczy, to walka o gospodarczą i ekonomiczną Leitkultur (kulturę wiodącą) Europy. Władze UE stoją po stronie technokratycznego status quo, które od pokoleń trzyma Europę w inercji.
W swoim eseju Ku definicji kultury wybitny konserwatysta T.S. Eliot zauważa, że są takie momenty, kiedy jedynym możliwym wyborem jest ten między herezją a niewiarą – na przykład kiedy ostatnim sposobem na utrzymanie religii przy życiu jest doprowadzenie do sekciarskiej schizmy. Tak właśnie wygląda nasza obecna sytuacja w kwestii Europy: jedynie nowa „herezja” (reprezentowana przez Syrizę) może uratować to, co warte ratowania z europejskiego dziedzictwa: demokrację, wiarę w ludzi, egalitarną solidarność. Europa, która zwycięży, jeśli uda się wymanewrować Syrizę, będzie to „Europa azjatyckich wartości” (które, oczywiście, nie mają nic wspólnego z Azją, tylko z obecną tendencją współczesnego kapitalizmu do zawieszania demokracji).
***
W Europie Zachodniej patrzymy na Greków, jakbyśmy byli bezstronnymi obserwatorami śledzącymi z sympatią i współczuciem los zubożałego narodu. Taki wygodny punkt widzenia opiera się na brzemiennej w skutki iluzji. To, co dzieje się w Grecji przez ostatnie tygodnie, dotyczy nas wszystkich, stawką jest przyszłość Europy. Kiedy więc czytamy o Grecji, powinniśmy mieć z tyłu głowy, że – jak mówi stare powiedzenie – de te fabula narrator (wystarczy zmienić imię, a historia będzie dotyczyć ciebie).
Z reakcji europejskiego establishmentu na greckie referendum wyłania sie powoli pewien ideał, ideał najlepiej uchwycony przez nagłówek z niedawnego felietonu Gidona Rachmana dla „Financial Timesa”:
„Najsłabszym ogniwem Europy są wyborcy”.
W tym idealnym świecie Europa pozbywa się swojego „najsłabszego ogniwa”, a eksperci przejmują władzę, by bezpośrednio wdrożyć niezbędne gospodarcze regulacje – jeśli wybory w ogóle miałyby się odbywać, ich funkcją byłoby tylko potwierdzanie konsensu ekspertów. Problem jednak polega na tym, że taka ekspercka polityka opiera się na fikcji „extend and pretend” (przedłużanie terminu zwrotu, ale zarazem udawanie, że dług zostanie kiedyś spłacony).
Dlaczego ta bajka powtarzana jest z takim uporem? Nie chodzi o to, że tylko ona czyni odłożenie spłaty greckiego długu bardziej akceptowalnym dla niemieckich wyborców, nie chodzi też o to, że po jego anulowaniu podobne roszczenia pojawią się ze strony Portugalii, Irlandii i Hiszpanii. Możni wcale nie chcą, żeby dług został spłacony. Wierzyciele i zarządzający długiem oskarżają zadłużone kraje o nie dość głębokie poczucie winy, a w istocie oskarżają ich o poczucie niewinności. Ta presja idealnie pasuje do psychoanalitycznego pojęcia superego: paradoks superego polega na tym, że według Freuda im bardziej mu się poddajemy, tym bardziej czujemy się winni.
Wyobraźcie sobie wrednego nauczyciela, który zadaje swoim uczniom niemożliwe do rozwiązania zadanie, a potem wybucha sadystycznym śmiechem, kiedy widzi ich strach i panikę. Prawdziwym celem pożyczania pieniędzy dłużnikom nie jest odzyskanie pieniędzy z zyskiem, lecz nieskończone trwanie długu, który utrzymuje dłużników w ciągłej zależności i podporządkowaniu. Dotyczy to większości dłużników, ale jednak nie wszystkich. Jak bowiem powszechnie wiadomo, nie tylko Grecja, ale też Stany Zjednoczone nie będą w stanie nawet teoretycznie spłacić swojego długu. Są więc dłużnicy, którzy mogą szantażować swoich wierzycieli, ponieważ nie można pozwolić im upaść (wielkie banki), dłużnicy, którzy mogą kontrolować warunki spłaty (rząd Stanów Zjednoczonych) i wreszcie dłużnicy, których można popychać i poniżać.
