Czy jesteśmy gotowi na wirusa z Wuhan i Covid-2019?
To pytanie wróciło ostatnio na łamy europejskich i światowych mediów w związku ze wzrostem liczby zakażeń we Włoszech. 23 lutego odnotowano 132 przypadki zachorowania, dzień później zaś potwierdzono obecność patogenu już u 299 pacjentów. Tym samym kraj ten stał się największym poza Azją ogniskiem zakażeń.
Reakcja władz była szybka i radykalna: w gminach północnych Włoszech zamknięto tymczasowo szkoły i zakazano zgromadzeń publicznych. Nie tylko dynamika nowych zachorowań, ale też trudność w ustaleniu „pacjenta zero”, który był pierwotnym źródłem infekcji, dodatkowo wpłynęły na radykalizm podjętych działań. Mają one bowiem na celu „zduszenie problemu” w zarodku – wirus przenosi się przecież drogą kropelkową.
System ochrony zdrowia, czyli polityczny granat bez zawleczki
czytaj także
Drakońskie środki, które, miejmy nadzieję, skutecznie ograniczą epidemię, wywołują kolejny problem – budzą mianowicie lęk i grożą wywołaniem paniki. Robert Peckham, profesor Uniwersytetu w Hongkongu, wskazuje na łamach „British Medical Journal”, że dla powstrzymania wirusa zapanowanie nad masową paniką okaże się równie ważne, co pomoc chorym i ograniczenie rozprzestrzeniania się nowego zarazka. Tym bardziej, że od samego początku obecnej epidemii towarzyszy wiele akcji dezinformacyjnych, a racje medyczne w przekazach mieszają się z argumentami politycznymi. Propagandowe wideo, na którym chiński oddział antyterrorystów zatrzymuje kierowcę z gorączką, miało przecież przemawiać do zbiorowej wyobraźni i uspokajać nastroje. Nie zmienia to jednak faktu, że epidemii w prowincji Hubei nie udało się zatrzymać przez słabość tamtejszej ochrony zdrowia, a nie wojska czy policji.
W krajach wysokorozwiniętych instytucje publiczne starają się nie przekroczyć cienkiej czerwonej linii pomiędzy informowaniem opinii publicznej o skali niepewności związanej z nowym wirusem a przesadnym „filtrowaniem” przekazu, które w czarnym scenariuszu podważa zaufanie do służb medycznych. Niepewność zaś niestety rośnie. Szczególnie pojawienie się na świecie (nie tylko we Włoszech, ale także np. Iranie) przypadków zachorowań osób, które zaraziły się „nie wiadomo skąd” – tzn. ani one same, ani nikt w ich otoczeniu nie odwiedzał ostatnio rejonów objętych epidemią – budzi niepokój, że wirus zaczyna się rozprzestrzeniać w sposób wymykający się spod kontroli. W raporcie z 21 lutego badacze z Imperial College London szacują, że nawet dwie trzecie przypadków Covid-2019 przywleczonych z Chin do innych części globu najprawdopodobniej pozostaje niewykrytych.
Powagę sytuacji podkreśla też WHO, ostrzegając przed „zamykającym się oknem możliwości” ograniczenia zasięgu nowego patogenu. O ile zaledwie tydzień wcześniej dynamika zakażeń dawała nadzieję na ustabilizowanie sytuacji, obserwowany w ostatnich dniach rozwój ognisk choroby poza Chinami – w Azji szczególnie w Korei Południowej – skłania do rewizji dotychczasowych prognoz.
