W trakcie epidemii koronawirusa wszystkich dotyka stres i strach podsycany przez kolejne doniesienia o liczbie ofiar i zarażonych. Pary i rodziny pozostające w izolacji muszą się zmierzyć z problemami, które mogą mieć destrukcyjny wpływ na ich relacje i dobrostan. Z kolei single mogą bardziej niż kiedykolwiek odczuwać samotność. Joanna Jędrusik rozmawia z Przemysławem Staroniem.
Mimo izolacji ludzie nie porzucają wcale aplikacji randkowych, które zapewnią im kontakt, nawet na odległość, z innym człowiekiem, większość z nich odnotowuje nawet większy ruch. Ludzie dopasowują się do nowych warunków − umawiają się na randki przez telefon czy Skype. Tak samo, jak przyzwyczajamy się do rozmawiania przez internet ze znajomymi, tak samo przełamujemy się do romansowania poprzez sieć.
Z drugiej strony ponad 40 procent użytkowników Tindera jest w związkach. W czasie epidemii siedzą w domach ze swoimi partnerami, nie będzie mowy o skokach w bok, więc ruch w aplikacji może być mniejszy.
Sporo par znalazło się w rozłące. Jeśli ktoś związał się z osobą z zagranicy, ale nie zalegalizował związku, jego druga połowa nie zostanie wpuszczona do kraju. Jeszcze gorzej ma się sprawa z małżeństwami jednopłciowymi − legalny za granicą ślub z obcokrajowcem nie jest uznawany w Polsce. Żona lesbijka lub mąż gej, jeśli nie są Polakami, nie mają prawa przekroczyć granicy. Dla rozdzielonych par to wielkie wyzwanie, internet roi się od porad, jak mogą spędzać ze sobą czas na odległość, by nie utracić kontaktu.
**
O trudnych relacjach w czasie epidamii rozmawiam z Przemysławem Staroniem, psychologiem społecznym i wykładowcą SWPS.
Joanna Jędrusik: To ciężki czas dla rodziców. Zamknięci z pociechami w czterech ścianach nie mają ucieczki przed bliskością. Maluchy nie chodzą do przedszkola, szkoły, nie można oddać ich pod opiekę dziadkom. Owszem, część wykorzysta ten czas, żeby w końcu spokojnie nacieszyć się sobą i potomstwem, ale dla wielu rodzin ten domiar bliskości jest trudny do zniesienia. Często jeden lub oboje małżonków pracują z domu. Dzieci nie rozumieją, że mama i tata mają home office i trzeba być przez osiem godzin cicho. Co mogą zrobić w tej sytuacji rodzice?
Przemysław Staroń: Po pierwsze, nie wypierać. Przyznać przed sobą i przed partnerem, że to trudna sytuacja i nie odkładać trudnych rozmów z dziećmi.
Zachęcam wszystkich, również rodziców, żeby podchodzili do czasu izolacji jak do procesu przechodzenia żałoby. Żałoba to reakcja na każdą stratę, niekoniecznie na śmierć. Niektórzy traktują obecną sytuację jako coś przejściowego. Zamiast tego lepiej uświadomić sobie, że tracimy część naszego życia, być może jakąś szansę zawodową czy towarzyską.
Na pewno budzi to nieprzyjemne emocje, niemniej należy je nazwać, rozpoznać i, co bardzo ważne, wyrazić. Zgodnie z hasłem: „albo ekspresja − albo depresja”. Potem przychodzi czas, w którym musimy sobie powiedzieć „okej, mam prawo się tak czuć”. Jesteśmy wkurzeni na dzieci? Mamy do tego prawo. Absolutnie nie czyni nas to złymi rodzicami. Emocje są od nas niezależne, nie podlegają ocenie moralnej.
Jak nie pracować zdalnie w domu z dziećmi – potwierdzone info
czytaj także
Pamiętajmy też, że w każdej sytuacji, zwłaszcza stresowej, musimy dbać o swoją przestrzeń psychofizyczną. Czyli jasno ustalmy, kiedy i gdzie mogę spędzić czas sam czy sama ze sobą. Musimy zakomunikować dzieciom, że teraz mama albo tata mają czas dla siebie. To jest dobry czas, żeby nauczyć dzieci szanowania naszych granic, żeby nauczyć się wobec nich asertywności.