Właśnie to tak bardzo przeszkadza Unii Europejskiej w rządzie Syrizy: to, że przyznaje się do długu, ale bez poczucia winy. Grecy pozbyli się presji superego. Varoufakis uosabiał tę postawę w swoich kontaktach z Brukselą: w pełni uświadamiał sobie wagę długu i dość racjonalnie argumentował, że skoro polityka UE ewidentnie nie działa, trzeba znaleźć jakieś inne wyjście.
Paradoksalnie, Varoufakis i Tsipras wiele razy dawali do zrozumienia, że rząd Syrizy to jedyna szansa dla wierzycieli na odzyskanie choćby części ich pieniędzy. Sam Varoufakis zastanawia się nad tą zagadką – dlaczego banki przelewały Grecji pieniądze i współpracowały z klientystycznym państwem, wiedząc, jak miały się sprawy.
Grecja nigdy nie wpadłaby w takie długi bez cichego przyzwolenia zachodniego establishmentu.
Rząd Syrizy jest jak najbardziej świadom tego, że główne zagrożenie nie pochodzi z Brukseli, ale z samej Grecji – klientystycznego, skorumpowanego państwa (jeśli w ogóle można to jeszcze nazwać państwem). Unijnych biurokratów powinno się oskarżyć właśnie o to, że – podczas gdy krytykowali Grecję za korupcję i niewydolność – popierali właśnie tę siłę polityczną (partię Nowa Demokracja), która była ucieleśnieniem owej korupcji i niewydolności.
Władze Syrizy mają na celu przełamanie tego impasu – widać to w programowej deklaracji Varoufakisa (opublikowanej w „Guardianie”), która najlepiej ujmuje ostateczne cele rządu:
Wyjście Grecji, Portugalii czy Włoch ze strefy euro wkrótce doprowadziłoby do fragmentacji europejskiego kapitalizmu, która przyniosłaby poważną recesyjną nadwyżkę regionowi na wschód od Renu czy na północ od Alp, podczas gdy resztę Europy przycisnęłaby okrutna stagflacja. Jak myślicie, kto zyska na takim rozwoju sytuacji? Postępowa lewica, która niczym feniks odrodzi się z popiołów europejskich instytucji publicznych? Czy nazistowski Złoty Świt, banda neofaszystów, ksenofobów i cwaniaków? Nie mam wątpliwości co do tego, kto lepiej wykorzysta wyjście ze strefy euro. Ja na przykład nie jestem gotów dmuchać w żagle ponowoczesnej wersji lat trzydziestych. Jeśli znaczy to, że my, niekonsekwentni marksiści, musimy podjąć próbę ratowania europejskiego kapitalizmu przed nim samym, niech tak będzie. Nie ze względu na naszą miłość do europejskiego kapitalizmu, strefy euro, Brukseli, Europejskiego Banku Centralnego, ale tylko dlatego, że chcemy zminimalizować zbędne ludzkie ofiary tego kryzysu.
Finansowa polityka rządu Syrizy dokładnie spełniała te wytyczne: brak deficytu, surowa dyscyplina, więcej pieniędzy zebranych z podatków. Niektóre niemieckie media charakteryzowały ostatnio Varoufakisa jako psychotyka żyjącego w swoim własnym świecie, różnym od naszego – ale czy naprawdę jest on tak radykalny?
Tym, co niektórych denerwuje w Varoufakisie, nie jest jego radykalizm, tylko jego racjonalne, pragmatyczne umiarkowanie – jeśli dokładnie przyjrzymy się propozycjom Syrizy, nie sposób nie zauważyć, że były one niegdyś częścią standardowej, umiarkowanej agendy socjaldemokratycznej (w Szwecji w latach 60. program rządu był znacznie bardziej radykalny). To smutny znak naszych czasów, że dzisiaj musisz należeć do „radykalnej” lewicy, żeby bronić tych samych wartości (to znak mrocznych czasów, ale również szansa dla lewicy na zajęcie miejsca, które dekady temu należało do umiarkowanej centrolewicy).
Jednak być może powtarzanie w kółko, jak umiarkowana jest polityka Syrizy (po prostu socjaldemokratyczna w starym dobrym stylu), mija się z celem.
Tak jakby eurokraci, kiedy już w końcu zorientują się, że nie jesteśmy naprawdę niebezpieczni, mieli nam pomóc. Syriza naprawdę jest niebezpieczna, stanowi zagrożenie dla kierunku, w którym obecnie zmierza Unia Europejska – dzisiejszego kapitalizmu nie stać na powrót państwa dobrobytu.