Pesymistyczny scenariusz zarysował już 14 lutego w rozmowie z CNN dr Robert Redfield, dyrektor amerykańskiego CDC (rządowego Ośrodka Kontroli i Prewencji Chorób), przewidując, że nowy koronawirus najprawdopodobniej zostanie z ludźmi na dłużej – podobnie jak grypa na kolejne sezony zachorowań. Wskazał też największy problem, jaki z nowym wirusem się wiąże: o ile o grypie wiemy naprawdę dużo i mamy na nią dostępne corocznie szczepionki, to tego wirusa naukowcy jeszcze „nie rozumieją”. Przebieg choroby jest bardzo zróżnicowany: od przypadków prowadzących do ciężkiego zapalenia płuc, wymagających intensywnej terapii, po niemal bezobjawowe – niektórzy pacjenci doświadczyli zaledwie lekkiego ból gardła. Wedle WHO 80 proc. chorych przechodzi chorobę łagodnie, około 15 proc. doświadcza powikłań, w tym 5 proc. – ciężkich, a dla ok. 2 proc. choroba kończy się śmiercią. Ciężko chorują przede wszystkim osoby starsze; nie wiadomo dlaczego, odnotowano stosunkowo mało zachorowań wśród dzieci. W miarę jak rośnie wiedza o nowym wirusie, mnożą się też znaki zapytania.
Zadane na wstępie pytanie nie znajduje więc jednoznacznej odpowiedzi, gdyż nie jest wcale jasne, jaki model postępowania okaże się optymalny, gdyby doszło do masowych infekcji. O ile opracowane są mniej lub bardziej praktyczne wskazówki dla pojedynczych osób, jak ograniczać ryzyko zakażenia (częste mycie rąk wodą i mydłem czy zachowanie bezpiecznej odległości 1 metra od osób kaszlących czy kichających), o tyle mniej oczywiste jest, jaki schemat działania powinny przyjąć służby medyczne w przypadku rozprzestrzenienia się choroby na szerszą skalę.
czytaj także
Nowe modele postępowania wobec osób zgłaszających możliwość zakażenia testuje m.in. Londyn. Zrezygnowano tam z automatycznej hospitalizacji w przypadku podejrzenia choroby, jeśli nie towarzyszą jej poważne objawy. W stolicy Anglii testy na obecność wirusa wykonuje w domu chorego – w określonych specjalnym protokołem warunkach – odpowiednio wyposażona ekipa. Pacjent otrzymuje też szczegółową instrukcję, jak ma się zachowywać do czasu otrzymania wyniku testu. Odpowiednie służby medyczne kontaktują się też z nim raz na dobę, aby monitorować jego stan zdrowia. Pozwala to z jednej strony ograniczyć ryzyko szerzenia się zakażenia podczas drogi do szpitala i w czasie pobytu w nim, z drugiej zaś oszczędza infrastrukturę – łóżka, izolatki i ambulansy – które pozostają gotowe na przyjęcie pacjentów w cięższym stanie.
Raport NIK miażdży reformę szpitali. Co zrobić, żeby uzdrowić system opieki zdrowotnej?
czytaj także
Tego rodzaju rozwiązania, czyli samoizolacja osób z grup ryzyka, wymagają jednak zarówno sprawnej organizacji ze strony odpowiednich instytucji publicznych, jak i wysokiej świadomości społecznej oraz zaufania do systemu ochrony zdrowia, że „pomoc nadejdzie w potrzebie, więc nie pędzę na SOR”. A także: niebagatelnej odpowiedzialności samych pacjentów poddanych autokwarantannie – bo przecież jedna ich podróż metrem mogłaby się zakończyć zakażeniem setek osób. W tym kontekście należy tylko mieć nadzieję, że doniesienia o tym, jakoby polskie placówki odesłały z kwitkiem pacjenta podejrzewającego u siebie Covid-2019, okażą się tylko podkoloryzowanym „faktem medialnym”.
Rządy poszczególnych krajów mają przed sobą kolejne wyzwanie: zapewnić odpowiednie zabezpieczenie na wypadek pandemii, zarazem zarządzając paniką, która może pogorszyć sytuację i utrudnić udzielenie pomocy najbardziej potrzebującym.
**
Maria Libura – ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, współpracownik Nowej Konfederacji, kierownik Zakładu Dydaktyki i Symulacji Medycznej Collegium Medicum Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Komunikacji Medycznej.