Wiadomo, że stres wpływa destrukcyjnie na nasze samopoczucie i relacje. Pary z dłuższym stażem, u których minął etap zakochania i miesiąca miodowego, już wcześniej narzekały na rutynę i nudne życie seksualne. W czasach koronawirusa rutyna jest jeszcze trudniejsza do zniesienia, a oglądane z bliska wady partnera bardziej widoczne. Partnerzy wcześniej dawali sobie radę, bo mogli poświęcić się zainteresowaniom, dzieciom i pracy. Teraz wirus odciął im drogi ucieczki. Co robić, kiedy odkrywamy, że nie możemy ze sobą wytrzymać?
To zależy. Są pary, które wcześniej nieźle sobie radziły, ale kryzys wywoła w nich sama sytuacja izolacji. To normalne, że pojawia się konflikt, i warto się z tym konfliktem uporać.
Są również pary, które kwarantanna zastała w trakcie kryzysu. Czasem świeżego, a czasem trwającego od dawna, wynikającego z wieloletniego zamiatania problemów pod dywan. W tej sytuacji wybuchający konflikt może oczyścić atmosferę: pewne rzeczy zostaną w końcu wypowiedziane, wykrzyczane, jest szansa, że to poprawi sytuację w związku, doprowadzi do przełomu. Niestety może być i tak, że eskalacja emocji i konfrontacja spowoduje rozłam. Epidemia będzie jednak pretekstem, a nie powodem rozstania.
Faktycznie, media chętnie podają dalej informacje z Chin, gdzie po ponownym otwarciu urzędów zaczęło wpływać dużo więcej wniosków o rozwód.
Pamiętajmy, że w sytuacji kryzysowej działamy pod wpływem silnych emocji, które mogą zaburzyć naszą percepcję. Podejmowanie wtedy jakichkolwiek decyzji jest obarczone sporym ryzykiem błędu. Kiedy życie wróci do normy, możemy ich żałować, ale będzie za późno, żeby uratować relację. Ja zawsze powtarzam: nie decyduj w złości, nie obiecuj w szczęściu.
Przed epidemią byliśmy zapracowali, żyliśmy w biegu, często nie mieliśmy ochoty na seks, którego z roku na rok uprawialiśmy coraz mniej. Wiele argumentów przemawia za tym, że teraz ludzie będą uprawiać seks częściej, bo w końcu będą mieli na to czas. Potwierdzeniem tej tezy zdają się być słowa Natalii z Aborcyjnego Dream Teamu, współpracującego z kolektywem Dzień Po: „Jest ogromne zapotrzebowanie na tabletki [dzień po]. Widać, że w czasie kwarantanny jest więcej czasu na seks”. Czy chodzi tylko o wolny czas? Historia wskazuje, że po wielkich kryzysach (zima stulecia, stan wojenny) następowały wyże demograficzne. Już teraz mówi się o tym, że za dziewięć miesięcy przyjdzie na świat armia „dzieci koronawirusa”?
Czyli koronialsi! (śmiech)
Czy ludzie zamknięci razem w mieszkaniach będą uprawiać więcej seksu?
W normalnej sytuacji samo zamknięcie ludzi na jednej przestrzeni nie wystarczy. Jeśli przestali się nawzajem pociągać, to nic się nie wydarzy. Paradoksalnie bliskość sprawia, że partner powszednieje. Często to tęsknota, fizyczny dystans generuje namiętność, ochotę na seks.
czytaj także
Tutaj mamy jednak do czynienia z sytuacją wyjątkową. Czy możliwe, że w czasie ogromnego stresu ludzie będą uprawiać częściej seks, żeby się zrelaksować czy zabić nudę?