Jest więc pewną hipokryzją zapewnianie o umiarkowanym charakterze postulatów Syrizy: w istocie Syriza chce czegoś, co nie jest możliwe w ramach obecnego globalnego systemu. Trzeba będzie dokonać poważnego wyboru strategicznego: być może nadszedł moment, by zrzucić maskę umiarkowania i otwarcie stanąć po stronie znacznie bardziej radykalnej zmiany, której potrzeba, by osiągnąć choćby umiarkowane cele?
Wielu krytyków greckiego referendum utrzymywało, że to przypadek czystej demagogii, dodając przy tym kpiąco, że właściwie nie wiadomo było, nad czym głosowano. Na pewno referendum nie było wyborem między euro a drachmą, nie decydowano w nim o pozostaniu w UE czy jej opuszczeniu: grecki rząd wiele razy wyrażał chęć pozostania w Unii i w strefie euro. Krytycy ponownie przełożyli ważkie polityczne pytanie zadane w referendum na administracyjny wybór określonych ekonomicznych regulacji.
W wywiadzie dla „Bloomberga” z 2 lipca Varoufakis wyjaśnił, o co toczy się referendalna gra. To wybór między kontynuacją unijnej polityki z ostatnich lat, która doprowadziła Grecję do ruiny, a nowym, realistycznym początkiem, który nie pozwoliłby dłużej opierać się na tego typu bajkach i zapewniłby konkretny plan, jak zacząć rzeczywistą naprawę greckiej gospodarki.
Bez takiego planu kryzys będzie się odradzał w kółko. Tego samego dnia, kiedy „Bloomberg” publikował wywiad z Varoufakisem, nawet MFW ogłosił, że Grecja potrzebuje umorzenia dużej części długu, by gospodarka mogła odetchnąć i ruszyć z miejsca (Fundusz proponuje 20-letnie moratorium na spłatę długu).
„Nie” w greckim referendum było więc czymś znacznie więcej niż prostym wyborem między dwoma różnymi odpowiedziami na gospodarczy kryzys.
Grecy bohatersko stawili opór nikczemnej kampanii strachu, która odwoływała się do najniższych instynktów samozachowawczych. Przejrzeli brutalną manipulację swych przeciwników, fałszywie przedstawiających referendum jako wybór między euro a drachmą, między Grecją w Europie a „Grexitem”.
Ich „nie” było adresowane do eurokratów, którzy codziennie udowadniają, że nie są w stanie wyrwać Europy z martwoty. Było sprzeciwem wobec działania dalej „jak gdyby nigdy nic”, dramatycznym krzykiem mówiącym nam wszystkim, że sprawy nie mogą już toczyć się po staremu. To opowiedzenie się za autentyczną polityczną wizją przeciwko dziwacznemu połączeniu zimnej technokracji i gorących rasistowskich stereotypów o leniwych Grekach. To nieczęste zwycięstwo zasad nad egotycznym i ostatecznie autodestrukcyjnym oportunizmem.
Zwycięskie „nie” to „tak” dla pełnej świadomości kryzysu w Europie, „tak” dla potrzeby nowego początku.
Teraz kolej na Unię. Czy będzie w stanie obudzić się z inercji samozadowolenia i zrozumieć wyrażony przez Greków głos nadziei? Czy może raczej da upust swojej wściekłości na Grecję, by móc kontynuować swoją dogmatyczną drzemkę?
przeł. Krzysztof Juruś
***
CZYTAJ O GREXIT W DZIENNIKU OPINII:
Thomas Piketty, Jeffrey Sachs, Dani Rodrik, Henier Flassbeck i Simon Wren-Lewis: Żelazna kanclerko, historia widzi i ocenia
Igor Stokfiszewski: Europa solidarna z Grecją
Simom Wren-Lewis: Czego nie wiecie o greckim długu
Aleksis Tsipras: Grecy właśnie powiedzieli, jakiej Europy pragną
Dionisios Sturis: Greckie „nie” to głos odwagi i dojrzałości
Piotr Kuczyński: Troika gra w durnia
Judith Butler, Slavoj Żiżek, Immanuel Wallerstein i inni: Grecy, nie poddawajcie się!
List ekonomistów: Nie twórzcie nam złej historii!
Michał Sutowski o Grexit: Samobójstwo z rozsądku
Jakub Dymek: Odpieprzcie się od Grecji!
**Dziennik Opinii nr 190/2015 (974)