Jak najbardziej. Seks powoduje rozluźnienie, ma działanie anestetyczne, jest świetną formą kanalizowania napięcia. Może też dojść do sytuacji, kiedy ludzie, którzy nie są w relacji, np. współlokatorzy, pójdą ze sobą do łóżka. Możliwe też, że ludzie będą uprawiać seks z kimś, kto normalnie zupełnie ich nie pociąga, czasem nawet wbrew swojej orientacji. Istnieje zjawisko homoseksualizmu zastępczego, dość powszechnego na statkach czy w więzieniach, w sytuacji izolacji, braku innych możliwości, ale też pewnego stresu, a więc w podobnych warunkach, jakie panują w czasie epidemii.
Najciężej jest singlom − życie towarzyskie zamarło, jeśli dokuczała im samotność, teraz da się we znaki dużo mocniej. Na Tinderze użytkownicy wymieniają się żartami koronawirusowymi, ale prawie nikt nie umawia się na randki. Wiele połączonych przez aplikację osób nie odpisuje. Nie wiadomo, kiedy wrócimy do „normalnego życia”, a po co rozmawiać tygodniami bez perspektywy spotkania? Co stanie się z singlami, którzy przez wiele tygodni będą siedzieć sami w domach? Samotność będzie dla nich ogromnym ciężarem, wielu osobom zaczną dokuczać zaburzenia nastroju. Jak będzie po epidemii?
Zacznijmy od tego, że wiele osób nie wytrzyma tego odosobnienia, po tygodniu, dwóch siedzenia samemu mogą się złamać, z kimś się spotkać. Pójdą do kogoś do domu, uznają, że ryzyko jest niewielkie.
A ci, którzy wytrzymają w samoizolacji? Czy po ustaniu epidemii będą chcieli odbić sobie stracony czas? Rzucić się w wir życia randkowego, nadrobić braki?
Kiedyś nie było internetu, ludzie musieli poznawać się w realu. Teraz aplikacje randkowe działają. Nie jest tak, że ktoś dosłownie siedzi w zamknięciu bez kontaktu ze światem. Nadal można poznawać nowe osoby, flirtować, nawet uprawiać cyberseks. Jest więcej możliwości niż masturbacja. Wcale nie musi być tak, że po wszystkim ludzie będą wygłodniali.
czytaj także
Nie będą chcieli jak najszybciej spotkać się z osobami, z którymi w trakcie epidemii nawiązali kontakt przez sieć?
Niekoniecznie. Weźmy pod uwagę, że po epidemii ludzie będą inaczej wyglądać. Niektórzy ze stresu schudną, przytyją, nie będą chodzili na siłownię, do fryzjera, na manicure. Bardzo możliwe, że będą mieli poczucie, że są nieatrakcyjni, że nie spodobają się innym. Wiele osób w trakcie epidemii może przeżyć epizod depresyjny, i mogą nie mieć po niej ochoty na seks i randki.
***
Już przed pandemią praca, kontakty towarzyskie zakupy, sprawy urzędowe, głosowania czy zamawianie usług w coraz większym stopniu przenosiły się do sieci. Nie inaczej było z rynkiem matrymonialnym: w 2017 roku po raz pierwszy liczba par, które spotkały się online, przewyższyła liczbę par, które poznały się w tradycyjny sposób. Okazało się, że nasze obawy co do relacji zawieranych w internecie są nieuzasadnione, badania pokazują, że pary które poznały się online, odczuwają ze swoich związków większą satysfakcję i rzadziej się rozwodzą.
Może więc być tak, że wzrost popularności mediów społecznościowych i kontaktów online, którego doświadczamy w trakcie izolacji, wpłynie lepiej na nasze relacje, pomoże znaleźć drugą połówkę singlom i osobom, których związki nie przetrwają próby, jakiej podda ich epidemia koronawirusa.
***
Joanna Jędrusik − kulturoznawczyni, przez lata na etacie w korpo. Prowadzi fanpejdż Swipe me to the end of love. Lubi Balzaca i gry komputerowe. Autorka książki „50 twarzy Tindera”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Przemysław Staroń − psycholog społeczny i wykładowca SWPS, Nauczyciel Roku 2018, obecnie nominowany do nagrody Global Teacher Prize. Doradca kandydata Szymona Hołowni ds. edukacji.